FIFTY TWO
You know your words don't mean anything
It all hurts as much as a bee sting
You know your words don't mean anything
With Confidence - We'll Be Okay
Nie zaprosisz mnie do środka?
Stawiając pierwsze kroki na lotnisku w Brisbane, targa mną mnóstwo uczuć. Począwszy od radości, że wreszcie wracam do domu, mogę ochłonąć po przesłuchaniu, a skończywszy na przygnębieniu, że teraz wszystko, ale to wszystko, stoi pod znakiem zapytania. Poza tym, tęsknię za tatą, który został w Ameryce, fajnie było spędzić z nim te kilka dni i znów poczuć się jak dawniej, kiedy ojciec nie wyjeżdżał aż tak daleko i spędzał choć trochę więcej czasu w domu.
Powoli kierując się do wyjścia z lotniska, rozglądam się w poszukiwaniu swojej mamy. Tłumy bardzo zmniejszają moje pole widzenia, ale jakoś udaje mi się dojść do punktu, w którym rodzicielka miała czekać. Niestety, nie ma jej, a ja jak na złość znów jestem potwornie zmęczona. Chociaż przespałam cały lot, nie wychodząc z samolotu ani na chwilę, czuję się tak samo, jak po przybyciu do Nowego Jorku. Już mam wyciągnąć z kieszeni telefon i wybrać odpowiedni numer, ale gdy wydaje mi się, że słyszę gdzieś swoje imię, unoszę głowę.
To się nie dzieje naprawdę.
Reece podchodzi do mnie powoli, wyciągając dłonie z długiego, czarnego płaszcza. Z wolna obrzucam go wzrokiem, spoglądając na jego równie czarne spodnie z poszarpanymi dziurami w kolanach, białą, wymiętą koszulę i szelki. Muszę przyznać, że wygląda całkiem... Boże, on cały wygląda idealnie.
– Co tutaj robisz? – Mój głos nie brzmi zbyt przyjaźnie, bo widząc go, wszystko do mnie wraca.
Martin staje jak wryty, ale już po chwili, nie odzywając się ani słowem, podchodzi do mnie i zamyka mnie w uścisku. Tracę oddech, gdy jego ramionami owijają się wokół mojego ciała, a ja nagle zostaję wciągnięta pod poły jego płaszcza. Robi mi się ciepło nie tylko dlatego, że przytula mnie chłopak, którego kocham, ale też dlatego, że Martin jest żywym kaloryferem.
– Na początku zamierzałem chodzić za tobą i przepraszać za to, co zrobiłem, ale... Chrzanić to. – Wraz z ostatnimi słowami obejmuje mnie jeszcze mocniej.
Gdy wypuszczam z dłoni rączkę swojej walizki, a ta ląduje na ziemi z hukiem, Reece odsuwa się, patrząc mi prosto w oczy. Czuję się tak, jakbym była jego dziewczyną, osobą, dla której specjalnie wbił się w coś na kształt garnituru, by zabrać...
– Nie pytam, czy mi wybaczysz, bo wiem, że tego nie zrobisz – mówi. – Wiedz tylko, że żałuję i myliłem się, cholernie się myliłem.
Nie wiem, co powiedzieć. Jestem zwyczajnie zaskoczona. To nierealne. Myślałam, że Reece już nigdy nie będzie chciał się do mnie odezwać, a ja sama nie wiedziałam, czy zamierzam walczyć o naszą przyjaźń, ale on po raz kolejny sprawia, że złość powoli wyparowuje. Zdecydowanie zbyt szybko, ale te oczy...
– Skąd wiedziałeś, kiedy przylatuję? – pytam cicho, automatycznie umieszczając dłonie na jego przedramionach.
– Rozmawiałem z twoją mamą i wyprosiłem ją, bym mógł po ciebie przyjechać – odpowiada z typową pewnością siebie.
– Dlaczego jesteś pod krawatem?
– Byłem na rodzinnej kolacji i nie zdążyłem się przebrać.
Uśmiecham się lekko, a potem kładę czoło na jego równo unoszącej się klatce piersiowej. Moje serce na przemian zatrzymuje się i bije w przyśpieszonym tempie, sprawiając, że zaczyna brakować mi sił, ale nie mogę nad tym zapanować.
