FOURTY NINE
You can call it what you want
You can call it moving on
You know it's for the better, I know it's for the better
When I think about the way we used to be
I SEE STARS - Two Hearted
Piszesz o swoim chłopaku?
Na drżących nogach poruszam się wprost do odpowiedniego terminalu. Obcasy mojej mamy stukają tuż obok, gdy kobieta dotrzymuje mi kroku. Gdyby nie ona, może bym stchórzyła. Żyję teraz surrealistyczną wizją, że już za około czternaście godzin będę przesiadać się w Kalifornijskim porcie lotniczym LAX, by stamtąd udać się prosto do Nowego Jorku i w ciągu dwudziestu godzin przenieść się tyle kilometrów, kończąc w hotelu na Manhattanie, jeden dzień wcześniej niż w Australii. Zmiana czasu nadal jest dla mnie kompletną magią i nie do końca ogarniam, jak można tak łatwo przenieść się o dzień do tyłu lub do przodu, ale nim zdążę wykonać w myślach szybkie obliczenie, o ile godzin w tyle będę, mama kładzie dłoń na moim ramieniu, a ja niemal automatycznie wlepiam wzrok w tablicę lotów, która ogłasza, że mój samolot jest właśnie przygotowywany do startu. Wzdycham i ściskam w dłoniach rączkę walizki.
– Sue kazała przekazać, że trzyma za ciebie kciuki. – Mama uśmiecha się lekko. – Pamiętaj, że jestem z tobą, powal ich na kolana, córciu.
Jej słowa sprawiają, że mięknę jeszcze bardziej. Moja mama wcale nie jest tak nieczuła, ale zgrywa twardą. Teraz w jej brązowych oczach, które swoją drogą mi o kimś przypominają, dostrzegam kilka łez.
– Postaram się, mamo – odpowiadam, a następnie rzucam się jej na szyję, wdychając kwiatowy zapach jej perfum.
– Leć, nie możesz przegapić swojego samolotu. Zadzwoń do mnie podczas międzylądowania i bądź uważna, wiesz, że na lotniskach roi się od kieszonkowców. – Wymienia na palcach. – W Los Angeles staraj się być blisko osób, które lecą do Nowego Jorku i gdy tylko wylądujesz, od razu kontaktuj się ze swoim tatą.
Kiwam energicznie głową, coraz bardziej zaczynając się stresować. W końcu to mój pierwszy samodzielny lot samolotem na tak ogromną odległość. Poza tym muszę zaliczyć międzylądowanie, by dostać się na Manhattan. Gdybym miała trochę więcej czasu, pewnie pojechałabym najpierw do Sydney i stamtąd udała się prosto do Nowego Jorku, ale niestety mi się nie udało, a mając w mieście lotnisko, tata zdecydował, że lepiej będzie po prostu się przesiąść.
Jeszcze raz przytulam mamę i żegnam się z nią, a potem ciągnąc za sobą walizkę, udaję się do punktu odprawy. Na lotnisku w Brisbane kręci się masa ludzi, jedni dopiero co przylecieli skądś i teraz rzucają się w objęcia osób, które czekają pod terminalem, a inni, jak ja, żegnają się z bliskimi. Kątem oka widzę pary, które wymieniają się żarliwymi pocałunkami i dzieci, które płaczą, wtulone w członków swoich rodzin.
Dasz radę, Juliette.
Nadanie bagażu nie zajmuje mi wiele czasu, bo mimo kolejki, otwartych jest wiele stanowisk, więc wszystko idzie naprawdę szybko. Gotowa idę odprawić też siebie. Szybko pozbywam się wszelkich metalowych części garderoby i przechodzę przez bramkę, która na szczęście nie brzęczy. Dobrze, że wszystkie swoje kolczyki zastąpiłam plastikowymi, bo inaczej miałabym problem z ich ściąganiem.
Zamykam na moment oczy, przypominając sobie słowa mojego, prawdopodobnie, byłego już przyjaciela. Podobała mu się moja biżuteria i chyba przez to zaczęłam ją częściej nosić. To głupie, gdy patrzę na to przez pryzmat czasu.
– Życzymy udanego lotu. – Jedna ze stewardess uśmiecha się do mnie szeroko, gdy tarmosząc w dłoni swój bilet, udaję się do hali odlotów.
