TWENTY SIX

But the rain won't fall for the both of us
The sun won't shine on the both of us
Believe me when I say, that I wouldn't have it any other way

Imagine Dragons - Amsterdam

Niech ktoś jej coś powie!

Dennis


Stoję przed lustrem i wycieram mokre włosy przypadkowym ręcznikiem, który wisiał na suszarce. Naprawdę cieszę się, że odwiedziłem ostatnio fryzjera i zrobiłem coś z tymi czekoladowymi kłakami. Teraz wreszcie mogę postawić je na żelu tak, jak zawsze chciałem i nie męczyć się z grzywką, która wiecznie wpadała mi do oczu. Czasami trzeba zerwać z wizerunkiem. Między innymi dlatego postanawiam się nie golić i zdecydowanym ruchem chowam piankę i golarkę do szafki pod lustrem. Nie chcę wyglądać jak zagubiony nastolatek, a dorosły facet. Wystarczy poczekać z dwa dni.

Chwytam za koszulkę i wychodzę z łazienki, odwracając ją na właściwą stronę. Kopniakiem zamykam łazienkowe drzwi, a wtedy słyszę cichy pisk. Natychmiast podnoszę głowę, zauważając niewielką, blond postać z pałeczkami w dłoniach.

- Tiannah! Ile razy ci mówiłem, żebyś nie dotykała perkusji! - krzyczę głośno i podbiegam do niej, odbierając jej pałeczki. - Jak tutaj w ogóle weszłaś, co? Drzwi były zamknięte. - Kładę dłonie na biodrach, przypominając sobie, że nadal do końca się nie ubrałem, więc zakładam koszulkę.

- Lester je otworzył - odpowiada cichutkim głosikiem tak, że ledwo ją słyszę.

- Les wrócił? - Mimowolnie otwieram usta, zapominając, że przecież miałem dać skrzatowi nauczkę za wejście do pokoju i dotykanie padów*.

Blondynka kiwa głową i łapie mnie za rękę. Razem wychodzimy z mojego pokoju i schodzimy na dół. Od razu słyszę wesoły głos mamy, która wciąż powtarza "dobrze cię widzieć". Teraz jestem już pewny, że przyjazd naszego gościa to prawda. Tiannah puszcza mnie, gdy stajemy w drzwiach salonu i podbiega do chłopaka, siedzącego na sofie. Jego włosy są tego samego koloru co moje, no może kilka tonów ciemniejsze, ale poza tym - nie różnimy się praktycznie niczym. Te same, brązowe oczy, opalona skóra i zawadiacki uśmieszek.

- Proszę, proszę. Kogo my tu mamy? - odzywam się, a wszystkie pary oczy kierują się wprost na mnie. - Fajnie, że nas odwiedziłeś, bracie!

Les uśmiecha się szeroko i przybija ze mną żółwika. Naprawdę miło widzieć go w domu, całego i zdrowego. Cóż, Lester jest przewodnikiem safari i na co dzień mieszka w Botswanie, podróżując po różnych regionach Afryki. Gdy dostał dyplom zoologa, nie sądziliśmy, że wyjedzie z Brisbane, ale nie mogliśmy go zatrzymywać. Les jest wolnym duchem, odkąd tylko pamiętam. Facet ma już dwadzieścia pięć lat, a zobaczył więcej, niż nie jedna osoba w tym domu. I zaliczył już chyba każdy możliwy wypadek.

- Przywiozłeś mi prezent, Lessie? - Blondynka zdrabnia jego imię i łapie brata za nos.

Szatyn uśmiecha się do niej, kiwając głową. Zerkam na mamę i widzę jej błogi wyraz twarzy. Widać, że tęskni za swoim najstarszym synem. Ale kto nie tęskni? Nawet Andrew, nasz ojczym, ciągle o niego wypytuje.

Nasza rodzina jest naprawdę pogmatwana. Tylko ja i Lester jesteśmy biologicznymi dziećmi naszej mamy. Tiannah jest córką Andrew, urodziła się krótko przed tym, jak mama poznała swojego obecnego męża. Prawdziwa matka Tiann zmarła podczas porodu, a nasz ojciec zginął podczas wspinaczki w rodzinnej Brazylii. Nie znałem go zbyt dobrze, niestety byłem zbyt mały, by go zapamiętać. Wszystko się wtedy pokomplikowało i wyszło, jak wyszło. Mama wzięła ślub i oto znów jesteśmy szczęśliwą rodzinką.