Za nic w świecie nie spodziewałam się, że sam Reece Martin urwie się dla mnie z jakiegoś tam przyjęcia i przyjedzie na lotnisko, żeby odebrać dziewczynę, która mu przyłożyła. Faktycznie, jego policzek może nie jest już czerwony, jak mówił o tym Cody, ale wyraźnie widzę lekki cień wysoko na kości pod okiem.
– Jest mi tak przykro, że wtedy w auli... – przerywam mu, nim zdąży cokolwiek dodać.
– Zawieź mnie już do domu, proszę.
Jego usta zaciskają się w cienką kreskę, a chłopak kręci głową, uśmiechając się smętnie. Pewnie teraz sprawiam mu przykrość, odzywając się do niego w tak chamski sposób. Mam jednak wytłumaczenie. Reece musi pamiętać o tym, że nie jestem kukłą, którą można pomiatać. Mam swoją dumę, co prawda wdeptaną w ziemię i rozerwaną na strzępy, ale ją mam i nie pozwolę się tak traktować. Kocham Reece'a, ale on musi wreszcie zrozumieć, że takie ciągłe „poniżanie" mnie, nie przejdzie. Jeśli mamy być przyjaciółmi, to na wspólnych zasadach, ustalonych tylko przez naszą dwójkę, bo kłótnie z nim zaczynają być przytłaczające. Mam dość ciągłego wybaczania mu. Kiedyś było tak pięknie, a ostatnio ciągle nie możemy się dogadać. Mój ton głosu jest oschły, a ja sprawiam wrażenie zirytowanej jego przyjazdem, robiąc mu nauczkę, ale w głębi serca cieszę się, że tu jest.
Specjalnie dla mnie.
Nie mija dziesięć minut, a siedząc na fotelu pasażera w granatowym Subaru, wpatruję się w szybę, nie wiedząc, co powiedzieć. Wiem, że ja też muszę go przeprosić i chociaż w samochodzie nie czuję się na tyle komfortowo, bo w tak małej przestrzeni brak mi tchu, postanawiam to zrobić.
– Przepraszam, że cię wtedy uderzyłam. Nie powinnam była...
– To była najwłaściwsza rzecz, Juliette. – Przez sposób, w jaki wymawia moje imię podnoszę na niego wzrok.
Jego brązowe oczy utkwione są w ruchliwą ulicę, a światła reflektorów i ulicznych latarni ciągle przecinają jego mleczną skórę, sprawiając, że wygląda bardzo poważnie, dorośle i trochę dramatycznie. Kołnierz postawiony na sztorc dodaje mu tajemniczej aury, a świadomość, że pod jednym z rękawów kryje się tatuaż, jeszcze bardziej sprawia, że ten siedemnastolatek wygląda jak dorosły mężczyzna. Ciemnobrązowe kosmyki jego włosów wiszą wesoło nad jego czołem, lekko zakręcając się w górę i wykręcając się na boki. Chociaż chciałabym określić go mianem uroczego, to wiem, że to słowo nie jest adekwatne, nie w tym właśnie momencie.
– Patrzysz na mnie, ale nic nie mówisz. Odezwij się, po prostu powiedz coś więcej...
Uśmiecham się pod nosem. Trochę bawi mnie, że tak się przejmuje. Bawi, ale jednocześnie strofuje, bo...
– Nie wiem, co mam ci powiedzieć. – Wciąż się waham. – Zrobiłam to, wiesz? Zagrałam przed komisją i chyba im się spodobałam.
– Jestem z ciebie dumny. Głupio mi, że wtedy na ciebie naskoczyłem. Chyba... nie mogłem pogodzić się z tym, że chcesz wyjechać, wiesz?
– Przecież wiedziałeś, że wrócę.
– Julie, wyjazdy zmieniają ludzi i wiem to z doświadczenia. Chcę mieć cię w zespole, chcę, żebyś była moją przyjaciółką. Tak, wiem, że ciągle to komplikuję, ale kurcze – uderza mocno w kierownicę – taki już jestem i nic na to nie poradzę.
Wzdrygam się na jego lekki wybuch. Niewątpliwie, on właśnie taki jest. Impulsywny, wybuchowy, a wydawać by się mogło, że Reece to chodząca oaza spokoju, której nie w sposób wytrącić z równowagi.
