FIFTEEN

  I don't wanna fight right now
Know you always lie
Now I know I need you around with me
But nobody will be around with me
Been through the ups
Yeah the ups and the downs with me
Got a whole lot of love
But you don't wanna spread it 'round with me  

Halsey - Now or Never

Gdzie podział się Twój duch walki? 

 Ekrany komputerów świecą jasno w przyciemnionej sali i odbijają się w okratowanych szybach. Klasa informatyczna, choć całkiem zadbana, wygląda, jakby wyciągnięta prosto z więzienia. Drzwi posiadają podwójny zamek, a w oknach znajdują się kraty z małymi kłódeczkami. To chyba jedno z najpilniej strzeżonych pomieszczeń w szkole.

Moja druga lekcja powoli dobiega końca. Wyłączam właśnie program graficzny, na którym przez ostatnie dwie godziny pracowałam i zapisuję swoją pracę na pulpicie. Nie jestem zadowolona z efektu, ale żaden ze mnie grafik, więc cieszę się, że przynajmniej skończyłam przed dzwonkiem i nie muszę zostawać po lekcjach. Gdy lekcja wreszcie się kończy, opuszczam klasę razem z kilkoma koleżankami. Dwie blondynki próbują podjąć ze mną rozmowę, ale ja jakoś nie specjalnie lubię rozmawiać o przecenach w pobliskiej drogerii, więc tylko lekko się uśmiecham. Korzystając z okazji, że dziewczyny podśpiewują pod nosem dżingiel reklamowy, skręcam w główny korytarz, prowadzący na północne skrzydło szkoły, gdzie znajduje się sala gimnastyczna. Nie lubię zaglądać w te rejony, bo tutaj zawsze kręci się najwięcej uczniów. Który chłopak nie chce popatrzeć na trening cheerleaderek? Która dziewczyna nie chce zobaczyć ćwiczących chłopaków? Otóż tą osobą jestem ja. Idę tędy tylko z pewnej konieczności.

Wychodzę zza rogu, a w oczy od razu rzuca mi się znajoma sylwetka. Reece stoi w drzwiach sali i garbi się nieco, zbierając od kogoś naganę. Wiem, że nie powinnam podsłuchiwać, ale on naprawdę wygląda, jakby dopiero co został przyłapany na robieniu graffiti w szkolnej toalecie. Robię kilka kroków i przystaję nieco bliżej.

– Nie miałem pojęcia, że poddasz się tak łatwo! – Rozpoznaję głos trenera.

– Przykro mi, ale... – zaczyna chłopak, ale nauczyciel szybko mu przerywa.

– Gdzie podział się twój duch walki, Martin? – Pytanie rozcina powietrze niczym nóż. – Gdzie jest tamten chłopak, który przychodził na treningi i wygrywał każdy mecz?

Słowa trenera mnie zaskakują. Nie miałam pojęcia, że Reece kiedykolwiek grał w drużynie. Nigdy nie miałam okazji ujrzeć go w trakcie ćwiczeń, bo chodziły plotki, że on tak, jak ja, miał jakiś wypadek i nie może ćwiczyć. Wychodzi na to, że przerwał grę z jakiegoś ważnego powodu, bo nie rzuciłby tego, jeśli wcześniej odnosił takie sukcesy.

– Ale to już przeszłość, trenerze – odpowiada Reece i zaczyna zmierzać w moim kierunku.

Przyciskam się do ściany i modlę się, żeby mnie nie zauważył. Szatyn mija mnie niczym burza, nawet się nie odwracając. Mam tylko kilka sekund, by zauważyć, jak mocno zaciska szczękę i pięści. Moja oaza spokoju jest dosłownie i kolokwialnie mówiąc wkurzona. Postanawiam za nim pójść i dowiedzieć się, co się stało. Wybiegam za nim na boisko. Chłopak przecina je szybkim krokiem i idzie prosto w kierunku kamiennych ławek, niedaleko trybun. Chcę go zawołać i poprosić, by zwolnił, gdy podbiega do niego jakaś dziewczyna. Z tak daleka nie widzę jej twarzy, ale wydaje mi się być znajoma. Nie jest jednak z mojego rocznika, to pewne. Brunetka podbiega do niego i kładzie mu dłoń na ramieniu, przez co Reece się zatrzymuje. Przez chwilę na siebie patrzą, a zaraz potem dziewczyna rozpoczyna rozmowę. Staję jak wryta, czując dziwny niepokój. Oni się znają?

