Jump? rozdział 9
Życie jest dziwne. Wiedziałem ,że nie będzie prosto i pięknie. Nie było łatwo od kiedy zacząłem chodzić do szkoły i poznałem Maćka ,Ewę czy inne osoby. Dlatego znienawidziłem życie. Wiem może to myśli samobójcze i na dodatek głupie. Może jednak gdybym to skończył byłoby lepiej? Stop!! Muszę przestać myśleć i skupić na racjonalnych rzeczach.
Moja babcia nie żyje ,a zabili ją ci dwaj goście albo jeden z nich. Myślą ,że ukradłem im towar ,a ja niczego im nie zabrałem. Nie jestem na tyle głupi żeby robić takie chaotyczne rzeczy jak kradzież narkotyków-jak mniemam-dilerom. Ci zwykle to nie pewne typki ,których nie chciałbyś spotkać na ulicy. Moim priorytetem jest zapewne zgłoszenie tego na policję ,ale tego nie zrobiłem. Goście chcą mnie dorwać ,a jeśli to zrobię to im to ułatwię.
Słyszę głośną muzykę. Czuję spływające po plecach stróżki potu. Mam przyspieszony oddech ,a moje serce bije jak szalone. Siedzę na podłodze oparty o ścianę. Nie czuje upływającego czasu ,ani żadnych emocji. Nagle coś we mnie pęka. Zalewa mnie fala gniewu i smutku. Po moich policzkach spływają łzy.
-Muszę wyjść-szepczę sam do siebie-i to szybko.
Wstaję po chwili i opieram się plecami o drzwi. Oddycham głęboko i wychodzę. Kątem oka widzę moje odbicie w lustrze. Wyglądam tak samo jak przedtem. Tylko ,że moje oczy są czerwone od łez. Wchodzę na sale i widzę mnóstwo ludzi ,głównie tańczących lub pijących drinki. Przepycham się przez tłum i ktoś łapie mnie za rękę. Jak okazuje się jest to Maciek.
-Nie mam czasu-próbuje przekrzyczeć głośną muzykę-idę do domu.
Wyrywam się i kieruję się w stronę wyjścia.
-Słuchaj jeśli chodzi...
-Słuchaj ja muszę stąd wyjść-mówię rozglądając się po sali-i to szybko.
-Chris...
-Tu nie chodzi o ciebie tylko o mnie-zauważam dwóch gości chowających się w kącie ,na szczęście jeszcze mnie nie zauważyli- mam duży problem.
Maciek jakby zrozumiał kiwa głową i ciągnie mnie w stronę baru. Nie odwracam się do tyłu tylko przepycham się w stronę tylnych drzwi. Chłopak szybkim ruchem otwiera drzwi i przechodzi ciągnąc mnie za sobą. Za nim drzwi się zatrzaskują biorę z lady nóż do krojenia cytrusów. Jest dość niepozorny ale ostry. Maciek przystaje za drzwiami i mnie puszcza.
-Więc o co chodzi...-nie dokańcza ,bo jego wzrok kieruje się w stronę drzwi.
Wybiegają z nich dwaj goście ubrani na czarno. Jeden ma włosy jak pióra kruka a, drugi farbowany blondyn. Nie patrze na nich długo tylko biegnę przez dziedziniec ciągnąc za sobą chłopaka. No ani ja ani Maciek nie mamy dobrej kondycji. Doganiają nas w krótkiej chwili. Jeden z napastników kopie mnie w tył łydki i upadam na ziemie ryjąc brodą o asfalt. Czuje lufę pistolety przy mojej głowie. Noc jest ciemna zapewne około północy ,nikt się nie spostrzeże jeśli mnie zabiją. Chociaż może to lepiej. Ja nie potrafiłem się zabić to może ktoś mnie wyręczy. Szczerze jednak boję się śmierci, chyba jak każdy z nas. Niedługo mnie tu nie będzie i pójdę...hmmm...na pewno nie do nieba. Ale pogram jeszcze trochę na czas i zobaczę co z tego wyjdzie. Powoli staje i patrzę na napastników. Lufa pistoletu jest wycelowana między moje oczy. Maciek stoi obok mnie i się nie rusza.
-Koledzy ja nic nie zrobiłem-mówię głośno tak żeby ktoś mnie usłyszał-nie wiem poco to zamieszanie.
-Stul pysk-mówi blondyn-pomożemy ci tylko w odejściu z tego świata.
Uśmiechają się złowieszczo. Skąd wiedzą ,że chcę się zabić? Oni mają pewnie oczy wszędzie. Postanowiłem grać czysto.
-Niczego nie ukradłem,mówię prawdę-czuje jak Maciek przysuwa się w moją stronę.
-Jednak wiesz co zrobiłeś-mówi nadal blondyn-ukradłeś mi torbę z 50 gramami marihuany i buteleczkami heroiny-mówi protekcjonalnie-za coś takiego karą jest śmierć
Co prawda biorę ale zawsze płacę i nie dożylnie więc no... ,wolę palić ,ale nie zawsze mam pieniądze i chęć. Nagle Maciek wyciąga z mojej tylnej kieszeni nóż do krojenia cytrusów i rzuca go w stronę bruneta. Ten dostaje w udo i upada. Ja w tym czasie zdążam się usunąć spod ostrzału pistoletu blondyna. Mój towarzysz nie ma tyle szczęścia. Gość wkurza się i strzela do Maćka. Chłopak z dziurą w głowie osuwa się na asfalt. Blondyn bierze kolegę pod ramię i ciągnie go w przeciwną stronę. Ja mam to gdzieś i patrzę na Maćka leżącego w kałuży świeżej krwi. Upadam na kolana i paćkam się w krwi. Mam to w dupie. Potrząsam chłopakiem ,który oddycha głęboko i świszcząco. Jeszcze żyje ,ale jego mózg zaraz przestanie działać ,a serce ustanie.
-Umarłem-mówi cicho Maciek.
-Nie będę ci mówić ,że wszystko jest dobrze, bo kurde nie jest-krzyczę.
-Kochałem cię-mówi ostatnim tchem-pocałuj mnie.
Umiera ,a ja spełniam jego ostatnie życzenie. Całuje jeszcze ciepłe usta ,które zostaną na zawsze zimne.
--------------------
Po długiej przerwie jest kolejny rozdział. Przepraszam za brak przecinków itp. Mam nadzieje że się spodoba i ,że nie za krótki. Wpadajcie do JulkaRytwinska na opowiadanie "Coś co jest nie możliwe , może bardzo szybko stać się prawdą"
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top