FIFTY ONE

When all the lights are out we'll have to face this world alone
With no one there to hold our hand our bodies turn to stone
There's monsters deep inside of us they're killing us to breathe
And watch them take a hold of us and kill us while we steep

Mallory Knox - Lonely Hours

Niech ktoś mu wreszcie przyłoży!

Dennis

Siedzę w salonie i słuchając Lower Than Atlantis na cały regulator, odrabiam pracę domową ze wczoraj. Wróciłem ze szkoły wcześniej i od tego czasu ciągle siedzę w domu, mentalnie przygotowując się na dzisiejszy koncert. To już trzeci tydzień i trzecia piosenka, którą napisaliśmy na Bitwę Kapel. Wróć, właściwie napisał ją Reece. Tak się złożyło, że trzecim tematem było odejście, a on był wciąż nabuzowany wyjazdem Juliette, więc zostawiliśmy tę działkę tylko dla niego. Efekty są zadowalające, więc mam nadzieję, że wygramy. W końcu poprzednia runda z True Friends była cała dla nas, więc dlaczego teraz miało by nam się nie poszczęścić?

Jambo, bracie! – Lester wchodzi do salonu z wielką michą kolorowych żelków pod pachą.

– Mam nadzieję, że się podzielisz, co? – pytam, kątem oka zerkając na szatyna.

Brat siada obok mnie i kręci przecząco głową, wpychając sobie do ust całą garść smakołyków. Może w Botswanie tego nie mają, ale czy to oznacza, że nie może dać mi nawet jednego?

– Stresujesz się przed występem?

Wzruszam ramionami w odpowiedzi. Sam nie jestem pewien. Czasami adrenalina mi podskakuje i jest w porządku, skupiam się jedynie na sobie, dłoniach i bębnach, nic nie słyszę i jestem spokojny jak dziecko. Gorzej jest wtedy, gdy jedyne, co słyszę, to huk muzyki, głosy publiczności i ten cały harmider, wtedy zaczynam wariować. Gramy naprawdę małe koncerty dla niewielkiej liczby osób, dopiero te ostatnie przyciągają większe zgraje ludzi, ale od czegoś trzeba zacząć, prawda? Gdyby rzucono mnie na głęboką wodę jako perkusistę jakiegoś popowego boysbandu, zszedłbym na zawał.

– Nie jakoś znów specjalnie. – Przeczesuję sobie ręką włosy, taki tik.

Bahati nzuri, przyda ci się. – Brat chichocze pod nosem, jakby właśnie powiedział jakiś super śmieszny kawał, podczas gdy tak naprawdę życzył mi powodzenia.

Odkąd Les wyjechał do Afryki i na poważnie zaczął uczyć się suahili, często słyszę jakieś wstawki w tym języku. Na początku nie miałem zielonego pojęcia, co do mnie mówi, a jedyne, co znałem to hakuna matata, poznane przez ulubioną bajkę Tiannah. Na szczęście teraz operuję niektórymi zwrotami i już nie jestem taką ciemną masą w porównaniu do starszego brata. Nawet jeśli czegoś nie rozumiem, łatwo się domyślam, chociaż język jest naprawdę dziki.

Podczas gdy Lester używa suahili jako swoją tajną broń, ja bawię się portugalskim. Mama od dziecka uczyła nas swojego ojczystego języka, bo jak mówiła, nie chciała, żebyśmy całkowicie utracili związek z ojczyzną. Nigdy nie byłem w Brazylii czy Portugalii, więc język jest obecnie bezużyteczny, ale posługuję się nim biegle.

– O której jedziemy? – Zerkam na brata tak, jakby przed chwilą wyznał mi, że jest gejem. – No co? To nie mogę już przyjść na koncert swojego brata?

– Kto będzie pilnować Tiann?

– Przecież tata wraca za godzinę – uśmiecha się przebiegle – A może ty się wstydzisz, co? No nie, mój braciszek się mnie wstydzi? – szydzi ze mnie.

Przewracam oczami i wymierzam mu cios w ramię. Jasne, że się go nie wstydzę, nie mógłbym. A poza tym, jak można wstydzić się własnej rodziny?

– O osiemnastej muszę być w Heya Barze*, bo próba dźwięku sama się nie zrobi – odpowiadam po chwili śmiechu, a Lester kiwa głową ze zrozumieniem.