Stoję prawie na środku boiska i wgapiam się w tę dwójkę, co musi wyglądać dość komicznie. Reece wybiegł z sali, jakby się paliło, a za nim pędzi jakaś dziewczyna. Ktoś mógłby wyciągnąć nieodpowiednie wnioski. Wlepiam spojrzenie w murawę i odwracam się. Idę z powrotem do szkoły, walcząc z chęcią podejrzenia ich przez ramię.

Nie wiem, dlaczego poczułam się zazdrosna. Czy to dlatego, że to nie ja byłam pierwszą osobą, którą rozmawiał po małej wymianie zdań na hali? Może dlatego, że dotychczas Reece nie rozmawiał na przerwach z żadną dziewczyną? Zawsze trzymał się swoich przyjaciół i towarzystwo innych wydawało się być dla niego zbędne. Wtedy byłam spokojna, ale teraz?

Muszę, po prostu muszę zobaczyć, czy wciąż ze sobą rozmawiają. Odwracam się i zamieram, widząc, jak siedzą obok siebie na ławkach. Nawet z tylu metrów mogę z pewnością powiedzieć, że się śmieją.

Czego ja oczekiwałam?

Wracam do szkoły z podkulonym ogonem.

~~~

I'm getting wild when I'm alone
I learned by heart you're not my own
But I... never asked you to belong*

~~~

Bębnię palcami o blat stołu i patrzę, jak Bailey i Camila jedzą swój lunch. Ja nie jestem głodna i nawet nie chciałabym zmuszać się do przełknięcia czegokolwiek. Jestem nastawiona tylko na jedno – piosenkę, którą właśnie piszę. Każde słowo wydaje się być zupełnie niepasujące do poprzedniego, ale coś w tym jest. Pochylam się nad notatnikiem, gdy czuję czyjąś ogromną łapę na ramieniu. Podskakuję na ławce i od razu spoglądam w górę. Wesoły blondyn śmieje się wesoło, widząc, że mnie przestraszył.

– Dzięki, Brad! – mówię, przewracając oczami i klepię miejsce obok siebie, aby się przysiadł.

Chłopak spełnia moją niemą prośbę i siada obok. Próbuje zajrzeć mi przez ramię, więc delikatnie zakłada mi włosy na ucho i patrzy na powstający tekst. Z jego miny nie da się niczego wyczytać. Jest skupiony i świadczy o tym kilka zmarszczek pomiędzy jego brwiami i lekko wyciągnięty koniuszek języka, którego chłopak wciąż przygryza.

– Powiem ci, że coś z tego będzie – komentuje i śmieje się z własnego żartu.

Może powinnam zapytać go o Reece'a? Są przyjaciółmi, jestem pewna, że rozmawiał z którymś z nich. Mimo wszystko nie chcę sama pytać Martina o to, co się stało, nie po tym, co widziałam na boisku.

– Hej, Brad. Mam do ciebie pytanie – zaczynam i wstaję od stołu, ciągnąc blondyna za rękaw. – Widziałam dzisiaj Reece'a, był strasznie podenerwowany. Coś się stało? – Staram się, aby mój głos brzmiał neutralnie.

– Sam nie wiem, Julie. Reece niewiele nam mówi, jest bardzo zamknięty w sobie. Zwykle to Cody'emu się zwierza, ale wątpię, żeby dziś rozmawiali. Wiem tylko tyle, co nic. Miał pójść do trenera i zapytać go o mały koncert przed meczem piłki nożnej. Rano wszystko było dobrze, a teraz chodzi tak, jakby go osa użądliła – odpowiada, drapiąc się po przydługawej, blond czuprynie.

Wzdycham, powoli ważąc znaczenie jego słów. Myślałam, że przy nich Reece jest bardziej otwarty, ale się myliłam. Cieszę się, że ma przynajmniej Cody'ego, z którym może o wszystkim pogadać. Z doświadczenia wiem, że dobrze jest mieć się do kogoś odezwać w ważniejszej sprawie.

– Koncert przed meczem? – dopytuję, chcąc zmienić temat na coś lżejszego.

– W przyszły piątek gramy mecz z liceum w Logan**. Chcieliśmy wystąpić i rozgrzać trochę publiczność, ale teraz chyba wszystko szlag trafił... – mówi i kopie w ziemię, wzniecając piach.

Kiwam głową ze zrozumieniem, chociaż to nadal niczego nie wyjaśnia. O co chodziło trenerowi, gdy mówił, że Reece stracił ducha walki? Kiedy miał się poddać?

