THIRD DAY
Escape the shadows run fast
Try to fight the devil off of your back
Learn to crawl before you stand
Then you realize what we have
Echo in my voice would take you home
Then we watch the sunlight turn into gold
Never been here before
Megan Davies ft. Keelan Donovan - Heart Of Glass
Nie mogę tego zrobić...
Osiem godzin.
Nie jestem do końca pewna, czy faktycznie tyle czasu mi zostało, bo z każdą sekundą wydaje mi się, że minuty przelatują mi przez palce, których nie potrafię zacisnąć. Chciałabym złapać resztki tego, co mi pozostało, ale nie potrafię i ciągle tracę kawałki mojej normalności oraz odwagi, która spływa z moich rąk tak samo, jak uciekający czas.
Mam skostniałe dłonie i za nic nie mogę ich ogrzać, chociaż ulice Wielkiego Jabłka przypominają teraz rozgrzaną do czerwoności patelnię. Lawa. Jeżeli tylko wyjdę z hotelu i stanę na lądzie, wejdę do lawy.
Gorszego wytłumaczenia już nie znajdę.
Czuję się sparaliżowana do granic możliwości, jakby ktoś właśnie wstrzyknął mi w żyłę jakiś tajemniczy lek, który uruchomi mnie na dobre. To właściwie nie byłoby takie złe, nie musiałabym opuszczać bezpiecznych murów i zrobić z siebie pośmiewiska.
O czym ja myślałam, gdy zgadzałam się na wysłanie moich papierów tutaj, a potem zabukowanie biletu? Gdzie miałam głowę, gdy dumnie wchodziłam na pokład samolotu i targałam się na drugi koniec świata, wiedząc, że nie dam rady? Mam nadzieję, że to nie przez moje ego, które nagle zapragnęło pokazać wszystkim, że mnie też na coś stać. Bo patrząc na to, co teraz się ze mną dzieje, na nic mnie nie stać.
Od spełnienia marzeń dzieli mnie tak właściwie tylko jeden trzyminutowy występ przed komisją. Te słowa wydają się być tak proste, a czynność jeszcze banalniejsza, ale dla mnie to jak przekroczenie najwyższych gór na piechotę, okrężną drogą, bez pożywienia, ciepłych ubrań. I bez mapy. Zdaję sobie sprawę, że mogłabym teraz dać sobie z liścia w twarz i po prostu pojechać na uniwersytet, zrobić, co do mnie należy i potem przeżywać porażkę, ale... Jak?
Tata od rana załatwia jakieś ważne sprawy dotyczące nowej inwestycji, więc nie ma go przy mnie, ale jakby nie patrząc, ten fakt nieszczególnie mi przeszkadza, bo coś czuję, że gdybym tylko usłyszała jakieś słowa zachęty, podłamałabym się jeszcze bardziej. Wyciągam przed siebie dłonie, w myślach licząc na palcach ilość osób, które we mnie wierzy, ale również te, które nie wierzą. To daje mi, hm, pomyślmy, dziesięć do jednego. A tak konkretniej do dwóch, bo chyba zaczynam zgadzać się z Martinem. Myślałam, że chłopak się myli i jasno mówiłam, że tego właśnie chcę, ale... może tą kłótnią on chciał sprawić, że przejrzę na oczy i zobaczę, że ja po prostu nie dam rady?
Chciałabym mu teraz udowodnić, że wcale się nie boję, że nie będzie tak jak kiedyś. Tylko skąd wziąć tę odwagę? Przecież nie kupię jej w sklepie za rogiem, nie znajdę pod ławką w Central Parku. Wczoraj czułam się tak dobrze, gdy przez te kilka chwil tańczyłam i śpiewałam wraz z ulicznymi muzykami. Ryan i Ava wydawali się być tacy zaangażowani w to, co robią, a historia chłopaka pokazała mi zupełnie inną stronę medalu.
– Spokojnie, Juliette – mówię do siebie – Co może być trudnego w zagraniu uwertury dla trzech osób? To trzy minuty, czas leci szybko, a potem będzie z głowy. – Łatwo mówić, trudniej zrobić.
Przyciskam czoło do chłodnej szyby i wpatruję się w ludzi za oknem. W tym właśnie momencie czuję się tak, jakbym była zamknięta w super szczelnej klatce ze szkła, w której moja chora świadomość tylko podsyca strach, obezwładniający całe moje ciało.
~*~
Poprawiam czarną sukienkę, przy okazji mnąc w dłoni plik kartek z partyturą. Mówiłam, że moje ręce są skostniałe i lodowate? Cóż, teraz pocą się niemiłosiernie i ciągle pocieram je o swoje ubranie, by choć trochę je wytrzeć.
