SIXTY FOUR
Being me can only mean feeling scared to breathe
If you leave me, then I'll be afraid of everything
That makes me anxious, gives me patience, calms me down, lets me face this, let met sleep
And when I wake up, let me be
The Neighbourhood - Afraid
Mam być z tobą szczera?
Czasami bywają takie dni, w których jedyne, czego chcę, to ucieczka od tego, co mnie otacza. Bywają momenty, w których kraty są zbyt silne, by zostały przerwane przez chude ręce jakiejś tam nastolatki. Te momenty, w których nie chce mi się wyjść z łóżka, w moim życiu nastają właśnie teraz. Teraz, kiedy najważniejsza osoba zabiera wszystkie swoje pudła i wynosi je z mojego życia, śpiewając pod nosem „Sad song". Nasza smutna piosenka nie miała być aż tak smutna. Poniedziałkowy poranek jest dla mnie niczym stary film, wyświetlany na przedpotopowym projektorze. Obraz jest niewyraźny, a dźwięk przytłumiony, jakby w ogóle miało go nie być. Może tak byłoby lepiej? Wydaje mi się, że ten dzień nigdy nie powinien nadejść. Przyznaję się bez bicia, że przepłakałam cały weekend, wylewając morze słonych łez. Płakałam, wyłam w poduszkę, krzyczałam do telefonu i myślałam. Myślałam o tym, jak wiele straciłam, jak bardzo głupia się okazałam. Nie wstydzę się swojego płaczu – Reece jest tego wart. Jest dla mnie osobą, której bytu nigdy nie zrozumiem, ale mimo to... jest najcenniejszy.
Bezcenny.
Moje złamane serce nadal bije w rytm jego imienia, choć tego nie chcę. Nienawidzę się za to, że go kocham. Nienawidzę go za to, że pokochał ją. Kiedy ją poznałam, mój świat się zawalił. Ten dźwięk, który słyszy się po upuszczeniu porcelanowej filiżanki na kafle – słyszałam go, fakt jednak, że filiżanką było moje serce, w pełni oddane temu szatynowi. Wciąż nie żałuję, że kilka lat temu to on stał się obiektem moich westchnień. Minęło sporo czasu, odkąd trwałam w stanie wiecznego spoczynku, czekając na jego gest, bo ja byłam zbyt tchórzliwa. Od dnia, w którym podszedł do mnie i Camilii, by zaprosić nas na pamiętny koncert w Jazz Clubie, moja sinusoida, zwana potocznie życiem, nagle poleciała w górę. Ale teraz? Ujemna delta ma większy sens ode mnie. Tęsknię za nim i ta tęsknota przybija mnie do łóżka. Boję się, że nie jestem w stanie wstać, zrobić się na człowieka i wyjść do szkoły, żeby tam mijać go na korytarzu, a potem słuchać go na próbie. Zastanawiam się tylko, dlaczego nie przyznał się do tego, że ma dziewczynę. To miał być element zaskoczenia? Bo jeśli tak, to cholernie mu się udało.
W głowie mam kilka planów: a) unikać go na każdej przerwie i odpuścić sobie próbę, b) zmyślić, że źle się czuję i zostać w domu oraz c) stworzyć jeszcze milion planów, które i tak nie wypalą. Dlaczego? Otóż mam dziś kartkówkę i muszę ją zaliczyć, na przerwach ciężko będzie go nie omijać, bo jak na złość, nasze zajęcia odbywają się na jednym korytarzu. Poza tym, gdyby tak o tym pomyśleć, jeżeli zacznę go unikać, może nabrać podejrzeń.
To nie ma sensu.
Gramolę się z łóżka i przeczesuję ręką poplątane kosmyki włosów, a potem wstaję. Bladoróżowe skarpetki z koronką sięgają paneli i z wolna suną po nich w stronę łazienki. Stawiam na mechaniczne ruchy, których nie w sposób kontrolować. Jestem zwyczajnie... senna tęsknotą i rozpaczą po jego stracie. Opłakuję fakt, że on odszedł, chociaż ciągle jest obecny w moim życiu. Reece nie odszedł nawet z mojego serca.
