SIXTY TWO
Truth hurts and I'm in pain
Truth hurts like a bed of nails
Letting denial eat me up inside
The truth hurts, and it bleeds me dry
Bullet For My Valentine - Truth Hurts
Co ty wyprawiasz?
Bailey od ponad piętnastu minut nawija o tym, co działo się u niej w ciągu tego tygodnia, kiedy udało nam się porozmawiać zaledwie chwilę. Widać, że jest zmęczona i najchętniej przespałaby cały weekend. Nie dziwię się, ostatni rok to wiele pracy. Chodzimy do szkoły zaledwie sześć miesięcy, niedługo przyjdzie nam szykować się na nadchodzące egzaminy końcowe i... Jeśli mam być szczera, trochę się nimi denerwuję, choć czasu mam jeszcze w bród. Uczę się dobrze, nie mam problemu z przedmiotami, no może prócz chemii, i liczę, że zdam egzaminy z dobrymi wynikami. Nie do końca wiem, na jakich warunkach przyjmuje się uczniów do Juilliardu, ale wiem też, że niedługo powinny pojawić się wyniki. Wciąż nie wiem, jak to wszystko pogodzę. Czy w związku z tym, że rok akademicki w Stanach rozpoczyna się w tym samym czasie, co u nas jest początek szkoły, sprawi, że zostanę wpisana na listę rezerwowych na następny rok? Oczywiście zakładając, że by mnie przyjęli.
– Wiem, że ta kanapka jest smaczna, ale nie sądziłam, że ciekawsza ode mnie. – Delikatny głos Bai sprowadza mnie z powrotem do Brisbane.
Podnoszę wzrok na szatynkę, dopiero po chwili orientując się, o czym mówiła. Siedzimy na stołówce, a ja faktycznie już od jakiegoś czasu trzymam w dłoniach swoje drugie śniadanie, nie robiąc najmniejszego gryzu.
– Nie doceniasz mojego śniadania, Bailey – żartuję z uśmiechem, nie chcąc, by pomyślała, że ją ignoruję, bo tak nie jest.
– Zgadnij, kto zaszczyci was dzisiaj na koncercie – piszczy podekscytowana. – Stanę w pierwszym rzędzie razem z Camilą. Mam nadzieję, że twój Reece mnie zaskoczy.
Spuszczam wzrok, uśmiechając się na zaledwie jego wspomnienie. Też mam nadzieję, że chłopak to zrobi.
– Czy kiedyś będzie mi dane posłuchać cię na scenie? – pyta dziewczyna, grzebiąc widelcem w swojej kolorowej sałatce.
Wzruszam ramionami, bo nie mam zielonego pojęcia. Przełamałam się podczas przesłuchania do Juilliardu, przełamuję się podczas śpiewania z Double Exposure, ale czy kiedyś sama wejdę na scenę i zaprezentuję utwór, który napisałam? Nie mam zielonego pojęcia.
– Pewnie doskonale o tym wiesz, ale masz świetny głos. Nie znam się na muzyce i tym wszystkim, co z nią związane, ale masz wielki talent i nie warto go marnować, Juliette.
Zdaję sobie sprawę z tego, że Bailey ma rację. Nie warto, ale lęk jest zbyt silny. Nie ma takiego czynnika, który miałby sprawić, że nagle wejdę na scenę i zaśpiewam cokolwiek, stojąc przed tak wielką publicznością, jaką mam okazję widywać w The Triffid, podczas występów na Bitwę. Wiadomość Reece'a, rozmowa z Ryanem i Avą, których poznałam w Nowym Jorku, trochę dodała mi odwagi, ale to, co stało się tam, zostało za oceanem. Niestety nie wróciłam do Australii ze zwiększoną pewnością siebie.
– Może kiedyś mnie usłyszysz... – Silę się na odpowiedź o pozytywnym wydźwięku i kończę niewygodny dla mnie temat.