Przyjechałam do Nowego Jorku na przesłuchanie i właśnie na nie czekam. Stoję w niewielkim pomieszczeniu wraz z innymi aplikującymi. Jedni zachowują się podobnie do mnie, to głównie dziewczyny, które nerwowo obgryzają paznokcie, chodzą w kółko i oddychają tak, jakby zaraz miały tutaj urodzić. Chłopaki wyglądają nieco lepiej, ale widać z daleka, że tylko maskują swoje emocje. Reece w jakiś sposób nauczył mnie dostrzegać takie szczegóły, jak ręce, ukryte głęboko w kieszeni spodni, tak by nie pokazywać dłoni zaciśniętych w pięści oraz szczęka, raz po raz zagryzająca się niemiłosiernie, wydając charakterystyczny dźwięk do łamanych kości żuchwy.
Jesteśmy tutaj sami, każdy czeka na swoją kolejkę i trzy minuty morderczego występu. Tata przyjechał ze mną, ale niestety musi teraz czekać na mnie na głównym holu, wraz z innymi osobami. W towarzystwie innych pianistów czuję się taka... zwyczajna. Dotychczas wśród swoich znajomych tylko ja grałam na fortepianie i uważałam to za coś nieprzeciętnego, ale teraz? Wydaje mi się, że oni wszyscy są ode mnie lepsi. Któreś z nich pewnie ukończyło szkołę muzyczną, inni kursy z najlepszym z nauczycieli w Stanach, a ja? Ja nie zrobiłam nic, co mogłoby świadczyć o tym, że w moich rękach fortepian zmienia się w magiczną różdżkę, którą operuję.
To nieprawda, że pieniądze dają wszystko. Owszem, tylko dzięki nim i hojności swoich dziadków jestem właścicielką fortepianu Steinway, ale co takiego mam poza tym? W pakiecie do instrumentu nie dodawano talentu, zapakowanego w malutką paczuszkę z kolorową kokardą na wieczku. Do wszystkiego musiałam dojść sama.
Gdy drzwi na halę koncertową otwierają się, wypuszczając chłopaka, który przed chwilą ukończył przesłuchanie, do środka wsuwa się kolejny ochotnik. Niektóre osoby natychmiast obskakują bezpiecznego już aplikanta, pytając, jak poszło, jaka była komisja, ale ja skupiam się na drobnej brunetce, która zamyka za sobą ciężkie drzwi. Dopiero po kilku chwilach rozlega się delikatny, przytłumiony dźwięk „Sonetu Księżycowego". W trakcie stania w szybko zmniejszającej się kolejki słyszę wiele znanych utworów i za każdym razem upewniam się, że potrafiłabym je zagrać nawet z pamięci. Kiedyś tak samo jak wszyscy tutaj wygrywałam utwory Vivaldiego czy Beethovena, ale jak widać, skończyłam na piosenkach dla Double Exposure i uwerturze do „Upiora", która może nie była zbyt trafnym wyborem.
Spoglądam na niewielką grupkę osób. Gdy do mojego umysłu dociera, że przede mną są tylko trzy osoby, niemalże mdleję. Niedojedzone śniadanie podchodzi mi do gardła, a oddech momentalnie przyśpiesza. Szum krwi w uszach sprawia, że nie daję rady. Odwracam się napięcie i wraz z akompaniamentem obcasów stukających o podłogę, chwytam za klamkę.
– A panienka dokąd? – Jeden ze starszych mężczyzn, który obecny jest przy aplikantach, uśmiecha się do mnie wesoło.
– Tylko do łazienki – odpowiadam cicho i wymijam go.
W moim umyśle natychmiast tworzy się ścieżka ucieczki. Tata nie zorientuje się, że nie wystąpiłam, powiem mu, że już po wszystkim, wrócę do hotelu i w spokoju poczekam na jutrzejszy lot powrotny do Kalifornii. Tylko co powiedzą inni? Będą naśmiewać się ze mnie, bo stchórzyłam? Jak spojrzę w oczy mamie, swoim przyjaciołom? Jemu?
Zamykam się w kabinie i siadam na lodowatej posadzce, kryjąc twarz w dłoniach. Gdy czuję na palcach mokrą ciecz, beznadziejnie spoglądam na swoje ręce, pokryte spływającym makijażem. Ocieram policzki wierzchem dłoni, łkając w ciszy.
Nie mogę tego zrobić.
Wstaję i powolnymi krokami podchodzę do ogromnego lustra, przyglądając się odbiciu. Mój makijaż faktycznie jest cały rozmazany, a oczy przekrwione. Gardło spuchło mi do tego stopnia, że nie potrafię nawet odkaszlnąć. Moje przerażenie sięga zenitu. Sięgam po papier toaletowy i zwilżam go wodą, a następnie zmazuję w twarzy tę katastrofę, nie chcąc, by ktokolwiek zauważył, że płakałam. Gdy wyglądając jak człowiek opieram się o umywalkę i znów wytłaczam z oczu łzy, czuję wibracje, dobiegające z kieszeni sukienki. Natychmiast sięgam po telefon, zamierając.
Napisał do mnie?
