FIFTY THREE
I won't let you let me go,
Scars of our mind games never show,
We're never going to be alone again,
We're never gonna let it know
Jack Savoretti - Fight 'Til The End
Nauczyłaś ją nas obrażać?
Na dzisiejszej, już drugiej, lekcji języka angielskiego, która doszła do planu dodatkowo, ponieważ nauczycielka plastyki zachorowała, mogę siedzieć ze swoją przyjaciółkę. W ciągu ostatnich dziesięciu minut zostałyśmy upomniane chyba ze sto razy, bo blondynka ciągle zasypuje mnie mnóstwem pytań o wyjeździe i Martinie, który zachował się tak słodko, a ja, no cóż, nie mogę powstrzymać się przed opowiedzeniem jej o wszystkim. Wielokrotnie dziewczyna nie może powstrzymać się przez wyjąkaniem cichego „aww", kiedy powoli schodzę na tematy Reece'a.
– Powinnam was shipować, wiesz? – wyszeptuje cicho, chichocząc po nosem tak, by nikt jej nie usłyszał. – Powinniście nazywać się... Jeece! Albo nie, Reliette... no chyba, że Juliece!
O mało co nie parskam głośnym śmiechem, więc w ostatniej chwili gryzę się w palec. Z tego bezgłośnego śmiechu boli mnie brzuch, a oczy zachodzą ciepłymi łzami, których szybko się pozbywam. Nie wierzę, że ona naprawdę zaczyna łączyć nasze imiona. Naprawdę coś zaczyna się z nią dziać!
– Kupię sobie koszulkę, może wtedy Martin ogarnie podtekst! Przy okazji, wam też zamówię. Jak myślisz, jaki ten chudzielec nosi rozmiar?
Zamiast jakoś odpowiedzieć na jej pytanie, mimowolnie składam usta w dzióbek i spoglądam na nią z zażenowaniem. Ustalmy, że Reece nadal nie powinien wiedzieć, co do niego czuję. Kłótnia i fakt, że on zachowuje się wobec mnie tak, jak się zachowuje, niczego nie zmienia. Nie pisnę słówka.
– Ale tak poza tym, on cię przytulił, znowu! Jesteś szczęściarą czy szczęściarą? – Jej zręczne palce wpychają się w moje żebra, przez co zginam się w pół, zrzucając książkę z ławki.
Wzrok nauczycielki natychmiast na nas pada. Kobieta bardzo nas lubi, ponieważ jesteśmy ogarnięte w sprawach literatury, ale teraz jej wzrok nie należy do najmilszych. Co prawda, na jej wymalowanych ustach majaczy lekki uśmiech, ale chyba ma już dość naszej gadaniny, która przeszkadza jej w lekcjach.
– Dziewczynki, co powiecie na dodatkową pracę domową? – pyta, wywołując śmiech niektórych osób z klasy.
Spoglądam na Camilę, która uśmiecha się zacięcie. Błysk w jej niebieskich oczach świadczy tylko o jednym.
Jeżeli kiedyś przyjdzie nam dryfować kutrem rybackim i poławiać kraby, wypchnę ją za burtę.
– Ale bardzo chętnie, proszę pani!
No to pięknie.
~~~
Siedzę przed klasą, spędzając kolejną przerwę z Camilą. Dziewczyna czyta grubą książkę do literatury, dokładnie sprawdzając, co takiego ma zrobić na dodatkowe zadanie, którego nie odmówiła, a ja siedzę bezczynnie, wpatrując się w luksfery na końcu korytarza. Nie rozmawiamy, bo Cam i tak ciągle mnie ignoruje, a przynajmniej zgrywa taką. Niestety, podzielność jej uwagi wynosi zero. Na minusie, jeżeli takie równanie w ogóle istnieje. Gdyby się zastanowić, to nawet śmierć matematyczna nie jest taka zła.