~~~
Cody śpiewa pod nosem piosenkę Jamestown Story i kartkuje grubą encyklopedię w poszukiwaniu informacji na lekcję historii, która już niedługo go czeka. Siedzę w bibliotece razem z nim, bo usilnie staram się pomóc mu z zadaniem, o którym kompletnie zapomniał. Na kwadratowym stole leży kilka ksiąg, które od dziesięciu minut wertujemy, chcąc zdążyć przed dzwonkiem. Przydałaby nam się pomoc pozostałych chłopaków, ale niestety tym razem nie możemy na nich liczyć. Dennis, o ile dobrze mi wiadomo, zdaje właśnie zaliczenie z matematyki, Brada nie ma w szkole, bo szykuje się na wyjazd, a Reece... No cóż, Reece zniknął i nikt nie wie, gdzie jest. Pierwsze trzy lekcje powinien mieć z Dennisem, a ten powiedział, że go nie było. Nie odbiera telefonu, nie odpowiada na wiadomości i zaczynam się martwić. Może miał jakiś wypadek? Nie mogę usiedzieć na miejscu, bo wciąż czekam na jakiś znak życia. Chłopcy nie martwią się tak, jak ja, bo uważają, że widocznie coś go zatrzymało i jeśli nie przyjdzie do szkoły, to na pewno będzie na koncercie. Jak wokalista mógłby tak po prostu na niego nie przyjść? Ta myśl lekko mnie uspokaja.
– Myślisz, że jest jeszcze szansa, żeby Brad z wami wystąpił? – pytam, odkładając na bok kolejną z rzędu encyklopedię, w której nie pisze nic konkretnego.
– Zaczynam w to wątpić. Pisał do mnie z godzinę temu i mówił, że ciągle namawia rodziców przynajmniej na ten późniejszy wyjazd. – Blondyn wzdycha ciężko, przestając śledzić wzrokiem tekst. – Tak między nami, państwo Tanner naprawdę są w porządku, ale cholernie wkurzają mnie tą swoją upartością. Są dorośli, a zachowują się jak dzieciaki. Doskonale wiedzą, jak bardzo ważna jest dla Brada muzyka, ale ignorują to.
Policzki chłopaka nabierają lekkich rumieńców, gdy nastolatek się denerwuje. Kładę swoją dłoń na jego, chcąc lekko go uspokoić.
– Wiem, co czuje Brad. I wiem też, że jego rodzice na pewno nie są w stu procentach pewni, że muzyka to nie tylko zabawa. Czy oni byli kiedyś na jakimś waszym koncercie?
– Przed meczem z Logan, nawet wzięli Rydera i Jaxona, ale słyszałem od Brada, że wyszli niedługo po rozpoczęciu.
– Dlaczego? – Nachylam się w jego kierunku, podpierając ręką brodę.
– Jego bracia zaczęli marudzić. Można więc uznać, że w sumie niewiele słyszeli. Możesz mieć też rację, no wiesz z tym, że oni nie są przekonani, co do jego pasji. My to wiemy, ale oni? – Kręci głową, jednocześnie wzruszając ramionami. – Wiesz co? Nic tu po nas, w tych książkach jest więcej tekstu pobocznego niż tego, którego szukam. Zbierajmy się, jakoś sobie poradzę.
Kiwam głową, a potem pomagam mu odnieść książki na miejsce. Jesteśmy bezradni, bo czasu jest coraz mniej. Pomysły dawno się skończyły, a teraz możemy liczyć jedynie na zdrowy rozsądek rodziców Brada, jego samego i Reece'a.
Wciąż mam nadzieję, że Martin przejdzie samego siebie i udowodni, na co go stać.
Znów jest jedyną nadzieją.
~~~
Powoli szykuję się na wyjście z domu, bo zaraz ma po mnie przyjechać Dennis. Wzięłabym swój samochód, ale zapomniałam zatankować, a zorientowałam się dopiero wtedy, gdy wsiadłam do środka i odpaliłam silnik. Mamy, na szczęście, nie ma jeszcze w domu, więc nie zorientuje się, że nie jadę z Camilą, a Sue... Sue doskonale zdaje sobie sprawę z tego, że spędzam czas również z chłopakami, ale nie wie o Bitwie Kapel aż tylu szczegółów.