Tiannah odziedziczyła włosy po swoim ojcu, on również jest blondynem. Tylko nasza trójka ma typową, Brazylijką karnację, bo stamtąd pochodzą moi rodzice. Właściwie, nasze nazwisko w oryginale pisze się z taką typową, portugalską falką nad literą "o".

- Na prezenty przyjdzie czas, Tiannah. Chodź, Les, zrobiłam obiad - odzywa się mama i gestem ręki zaprasza nas do kuchni.

Każdy powrót i wyjazd mojego starszego brata jest jak utrata pewnej części siebie. Może i Les jest starszy o osiem lat, ale zawsze dobrze się dogadywaliśmy. Odkąd na dobre zamieszkał w Afryce, nasze relacje ochłodziły się. Czasami, gdy rozmawiamy przez kamerkę, czuję się tak, jakbym gadał z obcą osobą, którą poznałem gdzieś w Internecie.

- No więc, co u ciebie słychać, stary? - pytam, zajmując miejsce przy długim stole.

- Stare dzieje, młody. - śmieje się lekko. - Codzienne wyjeżdżam w teren i użeram się z turystami, którzy biją się na głowę tymi coraz to nowszymi lustrzankami. Zaczynam myśleć, że życie w dziczy, bez technologii, to zbawienie.

- A co u Mikayli? Kiedy wreszcie się jej oświadczysz? - mama dorzuca swoje trzy grosze.

- Rozstałem się z nią pod koniec zeszłego miesiąca - odpowiada ze spokojem. - Nie byliśmy sobie pisani.

Wzruszam ramionami, gdy na moim talerzu pojawia się obiad. Chwytam za widelec i nabijam go w tłuczone ziemniaki. Trochę dziwię się, że Mikayla i Lester zerwali, bo miałem okazję poznać tę dziewczynę i wyglądali na naprawdę zakochanych.

- A co z zespołem, młody? - brat odbija piłeczkę, a ja szczerzę się i zaczynam mówić.

~~~

Siedzę na obrotowym krzesełku i mocno uderzam w perkusję. Pot leje się ze mnie strumieniami, więc poranny prysznic spełzł na niczym. Wysiłek fizyczny przy graniu wcale mi nie przeszkadza. Mógłbym grać w każdych warunkach, byle mieć w dłoniach pałeczki. Gdy ręce wreszcie odmawiają mi posłuszeństwa, przerywam na moment, by zajrzeć na grupowy czat, którego ikonka miga na ekranie laptopa. Oddychając głęboko, siadam na łóżku i biorę komputer na kolana.

Brad Tanner:

Co słychać?

Dennis Soler:

Lester przyjechał!

Cody Marks:

Coś dziwnego dzieje się z Reece'em...

Brad Tanner:

Co to znaczy "dziwnego"?

Cody Marks:

Napisał, że coś spieprzył i jeżeli nie uda mu się tego naprawić, mamy na niego nie krzyczeć. Nie wiem, o co mu chodzi, ale mówił, że nam to wyjaśni. Swoją drogą, pozdrów brata, Denny.

Uśmiecham się lekko. Kiedyś spędzaliśmy dużo czasu razem, bo jako ten starszy, Les zabierał naszą czwórkę w wiele ciekawych miejsc w Brisbane. No i często przychodził na nasze mecze.

Był moment, gdy każdy z nas grał w szkolnej drużynie piłki nożnej. Wtedy dopiero się poznawaliśmy, każdy z nas był jeszcze nieśmiały, gdy spotykaliśmy się w auli i próbowaliśmy zagrać jakąkolwiek piosenkę. Reece był wtedy typem lidera, który zachowywał się jak typowy wrzód na dupie. Miałem go dość i gdyby nie Cody, który był jego przyjacielem, dawno głosowałbym za wywaleniem go z naszych amatorskich prób. Pewnego dnia mieliśmy zagrać mecz. Ja i Brad byliśmy w jednej drużynie, Cody i Reece w drugiej. Blondyneczka była niezłym napastnikiem, którego nie dało się zatrzymać, a Martin świetnie bronił. Mecz przebiegał bez zarzutu, gdy podczas jednej z ostatnich minut ktoś faulował. Wściekłem się i zacząłem się wykłócać, a Reece nie pozostawał mi dłużny i zaczął się na mnie drzeć. Nie wytrzymałem i rzuciłem się na niego. Myślałem, że taka chudzina, jak on, szybko się podda, ale o tym nie było mowy. Nawet się nie obejrzałem, a leżałem na murawie, obrywając z pięści od Reece'a. Nie miałem szansy nawet wstać, bo trzymał mnie zbyt mocno. Ciekawie było poznać go od tej drugiej strony, mimo że bójka skończyła się wieloma siniakami: w moim przypadku rozwalonym łukiem brwiowym, a w jego nieźle obitymi żebrami. Do dziś uważam, że było warto. Cały czas noszę na twarzy niewielką pamiątkę po tamtym dniu i gdzieś na komputerze mam zdjęcie Reece'a, który przebierał się w szatni przed wuefem. Wyglądał wtedy jak ten fioletowy teletubiś! Dla takiego widoku dobrze jest oberwać.

Tak naprawdę nie wiem do dziś, czy biliśmy się tam tylko dlatego, że ktoś faulował na boisku. Wydaje mi się, że potem rozładowywaliśmy na sobie negatywne emocje, które nagromadziły się podczas prób w auli. Wiem tylko tyle, że po tym wszystkim, gdy drużyna stała sparaliżowana, nie umiejąc nas rozdzielić, podnieśliśmy się z ziemi i z uśmiechem podaliśmy sobie dłonie.

Wtedy staliśmy się przyjaciółmi.

Dennis Soler:

On zawsze musi coś rozwalić.

Brad Tanner:

Bo ma dwie lewe ręce! ;)

Reece Martin:

Tym razem to nic śmiesznego, chłopaki.

Cody Marks:

To może zdradzisz, o co chodzi?

Reece Martin:

O Juliette...

Jak zaczarowany gapię się w ekran. Martin naprawdę wszystko psuje, ale niech zna moje wielkie serce. Jest moim przyjacielem i bez względu na to, o co im poszło, jakoś mu pomogę.

