FIFTY NINE
So I'll pretend I'm letting go
While you're dancing in the past without colors
You'll be the one
Running away in my nightmares
I See Stars - Running with scissors
Co to za zbiegowisko?
Cody opiera się o mnie, wybijając na moim kolanie rytm piosenki, którą dopiero co włączył Dennis. True Lies Kenny'ego Shepherda to może nie mój klimat, ale piosenka ma w sobie coś naprawdę interesującego, co z kolei podoba się Reece'owi, którego głowa chyba bezwiednie kiwa się na boki. Milczymy, choć cisza wcale nie jest irytująca. Każde z nas zastanawia się, jak pomóc Bradowi. Tanner powiedział im oficjalnie, że nie jest pewien piątkowego występu i mniej więcej od wczorajszego wieczora głowimy się nad tym, jak przekonać jego rodziców do zmiany zdania.
Bardzo podoba mi się idea rodzinnych wyjazdów. Jak słyszałam od samego Brada, państwo Tanner często dokądś wyjeżdżają, zabierając trójkę swoich synów. To wspaniały pomysł na spędzanie razem czasu i poniekąd nie rozumiem, dlaczego Brad tak bardzo tego nie lubi. Wiele bym dała, by móc co weekend wybierać się gdzieś ze swoimi rodzicami. Niestety, tata obecnie zaczyna pracę w Nowym Jorku, a mama ma na głowie wydawnictwo. Brad twierdził, że to wszystko przez jego braci, Rydera i Jaxona, którzy są potwornie irytujący, ale także o sam sens tych wyjazdów. Nie chciałam się z nim spierać, bo tu nasze zdania są naprawdę odmienne, ale na szczęście nie musiałam kończyć tematu, wyręczył mnie Dennis. On sam w dzieciństwie też wiele wyjeżdżał i jak sam twierdzi, nawet jeśli rodzice potrafią narobić nam wstydu, na co skarżył się Brad, to z takich rodzinnych wycieczek można wiele wynieść.
– Znam jego rodziców od dawna – rzuca nagle Dennis – to spoko ludzie, ale jego mama jest potwornie uparta i...
– Nie bądź pesymistą – odpowiadam mu.
Z jednej strony powinniśmy pocieszyć go, że nie będzie tak źle i może śmiało jechać na wyspę Fraser, bo znajdzie się zastępstwo, ale z drugiej, zespół potrzebuje właśnie jego. Reece zapewniał go, że jeżeli nie uda się przełożyć jego planów, to nic się nie stanie, to w końcu nie jego wina. Zadeklarował się, że on sam może zagrać na basie i przystał na propozycję zaproszenia Rune'a na koncert. Byle Brad się nie smucił.
– Przecież jestem realistą, Juliette. – Pstryka mnie lekko w nos. – Pojedziemy po lekcjach do jego domu i spróbujemy to jakoś załatwić. Przecież dwójce super facetów, modelce z Victoria's Secret i Dundersztycowi nie odmówią, co?
Wybuchamy śmiechem, posyłając sobie rozbawione spojrzenia. Całe szczęście, że nie czerwienię się jak burak, tylko traktuję to jak zwykły żart. Spoglądam na Reece'a. Jego usta układają się w krzywy uśmiech, kiedy prawy kącik unosi się lekko w górę.
– Jeśli zwalimy im się na głowę czterema samochodami, to prędzej skrócą nas o głowę – dodaje Cody, przestając wreszcie wybijać rytm. – Możecie jechać ze mną, jeżeli obiecacie nie roznieść mi auta. Potem odwiozę was pod szkołę.
– A dlaczego nie możemy jechać Subaru? – pyta Reece, krzyżując ramiona na piersi.
– Bo chcemy, żeby Tannerowie mieli skrzynkę na listy w jednym kawałku – odpowiada Dennis, puszczając przyjacielowi oczko.
Chociaż Reece wygląda jakby gotował się ze złości, brązowe oczy błyszczą z rozbawienia. Gdy tak czasem na niego patrzę, to zauważam, jak ważne jest, by mieć dystans do siebie i potrafić śmiać się ze swojej osoby. Gdyby nie umiejętność, którą nabył, Dennis pewnie by oberwał.
