THIRTY EIGHT

A pebble in the water makes a ripple effect
Every action in this world will bear a consequence
If you wade around forever you will surely drown
I see what's going down

The Red Jumpsuit Apparatus - Face down

Tutaj musimy się pożegnać

Cody


Brzdąkam na gitarze w pokoju Dennisa, a on uderza w bębny. Gramy jakąś przypadkową melodię, która nie nadaje się na piosenkę, ale przynajmniej możemy trochę poćwiczyć. Nie mogę się jednak skupić, bo po głowie ciągle chodzi mi kłótnia z Melanie. Siostra obiecała, że razem z rodzicami wpadnie na nasz wczorajszy koncert i gdy po występie podszedł do rodziców, oni powiedzieli, że Mela nie przyszła. Zawiodłem się na niej. Wystarczająco dużo straciła, mieszkając w stolicy, ponad tysiąc kilometrów stąd. Ciągle jest mi bardzo przykro, że tak po prostu odpuściła sobie przyjście. Wczorajszy koncert był ogromnie ważny, bo otwierał Bitwę Kapel. Całe rodziny chłopaków się zeszły. Brad przyprowadził swoich znienawidzonych braci, Dennis zabrał starszego brata, który wrócił z Afryki i małą Tiannah. Właściwie tylko Reece i Juliette byli tam całkiem sami. Głupia sytuacja z naszą tekściarką, że jej mama nie może się o niczym dowiedzieć. No, ale to nie zmienia faktu, że mnie akurat bardzo zależało na obecności swojej siostry. Rajciu, może jestem jej młodszym bratem, ale zachowuję się tysiąc razy lepiej od niej. Obiecałem jej, że przylecę do Canberry, gdy będzie odbierała dyplom ukończenia studiów i to zrobię, dlatego nie mogę zrozumieć, dlaczego przynajmniej nie powiedziała, że coś jej wypadło?

– Cody, słuchasz mnie? – Głos Dennisa wyrywa mnie z zamyślenia.

Potrząsam głową, by oddalić od siebie myśli i dopiero wtedy uświadamiam sobie, że już od jakiegoś czasu nie gram.

– Przepraszam, odleciałem – usprawiedliwiam się natychmiast.

– Chodzi o siostrę i wczorajszą kłótnię? – pyta, a ja kiwam głową w odpowiedzi. – Powiedziała ci przynajmniej, gdzie była?

– Zgaduję, że na pożegnalnym spotkaniu z przyjaciółkami. Bo przecież są ważniejsze od własnego brata, nie? – uśmiecham się żałośnie.

– O której wyjeżdża na lotnisko?

Potrzebuję kilku chwil, by przypomnieć sobie godzinę. Siostra wraca dziś do stolicy i wróci dopiero w październiku na obchody urodzin królowej*. Do tego czasu wiele się może zdarzyć.

– Około szesnastej – mówię w końcu i zerkam na przyjaciela.

Dennis ma minę, jakby za chwilę miał mi zrobić jakieś kazanie na temat tego, że przed wylotem powinienem się z nią pogodzić. Czasem zapominam, że Denny to nie tylko jakiś wiecznie roztrzepany chłopak, który uwielbia się wygłupiać i gadać jakieś bzdury. Ma już za sobą doświadczenie w rozłąkach i za każdym razem powtarza:

– Pamiętaj, że jeżeli pozwolisz jej wyjechać, nie podając jej ręki, między wami na zawsze pozostanie jakieś spięcie, którego późniejsze „przepraszam" i odległość nie naprawi. To szrama, która zostaje na zawsze i gwarantuję, że nigdy o niej nie zapomnisz. Zawsze będziesz wspominał moment jej wyjazdu jako zawód po kłótni.

Uśmiecham się lekko. Soler wie, co mówi. Nie wymyśla jakiejś pseudobajeczki i korzysta z doświadczenia. To nie wymysł umysłu, a życie.

– Jakbym tego nie wiedział – szepczę pod nosem, wzdychając ciężko.

