40

-E ty pobudka!-usłyszałam głos rudej.
Światło słoneczne mocno mnie oślepiło.
-Zanieś ją Deamonowi ,ja muszę schować gdzieś zwłoki Brada (to ten niski brunet ,którego zabił Jake)
Blondyn wziął mnie na ręce.
-Słyszę jak w twoich żyłach płynie krew...jestem ciekawy jak ona smakuje.-uśmiechnął się złowieszczo.
Weszliśmy przez drzwi wejściowe do salonu ,był wielki i starodawny.
-Nie wiem co Deamon chce ci zrobić ,ale jestem bardzo tego ciekaw.Wysłał nas do złapania ciebie więc sądzę ,że to coś ważnego.-nadal prowadził swoje monologi ,co mnie bardzo irytowało...
W pokoju obok były otwarte drzwi...szliśmy właśnie w ich stronę ,lecz przed nami pojawił się Deamon ,który zabarykadował nam drogę.
-Ja się już nią zajmę.-uśmiechnął się flirciarsko.
Blondyn kiwnął i położył mnie na sofie.
-A więc syrena...ach tak?-było to pytanie retoryczne.
-Kiedy się o tym dowiedziałaś?
Milczałam.
-Zadałem ci pytanie!
-Nie twoja sprawa!
Deamon podszedł do mnie i złapał za moją dolną wargę.
-Spróbujmy jeszcze raz...kiedy?-miał spokojniejszy ton.
Nadal milczałam.
-Jak nie chcesz mówić to sam cię zmuszę.
Wyjął z szuflady naszyjnik ,który już znałam...był to ten sam medalik jak wtedy ,gdy prawie się przespaliśmy.
-Grasz nie far!-syknęłam.
-Mi wszystko wolno.-puścił mi oczko.
Podszedł w moją stronę ,wtedy wykorzystałam szansę i uderzyłam go pięścią w twarz.Naszyjnik wpadł pod szafę...
Jakby nigdy nic złapał mnie za rękę.
-Próbuj dalej...
Z kieszeni wyjął kajdanki ,były ręcznie rzeźbione z metalu.
-Teraz już nic nie zrobisz.-przykuł mnie nimi do szafy.
-Dlaczego mi to robisz?
-Bo cię pragnę.
Osłupiałam...

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top