FOURTEEN

  I can try real hard,
I can try to pretend,
That all these dreams make any sense
Without you.
But that just ain't true.

Simple Plan - Loser of The Year  

Tutaj znajduję inspirację.

Cody


Mela wbija mi palce w żebra i ciągle dmucha mi w twarz, jakbym był jakimś zwierzęciem. Mam ochotę zrobić jej na przekór i dalej udawać, że śpię, ale ta mała jędza nigdy nie da mi spokoju. Jest po prostu nie do zniesienia i jestem naprawdę zadowolony, że nie mamy siebie na co dzień. Jasne, że tęsknię za nią, gdy siedzi w Canberrze, ale po tygodniu spędzonym z nią – czuję, że powinienem pójść na jakąś terapię antystresową. Jak ja wytrzymałem z nią czternaście lat pod jednym dachem?!

– Rusz się wreszcie, klucho! – woła wreszcie dziewczyna, znów mnie przezywając.

Dalsze leżenie nie ma sensu, więc wreszcie przewracam się na plecy i rzucam siostrze mordercze spojrzenie. Brązowe oczy Melanie są prawie takie same jak moje, ale błyskają w nich zadziorne iskierki. Jej przefarbowane na ciemny blond włosy spływają po chudej twarzy. Powiedziałbym, że nawet zbyt chudej.

Siostra uśmiecha się triumfalnie i klepie mnie w ramię, a potem wstaje i rzuca we mnie koszulką, którą uprzednio wyciągnęła z mojej szafki.

– Zbieraj się, zaraz jedziemy do centrum! – oznajmia i opuszcza mój pokój w podskokach.

Mrugam szybko i przeciągam się, wciąż czując ogólne zmęczenie. Nigdy nie byłem rannym ptaszkiem, dlatego przed dziesiątą każdy, kto przekroczy próg mojego pokoju, powinien mieć w rękach kij, bo nie ręczę za siebie. Wstaję z wyrka i lecę do łazienki. Szybko myję zęby i znów marudzę, patrząc na swoje odbicie w ubrudzonym lustrze. Czy jestem jedynym siedemnastolatkiem bez zarostu? Układam włosy na żel i sczesuję je na jedną stronę. Wychodząc z łazienki chwytam za dżinsowe spodnie i wciągam je, schodząc po schodach. Z dołu czuję zapach przypalonych tostów i czekoladowej kawy. Jak na dwudziestotrzylatkę, siostra potrafi przypalić dosłownie wszystko i robi najgorszą kawę na świecie. Nie wydziwiam, wystarczy spojrzeć na miny moich rodziców, którzy przeżuwają zwęglone tosty z Vegemite** i popijają je gorzką kawą. Mama uśmiecha się do mnie serdecznie, a wokół jej zielonych oczu pojawiają się małe zmarszczki. Tata mruga do mnie i gdy siostra nie patrzy, kręci głową z uśmiechem, podnosząc do ust kanapkę. Zajmuję swoje stałe miejsce przy stole i zaczynam jeść, choć moje śniadanie nie ma smaku. Głupio powiedzieć nam, że Melanie zupełnie nie zna się nawet na przygotowywaniu tak prostych rzeczy, ale co zrobić?

– Jakie masz dzisiaj plany, Melanie? – pyta mama, kończąc swoją porcję.

– Galerie! – wykrzykuje dziewczyna. – No i oczywiście mój ukochany braciszek mnie zawiezie, prawda?

Moje oczy przybierają rozmiar spodków i chyba otwieram usta. Nie, co to, to nie! Nie będę włóczyć się z nią po galeriach handlowych w sobotni poranek! Myślałem, że pojedziemy do jakiegoś marketu w centrum, a potem od razu pójdę gdzieś z chłopakami. Nie piszę się na bieganie za Melą i noszenie tysiąca toreb z jej zakupami. Natychmiast protestuję i znajduję najbardziej banalną wymówkę, mówiąc, że w poniedziałek mam ważny sprawdzian i muszę się uczyć. Całe szczęście mama przychodzi mi z pomocą. Dziękuję Bogu za tę kobietę!

– Ja z tobą pojadę. Mam dziś wolne i chętnie wybiorę się z tobą na zakupy – mówi.

Siostra wzrusza ramionami z uśmiechem. Nieważne kto będzie z nią, ważne, że będzie mieć podwózkę, bo ta wiedźma nadal nie zdała prawka. Przepraszam! Zdała część teoretyczną, ale ciężko jej z praktyką. Parkowanie równoległe to nie jej dziedzina.

