60
-Posłuchaj...będę mutantem ,musisz mi pomóc zwalczyć to.Bądź moim nauczycielem i przygotuj mnie do przemiany.
-Zrobię dla ciebie wszystko.-teraz jego dłoń gładziła moje włosy.
-Jake...
-Tak Julie?
-Nie opuszczaj mnie...nigdy.-wtuliliśmy się w siebie.
-Dobrze.-wtuliliśmy się w siebie.
Po tych słowach zasnęłam w jego objęciach.
^^^^
-Śpisz jeszcze?-usłyszałam głos Jake'a.
-Tak.
-Wstawaj!-zaczął mnie gilgotać.
-Przestań!
-Zaczynamy lekcje!
-Daj mi jeszcze pospać.-zakryłam się poduszką.
Pociągnął za kołdrę i zrzucił mnie z łóżka.
Śmieliśmy się na cały głos.
-Dobra do roboty.-podał mi rękę.
-Od czego zaczynamy?
-Jedziemy w dobrze znane ci miejsce ,ale najpierw zjedzmy coś.
Weszliśmy do kuchni.
-Czego dusza pragnie?
-Gofry!-wskoczyłam na krzesło.
-Już się robi.
Jake wyjął gofrownicę z szafki i przetarł ją ściereczką (przyznam ,że była dość zakurzona).
-Mogę ci pomóc.-odparłam stanowczo.
-Zrób ciasto.
Wzięłam się do roboty.
Po kilku minutach były już gotowe.
Zjedliśmy szybko śniadanie i weszliśmy do jego samochodu.
Jechaliśmy jakąś godzine ,aż dotarliśmy na miejsce.
-Rozbieraj się.-Jake uśmiechnął się dwuznacznie.
-To jest propozycja czy rozkaz?-zażartowałam.
-Daj mi trochę przyjemności.
Zrobiłam to o co prosił.
Miałam na sobie czarny komplet.
Mój przyjaciel wpatrywał się we mnie z uśmiechem napaleńca.
-Idziesz ćwiczyć?-trochę mnie to zirytowało.
-Tak...tak.
Zanurzyliśmy się do wody.
Jake uczył mnie różnych rzeczy ,jedyne co pojełam to poruszanie wodą w powietrzu ,lecz to małe osiągnięcie...
Ćwiczyliśmy na plażdy do wieczora.
-Dobra zbieramy się ,na dziś wystarczy.
-Poczekaj!Chcę jeszczę się nauczyć uzdrawiać ,ale tak porządnie.
Jake wziął ostry kamień i zrobił siebie ranę na dłoni.
-Twoja kolej.
Byłam lekko zaszokowana.
Złapałam za jego dłoń i skupiłam się na skaleczeniu.
Gdy otworzyłam oczy nie było po niej śladu.
-Możemy już jechać?Padam na pysk.
-No to w drogę.
Nic nadzwyczajnego się nie działo puki nie dotarliśmy do domu...był cały w ogniu.
-Kurwa!-Jake złapał się za głowe.
-Kto mógł to zro...-zanim dokończyłam to zdanie ujrzałam rudą wybiegającą zza domu.
Przecież ona nie żyje!-w mojej głowie był mętlik.
-Czy to Sara?-Jake był tak samo zaskoczony jak ja.
-Jak to możliwe?!-pobiegliśmy w stronę domu ,lecz pożar był tak rozległy ,że nie dało się do niego wejść.
Usłyszeliśmy syreny karetki.
-Uciekamy.-chwycił mnie za rękę i pociągnął.
Pobiegliśmy do lasu ,tam gdzie z naszego pola widzenia zniknęła Sara.
-Rozdzielmy się ,spotkajmy się obok hotelu Marco.
Był to zły plan...zanim coś powiedziałam Jake pobiegł wgłąb ciemnego lasu.
-Och...-szłam wolnym krokiem i rozglądałam się dookoła.
-Kogo ja widzę.-nie mineło pięć minut ,a usłyszałam głos rudej.
Spojrzałam się w prawo i zobaczyłam ją w całej okazałości.
-Przecież ty nie żyjesz!
-Nie tak łatwo mnie zabić.-wyciągnęła nóż z pod płaszcza.
Był to sztylet zakończony drewnianym trójkątem ,który pewnie miał sprawiać większy ból...nie pocieszyła mnie ta myśl.
-Pożegnaj się ze światem żywych.-uśmiechnęła się złowieszczo.
Zaczęłam uciekać.
-Staw mi czoło ,a nie uciekasz!
Biegłam bardzo szybko.
Pot skapywał mi do oczy co uniemożliwiało mi widzenie...potknęłam się o wystającą gałąź i upadłam.
-To już koniec.-Sara stała tuż nade mną.
Byłam gotowa na śmierć...
Zamknęłam oczy i czekałam aż to zrobi...
Poczułam zimno i nagle...
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top