– Jeszcze się policzymy – zastrzega szatyn groźnie, ale kiedy odwraca się do mnie, na jego ustach wykwita lekki uśmiech.
Nie mogę oderwać od niego wzroku.
~~~
Domek państwa Tanner, położony we wschodniej części Brisbane, nie wygląda tak, jak go sobie wyobrażałam. Może to wszystko przez typowy wzgląd na liczbę członków rodziny Brada. Myślałam, że ich dom będzie naprawdę duży i choć nie mogę powiedzieć, że jest malutki, wydaje się być niepozorny. Architektura jest typowa dla australijskich przedmieść, co drugi dom wygląda podobnie - stoi na niewysokim podwyższeniu, ma jedno piętro i werandę, która ciągnie się wokoło budynku. Duże okna, jasne kolory i ciemnozielone dodatki w postaci okiennic nadają temu miejscu charakteru, bo nawet jeśli wiele domów jest w podobnym stylu, ten naprawdę ma w sobie troszkę życia.
Podróż na tylnym siedzeniu Optimy muszę zaliczyć do tych z górnej półki. Cody jeździ naprawdę spokojnie i trochę inaczej niż Reece, z którym nie raz miałam przyjemność się przejechać. Choć szatyn czasem depcze w gaz, generalnie za kółkiem jest opanowany. Cody także, jednak ogromną różnicą jest ich skupienie. Blondyn kieruje samochodem, rozmawia z nami, bawi się w zmienianie stacji radiowych i pewnie gdyby mógł, odwracałby się do mnie i Reece'a.
Wychodzę z auta, by po chwili zrównać się z chłopakami. Stajemy na ścieżce, prowadzącej do domku i spoglądamy na siebie, wzruszając ramionami. By zająć czymś wzrok, skupiam się na ładnie przystrzyżonej trawie i zraszaczu w oddali.
– Jesteś tu pierwszy raz, więc pamiętaj, że mama Brada nie lubi, gdy ktoś w jej pobliżu ciągle używa telefonu komórkowego. Tylko ostrzegam! – rzuca Cody, a potem jako pierwszy podchodzi do drzwi.
Jego duża pięść kilkakrotnie uderza w drewnianą powłokę. Za nią w miarę wyraźnie słychać jakieś poruszenie i chwilę później drzwi otwierają się, a w progu staje wysoki i tęgi mężczyzna. Bardzo mocno zarysowana szczęka natychmiast kojarzy mi się z rysami twarzy jego syna, a niebieskie oczy są kolejną cechą, która utwierdza mnie w przekonaniu, że ten pan, to tata mojego przyjaciela.
– Dzieciaki, co wy tu robicie? – pyta, marszcząc brwi z lekkim uśmiechem.
– Chcieliśmy z państwem porozmawiać – odpowiada Dennis.
Zerkam przez ramię mężczyzny, na końcu niewielkiego korytarza zauważając sylwetkę Brada. Chłopak natychmiast doskakuje do drzwi i zerka na nas. Jego oczy powiększają się do rozmiarów talerzy obiadowych, kiedy orientuje się, po co przyjechaliśmy. Może by i zaprotestował, ale kiedy chce to zrobić, jego ojciec wpuszcza nas do środka.
– Zwariowaliście? Mówiłem, że sam się tym zajmę! – syczy blondyn, kiedy cała zgraja przechodzi do salonu.
Pomieszczenie jest dość duże i jasne, ponieważ połączone z niewielką jadalnią. Błękitne ściany w połączeniu z beżową rogówką i brązowymi dodatkami sprawiają wrażenie przytulnego domku, w którym chciałoby się siedzieć od rana do wieczora. Nie chcę wyjść na wścibską, dlatego skupiam się jedynie na niedużym obrazie, zawieszonym na centralnej ścianie. Wystrój salonu przypomina mi ten rodziny Dunphy z serialu „Modern Family" i mam ochotę się zaśmiać, widząc, że ktoś faktycznie musi być fanem tej produkcji.
