FIFTY FIVE

And I've been holding on
But to nothing
Staring at these walls
Waiting for something
I've tried my best but I can't ignore
The best I've got is nothing more than 
Waiting for something

Jamestown Story - Show Me Tomorrow

Gdzie się podziewałaś?

Dość sceptycznie spoglądam na kartkę, która kilka chwil temu wypadła z kieszeni spodni. Pismo jest trochę kanciaste, ale potrafię rozczytać numery postawione na żółtym kawałku papieru. Tusz co prawda trochę się starł, ale nadal wiem, do kogo należy ten ciąg cyfr i gdy tak na niego patrzę, robi mi się trochę głupio, że nie odezwałam się przez cały ten czas. Dzisiaj jest piątek, co oznacza, że od dnia, w którym Silas zaproponował mi wyjście na kawę, mijają dwa tygodnie. Przez te dni wiele się działo i naprawdę zapomniałam o tym tajemniczym blondynie.

Pytanie tylko: czy powinnam do niego zadzwonić?

Nie chciałabym, żeby pomyślał, że go zbywam, bo tak nie jest. To całe zamieszanie z Reece'm, wyjazdem do Stanów odbiło się na mojej pamięci, czego skutkiem jest właśnie zapominanie. Jeżeli zadzwonię teraz i go przeproszę, może nie podpadnę aż tak bardzo? Z drugiej strony, okropnie denerwuję się przed jakąkolwiek rozmową telefoniczną, więc dlaczego nie poczekać do wieczora i po prostu do niego podejść?

Wzdycham ciężko, rozglądając się na boki, jakby w poszukiwaniu jakiegoś rozwiązania. Jestem jednak sama, ponieważ zaspałam. Wczorajsze kłopoty ze snem poskutkowały tym, że nie słyszałam swojego budzika, więc teraz siedzę na szkolnym korytarzu i czekam na dzwonek. Zerkam na telefon, który leży na moich kolanach i wyświetloną na ekranie wiadomość od Reece'a. Ten to się niecierpliwi, więc wreszcie postanawiam mu odpisać.

Reece Martin:

Gdzie jesteś, maskotko? Będziesz dzisiaj w szkole, prawda? Nie zapomniałaś, że dziś znowu gramy w Triffid? Dostałem maila, że będziemy tam występować już do końca bitwy.

Juliette Rivers:

Stoję pod drzwiami twojej klasy, więc zaraz pogadamy. Chowaj telefon i ucz się.

Wyobrażam sobie, jak Martin przewraca oczami z uśmiechem, co naprawdę często mu się zdarza. Te jego przyzwyczajenia są dość urocze, jakby nie patrzeć. Opieram się o ścianę i kiedy dzwoni dzwonek, mam ochotę przykryć uszy dłońmi, by chociaż trochę ściszyć ten głośny dźwięk, który obija się w mojej głowie. Na szczęście, kilka chwil później syrena wreszcie się wyłącza, a zastępuje ją gwar uczniów, którzy wychodzą z sal lekcyjnych. Wśród nich jest także Reece, który wychodzi jako jeden z pierwszych i zostawia Cody'ego z nauczycielką, z którą rozmawia.

– Już myślałem, że nie wpadniesz na próbę generalną – rzuca na powitanie.

Dzisiejsza próba ma odbyć się w auli i chociaż wszystko, według mnie, dopięte jest na ostatni guzik, chłopaki chcą, żebym ostatni raz przysłuchała się piosence i szczerze powiedziała, co o niej sądzę. Tylko, że mnie brakuje już argumentów. Nie wiem czemu zespół jest nastawiony tak pesymistycznie do dzisiejszego koncertu, skoro to, co napisali, jest cudowne.

– Nie, ktoś musi zmieszać was z błotem – mówię, nawet jeśli wcale nie zamierzam tego robić.

– Czemu się spóźniłaś? Cody szukał cię przed lekcjami i nie mógł cię nigdzie znaleźć, a ponoć chciał pogadać o czymś ważnym. Skubany – chichocze – ma jakieś tajemnice.

– Zaspałam, każdemu może się zdarzyć. – Wzruszam ramionami. – Domyślam się, o co chodzi. Ale też ci nie powiem.