Gdy pomiędzy nami nastaje cisza, wracam do słuchania Lower i zadania z angielskiego.

~~~

Do you remember all the plans we made?

All the things we saved for rainy days

Things didn't turn out that way

Cause things change, things change

Do you remember all the games we played?

Or the bark from the tree we carved our names

I know they're still there today**

~~~

Pozwalając bratu na prowadzenie mojej Toyoty, wiedziałem, na co się piszę. Przyzwyczajony do szybkich samochodów terenowych, Lester pędził nim po ulicach tak szybko, że raz po raz oglądałem się za siebie, bojąc się, że po drodze zgubimy gdzieś podwozie czy kołpaki, bo trasa była wyboista, a licznik wskazywał dziesięć kilometrów więcej, niż powinien. Z racji tego, że mój samochód ma trochę lat, trzeba obchodzić się z nim ostrożnie, o czym braciszek chyba zdążył zapomnieć.

Gdy wychodzimy z auta, omiatam je wzrokiem, sprawdzając, czy wszystkie części są na swoim miejscu i gdy oddycham z ulgą, że Les nie popsuł mi fury, daję mu znak, że możemy już wejść do środka.

Znam Heya z licznych opowieści. Podobno jest dość mały, a nagłośnienie nie jest pierwszorzędne, ale jak na dwa małe koncerty, powinien wystarczyć. Gdybym miał zrobić ranking najlepszych klubów muzycznych w całym mieście, Triffid zajmuje bezprecedensowo pierwsze miejsce i bardzo chętnie jeszcze do niego wrócę.

Teraz musi wystarczyć mi tylko długie, niezbyt szerokie pomieszczenie pełne krzeseł i plakatów z japońskimi akcentami oraz niewielka scena na szarym końcu. Zaczynam się martwić, że to miejsce nie pasuje do piosenki, którą dziś zagramy, ale z drugiej strony, jaki szanujący się zespół pisze piosenkę pod miejsce? Przybijam sobie mentalną piątkę z czołem.

Brat, który podąża za mną pod scenę, przeciskając się przez niemały tłum ludzi i wielkie stoły, nagle zatrzymuje się, przelotnie zerkając na nieźle wyposażony barek.

– Jak się tu dzisiaj upijesz, to więcej cię ze sobą nie biorę – zastrzegam, wskazując na niego palcem.

– Nie zamierzam tknąć ani jednego kieliszka, rafiki, lepiej martw się o siebie.

Prycham cicho, wiedząc, że przez niemały hałas on i tak mnie nie usłyszy, a potem wdrapuję się po schodach na scenę i podchodzę do miejsca, w którym stoją moi przyjaciele, zostawiając brata przy barze. Witam się z chłopakami, którzy machają do Lesa, a potem klaszczę w dłonie, czując, że adrenaliny przybywa.

– Zmiana planów, Soler.  – Odzywa się Reece, nawijając na rękę długi kabel swojego elektryka.

– Ktoś to przetłumaczy? – pytam, nie rozumiejąc sensu jego słów.

– Duster grają jako pierwsi. – Brad wsuwa ręce do kieszeni bojówek i kołysze się na piętach.

– Dlaczego?

– Nie mnie pytaj – warczy Reece.

Kiedy Martin jest nie w sosie, ciężko mi z nim wytrzymać. Czasami go nie rozumiem, bo to przecież on sam zafundował sobie taki humor. Po co w ogóle zaczynał kłótnię z Juliette? Dlaczego nie mógł cieszyć się tym, że dziewczyna dostała jakąś szansę? Niech ktoś mu wreszcie przyłoży.

Oczywiście nie omieszkam mu o tym powiedzieć.

– Słuchaj, stary. To, że ciągle masz muchy w nosie przez Julie, która ma na tyle klasy, by przynajmniej wyjechać stąd z wysoko uniesioną głową, nie daje ci prawa do tego, żeby odzywać się do mnie jak do psa, jasne? – Wlepiam w niego spojrzenie. – Skoro tak bardzo ciąży ci ta sytuacja, trzeba było trzymać język za zębami. Po co ci to było?

– Nie zrozumiesz... – Odkłada kabel na wzmacniacz. – Żaden z was tego nie zrozumie i tyle. Odpuście sobie, okej?

– Jak mamy sobie odpuścić, skoro przez swój humor niszczysz też nasz? Cody mówił mi, że pisał z Julie i próbował jakoś załagodzić sytuację. I co? I też się z nią pokłócił, bo próbował uratować ci dupę.

Reece spogląda na Marksa i wreszcie mięknie, wzdychając.