Tutaj jest jeszcze więcej osób i tyle samo mniej wolnych krzeseł. Do rozpoczęcia boardingu* zostało mi ponad półgodziny, więc siadam na niewielkim murku przy oknie i wpatruję się w widok przeogromnych maszyn za oknem. Pracownicy lotniska, którzy kłębią się pod kołami samolotów, wyglądają z mojej perspektywy niczym mrówki. Mój wzrok mimo wszystko przyciąga jednak monstrualny Dreamliner, czyli mój środek transportu przez cały Pacyfik. Opieram głowę o szybę i wyciągam z kieszeni telefon, przyglądając się wiadomości, którą dostałam od chłopaków na grupowym czacie.
Nawet jeśli straciłam jego, oni pozostaną. Czyż nie tak robią prawdziwi przyjaciele?
~*~
Razem z kobietą w średnim wieku siedzę na naszym podwójnym miejscu. Wnętrze samolotu wygląda zupełnie inaczej niż te, które znałam dotychczas. Układ siedzeń odpowiada trzem rzędom po dwa ogromne fotele. A ja właściwie cieszę się, że osoba, która ma spędzić tyle godzin w miejscu obok mnie, nie jest kimś... dziwnym. Kobieta przypomina mi trochę Sue, chociaż jest od niej zapewne dużo młodsza. Jej włosy mają kolor płowego blondu, a oczy wydają się być orzechowe. Niemniej jednak, ma miłe spojrzenie i nawet zapytała mnie, czy chcę siedzieć przy oknie.
Teraz gdy samolot unosi się już w powietrzu, jestem nieco spokojniejsza. Dopiero za te czternaście długich godzin będę martwić się o to, czy zgubię się gdzieś w Kalifornii. I mam szczerą nadzieję, że tego nie zrobię. I oczywiście, że nie zgubię bagażu.
Żeby zabić czymś czas i jednocześnie dać upust emocjom, sięgam po niewielkiej walizeczki podręcznej i wyciągam z niej swój notatnik. Wpatrując się w dywan z chmur za niewielkim okienkiem, moja ręka sama porusza ledwo naostrzonym ołówkiem, wypisując pierwsze słowa, które przychodzą mi do głowy.
Like a spotlight the water hits me
Ran it extra cold to shake the words from my mouth
Though I know that no one's listening
I nervously rehearse for when you're around
And I keep waiting like you might change my mind...
Przygryzam wargę, gdy turbulencje szarpią maszyną, jednak za moment wszystko się uspokaja i mogę pisać dalej.
Who wrote the book on goodbye?
There's never been a way to make this easy
When there's nothing quite wrong but it don't feel right
Either your head or your heart, you set the other on fire...
– Piszesz o swoim chłopaku? – Odwracam się do kobiety, która siedzi obok i czyta grubą książkę. Nie rozumiem, o co jej chodzi, ale ona przychodzi mi z pomocą i głową wskazuje na kartkę zapisaną zupełnie innym tekstem, który stworzyłam ostatnio.
– Ja nie mam chłopaka – odpowiadam uprzejmie, uśmiechając się.
– W takim razie musi być ktoś, kto powinien nim być? – Unoszę lekko brwi. – Też pisałam kiedyś piosenki. Doskonale wiem, że to pomaga. Jak masz na imię?
– Juliette...
– Więc, Juliette. Dlaczego jeszcze nie możesz nazwać go swoim chłopakiem?
Śmieję się cicho. Czy to nie ten filmowy typ kobiety, która nagle zjawia się w życiu głównego bohatera lub bohaterki, przeprowadza z nimi rozmowę i naprowadza ich na jakiś wniosek? To dziwne, ale właściwie, dlaczego raz nie mogłabym się poczuć, jakbym grała w filmie?
– Bo on jest, a może był tylko moim przyjacielem i nic do mnie nie czuje.
– Dlaczego był? Już nim nie jest?
– Wczoraj dość mocno się pokłóciliśmy i chyba każde z nas poszło w swoją stronę. – Mój głos nagle znów się łamie, gdy o tym wspominam.
– Wiesz dokąd teraz lecę? – Kręcę głową, to przecież logiczne, że nie wiem zbyt wiele. – Urodziłam się w Czechach i tam poznałam pewnego chłopaka i dziewczynę. Byliśmy przyjaciółmi, a ja byłam w nim zakochana. Niestety, nasza relacja popsuła się na studiach. Przyjaciółka wyjechała do Australii, a ja myślałam, że nie ma już dla nas szans i prawie się poddałam. Nie zgadniesz, Juliette. Wracam właśnie do mojego kochanego Los Angeles, gdzie od wielu lat mieszkam ze swoim dawnym przyjacielem, a obecnie mężem. I właśnie odwiedzałam przyjaciółkę w Brisbane.