Zerkam w lustro, a potem poprawiam długi sweter, sięgający połowy moich ud i sprawdzam stan włosów. Rozpuszczone ostatnio sprawiają mi coraz więcej kłopotów, dlatego spięłam je w luźny warkocz. Kiedy słyszę dźwięk klaksonu, uśmiecham się pod nosem i wychodzę, biegnąc w kierunku Camry. Gdy tylko wsiadam do wozu, Dennis wita się ze mną szerokim uśmiechem i rusza. Jeszcze nie miałam okazji jechać z chłopakiem jako kierowcą, ale muszę powiedzieć, że nieźle mu idzie. Co prawda, nic nie przebije Cody'ego i jego super podzielnej uwagi, ale chłopcy są naprawdę niezłymi kierowcami. Dennis jedzie spokojnie i powiedziałabym, że bardzo ostrożnie, co w trakcie jazdy tłumaczy wiekiem swojego cacka. Nie wiem, czy to słowo wciąż jest aktualne, ale jego auto jest naprawdę odpicowane i całkiem niezłe.
– Damy dzisiaj czadu – odzywa się szatyn, bębniąc jakiś szybki rytm na skórzanej kierownicy.
Widać, że muzyk.
– W to nie wątpię. – Mrugam do niego, odpowiadając na jego wcześniejszy uśmiech. – Przed nami jeszcze tylko kilka piosenek, dajesz wiarę?
– Reece panikował, że nie damy rady, a tymczasem jesteśmy na prowadzeniu – mruczy Soler. – Swoją drogą, ten fajtłapa nadal się do was nie odezwał? – pyta, a ja kręcę głową, zaprzeczając. – Mam nadzieję, że nie zjadła go trema czy coś.
– Myślisz, że wszystko z nim w porządku? Może powinniśmy do niego pojechać i sprawdzić, czy wszystko gra? – proponuję.
Dennis staje na czerwonym świetle i odwraca się w moim kierunku, spoglądając mi prosto w oczy. Zagryza szczękę, kiedy myśli, to widać. Widzę też, że rozważa moje słowa, a kiedy światło zmienia się na zielone, gwałtownie zawraca, jadąc w kierunku domu Martina.
W ten sposób, dzięki szybkiej reakcji Dennisa, dziesięć minut później jesteśmy pod jego domem. Chłopak czeka na mnie w samochodzie, a ja na miękkich nogach podchodzę do frontowych drzwi i wreszcie pukam w drewnianą powłokę, oczekując na jakiś ruch. Już mam ochotę po prostu odejść, kiedy zamek wydaje charakterystyczny dźwięk, a zza drzwi wychyla się Erica, mama chłopaka.
– Cześć, Juliette! – Wita się szerokim uśmiechem.
– Dzień dobry, zastałam Reece'a? – pytam, sprawiając, że kobieta unosi lekko brwi.
– Nie, mówił, że od razu po szkole jedzie na próbę do klubu. Nie mówił ci? – Krzyżuje ramiona.
Domyślam się, że gdyby wiedziała, iż jej syn wcale nie poszedł do szkoły, nieźle by się wkurzyła, więc wolę nie narażać go na szlaban.
I tak od nas mu się dostanie.
– Musiał zapomnieć mnie powiadomić. Przepraszam, że przeszkodziłam, lepiej też już pojadę. – Uśmiecham się serdecznie, żegnając się z kobietą i pędzę do samochodu.
Reece'a nie było w szkole, nie wrócił do domu, ale rano wyszedł. Tylko dokąd mógł pojechać? Martin zachowuje się naprawdę nieodpowiedzialnie. Gdyby nie dzisiejszy koncert, może każdy byłby trochę spokojniejszy, ale... Nie robi się czegoś takiego w takim dniu! W ogóle się czegoś takiego nie robi! Jeśli coś mu się stało...
– Nie ma go. Jego mama myśli, że był w szkole – tłumaczę, zapinając pasy.