Niestety.
Z wymalowaną twarzą, którą pokrywa warstwa wodoodpornego makijażu, z włosami zwiniętymi w luźnego koczka, wychodzę z łazienki, idąc prosto do szafy. Mój wybór pada na ciemne, dopasowane dżinsy i grubą, rozmiar za dużą, bluzę z kapturem. Nagle czuję, że chcę się w niej zatopić i ukryć przed innymi uczuciami. Wychodzę z pokoju i z plecakiem zbiegam na dół. Brak mi apetytu, więc kiedy Sue proponuje mi śniadanie, składające się z sałatki owocowej i kanapek z serkiem waniliowym, z niesmakiem kręcę głową, dziękując za fatygę, a potem po prostu wychodzę z domu, kierując się do zatankowanego już Chevroleta Cruzoe.
W niecałe piętnaście minut później docieram do szkoły, tym razem zajmując inne miejsce na parkingu. Wiem, że żółw rusza się szybciej ode mnie, ale jakoś ciężko mi przyspieszyć. Zatrzaskuję za sobą zamek centralny i powolnymi krokami drepczę do budynku. Pogoda w Brissy dopisuje; nie jest zbyt ciepło czy też zbyt zimno, wieje przyjemny wiatr, chociaż wygląda na to, że pora deszczowa zaszczyci miasto tym, co wychodzi jej najlepiej – ulewą. Na szczęście moja bluza ma duży kaptur, w którym mogę skryć się przed kimkolwiek lub czymkolwiek. Wchodzę do szkoły w tym samym momencie, w którym zauważam czerwonego Forda, parkującego pod palmą, a potem swoje przyjaciółki, już biegnące w moją stronę. Niebieskie oczy z daleka błyskają współczuciem, więc kręcę lekko głową, zaciskając wargi w cienką kreskę i wchodzę do szkoły.
~~~
Czuję się wykończona pustymi dialogami. Ktoś ciągle mnie zagaduje, próbując zwrócić na siebie moją uwagę, kiedy ja jestem zajęta przypatrywaniem się. Reece wygląda nieziemsko jak zwykle zresztą. Jego ciemne, lekko przydługawe już włosy opadają mu na czoło, przy czym następnie wywijają się w górę. Przypominają mi fale bezkresnego oceanu: ciemne, mroczne. Ale nawet jeśli z daleka wydają się takie nieprzyjemne, są przesadnie miękkie. Wiem o tym, ponieważ miałam okazję, by ich dotknąć i zatopić w nich dłonie. Wzdycham, równocześnie przenosząc wzrok na jego ciemne oczy, utkwione w nową towarzyszkę. Sonia przypomina mi typową cheerleaderkę, chociaż ma nietypową urodę i nie wygląda na rdzenną Australijkę. Ma oliwkowy odcień skóry, znacznie różniący się od karnacji Reece'a, niebiesko-zielone, żabie oczy i pełne, czerwone usta. Jej prawie czarne włosy spływają miękko po ramionach, wykręcając się u końcówek. Jest ubrana zupełnie inaczej niż ja. Z jej na pozór zwykłego stroju, składającego się z legginsów i tuniki w biało-czarne prążki, aż tryska jej pewnością siebie. Dziewczyna podkreśliła swoje piersi, delikatnie widoczne obojczyki i krągły kształt bioder.
Ideał, prawda?
Nie znam Sonii i nic o niej nie wiem, ale znam Reece'a, widzę jego wzrok i... Ona naprawdę musi mu się podobać. Zazdrość rozrywa mnie od środka, na przemian z potwornym bólem serca. Zapomniał o mnie. Wiem, że chciałam go unikać, ale kiedy się mijaliśmy, nie mogłam się oprzeć i uśmiechnęłam się zdawkowo, a on nawet się nie przywitał. Na powrót stałam się tylko uczennicą. Gdyby nie Silas, mój ratunek po piątkowym koncercie, nie wiem, jak wróciłabym do domu. Wybłagałam go, by podwiózł mnie pod willę; nie pytał o nic, tylko uśmiechał się krzepiąco. Nie miałam siły, by się tłumaczyć, a on chyba tego ode mnie nie wymagał. Jestem mu wdzięczna za pomoc, bo gdyby nie jego ramiona, pewnie upadłabym tak, płacząc, jak jakaś idiotka.