Jego mina świadczy o jednym: myślał, że to ze mnie wyciągnie. Niestety, ucięłam mu nosa. Ufam mu i nie chciałabym robić ze zwykłej rozmowy tajemnicy, ale jeżeli Cody miał powody, by trzymać sprawę piosenki w sekrecie, to zamierzam trzymać język za zębami, nawet jeśli mnie o to nie prosił.

Zerkam na szatyna, który nerwowo przystępuje z nogi na nogę, mocno wbijając dłonie do kieszeni spodni.

– Stresujesz się czymś? Wszystko gra? – pytam, a on kiwa głową na "nie wiem".

– Mam złe przeczucia. Słuchaj, tematyka jest przedziwna, w końcu "natura" to nietypowy temat i ... martwię się.

– Nie masz czym. Piosenka jest oryginalna, wesoła i... Wierzę, że się uda.

– Nie obraź się, Juliette, ale twoja wiara w nas to nie wszystko. Wynik zależy od publiczności i wytwórni. – Wzdycha ociężale.

– Ale wiara to już pierwszy krok do sukcesu. A poza tym – nagle do głowy wpada mi plan poprawienia mu humoru – jestem maskotką. A czy to nie maskotki mają przynosić szczęście?

Zgodnie z moim założeniem, jego usta rozciągają się w szerokim uśmiechu, a w następnej minucie chłopak obejmuje mnie ramieniem, przytulając mnie.

– Nie sądziłem, że sięgniesz po tak ciężką artylerię, Julie – przyznaje. – Ale ty zawsze przynosisz nam szczęście. Chyba to przewidziałem, kiedy byłem zdolny klęczeć przed tobą i błagać cię o pomoc.

– Masz rację, jesteś po prostu wyrocznią, Reece – żartuję i dźgam do palcem w brzuch, na co chłopak reaguje urywanym śmiechem.

– Naśmiewasz się z mojego daru, a pewnie sama chciałabyś być taka genialna!

– Ja już jestem genialna, jak mogłeś tego nie zauważyć? – podpuszczam go.

– Fakt. Jesteś genialna. Ale teraz wybacz, zostawię ciebie i twój geniusz, bo została mi niecała minuta na dobiegnięcie do sali na drugim końcu szkoły. Przekaż Cody'emu, że nie chciałem się spóźnić. Do zobaczenia.

Wraz z cmoknięciem mnie w policzek, chłopak odbiega, pędząc w kierunku schodów, jakby się paliło. Tylko, że jedyną rzeczą, która płonie, jest właśnie mój polik, na którym wciąż czuję jego usta. Zastanawiając się, dlaczego ten jeden znany mi już gest wywołał takie uczucie, dotykam ciepłego miejsca, uśmiechając się jak idiotka.