Kiedy z daleka słyszę piszczenie czyichś trampek, unoszę głowę. Któż by inny, jak nie oni? Cały zespół przepycha się wesoło, popychając się wzajemnie. To jeden podstawi drugiemu nogę, to ten drugi wepchnie pierwszego na uczennicę, która obok nich przechodzi. Na ich twarzach błyskają szerokie, rozradowane uśmiechy beztroski i muszę przyznać, że są obłędne. Chłopcy są naprawdę bardzo przyjaźni, a gdy się tak uśmiechają, wygłupiając się nawzajem, sprawiają wrażenie jeszcze milszych. Ich przyjaźń aż tryska z ich ciała, a sympatia, którą się darzą jest godna zazdrości. Jak oni w ogóle się poznali? Byli dzieciakami z tej samej ulicy czy partnerami ze szkolnych ławek? Wiele rzeczy wciąż pozostaje dla mnie zagadką, wiele faktów wciąż umyka i nawet jeśli znam Double Exposure, każdy z muzyków jest dla mnie tajemnicą. Przecież nie znamy się przesadnie długo i chociaż dużo można wywnioskować albo usłyszeć, czuję niedosyt.
– Juliette! – Moje rozmyślania przerywa głęboki głos Cody'ego.
Kiedy Marks zmierza w moim kierunku, Dennis, uśmiechając się tajemniczo, w dwóch skokach rzuca się na plecy przyjaciela, zatrzymując go w miejscu i szamocząc się z nim. Moment zostaje wykorzystany przez Brada, który nie biorąc udziału w zabawie, udając jakiegoś złodzieja, garbi się i na palcach przemyka do mnie, wyglądając co najmniej rozbrajająco. Wstaję z podłogi, uśmiechając się do blondynka.
– Nasza międzynarodowa gwiazda wróciła, fiuu! – Gwiżdże uradowany, wielką łapą mierzwiąc moje rozpuszczone dzisiaj włosy.
Jestem pewna, że moja fryzura przypomina gniazdo, więc nieudolnie próbuję ją poprawić, jednocześnie w tym samym momencie nagle będąc obejmowaną przez Reece'a, który znikąd materializuje się na moimi plecami. Spojrzenie, które rzucam Camilii, wciąż siedzącej na ziemi, może wydać się przerażone lub zakłopotane, ponieważ rzeczywiście tak jest. Gesty Reece'a, choć już dobrze mi znane, czasem kojarzą mi się z tymi zarezerwowanymi dla par, więc to chyba normalne, że mimo tego, iż jestem w nich zakochana, to czuję się nie tak, jak powinnam. Cam wzrusza ramionami, wracając do lektury i zostawia mnie samą z czwórką głupków, za którymi bardzo się stęskniłam.
– Jak to jest, że wasza dwójka najpierw skacze sobie do gardeł, a potem ni z tego, ni z owego tuli się na szkolnym korytarzu? – Krzaczasta brew basisty unosi się w górę.
– Nie mnie pytaj, to Reece mnie napastuje! – Unoszę ręce w geście obrony, kiedy Martin śmieje się cicho i puszcza mnie.
Na jego usta także wkrada się nieśmiały uśmieszek, a i on sam wydaje się być lekko skrępowany. Czyżby właśnie zdał sobie sprawę, że czasami przesadza? Bogowie, oby tak! Albo... ciężko jest mi wybrać.
– Jak było w Stanach? – pyta Dennis, który wreszcie podchodzi do naszej trójki, ciągnąc za sobą Cody'ego.
– Jednym słowem: intensywnie. Ale to niesamowite miejsce, musicie tam kiedyś polecieć. – Reece śmieje się cicho. – Stul dziób, zarezerwowałam już miejsce w Madison i zamierzam was tam kiedyś posłuchać!
Chłopaki parskają śmiechem i wydaje mi się, że robi to również moja przyjaciółka. Zadziwiające, jak bardzo rozwinęła się moja relacja z Martinem. Kiedyś nie byłabym w stanie do niego podejść, wysyłałam mu jedynie ukradkowe spojrzenia, na które raczej nie odpowiadał, poza tym, po koncercie w Jazz Clubie cudem udało mi się wymienić z nim kilka zdań, a teraz? Rozmawiamy tak, jakbyśmy znali się od wieków, śmiejemy się, kłócimy i rzucamy wyzwiskami w taki sposób, że raczej nie czujemy się tym urażeni.