Którą i tak jestem.
– Nie patrz na niego, Juliette. – Głos Camilii przebija się przez zasłonę myśli. – Przykro mi, że nie mogę ci w tym pomóc. Naprawdę chciałabym, ale... – Bierze moje dłonie w swoje i delikatnie ściska.
Zdaję sobie sprawę z tego, że dziewczyny na mnie patrzą, ale moje oczy wciąż utkwione są w Martinie, na nowo ucząc się tego chłopaka, luźnie flirtującego z Sonią.
– Julie, nie płacz! – Bailey natychmiast podaje mi chusteczkę, właściwie unosząc moją rękę, bym starła toczące się po twarzy łzy.
Nawet nie orientuję się, że płaczę. Nie zauważam, że słona woda skapuje z moich oczu. Może ja chcę płakać? Może to mi pomaga? Za prośbą Bai ocieram oczy, właśnie wtedy, gdy Cody powoli przechodzi korytarzem i zatrzymuje się obok nas. Przystaje, kiedy zauważa moje zaczerwienione oczy. Coś mi mówi, że to nie skończy się po mojej myśli. Dziewczyny odsuwają się na krok, kiedy Cody mierzy je spojrzeniem brązowych oczu, a potem łapie mnie w ramiona. Pozwala mi wtulić się w siebie i westchnąć głęboko. Przyjaciółki obserwują mnie, bo czuję na sobie ich wzrok, ale pozwalam sobie na chwilę większej słabości.
– Co się stało, słoneczko? – pyta cicho Cody, odsuwając mnie na taką odległość, by spojrzeć na mnie z góry.
Kosmyk jego blond włosów na moment opada mu na czoło. Wydaje mi się, że chcę go odsunąć, ale ubiega mnie, dmuchając w niego z uśmiechem. Mija moment, nim orientuję się, że zadał mi pytanie. Muszę szybko wymyślić jakieś kłamstwo.
– Kłopoty w raju, niuniuś – odpowiadam, spuszczając wzrok.
– Jakim raju? Byłaś tam i mnie ze sobą nie zabrałaś? – Udaje, że go zraniłam, teatralnie łapiąc się za serce.
– Wiesz, że zabrałabym cię ze sobą na koniec świata. – Silę się na serdeczny uśmiech.
Nie kłamię. Naprawdę byłabym zdolna spakować Cody'ego do walizki i ciągnąć za sobą na drugi koniec globu.
– Bez względu na to, co się dzieje, nie pozwól, żeby jakieś tam łzy niszczyły perfekcyjny makijaż. Złota rada mojej mamy – pociesza mnie, uśmiechając się szeroko.
– Dziękuję – wyszeptuję szybko, a potem po raz kolejny wtulam się w chłopaka.
Chcę zgubić się w jego ramionach. Chcę zgubić się gdziekolwiek. Chcę po prostu zboczyć z drogi i nigdy nie powrócić do miejsca, z którego odeszłam.
Chcę uciec.
~~~
Cały dzień obawiałam się momentu, kiedy wejdę do szkolnej auli, w której mamy dziś próbę i usiądę niedaleko Reece'a. Pogodnego, uśmiechniętego i zakochanego Reece'a. Czy ja kiedyś nie mówiłam, że będę cieszyć się z jego szczęścia? Cóż, byłam hipokrytką. Teraz, czekając na chłopaka z pozostałymi, próbuję zmusić się do myślenia o czymś innym. Słucham opowieści Brada o jego rozmowie z rodzicami, jednak ten temat schodzi na dalszy plan, kiedy koncentruję się na swoim zeszycie, zapisując słowa piosenki. Coś o śnieniu, coś o marzeniach. Nie wiem, dlaczego jej wersy wydają się być tak wesołe i pozytywne, kiedy ja boję się spojrzeć w lustro, by nie zobaczyć tam kupki nieszczęścia, którą jestem.