– Naprawdę musimy odpowiadać na to pytanie? – wtrącam się, aby chociaż trochę rozluźnić zdenerwowanego chłopaka.
Wiem, że chciał załatwić to sam, ale jako jego przyjaciele chcemy mu pomóc. Może ta rozmowa nic nie zdziała, może Brad będzie mieć nam za złe, że nie daliśmy mu cienia szansy na kolejną rozmowę z rodzicami, ale przynajmniej nie będziemy pluć sobie w brody, że nie próbowaliśmy.
Reece staje za mną i łapie mnie za łokieć, dodając mi pewności siebie. Trochę denerwuję się przed poznawaniem rodziców moich przyjaciół. Falstart zaliczyłam już w dniu, w którym zemdlałam, a Reece zabrał mnie do siebie, nie mówiąc mi, że jego tata jest w tym czasie w domu. Musiałam zrobić sobie kiepskie wrażenie.
Kiedy do moich uszu dochodzi dźwięk kroków, zerkam na schody, doskonale widoczne z salonu. Dwójka niewysokich blondynków zbiega z nich z prędkością światła, wymijając idącą przed nimi kobietę. Uśmiecham się lekko, gdy pani Tanner wchodzi do salonu.
– Co to za zbiegowisko? – pyta wesołym tonem, zerkając na każdego z nas.
Już wcześniej ustaliliśmy, że dziś będzie mówić tylko Cody. Reece i jego słodkie oczka podobno zwykle działają na każdego, ale, jak dowiedziałam się od Dennisa, Martin uchodzi za dość aroganckiego chłopaka, który zawsze uparcie musi postawić na swoim, co nie podoba się niektórym osobom. Też coś! Fakt, może czasami Reece zachowywał się mniej więcej w ten sposób, ale to nie znaczy, że taki jest.
– Chcieliśmy porozmawiać o piątkowym koncercie – zaczyna Marks, a rodzice Brada od razu wzdychają, siadając na sofie. – Wiemy, że zależy państwu na wyjeździe, ale ten koncert jest naprawdę ogromnie ważny dla nas wszystkich. Powoli pniemy się w górę, idzie nam coraz lepiej i chcemy, żeby Brad był z nami w dniu, w którym po raz kolejny może udać nam się pójść o krok dalej.
Krótki monolog Cody'ego kończy się jęknięciem Brada. W międzyczasie do salonu wbiegają bracia chłopaka. Nie mam zielonego pojęcia, który to Ryder, a który to Jaxon, bo są naprawdę identyczni.
– Dzieciaki, naprawdę cieszymy się, że zależy wam na tym, żeby Brady z wami grał – ojciec chłopaka zabiera głos – ale to już postanowione.
– Mówiłem, że nie warto przyjeżdżać – wyszeptuje blondyn, kręcąc głową ze zrezygnowaniem.
Pierwszy raz widzę, jak zespół poddaje się po zaledwie jednej odmowie. Oniemiała spoglądam na twarze przyjaciół, wyrażające jedynie zawód. Reece gapi się w podłogę, nadal ściskając moją rękę, a Dennis i Cody wyglądają tak, jakby zamierzali coś jeszcze dodać, lecz tego nie robią.
I wtedy wpadam na pomysł.
– A gdyby tak połączyć wyjazd z koncertem? – Wzruszam ramionami, uśmiechając się delikatnie. – Występ na pewno nie potrwa tak długo i szybko oddamy państwu syna. Upieczmy dwie pieczenie na jednym ogniu, hę?
Reece parska cichym śmiechem, zasłaniając sobie usta ręką, ale gdy wreszcie dochodzi do niego sens moich słów, staje za mną murem, ogłaszając, ze kompromis to najlepsze wyjście.
– Brad to najlepszy basista, jakiego znam. Ma ogromny talent i ludzie muszą go usłyszeć. Nie zdziwiłabym się, gdyby większość widowni przychodziła tam właśnie dla niego – mrugam do blondyna, a ten uśmiecha się ciepło w odpowiedzi.
