SEVENTY EIGHT

Please let me take you out of the darkness and into the light
'Cause I have faith in you that you're gonna make it through another night
Stop thinking about the easy way out
There's no need to go and blow the candle out
Because you're not done, you're far too young
And the best is yet to come

Nickelback - Lullaby

Czy ja śnię?

Od samego rana mam wrażenie, że dzisiejszy dzień będzie jakiś dziwny. Nie wyspałam się, chyba zaczynam marudzić i w dodatku na pierwszej lekcji okazało się, że piszemy kartkówkę, o której totalnie zapomniałam. Na dobrą sprawę nie miałam nawet pojęcia, że mieliśmy jakąkolwiek pisać. I kiedy siedzę na trawniku wraz z chłopakami z Exposure, przeglądając książkę, by dowiedzieć się, jakie głupoty napisałam, mam już dość.

Wszyscy wokół są w świetnych humorach – uczniowie śmieją się głośno. Ludzie korzystają z dobrej pogody, rzucają bumerangiem, grają w gry zespołowe. Moi przyjaciele także wydają się być pozytywnie nastawieni do dzisiejszego dnia. Cody, Dennis i Brad uczą się na głos, na zmianę czytając regułki, które mają zapisane w zeszycie. Wygląda na to, że całkiem nieźle im idzie. Reece, który siedzi tuż obok mnie, opierając się o swój plecak, ciągle pisze tekst. Skreśla i dopisuje jego fragmenty, często zamykając oczy. Wtedy mimowolnie zerkam na jego rozchylone usta, ale natychmiast odwracam głowę. Nie mogę tego więcej robić.

Odreagowałam wczorajszy dzień tej nocy, myśląc przez wiele godzin. Naprawdę trzymam w dłoniach zapalnik bomby i jeśli przez przypadek nacisnę odpowiedni przycisk, wszystko wyleci w powietrze. Chodzę na palcach po polu minowym, ale wiem, że już niedługo postawię tam całą stopę. Właśnie dlatego muszę powoli przygotowywać się na ten moment. Nie wiem jeszcze, kiedy nadejdzie, ale muszę przyzwyczaić się do faktu, że sielanka niedługo zniknie. Czy nie tak zachowuje się człowiek przed śmiercią? Kończy wszystkie niedokończone dotąd sprawy, porządkuje swoje życie. Nie czuję się, jakbym umierała – to byłoby zbyt przesadzone, tak myślę. Ja po prostu wiem, że to wszystko zmierza do końca. Niedługo będę mijać się z chłopakami na korytarzu, próbując się do nich uśmiechnąć, a oni przejdą obok, zupełnie mnie ignorując. Reece już nigdy nie będzie traktować mnie jak przyjaciółkę.

Zabawne, że tak łatwo mogę to sobie wyobrazić. Może jestem bardziej przygotowana, niż myślałam? Zadziwiająco łatwo przychodzi mi niszczenie tego, co kocham. Zamykam oczy, a wtedy Reece zaczyna cicho śpiewać. Nie znam tej piosenki, może tekst należy do jakiegoś sławnego zespołu, a może to tylko ten, który właśnie pisze. W każdym razie podoba mi się. Mój umysł podpowiada mi, że nasze dłonie znajdują się teraz tak blisko, mogłabym go dotknąć, ale... Nie mogę. Jakby to było, gdybym to ja zajęła miejsce Sonii i mogła teraz siedzieć jeszcze bliżej, wtulona w jego bok?

Gwałtownie otwieram oczy i patrzę na drugi kraniec szkolnego dziedzińca. Wolę zająć wzrok czymś innym, ignorując Reece'a chociaż na moment. On przestaje śpiewać, a później słyszę dźwięk ołówka, który sunie po papierze.

– Musisz mi pomóc – rzuca nagle Martin. – Jest taka rzecz, którą chcesz najbardziej na świecie?

Ty nią jesteś.

– Nigdy się nad tym nie zastanawiałam – odpowiadam z wolna. – Może jest coś takiego, ale nie mam o tym pojęcia.