– Muszę iść na lekcję, trzymaj się! – rzucam szybkie pożegnanie i wracam do budynku szkoły.

~~~

Tata wrócił wczoraj do Tokio. Ostatni raz powiedział mi, że w każdej chwili mogę podjąć decyzję na temat studiowania w Nowym Jorku, więc teraz staram się nie martwić. Przecież mam jeszcze czas. Najpierw chcę zrobić dokładniejszy research i poczytać o państwowych uczelniach na miejscu. Równie dobrze może okazać się, że jakaś szkoła w Queensland albo, na przykład, Victorii*** będzie mieć o wiele lepszy program niż uniwersytet w Nowym Jorku.

Głaszczę Presley, której głowa spoczywa na moich kolanach i powoli uspokajam myśli, słuchając przypadkowych piosenek. Ciągle zastanawiam się, dlaczego wtedy na boisku zareagowałam tak, a nie inaczej. Jesteśmy tylko znajomymi. Nie mogę żywić sobie do niego żadnych praw. Nie mogę być zazdrosna o coś, co nie istnieje.

A jednak jestem.

Wstaję z materaca i rzucam mojej suni przepraszające spojrzenie. Sięgam po swój notatnik, który wciąż leży na biurku i łapię go w dłonie. Wędruję z nim do salonu i obrzucam puste pomieszczenie wzrokiem. Z tatą jest tutaj jakoś inaczej, po prostu coś się dzieje. Gdy on tutaj jest, ludzie wokół rozmawiają. Teraz panuje tutaj tylko przejmująca cisza.

Siadam przy pianinie i stawiam zeszyt na pulpicie. Moje palce od razu lądują na czarno–białych klawiszach i delikatnie suną po ich gładkiej fakturze. Zamykam oczy i robię kilka dużych wdechów, ale zaraz potem wracam do rzeczywistości i wlepiam spojrzenie w nuty, które wypisałam. Zaczynam grać krótkie intro, a słowa same wylatują mi z ust.

Tell me you love me just one time
Just give me one night
I'll be the secret on your lips
Let me be that one kiss
If you fall, fall into my arms
Come and fall
Break down your walls
And..

Rytm przyspiesza, tak samo, jak moje serce, gdy on jest obok mnie. Miłość to naprawdę dziwne uczucie i choć wolałabym skupić się na graniu, widzę go wszędzie. Dostrzegam go w tych nutach, słowach, które są o nim. Nie chciałam pisać tego z myślą o Martinie, ale to stało się tak szybko.

Tell me you love me one time
I can see the truth in your eyes
Say you will
Forget tomorrow and be with me tonight
Just tell me you love me one time
And this isn't goodbye****

Tak chciałabym, żeby on czuł to samo. To tylko malutkie marzenie, przecież nie wymagam tak wiele. Niestety, jak każda nastolatka przeżywam nieodwzajemnioną miłość, cierpiąc jeszcze bardziej przez pracę z osobą, która nie ma zielonego pojęcia, że każdy jej uśmiech, każde słowo i gest rozpalają płomienie gdzieś tam w środku, doprowadzając mnie tym do szału.

Tym razem zamykam oczy, chcąc po prostu śpiewać. Nigdy nie starałam się wykrzyczeć swoich emocji, bo zawsze przelewałam je na papier. Czasami zdaje mi się, że to jednak nie jest wystarczające. Piosenką potrafimy osiągnąć naprawdę wiele, ale ona zawsze będzie napisana w jakiś konkretny sposób, zawsze będzie trzymać się jakiejś nieopisanej reguły, zasady, której nie chcemy złamać. Krzyk albo płacz jest wolny, pozbawiony norm.

Ja chcę być wreszcie wolna.

Nim się spostrzegę, po moich policzkach skapuje kilka łez, ale nie przestaję grać. Docieram do końca piosenki i wsłuchuję się w cichnące dźwięki, leciutko pociągając nosem. Pierwszy raz od dawna czuję się tak rozbita, a to wszystko przez zwyczajne uczucie, które jest tak bardzo dla mnie niezrozumiałe.

– Juliette, musimy porozmawiać! – Słyszę oschły głos mamy, dobiegający z korytarza, więc niechętnie odrywam się od pianina, wycieram łzy i stawiam pierwsze kroki do jej gabinetu.

A/n Mam nadzieję, że rozdział się spodobał. Chciałam zauważyć, że "Juliette" ma swoje indywidualne tempo i nie jest powieścią akcji, więc nie spodziewajmy się tutaj wybuchów. Obiektywnie mówiąc - akcja toczy się bardzo pozytywnie :) 

*Justs - Hearbeat

**Logan City - miasto sąsiadujące z Brisbane

***Victoria - stan w Australii - napisałam je angielską nazwą, gdyż tak bardziej mi się podoba (ale wszystko może się jeszcze zmienić) 

****Boy Epic - Tell Me You Love Me

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top