Uśmiecham się na jej krótką opowieść i znów przypominam sobie o Sue, która opowiadała coś podobnego.
– Jest pani kolejną osobą, która sugeruje mi, że może nam się uda. Tylko dlaczego ja w to nie wierzę? – pytam samą siebie, podbierając brodę dłonią.
– Bo oboje nie dorośliście do tego, by zobaczyć, że taka przyjaźń zawsze ma szansę. Pewnego dnia wasze drogi znów się połączą. Jeśli byłaś dla niego tak ważna, jak on dla ciebie, wasza przyjaźń to przetrwa. Musisz czasem myśleć pozytywnie, nawet jeśli wszystko wokół jest tylko czarno-białe.
– To nie tak łatwe...
– Ale kto powiedział, że w życiu cokolwiek jest łatwe? Im więcej trudu przy walce, tym większa satysfakcja przy obieraniu swojej nagrody, Juliette.
Może to i jest jakaś myśl...
~*~
Oczy zamykają mi się, gdy opuszczam samolot wraz z moją towarzyszką, która tutaj kończy swoją podróż. W ciągu tych kilkunastu godzin wiele razy rozmawiałyśmy. Dowiedziałam się, że kiedyś była psychologiem w szkole podstawowej, ale potem zmieniła zawód i w Stanach zaczęła interesować się kosmetologią. Ja powiedziałam jej o aplikowaniu na Juilliard i wielu innych rzeczach i właściwie pod koniec lotu dostałam od kobiety jej numer telefonu.
– Jeżeli kiedyś będziesz czegoś potrzebować, nie wahaj się pisać. Życzę ci wszystkiego najlepszego i spełnienia marzeń, Julie.
– Dziękuję za rozmowę. – Posyłam jej szeroki uśmiech, a następnie wymieniam kilka grzeczności i żegnam się z nią.
Każda z nas odchodzi. Kobieta rzuca się na szyję wysokiego mężczyzny i całuje go w policzek, a ja drepczę za pasażerami, którzy lecą dalej. Ze zmęczenia nie dociera do mnie fakt, że naprawdę jestem w Ameryce Północnej! Chodzę po płycie lotniska w słonecznej Kalifornii. Gdyby nie to, że samolot niedługo odlatuje, pewnie poszłabym pospacerować. Zamiast tego postanawiam kupić tylko pocztówkę.
Idąc przez długi korytarz, wlepiam spojrzenie w panoramiczne okna i piękny widok miasta za nimi. W oddali widzę góry i mnóstwo drapaczy chmur. To naprawdę niesamowite. Dotychczas nie myślałam, że odwiedzenie USA jest moim marzeniem, ale będąc w Los Angeles, wszystko się zmienia. Szybko wyciągam telefon z kieszeni i utrwalam ten widok na pamiątkę, a potem wybieram numer swojej mamy. Naprawdę nie mam pojęcia, która jest godzina, ale zważywszy na to, że mój zegarek na nadgarstku jest ustalony na czas australijski, wiem, że jest teraz dokładnie ósma rano i mama pewnie jest już w biurze. Wybieram jej numer, ale gdy po którymś z kolei sygnale ona nie odbiera, postanawiam nagrać się jej na pocztę i powiedzieć jej, że czekamy właśnie na zatankowanie, a za około czterdzieści minut wracamy na pokład*.
Siadając na blaszanej ławce przy oknie, mam ogromną ochotę napisać do swoich znajomych. Chciałabym powiedzieć Camilii i chłopakom, że czekam właśnie na kolejny lot, ale ta kłótnia z Reece'em mnie ku temu hamuje. Od tamtego dnia w auli ciągle myślę o tym, dlaczego Martin uznał mój wylot za błąd, bo nie okłamujmy się, właśnie tak zabrzmiały jego słowa. Naprawdę poczułam się urażona i wspominając jego idiotyczne argumenty, nadal się we mnie gotuje, ale ta sprawa ma drugą stronę medalu.