– Tylko jak o tym napisać piosenkę. – Reece drapie się po głowie, zagryzając dolną wargę.

Uśmiecham się lekko, szukając jakiejś rady.

– Więc nie pytaj o to mnie. Zapytaj siebie. Czy jest coś, czego chcesz najbardziej? – Unoszę jedną brew. – Nie licząc sukcesów w muzyce.

Reece patrzy mi w oczy przez kilka sekund, a potem wzrusza ramionami, zamykając powieki. Czego ja tak naprawdę chcę? Jego. Ale Reece to Reece. A tu chodzi o coś więcej. Więc, czego chcę? Chciałabym cofnąć czas, nie popełniać tych wszystkich błędów. Chciałabym nigdy nie nabawić się tego cholernego lęku przed sceną i... Chciałabym po prostu spełnić swoje marzenie. Od zawsze chciałam komponować muzykę filmową i chciałabym, aby kiedyś mi się to udało. Marzenia się po to, by je spełniać, ale dopóki nie pokonam strachu, nie ruszę do przodu.

– Cody? – Czekam, aż chłopak zareaguje. – Pamiętasz, jak mówiłeś, że mamy pokonywać swój strach, prawda? – Kiwa głową. – Chyba trzeba to wreszcie zrobić, nie sądzisz?

Na jego twarzy pojawia się szeroki uśmiech. Chłopak z trzaskiem zamyka podręcznik, a potem zerka na przyjaciół.

– Czyli zamykamy Reece'a w ciemnym pokoju i patrzymy, jak wariuje? – żartuje Brad.

Ołówek leci w jego stronę, uderzając go w szyję. Reece mamrocze pod nosem coś w stylu "bardzo śmieszne", a chłopaki wybuchają śmiechem. W gruncie rzeczy Reece musi jakoś pokonać lęk przed ciemnością, ale myślę, że szok nie byłby wskazany. Nie jest dla żadnego z nas.

– Może zróbmy to inaczej – proponuję. – Nieważne, co się stanie – czuję, że ściska mnie w gardle – do końca roku szkolnego pokonamy nasze lęki.

– Wyjdziesz na scenę i zaśpiewasz? – dopytuje Reece, otwierając szczerzej usta.

– Chyba nie mam już nic do stracenia – odpowiadam szczerze.

Spuszczam głowę, wpatrując się w swoje buty, gdy chłopaki wymieniają się opiniami, wołając głośno, że dają radę. Nieważne, co się stanie. Nieważne, jak bardzo to skomplikuję.

Nieważne, że bomby wybuchną.