Po skończonym śniadaniu wracam do swojego pokoju i od razu włączam komputer.

~~~

Południe minęło mi jak w okamgnieniu, więc po odrobieniu zadań, spaceruję sobie w stronę domu mojego przyjaciela. Gdy tylko pomyślę, że byłbym teraz gdzieś w centrum i patrzył, jak siostra przymierza setną parę butów, robi mi się słabo. Nigdy nie zrozumiem zakupów, ale jakoś nie żałuję. Sam szaleję, gdy wejdę do sklepu muzycznego, ale to Reece mnie tego nauczył.

Wreszcie dostrzegam dom Martinów. Skrzynka na listy jak zwykle się chwieje, co oznacza, że młody znów ją skosił. Ten chłopak ewidentnie nie ma talentu do wjeżdżania na swój własny podjazd. Pukam w drzwi i czekam chwilę. Otwiera mi pani Martin, jak zwykle uśmiechnięta i pogodna. Rodzice Reece'a mają w sobie wiele pozytywnej energii.

– Witaj, Cody! Wejdź! – zaprasza mnie do środka i przesuwa się, by zrobić mi miejsce. – Reece jest u siebie.

Wymieniam z nią kilka grzeczności i przechodzę na górę, gdzie napotykam jeszcze ojca Reece'a, trzymającego w ręce kosz wyładowany praniem. Ma na głowie słuchawki wyciszające, ale gdy mnie zauważa, ściąga je.

– Cześć, Cody! – woła. – Reece dobrał się do perkusji... – tłumaczy, wskazując na głowę.

Uśmiecham się szeroko, bo wiem, że gdy Martin zaczyna walić w bębny, nie da się wytrzymać z nim w tym samym pokoju. Nie to, że nie potrafi grać! Jest nawet lepszy od Dennisa, ale od jakiegoś czasu traktuje perkusję jako sposób na wyładowanie emocji. A muszę przyznać, że Reece jest naprawdę emocjonalny i nawet jeśli nigdy się do tego nie przyzna, wiele w sobie tłumi.

Jego ojciec ma rację. Nawet z piętra słyszę, że chłopak nadal gra. Dobiegam do "studia", które zrobił Reece i przerywam mu, łapiąc jego rękę w locie, by zapobiec kolejnemu uderzeniu.

– No wreszcie jesteś, ile można czekać? – Uśmiecha się szeroko i poprawia okulary, wstając od perkusji.

– Wybacz, że chciałem się przejść, jaśnie panie! – żartuję, udając ukłon.

Reece prycha głośno i obchodzi instrument. Gdy wreszcie do mnie podchodzi, przybijamy piątkę. Od razu widzę, że jest w dobrym humorze. Cierpi na to samo, co moja siostrunia. Po jego oczach widać, czy się cieszy, czy nie. Teraz ewidentnie widzę, że stało się coś, przez co jest z siebie może nawet, hm, trochę dumny? Uśmiech nie schodzi z jego twarzy. Zakładam ręce na piersi i patrzę na niego spode łba, czekając, aż pęknie. Znam Reece'a już wiele lat i wiem, że ten chłopak prędzej czy później się wygada. Jeżeli chodzi o zachowywanie tajemnic – zabierze je ze sobą do grobu, ale jeśli mowa o niespodziankach – zepsuje ją, zanim jeszcze zdąży się do niej przygotować.

– Muszę ci o czymś powiedzieć! – oznajmia, po raz kolejny nasuwając wyżej okulary.

– Jakbym nie zauważył... – komentuję, przybierając trochę luźniejszą postawę, na co Reece niemalże morduje mnie wzrokiem.

– Wiesz, że od jakiegoś czasu miałem tę... "artystyczną blokadę" – zaczyna i gestykulując w powietrzu, podchodzi do kufra, w którym kładzie pałeczki. – No więc, chyba udało mi się ją pokonać, bo napisałem piosenkę! Kolejną!

Uśmiech sam wpełza mi na usta. Muszę przyznać, że Reece pisze świetne piosenki! Od zawsze miał dryg do tych rzeczy, ale ostatnio szło mu nieco gorzej. W końcu każdy artysta ma wzloty i upadki. Reece w swojej krótkiej "karierze" miał ich dość sporo, co wiąże się po prostu z życiem ucznia szkoły licealnej. Dodatkowe obowiązki potrafią człowieka zdemotywować i my coś o tym wiemy.

– To jak, pokażesz mi ją, czy może mam tutaj tak stać? – docinam mu, zresztą jak zawsze.

Martin parska śmiechem i podaje mi kartkę papieru, staranie wypisaną luźnym tekstem.

This is gospel for the fallen ones
locked away in permanent slumber
Assembling their philosophy
from pieces of broken memories**

– Dlaczego to napisałeś? – pytam, śledząc wzrokiem dalszą część piosenki.

Reece zawsze mówił, że takie teksty to niewypowiedziane słowa i myśli autorów. Jako lider Double Exposure, zawsze wskazywał nam okrężną drogę. Nigdy nie chodził na skróty, bo mówił, że w ten sposób ominiemy całą zabawę. Wybierając dłuższą drogę, pracowaliśmy ciężej, ale dostrzegaliśmy więcej. Zwyczajne piosenki rozkładał na czynniki pierwsze i niemalże zaglądał do wnętrza człowieka, który je pisał. Czasami, podczas takich sesji, przypominał mi demona, który wyjadał duszę innym. Wiem, że gram w zbyt dużo gier, ale on naprawdę się tak zachowywał. Potrafił odgadnąć każdy szczegół. Gdy dla jednych fragment piosenki "Behind Blue Eyes" zespołu The Who, który wkradł się w łaski Brada, jest o smutnym mężczyźnie, który opisuje to swoje żałosne życie i marudzi, jak bardzo mu źle – dla drugich, opowiada o życiu widzianym przez samego Pete'a Townshenda.

– Ostatnio czułem się, jakbym był zamknięty w takim wiecznym śnie i przez to nie mogłem pisać. Ciągle starałem się ułożyć myśli w słowa, szukałem inspiracji w tym, co przeżyłem, ale to i tak nie pomogło. Więc skupiłem się na tym, co jest teraz i co próbuję zrobić, by stworzyć piosenkę – tłumaczy chłopak i spuszcza głowę, wlepiając wzrok w trampki.

– Jest świetna, Reece – mówię całkowicie poważnie.

Ja nigdy nie będę w stanie napisać czegoś takiego. Brakuje mi tej smykałki, którą posiada Martin. On został do tego stworzony i całkowicie popieram taką wersję. Mnie wystarczy gra na gitarze i słuchanie tego, co wymyśla mój przyjaciel.

– Dobra, przegrajmy to, nim pokażemy chłopakom – decyduje Reece i łapie za podpalanego Hummingbirda.