– Do wylotu Melanie masz niecałe dwie godziny i założę się, że twoi rodzice zaraz będą odwozić ją na lotnisko. Stary, to twoja siostra. Co prawda starsza, ale skoro ona nie ma wystarczająco dużo odwagi, by pierwsza cię przeprosić, ty to zrób. Wiesz dobrze, że będziesz później żałować, że tego nie zrobiłeś.

– Wiem, Dennis – rzucam i wstaję, chowając gitarę do futerału.

– Dobry wybór. Bo między nami, jak za dużo myślisz, że to jesteś nie do wytrzymania.

Parskam śmiechem i razem z przyjacielem schodzę na dół, gdzie w salonie Tiannah i Lester oglądają animację Pixara.

– Już idziesz, Cody? – zagaduje mnie jego brat, uśmiechając się lekko.

Lubię Lestera, co prawda jest od nas starszy i wpada do kraju dość rzadko, ale mam z nim dobry kontakt.

– Pokłócił się z Melanie, więc poradziłem mu, żeby zbierał dupę w troki – tłumaczy szybko Dennis, a Lester śmieje się przez chwilę.

– A właśnie, dawno nie widziałem twojej siostry. Co u niej? – pyta, w tym samym czasie, gdy Tiannah siada mu na kolanach.

– Miała wakacje na uniwerku i dziś wraca do Canberry. Ale wszystko u niej po staremu – odpowiadam, starając się zabrzmieć lekko.

– Kurczę, szkoda, że nie powiedzieliście mi wcześniej, że Melanie jest w mieście. Chętnie bym się z nią spotkał.

Lester i Mela chodzili ze sobą do jednej szkoły. Jest od niej starszy, ale chcąc nie chcąc, gdy zaczęliśmy się przyjaźnić, oni też się poznali i wiele razy ze sobą rozmawiali, mieli też wspólnych znajomych. Dlatego nie dziwię się, że Les chciał się z nią spotkać.

– A może cię podwiozę, co? – proponuje szatyn, a ja zgadzam się.

Zależy mi na czasie, bo w każdej chwili siostra może wyjechać na lotnisko, a nim wrócę do domu na piechotę i załaduję się do samochodu, stracę ponad pół godziny.

– Dennis, zostaniesz z Tiann? – rzuca bratu pytające spojrzenie.

Denny zgadza się, a starszy kiwa głową, wskazując na drzwi wyjściowe. Poprawiam gitarę na ramieniu i posłusznie wychodzę z domu, kierując się do starego Audi, którym jeżdżą państwo Soler. Wrzucam futerał na tylne siedzenie i zajmuję miejsce pasażera z przodu. Les wsiada za kierownicę i uśmiecha się szeroko.

– No to jak, panie Marks? Lotnisko czy dom? – przez chwilę się zastanawiam, ale wreszcie wybieram drugą wersję, mając nadzieję, że moja rodzina jest właśnie tam.