– Myślisz, że się tam nadajemy? – dopytuje Cody, uśmiechając się przyjaźnie. – Swoją drogą, chyba nie masz mi za złe tamtej naszej rozmowy, co nie? Wiesz, że zawsze będę chronić tyłek temu idiocie.
Chcąc pokazać mu, że wszystko gra i naprawdę zapomniałam o tym, że przez moment byłam na niego zła, łapię go pod rękę, klepiąc go po ramieniu. Nie żywię urazy do żadnego z nich, bo doskonale rozumiem to, że skoczyliby za sobą w ogień. Chociaż Dennis opowiadał mi kiedyś, że bił się z Reece'm, wiem, że zrobiłby dla niego wiele, a sam Martin ma łeb na karku i jest wobec nich lojalny.
– Jeżeli ja zagrałam w ogromnej hali koncertowej Juilliardu, to wy możecie zrobić to samo, tylko że w Madison – odpowiadam poważnym głosem. – Przy okazji, pokonywanie naszych lęków uważam za otwarte.
– Spotkałaś jednorożca czy masz tak dobry humor przez nas? – Brad wsuwa ręce do kieszeni, nachylając się w przód.
– Insynuujesz, że jednorożce nie istnieją? – Pytanie dobiega z podłogi, więc wszyscy zerkamy na Camilę, która właśnie wstaje, otrzepując czarne spodnie. – Przecież Julie niemal codziennie widzi się z takimi czterema.
Zasłaniam sobie ręką usta.
– Moja krew! – woła basista.
– Nauczyłaś ją nas obrażać? – Reece otwiera usta ze zdziwienia, uśmiechając się połowicznie. – Zdradzasz mnie, maskotko.
– Nie przesadzaj, jednorożcu – puszczam mu oczko, a mina, którą widzę, jest bezcenna.
Martin wzdycha ciężko, zaszczycając mnie lekkim spojrzeniem spode łba, świadczące o tym, że właśnie się poddał.
– Ja osobiście kiedyś odegram się na was wszystkich – zaznacza szatyn.
– Pamiętaj o tym, co mówił Brad. Wy najpierw musicie wzajemnie doprowadzić się do szału, żeby potem planować zemstę – dodaje Soler.
– A tak na poważnie, teraz wszystko będzie po staremu, tak? – Cody obrzuca nas spojrzeniem, a następnie wyciąga przed siebie prawą dłoń. – Jesteśmy zespołem, bez względu na wszystko, jasne? Nie chcę, żeby Exposure rozpadł się jeszcze przed wydaniem pierwszej płyty.
Uśmiechamy się do siebie, a następnie powtarzamy jego gest. Zewnętrznie staram się ignorować moment, w którym Reece okrywa swoją dłonią tą moją, sprawiając, że całkowicie pod nią niknie, a prądy przyjemności rozchodzą się już od czubków moich palców, ale wewnętrznie jestem naprawdę szczęśliwa.
– Double Exposure ma wystąpić w Madison Square Garden. Tego się trzymajmy, a potem pójdzie z górki, jasne?
Wszyscy krzyczymy jedno słowo, które zapada mi w pamięć, bo idealnie określa to, kim są dla mnie chłopcy i kim stali się w tak krótkim czasie. Nie łączy nas tylko pasja i koleżeńska nić. Są moimi przyjaciółmi, jeszcze nie wiem, czy na dobre i na złe, ale skoro nie raz zaliczyłam już te złe chwile, a oni byli przy mnie, to chyba coś oznacza.
Szatyn uśmiecha się do mnie. W tym momencie wiem, że jego uśmiech jest zarezerwowany tylko i wyłącznie do mojej osoby.
Nie myliłeś się aż tak, Reece.