Dennis marszczy brwi i odpala silnik, cofając samochód.
– Rozmawiałem przed chwilą z Cody'm. Jest w klubie i czeka na nas, Reece'a też jeszcze nie ma. – Przygryza wargę. – Gdzie to cholerstwo się podziewa?
Uśmiecham się lekko, ale zaraz potem po raz kolejny wybieram jego numer, a gdy włącza się automatyczna sekretarka, sama nie wiem, co mam robić.
~~~
Do rozpoczęcia występu zostało tylko pół godziny, a my zostaliśmy bez wokalisty. Rune, który przyjechał do The Triffid jakąś godzinę temu, także nie wie, co stało się z jego kuzynem, ale jest święcie przekonany, że przyjedzie na czas. Jego pewność siebie zdecydowanie dodaje mi otuchy, więc trzymam się bruneta. Obserwując go, dostrzegam wiele podobieństw. Nie tylko w wyglądzie, ale i zachowaniu. Najbardziej jednak rzuca się w oczy miłość do muzyki. Rune ciągle śpiewa pod nosem piosenki Double Exposure, zmieniając chwyty na niepodłączonym basie. Tryska z niego radość i energia, co bardzo mi się podoba.
Na moment spuszczam wzrok z chłopaka, bo słyszę poruszenie po drugiej stronie sceny. Ludzie powoli zostają wpuszczani do klubu, więc hangar się zapełnia, ale i tak słyszę znajome głosy Noela i Carsona. Wśród chłopaków z Duster Balance dostrzegam także ich perkusistę, do którego macham, gdy tylko ten mnie zauważa, ale potem odwracam się do Rune'a.
– Zguba się odnalazła – komentuje chłopak, więc zerkam w tym samym kierunku.
Reece stoi przy wzmacniaczach jak gdyby nigdy nic, pije kawę i zbiera ochrzan od chłopaków. Ma na sobie czarne, potargane dżinsy, białą koszulkę oraz skórzaną kurtkę. Włosy jak zwykle wywijają się we wszystkie strony, jakby dopiero co wstał z łóżka. Kamień spada mi z serca, kiedy oddycham z ulgą. Nic mu nie jest. Natychmiast idę w jego kierunku.
– ... problemów, a ty chcesz, żebyśmy zeszli tu na zawał. Nie mamy naszego basisty, a wokalista nagle postanawia strzelić focha – karci go Cody.
– Mówiłem wam, musiałem załatwić kilka spraw i coś sobie poukładać. Przepraszam, że nie odbierałem.
Nie patrzy w moim kierunku, nawet jeśli wie, że tu jestem.
– Byliśmy u ciebie z Juliette – zabiera głos Dennis. –Twoja mama nawet nie wiedziała, że nie ma cię w szkole. Zawsze byłeś dziwny, ale dziś przeszedłeś samego siebie i nie myśl, że o tym zapomnimy!
Reece parska cichym śmiechem, a potem wreszcie zerka w moim kierunku, lustrując mnie wzrokiem. Nie trwa to jednak długo, bo chwilę później uwaga każdego członka Double Exposure kieruje się na wysokiego blondyna, który biegnie w naszym kierunku. Oddech Brada jest urywany i ciężki, jakby biegł przez dłuższy czas.
– Co tutaj robisz, Tanner? – pyta Dennis, ze śmiechem poklepując przyjaciela po plecach.
– Nie wiem, co zrobiłeś Martin – wskazuje na chłopaka palcem – ale akumulator w samochodzie chyba wysiadł i rodzice przesunęli wyjazd o godzinę. Mam jakieś piętnaście minut, nim zorientują się, gdzie jestem, więc lepiej zaczynajmy.
Chłopaki przybijają piątkę, kiedy ja nadal nie mogę uwierzyć w jego słowa. To zrządzenie losu, czy Reece majstrował przy samochodzie państwa Tanner? Kiedy pozostała trójka odchodzi, uśmiecham się do szatyna, wyraźnie z siebie dumnego.
– Dziękuję – mówię cicho i pod wpływem mnóstwa uczuć, decyduję się go przytulić.