Wyjeżdżamy z parkingu, a ja opieram głowę o szybę i zastanawiam się, co powiedzieć Melanie.

~~~

Samochody stoją pod domem, więc oddycham z ulgą. Razem z Lesterem wysiadamy z fury i gdy tylko łapię gitarę w dłonie, zaczynam biec do drzwi. Wpadam do środka jak burza i omal nie wpadam na swojego tatę, który właśnie zmierza w kierunku salonu, niosąc w ręce zapakowaną śniadaniówkę. Prawie wytrącam mu jedzenie z rąk, ale natychmiast przepraszam.

– Gdzie ci się tak śpieszy?– pyta ojciec, rzucając mi zaciekawione spojrzenie, ale jego wzrok sunie gdzieś za mnie. – Lester! No nie wierzę!

Brata Dennisa lubi chyba każdy. Podkreślam, każdy!

– Dzień dobry, panie Marks – wita się chłopak, ale ja, zamiast przysłuchiwać się tej rozmowie, idę do salonu.

Melanie i mama siedzą na wściekle żółtej kanapie i rozmawiają, oglądając prognozę pogody dla Canberry. Obrzucam spojrzeniem salon, patrząc na walizki, stojące pod ścianą. Zagryzam wargę i wsuwam dłonie do kieszeni spodni, nagle nie wiedząc, co robić. Na szczęście milczenie przerywa siostra.

– Wiem, że jesteś na mnie zły, ale naprawdę robiłam wszystko, żeby przyjść na koncert – mówi natychmiast i wstaje, podchodząc do mnie. – Jesteś moim małym braciszkiem. – Prycham. – No dobra, braciszkiem wyższym ode mnie o głowę i nigdy specjalnie nie przegapiłabym twojego występu. Mama wszystko dla mnie nagrała i wypadliście fantastycznie.

– Mhm... – mamroczę, ściskając za mostek nosa, gdy nagle robi mi się strasznie smutno.

– Ja też popełniam błędy, Cody i naprawdę przepraszam za to, że mnie tam nie było. Ale obiecuję, że więcej tego nie zrobię. Wiesz, że możesz na mnie polegać, mimo że mnie czasami też podwinie się noga.

– A jeśli cały czas ci się podwija? – Wlepiam na usta kpiący uśmieszek, a siostra trzepie mnie w ramię.

– Wtedy musisz mi wybaczyć, chociażby dlatego, że jeśli nie, ugotuję ci obiad. – W moich oczach mimowolnie pojawia się przerażenie, Mela parska głośnym śmiechem. – Myślicie, że nie widziałam waszych min, gdy coś dla was zrobiłam? Zabawnie było patrzeć, jak po kryjomu krztusicie się tostami. – Mama chichocze pod nosem. – To naprawdę miłe, że daliście mi was truć.

– Ja też przepraszam, że się wkurzyłem. – Wzruszam ramionami i nagle Melanie wiesza mi się na szyi.

– Więc sztama, bracie?

– Kto jeszcze używa słowa „sztama"? – Głos Lestera rozlega się w pokoju.

Odwracamy się w kierunku chłopaka, który szczerzy się wesoło. Mama od razu do niego podchodzi i ściska go lekko. Mela przybija z nim piątkę.

– Nie chciałbym przeszkadzać, ale musimy już zbierać się na lotnisko – oznajmia tata.

– Mogę ją zawieść i tak jadę jeszcze na miasto – zabiera głos Soler.

W pokoju zapanowuje cisza, każdy się nad czymś zastawia. Po kilku chwilach Melanie stwierdza, że to nie taki zły pomysł. Decyzja zapada, gdy Lester wrzuca walizki siostry do bagażnika swojego samochodu.

Tutaj trzeba się pożegnać.

Mama i tato rozklejają się na całego, zresztą jak zawsze, gdy Melanie wraca do stolicy. Ja jeszcze się trzymam i myślę, że trzymać będę, chociaż kto wie. Gdy przychodzi moja kolej na pożegnanie, mocno ściskam siostrę, aż zaczyna dawać mi wyraźne znaki, że łamię jej kości. Odsuwam się i uśmiecham się szeroko.

– Trzymajcie się! Zadzwonię, jak dolecę – obiecuje blondynka i kieruje się do drzwi.

Rodzice biegną do salonu, by pomachać do niej przed okno, a ja podchodzę do wychodzącego już Lestera i opieram się o framugę.

– Dobrze zrobiłeś, przyjeżdżając tu. Wcale nie było tak źle, co? – zadaje retoryczne pytanie.

– Nie i dzięki za pomoc, jestem dłużnikiem.

– Odpłacisz, jak będziesz mieć oko na Dennisa pod moją nieobecność – żartuje i unosi dłoń w geście pożegnania, idąc do samochodu. Zamykam drzwi i powolnym krokiem idę do swoich rodziców.

A może jednak się trochę rozkleję?