– Obiecaj mi, że nie będziemy się już kłócić – mówię całkowicie poważnie, nie spuszczając z niego wzroku.
Reece uśmiecha się szeroko, nie odpowiadając. Wiem, że nie jest w stanie dotrzymać obietnicy.
Ale przynajmniej znów jest mój.
~~~
– Nie zaprosisz mnie do środka? – pyta, opierając się nonszalancko o framugę drzwi.
Zerkam za siebie, gdzie w salonie palą się światła, a potem znów na szatyna, którego buzię rozświetla tajemniczy uśmiech.
– Skoro zakopujemy topór wojenny, to chciałbym dowiedzieć się czegoś o Nowym Jorku.
Prycham i przepuszczam go w drzwiach. To już drugi raz, gdy Reece jest w moim domu, gdy właściwie się do mnie wprasza. Teraz najchętniej poszłabym spać, ale ciężko jest mi odmówić, gdy mogę spędzić z nim czas i naprawić to, co zepsuliśmy. Wspólnie przechodzimy w głąb domu, a ja zaglądam do salonu. Moja niania leży na kanapie, oddychając miarowo. No nie wierzę, zasnęła! Chichoczę cicho i postanawiam zabrać chłopaka na górę, bo nie chciałabym jej obudzić. Mama chyba bierze prysznic, więc nie słyszała, że wróciłam. Jak tylko Reece wyjdzie, natychmiast do niej pójdę.
Kiedy wchodzimy do mojego pokoju, Reece ściąga płaszcz i kładzie go na zaścielonym łóżku, siadając obok. W koszuli podwiniętej do łokci wygląda naprawdę... przystojnie? To słowo chyba pasuje...
– Dostałaś moją wiadomość, prawda? – pyta, wlepiając we mnie spojrzenie, gdy ja też wyplątuję się z wierzchniego okrycia.
– Tak, dzięki, że we mnie uwierzyłeś.
Ta rozmowa się nie klei. Wymieniamy zdania, spostrzeżenia, ale wydaje mi się, że tylko marnujemy tlen, strzępiąc sobie języki na coś, co jest nudne jak flaki z olejem. Martin jest tego świadomy, bo wreszcie wzdycha głęboko i cicho klaszcze w dłonie.
– Trochę energii, opowiadaj! Jak udało ci się pokonać strach?
Powinnam powiedzieć mu, że to dzięki niemu?
– Dzień przed przesłuchaniem Ryan trochę mnie nastraszył i...
Reece marszczy brwi, przyglądając mi się badawczo, a następnie wstaje, uśmiechając się chytrze.
– Kim jest Ryan?
– Zazdrosny? – Nawet nie wiem, kiedy to pytanie opuszcza moje usta.
– O ciebie?
Nigdy.
– Zawsze.
W tej samej sekundzie na moje policzki wkrada się lekki rumieniec, a żeby to zamaskować, przewracam oczami i klepię go w ramię. Brakowało mi go, naprawdę. Minęło tylko kilka dni, w których skupiałam się wyłącznie na tym, co stało się w auli, nie biorąc pod uwagę całokształtu i tęsknoty, jaka się we mnie zrodziła. Teraz czuję się tak, jakby cały balast powoli mnie opuszczał. Bomby uczuć uderzają o ziemię, zrównując każdy mur, który udało mi się postawić choć w jednej czwartej.
– Ryan studiuje na Juilliardzie. Poznałam go i jego siostrę podczas ich występu na ulicy. Jakoś tak wyszło, że porozmawialiśmy chwilę. Wtedy jeszcze myślałam, że nie uda mi się zagrać.
– Czyżby to moja wiadomość cię przekonała? – żartuje, uśmiechając się szeroko.
Łapię za szelkę i naciągam ją lekko, a potem puszczam. Guma strzela chłopaka w pierś, więc ten łapie się za bolące miejsce, spoglądając na mnie spode łba i starając się wysłać mi jakieś mordercze spojrzenie.
– Chciałbyś.
Nie powiem mu, że miał tak wielki wpływ na to, co zrobię. Spaliłabym się ze wstydu, gdyby wiedział, jak ważne są dla mnie jego słowa i opinia.
– Julie? Nie chciałem doprowadzić cię do płaczu. Prawdę mówiąc, zawsze wydawałaś mi się tak silna, że te moje humorki raczej nie robią na tobie wrażenia – rzuca nagle, znów sprawiając, że atmosfera robi się cięższa – Nie chcę, żebyś przeze mnie płakała.