A potem sama biegnę na lekcję.

~~~

Kiedy dwa zespoły kręcą się za sceną klubu, w którym już raz przyszło nam zagrać, ja stoję sama przy wielkim wzmacniaczu i myślę, co robić. Nie widziałam jeszcze Silasa, a że naprawdę nie mam zamiaru wyjść na wredotę, chcę z nim porozmawiać. Poza tym, może Camila miała rację, powinnam skupić się na kimś poza Martinem, a perkusista Balance nie jest taki zły.

Huk publiczności, która zebrała się pod sceną jest naprawdę oszałamiający. Bitwa Kapel zdobywa wielu zwolenników, a co za tym idzie, zespoły zdobywają fanów, ale także przeciwników i hejterów. Odwracam się w kierunku niewielkiej garderoby, z której po kolei wychodzą moi chłopcy. Na widok ich ubrań uśmiecham się lekko. Kiedy tutaj przyjechaliśmy okazało się, że powinni wystąpić w rzeczach przygotowanych dla nich przed stylistów. Zresztą nie tylko oni, gdzieś mignął mi Carson ubrany w błękitną marynarkę, która definitywnie kłóciła się z jego image'em "złego chłopca".

Na samym początku zerkam na Brada, ubranego w dopasowaną, grafitową kamizelkę. Chociaż każdy z chłopaków ma na sobie czarne spodnie, górne części garderoby różnią się od siebie. Za nim idzie Soler, dziś mający ma na sobie szelki, które od mojego powrotu kojarzą mi się z wokalistą. O wilku mowa, szatyn idzie całkiem z tyłu, chowając się za sylwetką Cody'ego, odzianego w marynarkę i bawiącego się swoim krawatem.

– Tylko się nie śmiej, szczęściaro. – Słyszę głos Reece'a, który wreszcie staje przede mną.

Jego czarne w tym świetle włosy są potargane do granic możliwości i wywinięte na każdą stronę. Przypuszczam, że wyczesanie z nich lakieru będzie go wiele kosztować. Poza tym, chłopak ma na sobie obcisłe spodnie, wysokie, ciężkie buty, zwyczajną, białą koszulkę oraz ... złotą marynarkę, która połyskuje w świetle reflektorów. Nie mogę powiedzieć, że wygląda źle, bo taki estradowy styl do niego pasuje. Jednak dla mnie rzeczą, która najbardziej rzuca się w oczy, jest brak okularów.

– Widzisz cokolwiek? – pytam niemalże od razu.

– Mam soczewki. Oczy zaraz mi wypłyną, ale hej, przynajmniej nie jestem ślepy. – Aby podkreślić swoje słowa, unosi kciuki w górę, uśmiechając się komicznie.

Prycham i delikatnie dotykam mankietu jego ciekawej marynarki, pocierając sztywny materiał. Moja dłoń jest niebezpiecznie blisko jego ręki.

– Te ciuszki do was pasują – stwierdzam, a on unosi pytająco brew. – No w końcu podwójna ekspozycja, tak?

Naszą krótką rozmowę przerywa głos prowadzącego oraz podejście reszty zespołu. Każdy z nich uśmiecha się szeroko, jak widać, humor im dopisuje. Życzę każdemu z nich powodzenia, kiedy wchodzą na scenę, uśmiechając się do publiczności. Dennis natychmiast siada za perkusją, obracając w palcach długie pałeczki. Chłopcy podchodzą do swoich gitar, ale o dziwo, Reece nie sięga po swój instrument, tylko od razu podchodzi do mikrofonu, podciągając statyw w górę, by dostosować go do wzrostu. Mijają długie sekundy, kiedy wreszcie uświadamiam sobie, co robi chłopak. Tego nie było na próbach!

Ciężkie brzmienia basu i głośny rytm zwalają mnie z nóg, ale kiedy muzyka na dobre zaczyna się rozkręcając, a głos Reece niesie się po hali, otwieram usta ze zdziwienia i jednocześnie ogromnej ekscytacji. Ten chłopak zaczyna po prostu chodzić po scenie, zagrzewać publiczność czymś w deseń tańca i...

– O matko... – Zakrywam sobie ręką usta.

Pierwsze prawdziwe wersy piosenki powoli wypływają z jego ust, brzmiąc zupełnie inaczej, niż na próbie. A mimo to, gdy tak patrzę na chłopców, oni wcale nie są zaskoczeni. Wiedzieli!

Are you worth your weight in gold?
'Cause you're behind my eyelids when I'm all alone.
Hey stranger, I want you to catch me like a cold.
You and God both got the guns
And when you shoot, I think I'd duck.
I led the revolution in my bedroom,
And I set all the zippers free.
We said, "No more war!
No more clothes! Give me peace!
Oh, kiss me!

Chłopak porusza się na scenie płynnie, podchodząc do samego jej krańca i sprawiając, że publika najzwyczajniej w świecie krzyczy, i śpiewa tekst piosenki, którą słyszą po raz pierwszy. Gdy wsłuchuję się w tekst, zauważam zmiany, których wcześniej nie było. Hurricane była zupełnie inna jeszcze przed kilkoma godzinami! Nawet jeśli energiczny rytm i zamysł pozostaje taki sam, zespół totalnie mnie wykiwał. Nie mówię, że to źle, przynajmniej i ja mam niespodziankę, kiedy widzę samego Reece'a Martina, który tańczy na scenie, wykonując tam jakieś zabawne kroki. Skąd on w ogóle je zna?