Drive by your house all the time
Hoping to see your face in the lights
Wish that I knew how to tell you
Remember how we used to be
Your voice on the phone sweet talking me
Wish that I knew how to tell you.
Mimo tego pozytywnego wydźwięku tekst jest jednak tak boleśnie prawdziwy. Uważam to jednak za pewnego rodzaju wygraną. Piszę go na Bitwę, a nie chciałabym, żeby Double Exposure grali coś smutnego i depresyjnego jak Duster, do których taka łatka już dawno została przyczepiona. Oczywiście nie wiem, czy te notatki nadają się na piosenkę na piątkowy występ, ale trzeba trochę nadgonić z tekstami, a skoro mnie udaje się coś naskrobać, to może chłopcy wykorzystają te zapiski.
Talked till the break of the dawn
I was your ballast a shoulder to cry on
I wish that you knew how to tell me*
Stawiam ostatnią kropkę, kiedy dopada mnie deficyt pomysłów. Nie wiem, co jeszcze mogłabym tutaj zawszeć, a wiem, że piosenka nie jest jeszcze skończona. Już chcę wstać i podejść do chłopaków, by pokazać im ten zbitek myśli, gdy drzwi za sceną trzaskają, a uśmiechnięty Reece rzuca plecakiem pod filar, zupełnie nie interesując się losem rzeczy, które trzyma w środku.
– Patrzcie, jaki wesolutki. – Chichocze głośno Dennis.
– Ślinił się z Sonią, to jest szczęśliwy – woła Brad, puszczając przyjacielowi oczko.
Przełykam ślinę, spuszczając głowę. Siedzę w bezpiecznej odległości, a mimo to wydaje mi się, że się duszę. Duszę się jego obecnością, która kiedyś była dla mnie niczym tlen, którego namiętnie pragnęłam.
– A ona przynajmniej dobrze całuje? – dopytuje perkusista, strzelając kostkami palców.
Mam ochotę trzepnąć go w ucho i kazać mu się zamknąć, ale nie mogę tego zrobić, zwyczajnie nie mogę pokazać im, że cierpię przez jego gesty i ich słowa. Wolałabym nie wiedzieć, co Reece robi z Sonią i co o tym myśli. W ogóle wolałabym nie słyszeć brzmienia jego głosu, choć tak go kocham. Czy mogę być jeszcze bardziej złamana? Wcześniej myślałam, że nie, ale kiedy Reece wreszcie odpowiada, łzy same napływają mi do oczu.
– I to jeszcze jak. – Uśmiecha się tajemniczo.
W mgnieniu oka wyciągam telefon i klikam w szybkie wybieranie, a potem przystawiam urządzenie do ucha. To najgenialniejszy plan zatuszowania mojego płaczu, na jaki mogłam wpaść. Nie panuję nad łzami, kiedy Martin opowiada chłopakom o swojej dziewczynie.
– Halo? – odzywa się głos w słuchawce.
– Błagam – Cody odwraca się do mnie, widząc, że znów płaczę – udawaj – łkam, a potem zaczynam przedstawienie. – To niemożliwe, błagam, powiedz, że wszystko jest w porządku!
Chłopcy powoli podchodzą bliżej. Na ich twarzach maluje się gama uczuć, od zaciekawienia do zmartwienia. Reece podchodzi bliżej, przyglądając mi się. Jasne, patrz, jak płaczę, bo to przez ciebie...
–Tak, ja... Przyjadę, zaraz będę – rzucam jeszcze.
– Juliette, o co ci... – Rozłączam się, zanim Camila zdąży o cokolwiek zapytać.
Dłoń Cody'ego nagle znajduje się na moim ramieniu. Zgaduję, że muszę wyglądać okropnie. Ale wygląd to tylko ta głupia skorupa. Wewnątrz mnie wszystko jest roztrzaskane. Czuję się, jakbym unosiła się gdzieś na otwartym morzu, kiedy wokół panuje sztorm i ciska moim bezsilnym ciałem o skały. Łamie mnie, wyrywa moje serce, zgniata wszystkie moje marzenia.
– Co się dzieje? – pyta blondyn, a jego głos przesiąknięty jest współczuciem.