– Ja... nie chciałem, żeby popełniła błąd, lecąc tam. Wiem, że to jej życie, ale ... Przepraszam. Nie chciałem, żeby to wszystko odbiło się na was. Pogadam z Juliette, gdy tylko wróci do Queensland.

Kiwamy głowami, wierząc w jego słowa. Reece'owi ciężko jest przyznać się do błędu, ale gdy już to zrobi, naprawdę odczuwa skruchę i wyrzuty sumienia. Bo chociaż Martin czasami zachowuje się tak, jakby był z kamienia, ma serce, które po prostu źle używa. Nie dziwię się i nie chcę go za to obwiniać, mało kto potrafi je dobrze obsłużyć.

Stalibyśmy tak dłużej, gdyby nie to, że przed nami na scenie materializuje się Noel wraz ze swoim zespołem i musimy się stamtąd usunąć. Nie lubię tego faceta, to znaczy, mam do niego w miarę neutralny stosunek, ale nie przypadł mi do gustu. Nie jest typem złego bohatera, ale nie jest też kimś, kto wzbudza zaufanie.

Siadamy przy wolnym stoliku, do którego dołącza także Lester, pijący colę. Czekanie jest najgorsze. Czuję, że to wszystko rozrywa mnie od środka, cała ta ekscytacja i stres. Nerwowo bębnię palcami po mahoniowym blacie i tupię nową w rytm piosenki, która leci w mojej głowie. Wokalista Duster Balance podchodzi do mikrofonu i szybko wita się z publicznością, zapowiadając kawałek, który nazywa się „Let Me Go". To zupełne przeciwieństwo naszej piosenki.

Piątka chłopaków dość szybko rozgrzewa tłum niezłym wejściem gitarowym, a potem słychać już tylko mocne bębnienie perkusji i ciężkie basy.

Your insecuretie can make me feel so helpless
feel like letting go
Your insicereties, it makes a world of difference
You will never know...

Nie powiem, że Noel ma zły głos, bo chociaż na tego typu sprawach nie znam się zbyt dobrze, to mam słuch i to całkiem mi się podoba. Brzmi trochę chropowato i ostro, ale o to chodzi w rocku. Nie musi być delikatnie, nie musi być gładko.

Another voiced rejection
Throw it at me
Please just let me go
Another selfish reason
Throw it at me
Please just let me go... ***

Oceniam piosenkę nie zagłębiając się w tekst, a wykonanie. Nie jest może jakieś idealne, ale nasze przecież też nie jest majstersztykiem. Dla mnie, perkusisty, najbardziej liczy się to, że utwór wykonany jest w dobrym tempie, które nadaje temu blondyn, siedzący z tyłu. Jeżeli posypie się perkusja, posypie się też cała piosenka, ale najwyraźniej chłopak zna się na rzeczy. Duster są dobrzy.

Po około dwudziestu minutach, w których zespół zmieścił cztery piosenki, szykujemy się do naszego występu. Zastanawiam się, jak publiczność przyjmie taką zmianę. Z rockowego kawałka wchodzimy na spokojniejsze ballady. Będziemy leżeć, jeżeli oni okażą się lepsi.

Gdy tylko siadam za perkusją i władam do ucha słuchawkę, lekko się uspokajam. Jestem we właściwym miejscu i chociaż gram na obcym sprzęcie, jestem pewien, że się uda. Ważne, że pałeczki mam swoje. Reece udaje się do pianina i siada przy nim, prostując palce przed sobą. Zerkam na swojego brata, który trzyma w rękach telefon i zaczyna nas nagrywać. Świetnie, przynajmniej zobaczę naszą porażkę na wideo.

Gdy tylko daję znak do gry, Martin powoli zaczyna grać, stopniowo zwiększając tempo, które ja z kolei utrzymuję, naciskając stopę bębna basowego. Przez pierwsze sekundy wydaje mi się, że publiczność nie jest zbyt zadowolona z tak lekkiego utworu, ale gdy w oddali słyszę głos przyjaciela, już wiem, że ludzie byli po prostu skupieni, bo do niektórych piosenek należy się wyciszyć.

Nobody ever knows 
Nobody ever sees 
I left my soul 
Back there now I'm too weak 
Most nights I pray for you to come home 
Praying to the Lord 
Praying for my soul...

Gdy Cody i Brad włączają się do utworu z gitarami, zamykam oczy, na oślep, ale jednak z perfekcyjną precyzją uderzając w odpowiednie bębny i talerze.