Rodzice Brada także wymieniają się uśmiechami, ale na moją dedukcję reagują jedynie cichym "zastanowimy się nad tym", po czym oświadczają, że muszą już wracać do obowiązków i zostawiają wolną rękę synowi.
– Wiesz co, Julie? Miałaś rację, nie musicie odpowiadać na to pytanie – kwituje całe zdarzenie Tanner i rzuca się w naszą stronę, aby zrobić grupowy uścisk.
Kiedy ramię Reece'a spoczywa na mojej talii, sięgając w kierunku Cody'ego, przestaję myśleć o tym, po co tutaj przyszliśmy, a skupiam się wyłącznie na jego dotyku.
Za którym stęskniłam się od wczoraj.
Niewyobrażalnie.
~~~
Dmucham w kurz, który osiadł na podstrunnicy skrzypiec i lekko sunę dłonią po otworach rezonansowych. Minęły prawie cztery tygodnie, odkąd ostatni raz miałam Ezrę w dłoni. Trochę nie mogę tego zrozumieć. Jeszcze kilka miesięcy temu na przemian grałam to na fortepianie, to na skrzypcach, nie zaprzestając prób. Ale potem weszłam do zespołu, zaczęłam pisać dla nich na "poważnie" , a do tego wszystkiego byłam nawet za granicą, chociaż ten fakt nie jest akurat istotny. Dążę jednak do tego, że w ciągu tego czasu, który spędziłam wraz z Double Exposure, oddaliłam się w pewien sposób od tego, co dotychczas kochałam. Nagle marzy mi się, by skrzypce były elektryczne, bo w pewien sposób ten rodzaj muzyki na dobre we mnie wsiąkł.
Choć do dzisiejszego wieczora nie przyznałam się do tego, że kiedy Reece obrał sobie za cel spotkania nauczenie mnie gry na gitarze, ucieszyłam się. Tak, kiedyś chciałam to robić, ale zrezygnowałam, lecz nie o tym teraz myślę. Nie ucieszyłam się też dlatego, że to właśnie ten chłopak miał mi pokazać grę. Chodzi mi o samą istotę trzymania w rękach gitary i szarpania za jej struny. Muszę przyznać, że chyba zakochałam się w tym instrumencie tak samo, jak i w szatynie, który operuje nią z zamkniętymi oczami.
Siedząc przy oknie i wpatrując się w zachmurzone niebo, granat przełamany jasnymi pręgami miejskich świateł, wyobrażam sobie siebie, grającą na gitarze. I to nie byle jak, wyobrażam sobie, że jestem prawdziwą gitarzystką! Uśmiecham się szeroko. To niemożliwe, żebym kiedykolwiek grała tak dobrze, ale pomarzyć zawsze można, prawda? Gdyby tak nie było, nigdy nie widziałabym siebie u boku Reece'a Martina. Nawet jeśli wiem, że nigdy nie rozpocznę nauki gry na gitarze, moje serce i tak czuje, że coś w tym wszystkim jest.
Coś, czego nie rozumiem.
Właśnie dlatego po raz kolejny przebiegam palcami po delikatnych strunach skrzypiec i szukam wzrokiem smyczka, który zostawiłam na biurku. Chcę zagłuszyć tamto dziwne uczucie graniem na Ezrze. Kiedy wstaję, by sięgnąć po przyrząd, mój telefon wydaje charakterystyczne już piknięcie, zwiastujące wiadomość na komunikatorze. Mimowolnie zerkam na ekran, nie chcąc potem odrywać się od zajęcia.
Reece Martin:
„Dwie pieczenie na jednym ogniu". Pojechałaś, Rivers!
Juliette Rivers:
Po prostu mi zazdrościsz, Martin.
Reece Martin:
Zawsze, złotko. Dobranoc!
I wtedy za to „złotko" mam ochotę po prostu zemdleć.
A/n: Trochę się naczekaliście, ale chyba było warto. Bez przedłużania, mam nadzieję, że rozdział się spodobał. Ciekawe, czy są tu jacyś fani "Modern family". Pomysł z wystrojem domu Tannera wpadł tak po prostu i nie spodziewałam się, że będzie wzorowany na czymś, czego nawet nie oglądam XD
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top