Chcę, żebyśmy wreszcie się uwolnili. Raz na zawsze.

~~~

Sonia naprawdę nie jest taka zła. Zrobiła niezbyt ciekawe pierwsze wrażenie, ale później pokazała mi się w lepszym świetle. Myślę o niej dlatego, że Reece dopiero co rozmawiał z nią przez telefon. A ja, w trakcie, gdy kończył z nią cichą konwersację wyznaniem miłości, poczułam lżejsze ukłucie. Wydaje mi się, że to dlatego, że akceptacja przychodzi mi łatwiej. Jeśli po prostu polubię Sonię, to wszystko będzie mniej bolesne. Nie będę musiała się martwić.

Wierzę, że Sonia jest dla niego odpowiednia. Chcę w to wierzyć. Wierzę, że będzie tą, która zawsze dotrzyma mu kroku, pokocha to, co robi i pozwoli mu na to. Będzie jego kołysanką, jego oczkiem w głowie i nie odejdzie. Nie życzę mu złamanego serca.

Nie powinien go mieć.

Wspólnie wychodzimy przed szkołę, ponieważ chłopak obiecał, że mnie podwiezie. Chcę wrócić do domu szybko, a dziś rano zabrałam się z Bailey, więc nie widzi mi się kolejny pieszy spacer. Milczę tak długo, aż Reece ponownie nie rozpocznie rozmowy, ale wtedy dzwoni mój telefon. Trzymam w rękach dwie grube książki, których nie spakowałam do plecaka, w obawie przed połamaniem sobie kręgosłupa, więc aby wydobyć telefon z kieszeni, wciskam podręczniki Martinowi. Łapie je z uśmiechem, a ja w spokoju wyciągam komórkę. Kiedy zauważam nadawcę, mam ochotę usiąść.

– Tato? – Zapominam o przywitaniu.

– Nie wierzę, że jeszcze nie skaczesz ze szczęścia, Juliette! – mówi wesoło.

– Wiesz, cieszę się, że dzwonisz, nie spodziewałam się – odpowiadam, przystając na moment.

Reece zatrzymuje się tuż obok, skupiając się na swoich butach.

– Czekaj, to ty nie wiesz? Juliette, gratulacje, dostałaś się na Juilliard! – Telefon prawie wypada mi z ręki, więc mamroczę kilka niezrozumiałych słow. – List powinien już u ciebie być, myślałem, że go widziałaś. Będziesz studiować na wymarzonej uczelni!

Robi mi się ciepło. Od czubków palców u stóp, do cebulek włosów. Oblewa mnie fala gorąca i chyba mam czerwone policzki. Czuję się tak, jak w dniu, w którym dostałam swój fortepian. Policzki bolą mnie od uśmiechu, a ja oddycham płytko, nie mogąc w to uwierzyć. Wyłapuję zaciekawione spojrzenie Reece'a.

– Dostałam się na Juilliard! – wołam, nie mogąc ustać w miejscu.

W przypływie radości robię coś, czego nie zrobiłabym już nigdy więcej. Nigdy! Rzucam się chłopakowi na szyję, a on upuszcza książki, które z hukiem opadają na chodnik, a potem obejmuje mnie mocno. Wtedy jednak czuję, że się unoszę, a Reece wykonuje jakiś dziwny obrót, uśmiechając się szeroko. Nie przestaję wtulać się w jego szyję, śmiejąc się z samej siebie.

– Moje gratulacje, młoda! – Cmoka mnie we włosy.

O nie, nie, nie. Stop. Odsuwam się od niego z krzywym uśmiechem i, żeby ukryć to zmieszanie, znów przysuwam do ucha komórkę, bo tata wciąż jest na linii. Serce bije mi niemiłosiernie szybko, jakby ktoś mnie gonił. Moje policzki na milion procent są zaczerwienione. Kiedy wznawiam rozmowę, zerkam na Reece'a, który podnosi podręczniki z ziemi.

– Jestem, jestem. – Wypuszczam głośno powietrze. – Boże, tato... Jakim cudem oni mnie przyjęli?

– Zadaj to pytanie sobie, nie mnie. Jestem pewien, że znasz odpowiedź.

– Nie jestem teraz w domu, zajrzę do skrzynki i do ciebie oddzwonię, dobrze? – pytam, wiedząc, że tata i tak się zgodzi.

– Gratulacje, córciu!

Kiedy się rozłączam, przyciskam telefon do piersi. Dostałam się na Juilliard. Ja, Juliette Rivers, która boi się występować na scenie. Żałuję, że nie ma tutaj Camilii, która by mnie uszczypnęła. Właśnie przede mną pojawia się wielki neonowy napis „ucieczka". Nowy Jork miał być ucieczką i tak się stanie, jeśli przezwyciężę strach. I jeśli tylko potwierdzę chęć studiowania tam. Jeśli prawda wyjdzie na jaw, nie będę miała tutaj nic, co będzie mnie trzymać. Ale Reece mówił prawdę, ja nie wiem, czy muzyka klasyczna to jest to. Pierwszy raz mam tak wielkie wątpliwości, teraz kiedy powinnam świętować ogromny sukces.

– Julie, wyjedziesz do Stanów... Wyjedziesz do Stanów – powtarza Reece, już nieco ciszej, zastanawiając się nad czymś. – To znaczy, że odejdziesz z zespołu.

Gdybyś tylko wiedział, że to najlepszy sposób.

– Beze mnie będziecie sobie radzić tak, jak zawsze. Nie zrobiłam nic specjalnego – mówię pod nosem, odbierając od chłopaka książki. – Poza tym, tam semestr zaczyna się dopiero w sierpniu.

Ale do tego czasu już dawno mnie znienawidzisz.

– Ale wniosłaś coś, czego nigdy nie mieliśmy. Nie lubimy pożegnań, wiesz? – zagaduje, idąc w stronę samochodu.

Wsiadamy do środka, a on rusza dość szybko, przy okazji pozwalając mi, bym to ja wybrała, czego będziemy słuchać w trakcie jazdy. Jego samochodowa kolekcja składa się z kilku różnych płyt, ale wiem, że niektórych już słuchałam. Przyciąga mnie jednak okładka Everytime I Die i The Cab, ale w końcu mój wybór pada na tę drugą.

Podczas jazdy nie rozmawiamy wiele, bo ja ciągle próbuję uwierzyć w to, co się stało. Reece wcale nie wymaga, bym zaczęła gadać, a ja i tak jestem zbyt zamyślona. Z ledwością skupiam się na piosenkach i prawie nie zauważam, jak podjeżdżamy pod mój dom.

– Wejdziesz? – pytam, bo jego towarzystwo teraz wyjątkowo dobrze mi zrobi, aż sama w to nie wierzę.

– Powinnaś świętować teraz z rodziną. A ja muszę pracować. Odezwę się wieczorem – odpowiada, mrugając do mnie.

Dziękuję za powózkę, a następnie od razu podchodzę do skrzynki na listy, grzebiąc w niej. Reece nie odjeżdża, tylko patrzy na mnie, śmiejąc się pod nosem. Kiedy znajduję kopertę, otwieram ją, chcąc przekonać się, że to nie był żart.

„... pogratulować przyjęcia na uczelnię  na lata 2017/2021"

Od razu rzucają mi się w oczy te słowa. Uśmiecham się szeroko, a potem odwracam papier w kierunku Martina, wskazując palcem na wybrany fragment. Chłopak unosi w górę kciuki, a potem wreszcie odjeżdża. Niewiarygodne, że to się dzieje.

Czy ja śnię?