Hey hey, We are a hurricane
Drop our anchors in a storm.
Hey, they will never be the same.
A fire in a flask to keep us warm.
'Cause they know, and I know,
That they don't look like me.
Oh they know, I know
That they don't sound like me..."*

Refren uderza jeszcze mocniej i to właśnie moment, w którym chłopak pokazuje tym wszystkim ludziom, że skala jego głosu, powiedzmy to szczerze, nie zna granic. To znów nie jest ten moment, w którym wyolbrzymiam całą sprawę, ale słucham muzyki od zawsze i jeszcze nigdy nie trafiłam wokalistę, który z najniższego C przechodzi gładko i wyraźnie do najwyższego, tnąc wszystkie sznurki zwykłości i burząc mury wahania. Mój Reece robi z głosem takie cuda, że łapanie się za głowę to mało. Ale nie tylko ja jestem zaskoczona. Z drugiego końca sceny widzę miny członków konkurencyjnego zespołu. Powinnam zrobić im zdjęcie, a już w szczególności Noelowi, który chyba nie zdawał sobie sprawy, jak Martin może powalić go na kolana jedynie śpiewem, nie wspominając już o grze na instrumentach, czego Clark nie potrafi, o ile mi dobrze wiadomo.

– Hej, Juliette! – Ktoś dotyka mojego ramienia.

Szare oczy błyszczą złotym światłem, które odbija się na scenie. Silas.

– Gdzie się podziewałaś?! – woła, żeby przekrzyczeć głośną muzykę.

Nie chcę, by przeszkadzał mi w słuchaniu chłopaków, ale nie mogę go spławić.

– Wybacz, że nie napisałam, ale miałam nagły wyjazd i potem było mi głupio, że się nie odezwałam. Ale chciałam z tobą porozmawiać, mam nadzieję, że nie jesteś zły?

– No coś ty. – Macha ręką. – Jeżeli nadal chcesz, możemy wyskoczyć na tę obiecają kawę w poniedziałek, co ty na to?

– Chętnie.

Refren znów rozbrzmiewa w hangarze, kiedy ktoś staje obok nas. Zerkam w górę, na błękitną marynarkę, kontrastującą z opaloną skórą, czarnymi włosami i dużymi, brązowymi oczami. Carson we własnej osobie.

–Juliette Rivers – zaczyna – nie widzieliśmy się szmat czasu.

Jego głęboki głos przesycony jest mimo wszystko nutką sympatii. Charakter Tobiasa zawsze pozostawiał wiele do życzenia, ale do mnie jakoś zawsze był w miarę miły.

– Nie przywitasz się ze mną? – Uśmiecha się krzywo i natychmiast obejmuje mnie, jakbym była jakąś małą, pluszową zabawką, którą można tylko ściskać.

Na moment duszę się w jego ramionach, a potem wyswobadzam się z uścisku. Carson ma dwie twarze: dobrą i złą, a teraz definitywnie pokazuje tą pierwszą. Silas przygląda nam się ze zdziwieniem, stukając butem w rytm bitu wygrywanego przez Dennisa.

– Nie wiedziałem, że się znacie...

– Ja, Lloyd i Noel chodziliśmy z Juliette do jednej szkoły, prawda? – Kiwam głową w potwierdzeniu. – Zbieraj się, Dakkar – zwraca się do perkusisty – Noel chce z tobą pogadać.

Carson rzuca jeszcze, że bardzo chętnie ze mną pogada, co trochę mnie zaskakuje, a potem ciągnie blondyna za sobą, podążając w kierunku nabuzowanego Noela. W międzyczasie Double Exposure kończą grać pierwszą, długą piosenkę i zmęczeni po wysiłku, przerywają na moment, by napić się wody, a potem kontynuować występ. Reece, korzystając z okazji, podbiega do mnie. We włosach musi mieć naprawdę dużo specyfików, bo chociaż te kłaki już dawno powinny opaść, nadal się trzymają.

– Nie wierzę, że mi nie powiedzieliście! – wołam ze śmiechem i mimowolnie rzucam mu się na szyję.

Nie wiem, co we mnie wstępuje, że reaguję tak emocjonalnie. To chyba adrenalina albo... szczęście? Niemniej jednak, zaskakuję tym także chłopaka, którego dłonie mocno łapią mnie w tali, kiedy i on unosi mnie lekko w górę, wirując mną. Kiedy moje nogi z powrotem stykają się z podłogą, mam ochotę zapaść się pod ziemię ze wstydu.

–To miała być niespodzianka dla wszystkich – chrypie w odpowiedzi. – Jeśli mamy wygrać, musimy mieć asy w rękawie, Julie!

– Ile ich jeszcze macie? – pytam szybko, bo Reece musi już wracać.

Nie dostaję klarownej odpowiedzi, a jedynie mrugnięcie okiem, które w dość zawiły sposób oznacza jedno: niezliczoną ilość.