~~~

Otwieram drzwi mojego pokoju i od razu dostrzegam piękną panoramę Sydney. W trakcie remontu uparłem się, że chcę mieć tutaj jakiś australijski akcent, a słynna opera jest jednym z nich. Właśnie dlatego na jednej ze ścian mam fototapetę z niesamowitym widokiem znad zatoki. Ucieka mi szybkie westchnięcie. Moim marzeniem jest kiedyś pojechać do Sydney. Zawsze chciałem zwiedzić cały swój kraj, ale nasze rodzinne oszczędności nam na to nie pozwalały. Nawet takie miasto, oddalone od nas o dziesięć godzin jazdy samochodem, jest czymś nieuchwytnym. Wiele miejsc w Australii znajduje się na liście "marzeń do odwiedzenia".

Szybko przestaję rozmyślać o podróżach i schodzę na dół, gdzie rodzice przygotowują właśnie kolację. Zaglądam do salonu, ale natychmiast z niego wychodzę, bo Melanie okupuje całą sofę, leżąc wzdłuż i malując sobie paznokcie. Przy okazji rozmawia sobie jeszcze przez telefon i znając ją, nie zrobi dla mnie miejsca. Wychodzę przed dom i siadam na drewnianym tarasie. Opieram głowę o balustradę i wsłuchuję się w odgłosy natury. Od dziecka uwielbiam to robić, szczególnie wieczorami, kiedy zapada zmrok. W nocy cała Australia odżywa, wybudza się z długiego snu. Nocne spacery są rzeczą naprawdę piękną, ale ten fakt pokazał mi akurat Reece. Pewnego dnia wyznał mi, że chciałby kiedyś zabłądzić. Uznałem go za wariata, no bo kto chciałby błądzić w środku miasta? Dopiero potem, gdy pokazał mi trasę za miastem, zrozumiałem, co miał na myśli. Gdy odchodziłeś dalej, niż sięga ludzki wzrok – dostrzegałeś magię. Magią były dźwięki wydawane przez najrozmaitsze stworzenia, które wychodziły ze swoich norek na żer.

Zamykam oczy i wsłuchuję się w ćwierkanie ptaków, ignorując nawoływanie mamy, zwiastujące, że kolacja już gotowa. Tutaj, na dworze, w tym jesiennym chłodzie jest mi dobrze.

Tutaj znajduję inspirację.

A/n Mam nadzieję, że rozdział z perspektywy Cody'ego Wam się spodobał! Narzekałam, że jest go za mało i proszę, teraz czuję się spełniona. Lubię tę blondyneczkę. 

*Vegemite- pasta zrobiona z wyciągu z drożdży z warzywami i przyprawami. Najczęściej podawana z tostami lub jako Maggi do zup i potraw. Znana w Australii i Nowej Zelandii. Ma dość specyficzny smak- albo ktoś ją lubi, albo nienawidzi. (Niedługo planuję zamówić sobie swoją własną puszeczkę, więc czekajcie na werdykt XD) 

**Panic! At The Disco- This is gospel 

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top