~~~

Czuję się tak, jakbym latała. Po raz pierwszy jestem ponad walącym się niebem i mam stamtąd doskonały widok. Dostrzegam chmury, które kruszą się na milion małych kawałków, błękitne niebo, spływające jak rozmoczona farba po pustym płótnie. To niewątpliwie piękna destrukcja. Dziś pierwszy raz myślę, że nawet w roztrzaskującym się nieboskłonie jest coś wyjątkowego. Może to tylko samo zachwyt, ponieważ to ja jestem projektantem własnej katastrofy.

Jestem kompozytorem własnego requiem.

Chyba wciąż łapię się za głowę, śledząc tekst listu. Czytam go dwusetny raz i za każdym razem jestem tak samo zdziwiona. Patrzę na oficjalną pieczęć szkoły, zastanawiając się, czy to nie jakiś głupi żart. Nie pomyłka. Sprawdzam adresata, sprawdzam nadawcę, obracam kopertę w dłoniach. Adres się zgadza, list został wysłany z Nowego Jorku, trafił prosto do wschodniego Brisbane. Prosto do dziewczyny, która nosi to samo imię. Do mnie.

Czym przekonałam komisję? Nie zrobiłam nic nadzwyczajnego. Zagrałam współczesny utwór, drżąc ze strachu. Wydaje mi się, że nawet nie zerknęłam na rekrutujących, bo byłam zbyt zdenerwowana. Jedyne, co pamiętam z tamtego dnia, to moment, w którym zamierzałam się poddać. Zamknęłam się w toalecie i płakałam. Naprawdę chciałam wrócić do Brissy i zapomnieć o tym, że byłam tak naiwna, by wierzyć, że dam radę. I wtedy napisał do mnie Reece. Nie mam pojęcia, o której to było godzinie – jakoś po prostu wyczuł, że to idealny moment, by do mnie napisać. I kiedy napisał, postanowiłam, że to zrobię. Udowodnię mu coś.