Obejmuje mnie lekko, a potem odsuwa od siebie, mówiąc, że musi iść, jeśli ma dziś zagrać. Cmoka mnie we włosy, jak lubię, a potem idzie prosto na scenę. Z każdą chwilą tłum zaczyna skandować nazwę zespołu, a oni nie pozostają dłużni, bo gdy tylko dostają znak, zaczynają grać, zagrzewając publiczność do śpiewania. W ten sposób już w trakcie pierwszej piosenki, znanej z poprzedniego koncertu, kiedy publiczność zaczyna śpiewać z nim „Hurricane", chłopak cichnie na moment, przysłuchując się temu wszystkiemu. Nieidealnym słowom, wyśpiewywanym przez tłum. Nawet z tej odległości widzę jego błyszczące oczy, a potem szeroki uśmiech, gdy wznawia śpiew.
To niesamowita chwila.
Nie tylko dla niego.
Kołyszę się w rytm piosenki, patrząc na wesołe twarze moich chłopców, a także na oblicza Duster Balance. Carson wygląda dość neutralnie, Noel jak zawsze ma kij w tyłku, ale Pierce, Silas i Lloyd wydają się być zaabsorbowani występem. Rune stoi obok mnie, doskonale wiedząc, że niedługo przyjdzie mu wejść na scenę. Mimo to nie denerwuje się, jest oazą spokoju.
„Hurricane" prawie dobiega końca, gdy gdzieś za sobą słyszę krzyki. Odwracam się wraz z Runem, który momentalnie przechodzi do ofensywy, zatrzymując wysokiego mężczyznę przed wejściem na scenę. Kuzyn Martina, dzielący to samo nazwisko, jest niczym ich ochroniarz. Tylko kto chciałby zakłócić koncert zespołu?
O matko.
– Proszę natychmiast to przerwać! – krzyczy mężczyzna.
– Proszę pana! – Podbiegam do niego, zauważając także panią Tanner. – Tylko jedna piosenka, proszę! Ten występ jest naprawdę ważny dla państwa syna. Postarajcie się go zrozumieć!
Wszyscy krzyczymy, bo muzyka głośno gra. Rune nadal powstrzymuje wściekłego ojca Brada, a ja staram się przemówić im do rozumu, wyciągając na wierzch coraz to głupsze argumenty. Serce bije mi tak szybko, a głowa lata od pana Tannera do pani Tanner, kiedy próbuję skupić się na ich słowach.
– Błagam, po prostu ich posłuchajcie... – Składam ręce do modlitwy.
Moje prośby na nic się zdają. Rune z trudem wyprasza u ojca Brada spokój, ale ten i tak wrzeszczy imię syna, by zwrócić jego uwagę.
I wkrótce mu się udaje.
Linia basowa pada, kiedy blondyn, stojący zaraz przy schodach za scenę odwraca się, dostrzegając swoich rodziców. Głęboki, niedokończony riff zaburza uwagę wokalisty, który przerywa nagle w ciągu śpiewania wysokiej nuty. Cody i Dennis podtrzymują piosenkę, natychmiast aranżując coś na szybko, kiedy Brad zbiega ze sceny, a wraz za nim Reece. Słyszę zdziwione pomruki publiczności i śmiechy po drugiej stronie sceny.
Co robić, co robić...
– Tato, co ty wyprawiasz? – krzyczy chłopak, odstawiając bas na statyw.
Reece podbiega do nas, łapiąc chłopaka za ramię. Jestem totalnie skołowana. Muzyka gra, koncert wciąż się toczy, Dennis i Cody pozostają na swoich miejscach i zabawiają tłum, wciąż jednak spoglądając w naszą stronę, a my kłócimy się jak dzieci.
– Natychmiast do samochodu, Brayden!
Chwila, co?
– Naprawdę musicie wszystko zepsuć? – warczy chłopak. – Prosiłem was, błagałem na kolanach, a wy trzymacie się tylko tego cholernego wyjazdu, bo jesteście egoistami!