– Moja mama – bełkoczę niewyraźnie – miała jakiś wypadek. Muszę do niej jechać... Przepraszam. – Podnoszę się, chwytając za zeszyt i z bólem serca wyrywając kartkę z piosenką.
– Odwiozę cię – proponuje Martin, ale ja kręcę gwałtownie głową.
Jeszcze tego by brakowało, żebym była z nim zamknięta w małej przestrzeni, wysłuchując opowieści o jego dziewczynie.
– Dam radę – zapewniam go, a potem podaję mu kartkę. – Napisałam to, może przydać się na konkurencję. – Duszę się od łez, które zalewają moje policzki, a potem szybko żegnam się i biegnę.
Biegnę jak na złamanie karku, uciekając. Uciekam od jedynej osoby, która wyciągnęła do mnie rękę i pokazała mi swoją własną ucieczkę. Uciekam od osoby, która była przy mnie, kiedy niebo się zapadało. Uciekam od kogoś, kto własnoręcznie napisał Right here, która bez przerwy tka się do mojej głowy, wyciskając ze mnie jeszcze więcej łez. Tak bardzo chciałabym znienawidzić tę piosenkę.
~~~
Rzucam się na dwuosobowe łóżko w niewielkim pokoiku swojej przyjaciółki. Wrzosowe ściany po raz pierwszy okazują się być moim wybawieniem. Małe królestwo Camilii od zawsze kojarzyło mi się z miejscem, w którym wielokrotnie płakałyśmy ze śmiechu, oglądając durnowate komedie i jedząc długie żelki-węże. Teraz także płaczę, ale robię to tylko ja. Camila głaszcze mnie we włosy, kiedy łkam w jej poduszkę, pewnie zostawiając na niej ślady tuszu do rzęs.
– Cii, Juliette. – Dziewczyna ciągle stara się mnie uspokoić. – Opowiedz mi, co się stało. Dlaczego płaczesz?
Dlaczego płaczę? Czy dlatego, że czuję się jak wzburzone morze, uwięzione w kropli deszczu? Czy dlatego, że teraz wiem, iż ciągle żywiłam się kłamstwami, bo moje serce było głodne jego miłości? Albo może dlatego, że wszystkie motylki w brzuchu, które czułam, kiedy on był blisko, teraz są martwe? Co zrobiłam źle? Czy byłam dla niego niewystarczająca? Tyle chwil spędziliśmy razem, trzymaliśmy się za serce, śpiewaliśmy, patrząc sobie w oczy, a potem... to wszystko okazało się szklaną bańką.
– Nie chcę słuchać o tym, że Sonia dobrze całuje, rozumiesz? – Unoszę się na zgiętych ramionach, patrząc w jej niebieskie oczy. – Nie chcę wiedzieć, że on ją kocha, kiedy ja siedzę obok i próbuję nie upuścić kawałków roztrzaskanego serca. Wszystko mi się wali, rozumiesz?
Wybucham jeszcze głośniejszym płaczem, gdy dziewczyna przytula mnie mocno, szepcząc pocieszające słowa.
– Juliette, czasem coś, co się rozpada, może składać się w coś nowego – mówi cicho.
– Nowego? – pytam drwiąco. – Wiem, że dla ciebie pewnie przesadzam, mówiąc, że on był wszystkim, ale to prawda, rozumiesz? Nigdy tak na to nie patrzyłam, ale przez ten cały czas pokazał mi zupełnie inną perspektywę patrzenia na świat. Na muzykę! Zostawił po sobie tyle śladów, których ja nie jestem w stanie wymazać.
– Nie wymazuj ich – protestuje blondynka, zakładając jasne włosy za uszy. – Czy złamane serce musi oznaczać, że wrzucisz go ze swoich wspomnień?
– No... – Próbuję odpowiedzieć, ale ona mi przerywa.
– Nie traktuj tego, jak karę od losu. Przeżywasz teraz coś okropnie bolesnego, ale spróbuj spojrzeć na to inaczej. Potraktuj to, jak szansę. Ktoś postawił go na twojej drodze, byś mogła dostrzec te wszystkie rzeczy, których się nauczyłaś. Ludzie odchodzą, Juliette. Bez względu na to, czy ich kochamy, czy nie.