Ale czy to było coś niezwykłego? Dla mnie zdecydowanie tak, bo od dawna nie grałam przed kimś obcym. Ale dla komisji? Byłam jedną z wielu. Takich jak ja, przychodzi tam tysiące. Każdego roku tyle duszyczek wchodzi na scenę Juilliardu, marząc o tym, by dostać się do elity. Ryan, którego poznałam w Nowym Jorku, jasno powiedział mi, że ciężko jest się tam dostać. Więc dlaczego ja? Kto musi kochać mnie tak mocno, by maczać w tym palce?

Chciałabym napisać do tamtego rodzeństwa. Jeśli wyjadę, będę znała przynajmniej jedną osobę, która się tam uczy. Przegadałam z Ryanem zaledwie kilka minut, ale namówił mnie do śpiewania z nim i jestem ciekawa, czy jeszcze mnie pamięta.

Słyszę trzask zamykanych drzwi z dołu. Mama wróciła do domu. Przełykam głośno ślinę, a potem wkładam list z powrotem do koperty i wychodzę z pokoju. Presley plącze mi się pod nogami, więc głaszczę ją między uszami, pozwalając jej, by mi towarzyszyła. Z daleka widzę, jak mama wchodzi do swojego gabinetu, więc przyśpieszam.

Gdy staję w otwartych drzwiach, ona akurat ściąga swój sweter, kładąc go niechlujnie na oparcie fotela. Pukam we framugę, czekając, aż kobieta mnie zauważy. Kiedy mama się odwraca, na jej twarzy pojawia się lekki uśmiech. Wygląda jednak na zmęczoną, ma lekko podkrążone oczy, a jej fryzura nie wygląda już tak idealnie.

– Masz chwilę? – pytam z wolna, zerkając na swojego psiaka, który siada, przyglądając nam się.

– Tak, coś się stało? – Odsuwa fotel, a potem zabiera się za robienie porządku na biurku.

Nagle słyszę melodię mojego dzwonka. Nerwowo zerkam w bok, wiedząc, że przeważnie wszyscy do mnie piszą. Może to coś pilnego? Albo tata chce pogadać jeszcze raz? Już do niego dzwoniłam, ale kto wie. Podchodzę bliżej, kładąc kopertę na ciemnym blacie.

– Przeczytaj to, ja zaraz wracam.

Biegnę do swojego pokoju i rzucam się do telefonu, który przestał już dzwonić. Nieodebrane połączenie jest od Cody'ego. Chcę oddzwonić, ale wtedy ikonka grupowego czatu podświetla się.

Cody Marks:

Ona nie odbiera.

Dennis Soler:

Trudno. Juliette, jesteś tutaj? Nasze gratulacje, dziewczyno!

Juliette Rivers:

Już wiecie? Chciałam powiedzieć wam osobiście.

Brad Tanner:

Nasza mała plotkara się wygadała :3

Reece Martin:

Cóż poradzić?

Cody Marks:

To prawda, na serio dostałaś się na Juilliard?

Juliette Rivers:

W liście pisze, że tak, ale ja nadal w to nie wierzę.

Reece Martin:

Ktoś powinien cię uszczypnąć.

Juliette River:

To działka Cam, a ona dowie się dopiero jutro.

Dennis Soler:

Co powiedziała mama?

Juliette Rivers:

Byłam w trakcie rozmowy, kiedy zadzwonił Cody, więc zostawiłam jej list i do was przyszłam.

Brad Tanner:

Więc wracaj tam!

Uśmiecham się do telefonu, a potem kładę go na poduszce. Zbieram w sobie całą odwagę i wracam do gabinetu mamy, mocno zagryzając wargę. W ciągu krótkich minut pewnie przeczytała list i teraz... Teraz po prostu porozmawiamy. Powie mi, że jest ze mnie dumna, że mnie kocha i...