~~~
Tanecznym krokiem udaję się do Standardu, by zobaczyć, jak idą próby do kolejnego występu. Chłopcy mówili, że Reece ma jakąś piosenkę, więc teoretycznie wystarczy tylko kilka poprawek. Na tym się skupiam. To dobrze, że Martin odzyskał smykałkę do pisania, bo jego teksty zawsze były... najlepsze. Zawsze miały w sobie to coś, czego brakowało moim. Drugie dno, podtekst, przesłanie. Moje są wypchane uczuciami, wspomnieniami, ale on robi coś z niczego. Wydaje mi się, że nie potrafiłabym napisać o czymś, co mnie nie dotyczy, bo to wyższa szkoła jazdy, ale on to potrafi.
Poprawiam skórzaną kurtkę, którą mam na sobie i przeczesuję włosy ręką. Mój powrót sprawił, że naprawdę czuję się lepiej. Czuję się lżejsza o ponad tonę, odkąd chociaż w połowie pokonałam swój lęk i przystąpiłam o krok dalej w spełnianiu marzeń. Jestem nastrojona pozytywną energią, której mi brakowało. Przedwczorajsza rozmowa z Reece'm naprawiła naszą nadszarpniętą relację i mimo, że chłopak nie do końca obiecał nie wycinać już więcej takich numerów, chcę wierzyć, że będzie się starać. Całą naszą piątkę łączy przyjaźń i nie chciałabym tego tak po prostu zaprzepaścić.
Ciągnąc za drzwi baru, zerkam na ulicę, wysokie budynki. Moje piękne, jedyne w swoim rodzaju miasto. Nie doceniałam go, ale teraz widzę w Brisbane same plusy. Wchodzę do środka, od razu rozpoznając głos wokalisty, ostry niczym noże, wysoki jak Mount Everest, ale jednocześnie głęboki, jakby bez dna.
Znam słowa, bo to przecież typowa piosenka Double Exposure. Chasing Ghosts na zawsze będzie dla mnie czymś w rodzaju zdjęcia w albumie, bo wiąże się z nią wiele wspomnień.
– Nie sądzisz, że jesteśmy jak huragan, Juliette? – pyta Reece, a jego głos jest o kilka tonów głośniejszy przez mikrofon, który trzyma przed ustami.
Unoszę brwi, nie rozumiejąc jego słów. Czy jesteśmy jak huragan? Czy oni nim są? Niewątpliwie, tak.
– Nie określiłabym was innym słowem, Reece.
Szatyn przeczesuje ręką włosy, a wtedy, w lepszym świetle, zauważam, że jego tatuaż jest skończony. Wcześniej ciągle miał na sobie kurtkę, ale w ten sposób niespodzianka jest lepsza. W trakcie mojego pobytu w Stanach musiał sam pojechać do studia, bo teraz, poza klawiaturą pianina i kolorowymi kwiatami, znajduje się tam też zarys księżyca. Nie widzę jego drugiej połówki, ale coś mówi mi, że o to chodziło. Księżyc w kształcie rogala jest cudowny, ale nie to przyciąga mój wzrok najbardziej, a dwie litery, znajdujące się na jego przedramieniu.
D i E mogą znaczyć tylko jedno.
– Gotowa na huragan, Julie?! – krzyczy do mnie Dennis i niemal od razu zaczyna wybijać rytm, a wszystkie trzy gitary uderzają z taką siłą i głośnością, że obudziłyby zmarłego.
Jeżeli jest coś bardziej energicznego od nich, to podziwiam.
Jestem pewna, że Ryan i Ava byliby wprost oniemiali na widok moich chłopców. I właściwie nic nie stoi na przeszkodzie w tym, by ich poznali. To nie taki zły pomysł.
A/n: Mam nadzieję, że rozdział wam się spodobał, bo mnie świetnie się go pisało. "Everything good" od Ashes sprawiło, że szło jak po maśle :D A tak swoją drogą, jak podoba wam się nazwa shipu? Powinien zostać, czy macie inne pomysły? Przy okazji pozdrawiam swojego matematyka, który często posługuje się terminem "śmierć matematyczna" i rysuje na tablicy czaszki XD
PS. W rozdziale poznaliście oficjalne logo DE, ale jeszcze wam go nie pokażę, potrzymam was w niepewności :D
PS2. Ten gif <3
PS3. Dziękuję za multum wyświetleń, gwiazdek i komentarzy <3
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top