Pada jeszcze kilka nieprzyjemnych słów, które mimo wszystko dają jego rodzicom do myślenia. Ojciec Brada marszczy brwi, a jego matka chwyta męża za rękę, uspokajając go. Nie wiem, ile to trwa, ale państwo Tanner naradzają się. W międzyczasie Reece daje znak Rune'owi, by wyszedł na scenę i jakoś zatuszował brak basisty. Tłum faktycznie interesuje się drugim Martinem, nie wiedząc, że tu toczy się walka na słowa.
– Zawsze cię wspieraliśmy, Brayden – odzywa się mama chłopaka – ale czasami trzeba z czegoś zrezygnować.
– Zrezygnować z czegoś, co się kocha? Jak to sobie wyobrażasz? Ja się nie poddaję, mamo. – Dobitnie podkreśla ostatnie słowa. – Nawet jeśli nie pozwolicie mi zagrać dziś, zrobię to każdego innego dnia i doskonale o tym wiesz.
Upór chłopaka sprawia, że dostrzegam coś, czego nigdy w nim nie widziałam. Zawziętość i determinację, gotowość do wzięcia ultimatum i poświęceń.
– Nie chcemy się kłócić, synu – mówi spokojniej jego ojciec. – Chodź z nami, porozmawiamy na spokojnie.
– Wtedy dopniecie swego – prycha lekceważąco.
Reece szepcze coś chłopakowi na ucho, a ten przez moment patrzy na niego z wyrzutem. Mimo to, po chwili namysłu Brad kiwa głową i dziękuje nam za pomoc, jednocześnie odchodząc w stronę rodziców.
– Nigdy wam tego nie wybaczę.
Ból w jego oczach rozrywa mi serce, ale nie zatrzymuję go. Skoro Reece uznał, że rozmowa z jego rodzicami jest mu potrzebna, nie będę podważać jego decyzji. Szatyn spuszcza głowę, pozwalając, by kosmyki włosów opadły mu na czoło, a potem obejmuje mnie ramieniem.
– Jakoś to rozwiążą.
– Brayden? – pytam, nadal nie rozumiejąc.
– Brad to tylko skrót, maskotko – odpowiada, a potem zerka na scenę. – Muszę iść. Trzeba dokończyć tę szopkę.
Wraz ze swoimi słowami chłopak znów wbiega na scenę, a tłum krzyczy, gdy gitary uderzają głośnym dźwiękiem, roznoszącym się po hangarze. Ciągle patrzę w stronę drzwi wyjściowych, za którymi zniknął mój przyjaciel, nie mogąc poukładać sobie tej sytuacji w głowie. Chcę wierzyć Reece'owi, że wszystko się u nich ułoży.
Chcę mu zaufać.
~~~
Ze sceny schodzi Duster Balance. Dzisiejszy koncert to porażka dla zespołu, nie pod względem oceny publiczności, bo oni oszaleli, gdy Exposure zaprezentował nową piosenkę, ale pod naszym prywatnym. Jesteśmy przybici, bo to wszystko nie powinno się tak potoczyć. Rune zastąpił Brada znakomicie, to nie podlega wątpliwościom, ludzie go polubili, a on sam bardzo dobrze się bawił i chyba wkupił się w łaski zespołu. Stoimy za sceną, patrząc na koniec występu. Obejmuję Dennisa, który sam rozpościera ręce, chcąc się przytulić.
– To był najdziwniejszy koncert, jaki miałem okazję dać, wiesz? – mówi cicho, pocierając moje ramię.
Kiedy mam nadzieję, że już nic mnie dziś nie zaskoczy, jakaś dziewczyna podbiega do nas, uśmiechając się szeroko. Czy naprawdę wszyscy mają dostęp za scenę? Mrużę oczy, by lepiej dostrzec jej twarz. Gdy mrok wreszcie przestaje ją okrywać, a ja dostrzegam te same długie włosy, zamieram.
– Reece! – woła dziewczyna, a nasza czwórka tylko patrzy, jak brunetka przytula się do boku wokalisty.