– Przeczytałaś? – Wchodzę do gabinetu na drżących nogach, zerkając na Gwen.

– Tak – odpowiada, a potem kiwa głową. – To jest... To ogromne osiągnięcie, Juliette. Gratuluję.

Suche, puste słowa. Zero wylewności, jak ostatnio. Względem Reece'a, który naprawdę ucieszył się z mojego sukcesu, ona jest niewzruszona. Nie rozumiem tego. Przecież ostatnio mówiła, że chce wszystko naprawić, a teraz zachowuje się tak oschle.

– Nie cieszysz się? – Mój uśmiech blednie niemalże w tej samej chwili.

– Oczywiście, że się cieszę. Mówiłaś już Sue?

Kiwam głową, a potem robię kilka kroków w przód i łapię kopertę. Odwracam się, chcą po prostu wyjść z tego pomieszczenia.

– Jak w pracy? – mruczę smętnie pod nosem.

– Dobrze, mamy dwa razy więcej roboty, bo otwiera się skrzydło dla młodzieży.

– Co to znaczy?

– Do jednego z naszych magazynów będzie dodawana mini gazetka z nowinkami dla dziewczyn i chłopaków w twoim wieku. Pierwszy numer wychodzi w przyszłym tygodniu – wyjaśnia, a potem sięga do torebki. – Mogę pokazać ci tematy.

Nie chcę okazać, że trochę zasmuciło mnie zachowanie mamy, więc po prostu zerkam na listę z tematyką. Typowe szmatławce dla nastolatek mnie nie interesują, fakt, że czasem znajdzie się tam jakieś ciekawe artykuły, ale reszta to bezsensowna plątanina literek. Tym razem przyciąga mnie jednak kącik muzyczny, więc dopytuję o niego mamę.

– Ktoś ma przygotowywać spis koncertów. Proponowałam to usunąć, ale stwierdzili, że powinnam zostawić im wolną rękę. W ten piątek idą na jakiś – wymachuje dłonią – rockowy koncert w Suncorp.

Kiedy mama przewraca oczami, moja czujność wzrasta. Rockowy koncert na stadionie w ten piątek? Nie ma innej opcji, na pewno chodzi o bitwę.

– Fajnie byłoby tam pójść – mówię ostrożnie, stąpając po cienkim lodzie.

– Na taki koncert? Chyba sobie żartujesz! Wybij to sobie z głowy. – Mama skraca temat bardzo ostro.

Spuszczam wzrok, czując, jak szklana klatka zamyka się nade mną. Mam ochotę zapytać ją, dlaczego nie mogłabym pójść na taki właśnie koncert. Ale znam odpowiedź. Bo to niebezpiecznie, bo nie wiadomo, kto się tam kręci, bo ta muzyka to nie muzyka, tylko jakieś zawodzenie. I jest mi przykro, bo chociaż chciałabym bronić tego, co naprawdę lubię, wiem, że to walka z wiatrakami. Mama nie zrozumie, bo nawet tego nie chce.

W końcu opuszczam jej gabinet. Nie mam ochoty z nią dłużej rozmawiać. Mama skutecznie ostudziła mój zapał. Myślałam, że mnie obejmie, naprawdę się ucieszy, a ona zareagowała tak, jak gdyby to nic nie znaczyło. To jednak w pewien sposób otwiera mi oczy. Mama kłamała. Teraz wiem, po kim ja to mam. Umiejętność, która będzie moim przekleństwem. Gwen po prostu zamydliła mi oczy. To trudne do zrozumienia, czy ona jest aż tak wyrachowana? Nigdy nie przypuszczałam, że chciałaby tylko mojej litości, to niedorzeczne.

Bezsensowne.