~~~

It's gonna be alright
If you're on a sinking ship
The California kids
Will throw you a lifeline
And if you're up all night
Thinking about something you did
The California kids
Will show you the sunshine*

~~~

Siedzę pod oknem, przytulając do piersi swoją gitarę i wpatrując się w panoramę Sydney na mojej ścianie. Za oknem jest już okropnie ciemno i jedynie latarnie oświetlają pokój. Mela wylądowała kilka godzin temu. Od tego czasu zdążyłem parę razy dostać opieprz od Dennisa, że niepotrzebnie się tak martwiłem i porozmawiać z Julie i Reece'em, który myśleli nad nową piosenką. Nie mówiłem im, ale ja też coś napisałem. Nie nadaje się na kawałek do Bitwy, ale gdy poczułem chęć, by go napisać – zrobiłem to. Teraz kawałek papieru z wypisanym tekstem leży przede mną, a ja ledwo co go widzę. Obracam w palcach kostkę do gitary i walczę z chęcią zaśpiewania jej. Kiedy wreszcie nie wytrzymuję, wzdycham i kładę instrument na kolanach, ściskając lekko za jego gryf.

Ohh father tell me, do we get what we deserve?
Ohh we get what we deserve...

Czasami miewam wrażenie, że nic z tego nie wyjdzie. Nie potrafię tego robić, to nie dla mnie. Oczywiście piszę do szuflady, ale to nie to samo. Nie jestem Martinem, nie mam talentu Juliette.

Ohh you let your fear run wild,
Time has cometh as we all oh, go down
Yeah but for the fault, oooh, my...
Do you dare to look him right in the eyes? Yeah
Ohh cause they will run you down, down til the dark
Yes and they will run you down, down til you fall
And they will run you down, down til you go
Yea so you can't crawl no more...

Nagle przerywam, słysząc, że drzwi do mojego pokoju się otwierają. Zerkam w ich kierunku, dostrzegając twarz mojej mamy. Ma senny wzrok, zmrużone oczy i jest ubrana w szlafrok. Uśmiecha się blado, patrząc na mnie.

– Powinieneś pokazać ją przyjaciołom – szepcze, opierając głowę o framugę.

– Nie nadaję się na to – oponuję, zniżając głos.

– Musisz w siebie uwierzyć, Cody. Nie tylko tamta dwójka ma talent do pisania. Użyj wreszcie swojego głosu i pokaż, że też to potrafisz.

– A jeśli powiedzą, że to do bani? – wstaję, odstawiając gitarę na stojak.

– Wtedy absolutnie się nie poddawaj. Ja jednak myślę, że im się spodoba. – Chrząka. – Ale teraz idź już spać i przestań budzić całą ulicę.

Śmieję się pod nosem, gdy mama ponownie zamyka drzwi.

Może ma rację?

~~~

Mam mieszane uczucia, gdy idę do domu Martina. Nie chciałem pokazywać mu tej piosenki, ale przemyślałem to w nocy i co takiego może się stać? Jesteśmy przyjaciółmi kupę czasu i on nigdy w życiu by mnie nie wyśmiał. Poza tym mu ufam i wierzę, że nie powie nikomu, jeżeli ten tekst okaże się największą klapą w historii największych klap.

Przed bramą jego domu stoi samochód, kompletnie zastawiając wjazd. Coś czuję, że pan Martin mocno się zdenerwuje, gdy to zobaczy. Ciekawe tylko co za idiota tu zaparkował. Przepycham się przez bramę, próbując nie uszkodzić lakieru na aucie i idę prosto do drzwi. Dzwonię dwa razy.

Może go nie ma?

Kiedy już mam się odwrócić, słyszę szczęknięcie zamka. Wlepiam wzrok w wysokiego bruneta, który uśmiecha się cwaniacko, nonszalancko opierając się o drzwi.

– No cześć, Cody. Co cię tu sprowadza? – pyta

– Rune?

A/n: Zaczęłam pisać rozdział i... to dopiero trzecia jego próba. Dzięki zespołowi You Me At Six w ogóle się za niego wzięłam, słuchając wszystkich płyt o trzeciej nad ranem. Dziękujcie im, bo gdyby nie oni i zespoły, których piosenki znajdują się w rozdziale - nie byłabym się w stanie przemóc. Mam nadzieję, że pożegnanie Cody'ego z siostrą, interwencja braci Soler i nowy bohater wam się podobają!

*Queen's Birthday - Australijczycy świętują urodziny Królowej Elżbiety II. W Stanie Queensland jest to zawsze pierwszy poniedziałek października, podczas finałów AFL i NRL (na rok 2016). Słyszałam, że niektóre szkoły mają wtedy wolne, ale z racji tego, że jest to święto ruchome, które w różnych stanach odbywa się w różnych miesiącach - skupia się tylko na paradach, fajerwerkach i etc. 

**Weezer - California Kids

*** Kaleo - Way down we go 

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top