– To nie zachowuj się jak dupek, który chce ustawiać moje życie, w porządku? – pytam pół serio, ale on przytakuje.
– Jeżeli jeszcze raz zawalę, nie wahaj się zamknąć mnie w ciemnej piwnicy.
Kiedy siada, nasze dłonie stykają się na moment, przez co przyjemny prąd przechodzi przez moją rękę. Już chcę coś powiedzieć, kiedy przerywa mi ziewnięcie.
– Ooo, mała Julie jest śpiąca, co? – chichocze cicho, przyprawiając mnie o większe dreszcze.
– Ciekawe co byś powiedział, gdybyś leciał tyle godzin, a potem ktoś, na kogo jesteś wkurzony, nagle stwierdza, że wprosi ci się do domu.
Martin ostentacyjnie przewraca oczami, a potem zakłada swój płaszcz i powoli kieruje się do drzwi.
– Sam się odprowadzę, a ty idź się kładź, porozmawiamy, gdy wrócisz do szkoły – stwierdza i na odchodne przyciska swoje zaróżowione usta do moich włosów.
Nagle do głowy wpada mi ostatnie pytanie.
– Zaczekaj! Jak poszedł wam koncert?
Tajemniczy i chytry półuśmieszek na jego twarzy sprawia, że znam odpowiedź od razu. Wiedziałam, że dają radę.
Wiedziałam, że on da.
~~~
Rodzinne śniadanie mija mi na zwyczajnej, pogodnej rozmowie. Mama od bardzo dawno tak po prostu z nami nie siedziała, powoli sącząc swoją kawę i delektując się smakiem tostów francuskich. A teraz? Jest naprawdę szczerze uśmiechnięta, wygadana i swoim zachowaniem zadziwia nawet Sue. Gwen jest specyficzną osobą, która musi mieć naprawdę dobry humor, by z samego rana wypytywać mnie o każdy szczegół zza oceanu. Bardzo chętnie korzystam z tych chwil, opowiadając jej o wspaniałej wycieczce po mieście, ulicznych muzykantach oraz samym przesłuchaniu, omijając oczywiście fragmenty, które według mnie, na zawsze powinny zostać tam, na deskach Juilliardu, w Centrum Wszechświata. Niektóre sprawy nigdy nie powinny wyjść na światło dzienne. Może kiedyś zdecyduję się opowiedzieć komuś o tamtych chwilach zwątpienia, ale teraz chcę, by inni odbierali mnie jako osobę, która nie poddała się ani razu i pomimo lęku weszła na scenę.
– Twój przyjaciel bardzo mnie wczoraj zaskoczył, wiesz? – stwierdza mama, podpierając ręką brodę – Tak mnie prosił, że nie miałam serca mu odmówić.
– Przyjaciel? – Sue unosi brwi z zdziwieniu i mierzy mnie czujnym wzrokiem.
– Reece koniecznie chciał ze mną porozmawiać, więc przyjechał po mnie na lotnisko – wyjaśniam nieśmiało, czując, jak moje policzki lekko mnie grzeją.
Niania uśmiecha się znacząco, bezgłośnie chichocząc pod nosem, co nie uchodzi mojej uwadze. Chciałabym przewrócić oczami, ale zamiast tego wzdycham cicho. Niektóre osoby są gorsze od dziewczyn w moim wieku. Przecież Reece przyjechał po mnie dlatego, by się pogodzić.
Do zakochania mu daleko.
– Szczęściara z tej naszej Juliette – kwituje temat Sue, a potem razem z mamą wysyłają sobie przepełnione dumą uśmiechy.
Wyjazdy naprawdę zmieniają ludzi.
A/n: Mam nadzieję, że powrotny rozdział Wam się spodobał. Coś czuję, że 99% z Was nie przewidziało, że Reece po nią przyjedzie :D Oczywiście, ich miła rozmowa nie oznacza końca kłótni! Ale, póki co cieszmy się, że w ogóle porozmawiali i że Gwen miała dobry humor :D
PS. W mediach cudne zdjęcie Brena, co prawda w tym rozdziale nie było koncertu, ale te szelki i UŚMIECH... no cóż :D
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top