Nawet jeśli jest w tym jakieś inne znaczenie, drugie dno, którego ja nie dostrzegam, wiem jedno. Kłamstwo jest jak każda dyscyplina sportowa. Nie ma takiej osoby, która, stanąwszy na boisku, potrafi zrobić wszystko, nie znając zasad gry. Nie ma osoby, która odpina dodatkowe kółka roweru i natychmiast śmiga jednośladem. Wszystkiego trzeba się nauczyć. Na początku jest ciężko, kończymy ze zdartymi kolanami, obitym tyłkiem, strupami na nosie. Ale potem, wraz z czasem, nabieramy wprawy. Przestajemy się bać, stajemy się pewniejsi. W końcu osiągamy naszą perfekcję, moment, kiedy pokonujemy wszystkie wyboje. Właśnie dlatego kłamstwo jest jak sport – na początku ma krótkie nogi, my jesteśmy zdenerwowani i wszyscy wiedzą, kiedy kłamiemy. Potem robimy się coraz lepsi, aż wkrótce kłamstwo jest nowym językiem, którego się nauczyliśmy.

Telefon ponownie odzywa się, kiedy wchodzę do pokoju. Na wyświetlaczu pojawia się jego imię. Wzdycham ciężko, a potem kładę się na łóżku, odbierając.

– Co może być czyjąś przeszłością?

Zamykam oczy, a potem przykładam sobie chłodną dłoń do czoła.

– Piszesz piosenkę? – odpowiadam pytaniem na pytanie.

– Tak, to ostatnie zdanie, mam już praktycznie cały podkład muzyczny, przed sekundą prosiłem chłopaków, żeby wpadli. Chyba się wyrobimy! Ale teraz mi pomóż – prosi.

– Nie wiem, Reece. Wszystko może być przeszłością...

– Juliette? – Jego głos trochę się zmienia. – Wszystko w porządku? Brzmisz jakoś... Inaczej. Nie świętujesz sukcesu?

Powinnam. Mama zawsze widziała swoją córeczkę, która będzie w jakiś sposób połączona z muzyką klasyczną. Chciała, żebym uczyła się w Juilliardzie. A teraz, kiedy daję jej to wszystko, kochając to... Ona nie reaguje. Powinnam świętować, ale nie mam czego. Jestem zbyt zdezorientowana.

– Nie jestem w nastroju – mówię powoli.

– Właśnie dostałaś odpowiedź, a ty nie jesteś w nastroju? Pokłóciłaś się z mamą, prawda?

– Nie. Sęk w tym, że... Liczyłam na jakąś reakcję, uczucia. Cokolwiek. Tata był tak zadowolony, kiedy do mnie dzwonił, Sue zaczęła płakać, a mama...

To mnie nie boli. Nie czuję bólu, lecz jakiś dziwny smutek. To chyba oznacza, że uczę się być obojętna. Wreszcie mi się udaje.

– Może mama potrzebuje więcej czasu. Nie bądź smutna. Spotkaj się z Camilą czy coś... Co ty na to?

– Wolę zostać w domu. Ach i... Uczucia mogą być czyjąś przeszłością. Kiedy stajemy się na coś obojętni, one odchodzą – dodaję ciszej.

– To może być dobre. Dziękuję za pomoc.

Nie odpowiadam, po prostu się rozłączam. Dwa dni do wielkiego finału. Ja dostaję odpowiedź z Juilliardu, Reece pisze piosenkę, a mama wie o koncercie, ale nie ma pojęcia, że grają tam moi przyjaciele. Nie wie, że na nim będę.

Otwieram oczy. Presley wchodzi do pokoju i wolno merda długim ogonem, podchodząc bliżej. Jej wilgotny nos muska moją dłoń. Uśmiecham się lekko, głaszcząc Pres.

– Ty się cieszysz? – pytam szeptem, a ona natychmiast wskakuje na łóżko.

Ona zawsze jest ze mnie dumna. 

A/n: Przyznam, że po raz kolejny ciężko było mi przebrnąć przez rozdział. Ostatnie dni mnie nie rozpieszczają, a ten kończyłam z okropnym bólem głowy. Ale jest, wreszcie! Mam nadzieję, że Wam się spodobał, bo w końcu przed nami jedynie dwa rozdziały i epilog! :O 

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top