Łzy momentalnie napływają mi do oczu, a serce pęka na milion kawałków. To ona. To ta tajemnicza dziewczyna, w której kocha się miłość mojego życia. Absurd tej sytuacji prawie zwala mnie z nóg, więc cieszę się, że Dennis mnie trzyma. Na twarzach przyjaciół dostrzegam podobne zdziwienie, ale i coś w rodzaju radości. Ja jednak nie mam ochoty na uśmiech, bo naprawdę czuję, że zaraz się rozpłaczę. Oddech przyspiesza dokładnie w tym samym momencie, gdy serce przestaje bić.
– Hej, Sonia. Co tu robisz? – pyta Reece, uśmiechając się szeroko.
– Chwila, czy Sonia to ta tajemnicza dziewczyna? – dopytuje zdezorientowany Cody, a gdy szatyn kiwa głową w potwierdzeniu...
To mój koniec.
Zabawne, bo inaczej to sobie wyobrażałam. Myślałam, że od razu przejdę z tą rzeczą na porządek dzienny, ale wcale się tak nie czuję. Rozpacz zżera mnie od środka, mam ochotę wyć i gdyby nie towarzystwo, pewnie bym to zrobiła. Szukam drogi ucieczki, kiedy dziewczyna zaczyna coś mówić. Jest bardzo ładna, ładniejsza ode mnie. Dziewczyna ma bardzo ładną buźkę, pełne usta, prosty nos, a także duże, szare oczy. Jej włosy połyskują w świetle reflektorów.
Jego ideał.
I sit here in the silence of this cold and empty place,
everybody dies alone!
Love is the enemy!*
W głowie szumią mi jeszcze dźwięki nieco depresyjnej piosenki Duster Balance, która teraz wydaje mi się najodpowiedniejsza. Love is the enemy to od dziś mój sztandarowy utwór. Reece właśnie dziś złamał mnie na tysiąc kawałków, nieświadomie, ale jednak. Nie mogę go winić, nie mogę być zła. Od początku nie chciałam mu o niczym mówić. To pewnie zmieniłoby jeszcze więcej. Cierpielibyśmy oboje, a ja tego nie chcę. Przecież mówiłam, że chcę dla niego dobrze. Nagle moje ciało przechodzi dreszcz, wyciskając ze mnie zbłąkaną łzę, kiedy mój ratunek nadchodzi.
– Juliette? Możemy pogadać? – Silas stoi niedaleko, machając do mnie przyjaźnie.
Natychmiast rzucam szybkie pożegnanie i biegnę do chłopaka.
– Zabierz mnie stąd, błagam.
The truth is a terrible thing
Don't you think?
The truth is a terrible thing
Don't you think?**
Miłość to parszywy potwór, z którym wytrwale walczyłam. Teraz jednak wiem, że od zawsze żyłam w świecie iluzji, karmiąc się złudnymi i ulotnymi marzeniami. Chciałam pielęgnować nadzieję, która od tamtego pamiętnego dnia nigdy nie dotrzymywała mi kroku. Z potworami nie da się wygrać, kiedy ścieżka przez las jest mroczna.
One nie boją się ciemności.
A/n: Kiedy na grupie opublikowałam pewną zapowiedź, wraz z cytatem, pisałyście, że się boicie. Mam nadzieję, że słusznie. Ten rozdział, najdłuższy ze wszystkich, to zbitek wielu sprzecznych uczuć. 62 sprawi, że nic już nie będzie takie, jak przedtem. Długo czekałam na ten moment, by przedstawić (tylko trochę) lepiej pannę tajemniczą. Jestem zadowolona z rozdziału, choć teraz mi smutno, bo zderzenie z rzeczywistością nie jest bolesne tylko dla Juliette. Mam jednak nadzieję, że rozdział się spodobał.
* Nick Black - Love is the enemy
** You Me At Six - Truth is a terrible thing
PS. Sprawa ze skrótem imienia Brada to rzecz w miarę nowa, choć nie wymyślona na poczekaniu. Więc, poznajcie Braydena "Brada" Tannera :)
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top