Jump? rozdział 11

No i jest po 100 latach.  

Powiem jedno jestem debilem! Na tym w sumie mógłbym skończyć,ale cóż trzeba mieć tzw. fejm. Nie no dobra uspokajam się i piszę dalej. Muszę wreszcie dojść do końca tej historii. Za długo się ciągnie. Powracając do pierwszych dwóch słów wypowiedzianych przeze mnie po dojechaniu do Warszawy. Czyli "ja (przekleństwo) jestem debilem" W sumie to nie są dwa słowa tylko cztery ale...nieważne. Powracamy do naprawdę ciekawej historii mojego życia.                

Godzina osiemnasta. Zgubiłem w pociągu no można powiedzieć zabójce Macieja. Siedzę na przystanku autobusowym patrzę na miliony samochodów przejeżdżających w centrum Warszawy. Słucham piosenek na 10 procentowo naładowanym telefonie. Muszę coś wymyślić. Haha tak mówię sobie od dwóch godzin. Z nudów przeglądam kontakty. Rzuca mi się nieopisany numer.543 872... Od razu wybieram i dzwonię. Wiedziałem że to numer do niej. Czekam...odbiera po czterech sygnałach.

-Wiedziałam ,że zadzwonisz-mówi na powitanie. 

-Słucham-mówię ze zdezorientowaniem w głosie.

Ona się nie odzywa.

 -Więc...-zaczyna m.

-Nie masz się gdzie podziać i dlatego dzwonisz-dokańcza za mnie.

-T...ak skąd wiesz?

-Znam cię-dziewczyna się śmieje-dobra przyjadę po ciebie.

-Ale nawet nie wiesz...-rozłącza się-...gdzie.

-No ku...(przekleństwo) -krzyczę.

Zakrywam twarz rękoma.

Dobra wracam do domu -mówię w myślach

Tylko że nie mam za co. 50 zł za mało żeby dojechać do Torunia. Kolejny powód żeby się zabić...

Siedzę na tym gównianym przystanku dwadzieścia pięć minut. Robi się coraz ciemnej. Chociaż są wakacje ,lato ściemnia się dopiero o dwudziestej. Widzę jednak podjeżdżający samochód na który właściciel musiał wydać sporo pieniędzy. Wychodzi z niego dziewczyna z no pociągu i dobrze zbudowany facet.

-No jesteś myślałam ,że uciekłeś-mówi dziewczyna spod przymrużonych powiek.

Ja zdezorientowany zerkam to na nią to na tego gościa. 

-A po co on?-pytam ,a obydwoje zaczynają się śmiać.

-Jakbyś stawiał opór kochany. 

-Coo...-wstaję z ławki.

-Tu chodzi o narkotyki dobrze wiesz jakie- mówi ściszonym głosem-ukradłeś je od no dilera.

Nic nie mówię. Kompletnie nie wiem o co jej chodzi. Śmieję się lekko.

-Ale przepraszam bardzo, ja nic nie...

-Uznałam że jesteś dobry dlatego mi pomożesz-uśmiecha się złowieszczo-wsiadaj.

Zostałem złapany za rękę i szarpnięty. Facet jest naprawdę silny nie ma się co sprzeciwiać.

Co ja zrobiłem! Znowu problemy z tym związane ,nikt mi nie uwierzy że nic nie ukradłem. 

-Wsiadaj chyba nie chcesz żeby on użył siły- dziewczyna mi grozi? 

-Ale kim ty jesteś?

-Dla ciebie tylko dziewczyną ,którą przeleciałeś-wzrusza ramionami-wsiadaj!

Dostaję w twarz z otwartej dłoni. 

-Nie chcesz żeby następny uderzył cię on-śmieje się.

Zmuszony i ciągnięty przez "niego" wsiadam. A raczej zostaję wrzucony na tylne siedzenia do samochodu.Facet krępuje mi ręce jakąś liną czy czymś w tym rodzaju. Może opowiem moje odczucia?

Jestem kur...(przekleństwo) przerażony. 

 Zanim kierowca rusza dziewczyna mówi.

-Bym zapomniała-wyjmuje coś z kieszeni-tylko nie podglądaj.

Ktoś od tyłu zakłada mi worek na głowę. 

-----------------------------------------------------------

Pozdrawiam nowych czytających i przepraszam za błędy ortograficzne językowe i interpunkcyjne. Ale po 100 latach wreszcie jest xd. 



Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top