Ciepła łza skapuje na moją dłoń, więc podążam za nią wzrokiem. Camila ma rację, ale mimo to nie potrafię przyjąć jej do wiadomości, jeszcze nie teraz. Wciąż jestem na etapie, kiedy za wszelką cenę staram się go znienawidzić, choć kocham go zbyt mocno, żeby to zrobić. Zabawne, że on jako przyjaciel potrafił złamać moje serce, nawet nie musieliśmy być razem.
– Nigdy nie będę żałować, że pojawił się w moim życiu – mamroczę wreszcie, ocierając mokre oczy. – Nie wyobrażam sobie tych lat bez kogoś takiego jak Reece. Tylko jak ja mam niby pozwolić odejść komuś, kto...
– Był tak bliski? Mam być z tobą szczera? – Kiwam głową. – Za cholerę nie wiem i wolałabym założyć własny biznes poławiaczy krabów, niż odpowiedzieć ci na to pytanie. I nie będę ci mówić, że to prosta rzecz, bo domyślam się, że to piekielnie trudne i będzie ci ciężko. Będziesz chciała się poddać, będziesz krzyczeć z bezsilności, ale w końcu kiedyś się uda.
Nie potrzebuję kłamstw, że będzie dobrze. Właśnie dlatego jestem wdzięczna przyjaciółce za szczere danie mi w twarz. Jej słowa bolą jak policzek, parzą mnie, ale są prawdziwe.
– Nie mogę zrozumieć jednego – szepczę, zawieszając wzrok na oknie i padającym deszczu. – Dlaczego on zawsze zachowywał się tak, jakby mu zależało? Jakbym była dla niego kimś więcej niż tylko przyjaciółką? Dlaczego mnie przytulał, dlaczego trzymał mnie za rękę?
– Przykro mi to mówić, Juliette, ale niektórzy ludzie czasami zapalają w kimś miłość, nie będąc tego świadomym. Reece nie chciałby cię zranić.
– Od zawsze się mną bawił. Byłam jedynie marionetką, którą on kierował – odpowiadam, czując rozsadzający mnie gniew.
Byłam kukłą, poruszaną przez sznurki, zaplecione na jego długich, zręcznych palcach. Obserwował z góry, jak potykam się o własne nogi, nie mogąc wyjść z labiryntu, w którym tkwiłam. Nie pomógł mi, bo nie obchodziło go to, czy zgniję w nim z samotności. Nie pomógł, bo nie wiedział, a nawet gdyby znał prawdę, nie pomógłby mi, bo jego serce należało do kogoś innego.
Pamiętam tamten upalny dzień tak, jakby to było wczoraj. Pamiętam lekcję, na której siedziałam jak na szpilkach, patrząc na niego przez okno. Pamiętam moment, w którym siedziałam na ławce z Camilą, szukając go wzrokiem. Pamiętam chwilę, w której podszedł do nas, uśmiechając się szeroko, a potem zaprosił nas na koncert, patrząc na mnie tak sympatycznie. Dla niego wymknęłam się z domu i pojechałam do Jazz Clubu. Stałam z nim w ciemnym korytarzu, pozwalając, by rozmawiał ze mną o piosenkach, które pisałam dla szkoły. Już wtedy pozwalałam mu, by wszedł do mojego świata w zupełnie inny sposób, rozpychając się w nim.
Już wtedy pociągnął za pierwsze sznurki i złamał mnie.
A/n: Mówiłam, że po rozdziale Cody'ego znów przyjdzie czas na płacz, tym razem nie kłamałam. Mam nadzieję, że kolejny długi rozdział (+3k słów) Wam się spodobał. Chusteczki kupuję już hurtowo, więc proszę się zgłaszać. Ano i mam nadzieję, że mimo wszystko dalej kochacie Reece'a... przecież on o niczym nie wie ;-;
*Sleeping Wolf - Dreaming (razem z pewnym Ziemniakiem stwierdziłyśmy, że ta piosenka jest zwyczajnie idealna dla Double Exposure. Czujcie się jak na koncercie!)
Brissy = Brisbane
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top