Mrugam kilkakrotnie, odganiając słoną ciecz i jeszcze raz czytam imię nadawcy, a potem klikam w ikonkę wiadomości.
Reece Martin:
Wierzę w ciebie, Juliette. Zrób coś dla mnie i po prostu skop im tyłki.
Zero „przepraszam", zero „jest mi przykro", nawet nie „tęsknię za tobą". Tylko te słowa, których się nie spodziewałam. „Wierzę w ciebie". Dziesięć do zera. Ostatnia osoba na tej planecie, która liczy się dla mnie jak wszyscy razem wzięci, właśnie napisała, że we mnie wierzy. Jego słowa działają jak zapalnik na mój organizm.
Nie mogę się poddać. Nie mogę uciec z podkulonym ogonem. W jednej chwili wiem, że muszę oddalić na bok ból, strach i żałosne wspomnienie naszej burzliwej wymiany zdań i skupić się na krótkiej, lecz treściwej wiadomości. Muszę stawić temu czoła.
Zrobię to, jeżeli on będzie ze mną.
~*~
Choć w słuchawce telefonu nie słyszę jego głosu, to cieszę się, że mogę go sobie wyobrazić, czytając wiadomość. Właśnie nadchodzi moja kolej na wystąpienie, więc wilgotnymi dłońmi blokuję telefon i wrzucam do kieszonki, wchodząc na salę.
Natychmiast rzucam okiem na wystrój, by w ten sposób lekko się uspokoić. Nie chcę spoglądać w stronę komisji. Wolę przyjrzeć się sklepieniu o naprawdę dziwnym kształcie i wielu rzędom krzeseł, które ustawione w półokrąg, zwężają się ku dołowi. To miejsce kojarzy mi się z naszą szkolną aulą. Z miejscem, w którym poznałam swój ulubiony zespół. Z miejscem, gdzie po raz pierwszy od bardzo długiego czasu zdecydowałam się zaśpiewać przed kimś obcym. Z miejscem, w którym ja i Reece zostawiliśmy kilka wylanych łez.
Cóż, on raczej nie płakał, ale mogę podkolorować to dla efektu.
Podchodzę do fortepianu i siadam na niskim krzesełku, ponownie poprawiając sukienkę. Kątem oka zerkam na dwójkę mężczyzn i jedną kobietę, którzy pochylają się nad długim stołem, zapisując coś w dokumentach. Uśmiecham się do nich lekko, a następnie kładę dłonie na klawiaturze.
Ta sytuacja do mnie nie dociera. Czuję się tak, jakbym oglądała film, patrząc na szatynkę ubraną w niedługą, czarną suknię z drobnymi kryształkami. Widzę, że dziewczyna jest zdenerwowana, co świadczy o tym grymas na jej diamentowej twarzy, stopy, które nerwowo uderzają o pedały instrumentu i wargi, które aż bieleją od przygryzania. Nie wiem, co takiego czuję, bo jestem jakby poza swoim ciałem. Mogę się tylko domyślać, że miliardy emocji przepływają przez całe moje wnętrze. Kibicuję tej dziewczynie, bo zaczynam w nią wierzyć. Jej ukochany o niej nie zapomniał i pokłada w niej nadzieje, a ona, pomimo wahania, chce spełnić marzenia. Wie, że strach jej nie pomoże i chce rozpocząć wreszcie plan Cody'ego. Chce zacząć pokonywać przeszkody, które rzuca jej życie.
A kiedy jej dłonie z wolna uderzają w białe i czarne klawisze, wygrywając uwerturę Webbera, zamykam oczy.
Nagle znów jestem sobą.
Jestem Juliette Rivers, która panicznie boi się występować, bo ciągle obawia się, że się zbłaźni, jak kiedyś. Jestem Julie, która nie wie, jakiej liny ratunkowej powinna się złapać, dlatego podczas grania myśli tylko o ramionach przyjaciela, w których mogłaby się skryć i po prostu zapomnieć o całym świecie. Jestem niespełna osiemnastolatką, która właśnie odhacza jeden punkt na liście marzeń, jednocześnie pokonując choć zalążek jej wielkiego lęku.
I tak naprawdę nie robię tego tylko dla Reece'a. Jego wiadomość dodała mi otuchy i wiary w siebie, ale nie sprawiła, że ot tak wyszłam na scenę. Pomogła mi wejść na właściwą ścieżkę. Wiem, że jeszcze nie raz z niej zboczę i popełnię wiele błędów, ale teraz...
Chcę skupić się na pozostałych dwóch minutach, a potem wrócić do Brisbane i porozmawiać z nim.
Chcę, żeby było jak dawniej - bez kłótni i tajemnic.
A/n: UWAGA! Te trzy rozdziały były kiedyś częścią one-shota "Nowojorski sen", który został ściągnięty z Wattpada. Rozdziały nie miały znajdować się w głównej części, jednak podjęłam decyzję o tym, by umieścić wszystko w jednym miejscu. Mam nadzieję, że wam się spodobają!
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top