~~~

With the thunder no one will forget
You go the move, the spark
Its driving me insane
Break all the rules my heart is going up in flames
day dreaming in the dark
you make my head go round round round...**

Chociaż Duster Balance tak samo jak i mój zespół postawił na niszczące żywioły natury, ich piosenka odbiega od oryginalności, przynajmniej dla mnie. Żwawa muzyka i tekst o dziewczynie to jednak nie wszystko. Double Exposure pokazali nam dziś o wiele więcej.

– Może to jakiś plagiat... Ała, Juliette! – wrzeszczy Reece.

– Nie wierć się, to pójdzie sprawniej – warczę.

Szatyn siedzi na niskim krześle i jęczy z bólu, kiedy próbuję w małym stopniu rozczesać jego włosy. Wiedział, że nie da sobie z nimi rady i gdy tak ciągle się drapał, stwierdziłam, że muszę mu pomóc. Chłopakom się upiekło, Dennis i Cody na co dzień używają lakieru i innych bzdet, więc to im nie przeszkadza, a Brad nie jest mięczakiem, jak mój Martin, który mimo tego, że zawsze bawi się gumą do włosów, musi marudzić. On naprawdę ciągle narzeka.

– To booooli. – Przeciąga głoski.

– I ma boleć. Reece, uspokój się wreszcie.

Jego zachowanie nie irytuje mnie aż tak bardzo, chociaż przeszkadza w pracy. Osoba, która zajmowała się jego fryzurą naprawdę przesadziła. Grzebień prawie grzęźnie w tej ciemnobrązowej masie.

– Nic tu nie wskóram, musisz je umyć, i to jak najszybciej – polecam, a on krzywi się z niechęcią.

– Po co się na to godziłem... – Przeciera ręką oczy. – Przynajmniej ubrania mogę sobie zostawić...

Fakt, chłopaki mogą zachować te klimatyczne ubrania i mam nadzieję, że to zrobią i kiedyś je jeszcze użyją. Opieram się o ramię chłopaka, słuchając utworu Duster. Dennis i Cody stoją przy schodach na scenę i wychylają się, by widzieć jak najwięcej, a Brad esemesuje z kimś zawzięcie.

– Nie wytrzymam, chodź do łazienki.

Reece niespodziewanie łapie mnie za rękę i prowadzi do garderoby. Pomieszenie jest niewielkie i zawalone mnóstwem ubrań, ale poza nimi, jest praktycznie puste. Chłopak podaje mi etui na okulary i sam wchodzi do łazienki, stając przed lustrem. Patrzę jak dość sprawnie ściąga kontakty i wrzuca je do kosza na śmieci. Nie znam się na szkłach, ale czy nie powinno się ich... Nieważne. Szatyn bez ceregieli nachyla się nad umywalką i wkłada glowę pod duży kran, mocząc swoje włosy. Mam ochotę przybić mu piątkę w czoło, ale co poradzić. Może akurat szybki prysznic w umywalce mu pomoże.

Kilka zimnych kropel opada na mnie, kiedy chłopak dźwiga się do pionu i sięga po ręcznik, by wytrzeć głowę. Podaję mu okulary, a on zakłada je szybko i mruga kilkakrotnie. Teraz wygląda zupełnie inaczej, nieco poważniej, ale i młodziej, chociaż trudno mi powiedzieć.

– Dobra, siadaj i wracamy do roboty. – Macham mu grzebieniem przed oczami, a on znów jęczy głośno, ale posłusznie przysiada na krześle i chowa twarz w dłoniach.

Kiedyś mi się odwdzięczy.

A/n: Mam nadzieję, że tak długi (2600) rozdział Wam się spodobał. Może zauważyłyście, że trochę zmieniłam okładkę - to tylko kosmetyczne poprawki, ale mnie podoba się o wiele bardziej i jakość jest super! 

* Panic! At The Disco - Hurricane

** Forever In Your Mind - Hurricane 

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top