~~~

Just in time, I'm so glad you have a one-track mind like me

You gave my life direction, a game show love connection we can't deny

I'm so obsessed, my heart is bound to beat right out my untrimmed chest **

~~~

Leżę na łóżku, udając, że nie słyszę pukania do drzwi. Rozkoszuję się samotnością. Niestety, zamek ustępuje, tak sam z siebie. Mogłem się tego spodziewać. Lester wchodzi do mojego pokoju i uśmiecha się pobłażliwie. Nie ma takiego zamka, którego by nie otworzył. Brat siada na materacu i przez chwilę milczy, rozglądając się po niewielkim, zielonym pomieszczeniu.

- Zawsze tak spędzasz soboty? - prycha, zauważając, że ciągle się lenię.

- Ktoś musi tutaj siedzieć i pilnować, żeby skrzat nie dorwał się do garów - odpowiadam z przekąsem.

- Nadal nie pozwalasz jej ich dotykać? - pyta ze śmiechem.

- Ona się tu wkrada! Niech ktoś jej coś wreszcie powie! Nie mam zamiaru potem czyścić siateczki*** z jej paluchów, którymi wcześniej jadła coś tłustego.

Tiannah jest niezłą młodszą siostrą. Może nie jest nią naprawdę, ale mieszka ze mną już dziesięć lat i nie mógłbym pomyśleć o niej jako o "córce Andrew". Jest córką mamy i Andrew. Tak samo uważa Lester, który jest dla niej idealnym, starszym bratem i wzorem do naśladowania.

Wychodzę na taras i opieram się o chłodną balustradę, wpatrując się w niewielki plac zabaw naprzeciwko. Kiedyś ja i Lessie często tam przebywaliśmy. Oczywiście, nim poszliśmy do szkoły. Nocny chłód sprawia, że na mojej skórze pojawia się gęsia skórka. Rozsuwane drzwi za mną lekko trajkoczą. Les wychodzi za mną i przystaje obok. Na jego ustach znów widzę ten sam uśmieszek. Chłopak sięga do tylnej kieszeni ciemnych dżinsów i wyciąga z nich paczkę papierosów. Wyciąga jednego i odpala go, a potem przez moment patrzy na mnie.

- Chcesz? - Cóż za przykład idealnego brata.

Kiwam głową, a on częstuje mnie fajką. Nie palę pierwszy raz, chociaż normalnie tego nie lubię. To raczej czynność zarezerwowana na braterskie pogaduszki.

- A tak naprawdę, dlaczego rozstałeś się z Mikaylą? - pytam, zaciągając się dymem.

- Zdradzała mnie na prawo i lewo. Miałem tego dość, a gdy pewnego dnia nakryłem ją z jednym turystą, wreszcie się jej pozbyłem - odpowiada, a na jego czole pojawia się kilka zmarszczek. - Ona naprawdę nie była dla mnie, nawet za nią nie tęsknię.

- Współczuję mimo wszystko - rzucam, a on wybucha głośnym śmiechem.

- Nie ma czego, młody. Mikayla była... - zawiesza głos, puszczając do mnie oczko, bym domyślił się, co takiego chciał powiedzieć. - A jak twoje życie miłosne?

- Skupiam się na muzyce.