Now please don't go 
Most nights I hardly sleep when I'm alone 
Now please don't go, oh no 
I think of you whenever I'm alone 
So please don't go...

Gdy na powrót otwieram oczy, dostrzegam uczucia wymalowane na twarzy dwójki swoich przyjaciół. Przez kolejną zwrotkę i refren grają w skupieniu, nie popełniając żadnego błędu. Równa dynamika i tempo piosenki pozwala mi przyjrzeć się także publice, a także mojemu uśmiechniętemu bratu, który najprawdopodobniej jest ze mnie naprawdę dumny.

I send so many messages you don't reply! 
I gotta figure out what am I missing babe! 
And I need you now, I need your love! ****

Niektóre piosenki nie opowiadają tylko historii osoby, która je stworzyła. Utwór, który Reece napisał w zaciszu swojego domu jest skierowany do każdego z nas. Bo w ciągu naszego życia odeszła z niego niejedna osoba.

A mój przyjaciel sprawia, że wszystkie nasze chaotyczne wspomnienia wychodzą na światło dziennie.

Już poukładane.

~~~

– Reece prosił mnie, żebyś potem przesłał mu filmik, który nagrałeś – mówię, gdy przekraczamy próg domu.

Adrenalina po koncercie wciąż we mnie buzuje i daję słowo, że gdyby nie to, jak bardzo zmęczony jestem, to skakałbym po ścianach ze szczęścia, że Please don't go tak bardzo spodobała się ludziom.

– Mikayla do mnie napisała. – Słowa Lestera przez moment ani trochę do mnie nie trafiają i zajmuje mi to kilkanaście sekund, nim zorientuję się o co chodzi.

– Kiedy? – pytam, już całkiem poważnie.

– Chwilę przed tym, jak dosiadłem się do stolika. – Na moje pytanie, dlaczego do niego napisała, Les prycha pod nosem. – Wyobraź sobie, że prosiła mnie, żebym spotkał się z nią po powrocie do Afryki. Podobno przemyślała sobie wszystko i wie, że źle zrobiła.

– Źle zrobiła? Dawała się każdemu, a teraz przychodzi do ciebie z podkulonym ogonem i myśli, że jej wybaczysz?! – Spoglądam na Lesa, który opiera się o ścianę. – Bo chyba jej nie wybaczysz, prawda?

Szatyn przechodzi obok mnie i rzuca się na kanapę, rozsiadając się wygodnie. Nie trudzi się nawet, by zdjąć kurtkę i buty.

– Nie zrozum mnie źle, Denny...

– Postradałeś rozum, Soler. – Użycie własnego nazwiska jako nagany nie działa zbyt dobrze, skoro on również je nosi. – Ona cię zdradziła! Powinienem zrobić baner z tym słowem? Ela traída por você. W innym języku nie dam rady ci tego przetłumaczyć! – Nieświadomie podnoszę głos.

Nie daruję Mikayli. Może kiedyś była w porządku i nie miałem o niej złego słowa, ale kiedy Les powiedział mi, co zrobiła, skreśliłem ją. Nie uznaję zdrad i drugich szans. Może to brzmi trochę poważnie i konsekwentnie, ale jeżeli ktoś zrobił to raz, zrobi i drugi.

Sawa, ale dasz mi dojść do słowa? – Brat piorunuje mnie wzrokiem. – Chciałem powiedzieć, że nie chcę, żebyś zrozumiał mnie źle, ale możliwe, że w dość niepochlebnych słowach kazałem jej się ode mnie odwalić i oddać mi wszystkie moje rzeczy. – Ze zdziwienia otwieram usta. – Jeśli myślałeś, że wybaczę tej małpie coś takiego, to faktycznie jesteś dzieciakiem, Dennis.

Wzruszam ramionami i przy okazji przewracam oczami.

– Trzeba było tak od razu...

A/n: Mam nadzieję, że ten wielojęzyczny rozdział Wam się spodobał. Liczę, że przychylnym okiem spojrzycie na Martina. Obyście też zakochały się w Dennym i Lesie! 

* Heya Bar - klub muzyczny w Brisbane

** Lower Than Atlantis - Stays The Same

*** Seether - Let Me Go

**** Joel Adams - Please Don't Go

Jambo - Cześć (suahili)

Bahati nzuri - Powodzenia (suahili)

Hakuna matata - Nie ma problemu/ Nie martw się(suahili)

Rafiki - przyjaciel (suahili)

Ela traída por você - Ona cię zdradziła (portugalski)

Sawa - Ok, w porządku (suahili) 

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top