Nie da się ot tak odkochać. To zwyczajnie niemożliwe, że da się kogoś znienawidzić na całej linii. Uważam, że nawet największe świństwo w stu procentach nie przekreśli ukochanej osoby. Dążę do tego, by powiedzieć, że Reece, choć stracił wiele w moich oczach i totalnie mnie zawiódł, wciąż jest dla mnie najważniejszy i pomimo tego, że jestem na niego okropnie wkurzona, nawet bardziej niż po sprawie z dziennikiem, to nadal go kocham i za nim tęsknię. Może mam zbyt wielkie serce i zbyt szybko staram się go usprawiedliwiać, ale tak naprawdę nie chciałabym się rozstać z nim w ten sposób. Tak naprawdę nie wiem, co teraz z nami będzie, to mnie zabija, ale gdyby okazało się, ze Reece nie chce mieć nic ze mną wspólnego, to przynajmniej nie chciałabym być z nim pokłócona.
„Pocałuj mnie mocno, zanim odejdziesz, letni smutku...", nucę w myślach piosenkę, która wspólnie zaśpiewaliśmy i mimowolnie się uśmiecham. Mam już dość sprzecznych uczuć. Mam dość tego, że gdy zaczyna nam się układać, coś zawsze staje na naszej drodze.
Mam dość wszystkiego.
~*~
Czuję się tak, jakbym przechodziła ostrą grypę. Głowa po prostu pęka i ledwo co widzę na oczy, a w dodatku mam silne mdłości i gdy do mojego nosa dochodzą różne zapachy z lotniskowych kawiarenek, zbiera mi się na wymioty. Dopiero teraz zdaję sobie sprawę, czym jest słynny jet–lag. Daję słowo, to nic przyjemnego. Idąc długim korytarzem do wyjścia z lotniska, marzę tylko o tym, by pojechać już do hotelu i po prostu zasnąć. Najlepsze jest to, że nie przyleciałam do Nowego Jorku na zbyt długo i nim zdążę się właściwie przestawić, będę musiała zrobić to ponownie. Zerkam na zegarek na jednej z tablicy lotów i łapię się za głowę, widząc, że jest piąta nad ranem. Matko, strefy czasowe to naprawdę stan umysłu, bo kompletnie tego nie łapię. Wzdychając, wreszcie wydostaję się na świeże powietrze. Z powodu złego samopoczucia nie mogę się nawet trochę nacieszyć tym, że jestem w tym niezwykłym stanie, ale mam nadzieję, że mi przejdzie, bo koniecznie chcę zwiedzić miasto i przede wszystkim, przynajmniej spróbować nie zbłaźnić się na przesłuchaniu.
– Juliette! – Zadowolony krzyk znanego głosu sprawia, że na miękkich nogach odwracam się za siebie.
Tata uśmiecha się szeroko i natychmiast mnie przytula.
– Tak się cieszę, że wreszcie jesteś! – Głaszcze mnie po głowie. – Jak lot?
– Okropnie męczący, ledwo widzę na oczy – przyznaję, marudząc.
– Nie martw się, będziesz mieć dużo czasu na sen, a potem pokażę ci Manhattan. Może tak być?
– Zgadzam się na wszystko, jeżeli plan zawiera ciepłe łóżko... – Uśmiecham się sennie, a tata odbiera ode mnie walizki i wesołym krokiem prowadzi mnie do swojego samochodu.
A/n: Mam nadzieję, że rozdział się spodobał. W tej części poznaliście właściwie tylko cały moment podróży Julki, ale tak miało być. A pomyśleć, że pierwotna wersja książki nie stała obok tej, którą teraz czytacie xD
* Boarding - moment, w którym pasażerowie ukazują swoje karty pokładowe i paszporty oraz sam przejazd na pokład samolotu
** Lauv - The Other
*** Sprawa międzylądowania wygląda tak (żeby nie było wątpliwości i zdziwienia) - przewoźnik i port decydują o tym, czy na czas tankowania pasażerowie opuszczają pokład samolotu. Jeżeli to robią, cały pokład jest sprzątany, a samolot jest w spokoju tankowany, pasażerowie czekają wtedy w hali tranzytowej. Jeżeli pasażerowie zostają w środku, nie mogą ruszać się ze swoich miejsc, muszą być w pełni gotowi do ewakuacji, ich pasy muszą być odpięte, a cała procedura tankowania odbywa się w asyście jednostek straży pożarnej. #chciałamzostaćpilotem
! Jet-lag to zespół szybkiej zmiany stref czasowych.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top