- Nie do wiary - wzdycha i spogląda w szare niebo. - Gdyby parę lat temu ktoś powiedział mi, że mój młodszy braciszek będzie bawić się w perkusję w jakimś rockowym zespole, wyśmiałbym go - wyrzuca z siebie.

Uśmiecham się szeroko. Faktycznie, bardzo się zmieniłem. Kiedyś też nie pomyślałbym, że tak bardzo to polubię. Byłem raczej niezdecydowanym i szybko nudzącym się dzieciakiem z dyspozycjami do zostania zoologiem jak mój brat. Lester ciągle nie może pogodzić się z tym, że pomylił się co do mnie i nie wierzył we mnie, gdy zakładaliśmy Double Exposure. Teraz kibicuje mi z całych sił.

- Gdyby milion lat temu ktoś powiedział mi, że mój starszy brat będzie siedzieć w Afryce, powiedziałbym, że ma nieźle namieszane w głowie - odpłaciłem się tym samym. - Nie nudzi ci się tam czasem bez nas?

- Jasne, że się nudzi. I ogromnie za wami tęsknię.

Wypalam swojego papierosa i gaszę go o balustradę.

- Jest szansa, że kiedyś wrócisz do Brisbane na dobre?

- Pytasz o to za każdym razem, gdy wrócę do domu. - Wyraz jego twarzy zmienia się na troskliwy. - Pewnego dnia, Dennis. Pewnego dnia coś sprawi, że będę chciał tutaj zostać. Ale daj mi się jeszcze nacieszyć wolnością. Jeszcze troszeczkę.

Zaczynamy chichotać. Naprawdę brakuje mi tutaj Lestera i jego dokuczania. Tiannah jest małą dziewczynką i z nią to nie to samo.

- Reece dalej daje wam popalić? - pyta brat przez śmiech.

- Znasz go, to jego specjalność - odpowiadam, a on kładzie mi dłoń na ramieniu.

- Skoro tu w Australii nikt się nie zmienia, ty zapewne też jesteś tak samo infantylny?

Prycham głośno, krzyżując ramiona na piersi. Nie, wcale nie!

- Tylko czasami.

Gorzki dym z papierosa owiewa moją twarz, gdy brat otwiera usta i pozwala mu się unosić na powietrzu.

- Na jak długo zostajesz? - pytam, wlepiając wzrok w swoje bose stopy.

- Wystarczająco długo, byś zdążył się mną znudzić, młody.

Jego dłoń nagle znajduje się w moich włosach i zupełnie burzy moją misternie ułożoną fryzurę. Za to też uwielbiam mojego brata.

Ale jak można by go nie lubić? To przecież Lester Soler, wiecznie skrywający asy w rękawie cwaniak.

A/n: Odpowiedź na pytanie "czy Dennis ma rodzeństwo?" wreszcie jest! Ma, nawet dwójkę! Mam nadzieję, że spodobała Wam się krótka historia Denny'ego o jego rodzinie, przeszłości. Soler nie skupiał się raczej na sobie, ale chyba o to mi chodziło. Dennis kieruje się innymi wartościami i wciąż liczę, że udało Wam się je wyłapać.

Dziękuję za wszystkie wyświetlenia, gwiazdki i komentarze! <3

* pady - tak mówi się na bębny i talerze w elektrycznej perkusji

** Train - Hey, Soul sister (słuchałam nałogowo podczas rozdziału)

*** niektóre elementy perkusji pokryte są siateczką

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top