56
-Lucy!-przytuliłam ją mocno.-Co ty tu robisz?
-Zobaczyłam jak ktoś wyskakuje przez okno w domu mojego sąsiada ,potem ty z niego wybiegłaś...wyglądałaś na nieźle wystraszoną.Wiedziałam ,że wydarzyło się coś złego.
-Jak tu dotarłaś tak szybko?-byłam lekko zaskoczona.
-Jestem wampirem.
-Pomożesz mi?-zmieniłam temat.
-Jeżeli ty mi pomożesz zemścić się na mordercy mojej cioci.-było to stwierdzenie.
-Jaki masz plan?
-Musimy jakoś przedostać się przez ten labirynt ,potem wkradniemy się do zamku.Chcę pomścić Tristana i odzyskać Jake'a.
-A co się stało Tristanowi?
-Nie żyje.-chciało mi się wyć ,ale nie mogłam rozkleić się w takim momencie.
-O Boże...
Chwilę milczałyśmy.
-Dobra ,musimy się jakoś wydostać.
Skręciłyśmy w prawo ,potem dwa razy w lewo...i znów ślepy zaułek.
-Nie wiem ,w którą stronę iść.-przyznałam się.
-Słyszysz?-Lucy stanęła jak wryta.
Usłyszałam jakieś piski i wycie.
Zza rogu wyłoniły się dwa psy ,lecz nie były one zwyczajnymi czworonogami ,były zmutowane...piana kapała im z pysków.
-Spokojnie ,nie rób gwałtownych...-Lucy nie dała mi dokończyć ,od razu zaczęła szarpać się z ,,psami".
Jeden z nich skoczył w moją stronę.
-Cholera...nie mam czym się bronić.-pomyślałam.
Mutant przewrócił mnie ,teraz on miał nade mną kontrolę.Jego łapa rozerwała mi górę sukienki i skórę ,która się pod nią znajdowała.
Teraz przypomniało mi się ,że facet od biologii mówił nam o samoobronie... włożyć palce do oczu zwierzęcia ,który nas atakuje.
Nie czekając ani chwili dłużej wepchnęłam mu palce w oczy.Odskoczył ode mnie i uciekł.
Spojrzałam kątem oka na Lucy ,nadal walczyła z psem.
-Włóż mu palce w oczy!
Spojrzała na mnie ze zdziwieniem.
W końcu postanowiła to zrobić ,szybko zrozumiała ,że mam racje...mutant pobiegł w prawo z piskiem.
-Nic ci nie jest?-podciągnęłam ją do góry.
-Spoko.
-Ruszmy się ,nie chcę czekać na kolejny atak.
Lucy kiwnęła głową i ruszyła przed siebie.
20 minut później...
-Też to widzisz?
-Ale co?-zrobiłam krok w jej stronę...oślepiło mnie światło.
-Wreście!-odetchnęła.
-Dobra ,teraz pytanie jak się dostać do środka?-pomyślałam.
Po chwili namysłu podałam Lucy rękę i ją pociągnęłam.
-Co ty robisz?-powiedziała szeptem.
-Ciii...
Pobiegłyśmy do drzwi ,które znajdowały się z tyłu zamku.
-Stój na czatach ,ja otworzę drzwi.
Podeszłam do zamka i przyłożyłam do niego dłonie ,nie musiałam długo czekać...po kilku sekundach usłyszałam kliknięcie.
Złapałam za klamkę i otworzyłam drzwi.
-Jak to zrobiłaś?
-Sama się nauczyłam.-puściłam jej oczko.
Weszłyśmy do środka.
Było bardzo ciemno...nie widziałam nawet swojego czubka nosa.Zaczęłam odruchowo dotykać ściany by znaleźć włącznik do światła.
-Mam!-krzyknęła Lucy ,po chwili rozbłysło się światło.
Naszym oczom ukazała się broń.
-Magazyn z bronią.-jakby Lucy czytała mi w myślach.
Podeszłam do skrzynki z pistoletami ,wybrałam dwa colt'y.
Spojrzałam na Lucy ,w ręce trzymała karabin maszynowy.
-Jade wie ,że tu jestem...będziemy musiały walczyć.
-Kim jest Jade?
-To nie jest rozmowa na teraz...
-A tak w skrócie?-dopytywała.
-Morderczyni Tristana.
Wzięłam jeszcze ze sobą sztylet.
Dałam znak Lucy ,że wchodzimy na górę.
Szłyśmy po schodach jakieś 10 minut...
-Kochasz mnie?!
-Jesteś wariatką!-usłyszałam głos Jake'a.
Lekko wychyliłam się zza rogu.
Zobaczyłam Jade ,Sarę ,blondyna i Jake'a...był przykuty do metalowego krzesła.Jego ubrania były całe we krwi.
-A więc mnie nie poznajesz?!-Sara uderzyła pięścią w twarz mojego przyjaciela.
Poczułam ,że Lucy ,,wchodzi" na mnie by zobaczyć co się dzieje w pokoju.
-Co ty robisz?-szepnełam zirytowana.
-Czekaj bo nic nie widzę.-zaczęła gestykulować rękami ,to było złe posunięcie ,ponieważ wypadł jej z dłoni karabin.Zrobiło to głośny huk.
-Kurwa!-Jade szła w naszą stronę wraz z blondynem.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top