14. Konfrontacja

- Nie uwierzysz! - dziadek zadzwonił ponownie tej samej soboty, akurat po obiedzie, gdy zdołałam ulokować się w sypialni.

- Coś się stało? - zapytałam padając plecami na łóżko.

- Jeśli pytasz czy Smoczyca dalej żyje, to muszę cię rozczarować i powiedzieć, że tak. Jeszcze dycha i do tego zrzędzi, że nie opuściłem deski sedesowej. Rozumiesz?! Jeśli sama nie chce się opuścić, to co ja jej będę kazać?

Przewróciłam oczami. Dziadek jak zawsze narzekał, gdy babcia przyrządzała coś, czego nie lubił, a rzekomo było to zdrowe. Nie dziwiłam się mu, bo także za tymi obiadami nie przepadałam, ale nigdy nie wszczynałam o to wojny domowej, trwającej przynajmniej tydzień.

- Dzwonisz żeby powiedzieć mi o desce sedesowej? - zdziwiłam się.

- Nie bądź głupia! - parsknął dziadek - Jedna taka wystarczy mi na całe życie. Ale do rzeczy! Poszperałem trochę i znalazłem tego twojego kochasia - Ettora.

Zmarszczyłam brwi. To mogło oznaczać jedno - dziadek już nie przepadał za Włochem. W innym wypadku nie mówiłby "tego twojego".

- Popytałem - dodał po chwili - też o niego u swoich starych znajomych.

Poczekał, bym przetrawiła tą informację.

"Starzy znajomi" prawie zawsze oznaczali kłopoty. Tym bardziej, że nazywał tak tylko kumpli z podstawówki.

Za wiele o nich nie wiedziałam, prócz tego co usłyszałam od babci. Głównie było to to, abym się do nich nie zbliżała, gdy przychodzą. Prawdopodobnie przykazała mi to dlatego, że ich stroje ciut przypominały to jak wyglądają gangsterzy. Tak samo było z ich zachowaniem - tajemniczym, złowrogim - choć nigdy nie udało mi się wypatrzyć u nich broni. Mimo to podświadomie wiedziałam, że lepiej im się nie narażać.

Inna sprawa, że gdy prosili o przysługi, dziadek znikał na kilkanaście godzin, po których wracał w podskokach do domu. No i oni rewanżowali się mu jak mogli - z tego co podsłuchałam.

W ten sposób - między innymi - udało mi się zdać wszystkie egzaminy z matmy. Chociaż było trudno, gdyż uczyła mnie zgorzkniała baba, która próbowała flirtować z chłopakami. Przy czym oblewała praktycznie wszystkie dziewczyny.

Tutaj wzięła górę moja desperacja i chęć odwetu dziadka, który dotąd tłumaczył mi matematykę, tak aby była dla mnie zrozumiała. W miarę.

Takie znajomości od czasu do czasu się przydawały, lecz to nie zmieniało faktu, iż bałam się tych "starych znajomych" dziadka.

- Tak? - zapytałam słabo. Odchrząknęłam wobec tego - I co, musieli kogoś zabić, żeby się dowiedzieć? Znaczy... Chodziło mi o to... czy czegoś się dowiedzieli?

- Julio nie traktuj ich jak babcia. Oni nie mordują ludzi.

Tortury to ponoć nie morderstwo - pomyślałam z sarkazmem.

- Rozumiem - przewróciłam się na brzuch. - To co ustalili?

- Wiele ciekawych rzeczy - w głosie dziadka odezwało się zadowolenie, że ma takich kompetentnych znajomych. - No więc... wiadomo, że jego matka zginęła w wypadku samochodowym, gdy jechała z... Hektorem, prawda? Ale nie mówił ci, że jego ojciec żądał rozwodu. Jak zapewne tego, iż dzieciaka wcale nie wiozła do szpitala, choć obrała taki kierunek. Chciała z nim uciec, bo bała się, że zabiorą jej syna, dowiedziawszy się, że jest alkoholiczką.

- Serio? - z zaskoczenia otworzyłam usta.

- Tak! - mężczyzna zaraz ściszył głos. Zapewne ukrywał się w łazience, podczas gdy babcia sprzątała dom. - Później rzeczywiście pojawiła się Sonia, a chłopak poszedł na prawo. Tyle, że... - dziadek zamilkł na moment - Ettore - dobrze wymawiam jego imię? - studiował wiele specjalizacji na raz, więc jeśli ktoś zna się na niuansach prawnych lepiej niż profesorzy prawa, to właśnie on. To inteligentny cwaniak, który ma naprawdę dużo zer na koncie. - Jak oni się tego wszystkiego dowiedzieli?! - W każdym razie nie jest też taki znów czyściutki. Kiedyś próbował uroków życia - ma paręnaście mandatów za przekroczenie prędkości, na rok odebrali mu nawet prawo jazy - nie powiem żeby mnie to dziwiło, widziałem nagrania kamer. Mało brakowało, a także odwiedziłby więzienie. - w tym momencie moja szczęka opadła do ziemi - Od dziecka trenuje sztuki walki i zna kilkanaście języków. Ma także posiadłość we Francji.

- I tego wszystkiego dowiedzieli się twoi znajomi?

- No ba! Wątpisz w ich zdolności? - w głosie dziadka zabrzmiała uraza - Ja dowiedziałem się, że kiedyś bronił jakichś bogaczy z Włoch - dawna arystokracja czy inne gówno. W każdym razie pracuje w kilku kancelariach na raz. Ta jedna w Locorotondo jest jego i to tam są wysyłane największe sprawy. Ten chłopak to istny geniusz. Każdy, co ważniejszy, prosi właśnie jego o pomoc, ponieważ dotąd przegrał tylko jedną sprawę.

- Kto by się spodziewał? - wyszeptałam będąc dalej w głębokim szoku.

- Co nie? Tym bardziej, że ma dopiero dwadzieścia dziewięć lat, skurkowaniec jeden! Ale wiesz... Był tak wybitny, że skończył studia dwa lata wcześniej - w głosie dziadka czaił się podziw. - Jeśli jest ktoś, kogo należałoby się bać bardziej niż babci, to właśnie jego.

- Nie pomagasz - mruknęłam, ledwo powstrzymując śmiech na wzmiankę o babci.

A przecież mówił, że miał do czynienia z o wiele straszniejszymi ode mnie. Kto by pomyślał, że aż tak?

- To wszystko sprawia, że mam ochotę wysłać do ciebie moich znajomych, by bezpiecznie odeskortowali cię do domu.

- Jeszcze nie mogę wrócić. Sonia nie powiedziała mi wszystkiego!

- Julio, mam nadzieję, że wiesz co robisz.

Postanowiłam nie okłamywać staruszka.

- Nie wiem.

- Jeszcze lepiej - parsknął. - Aha! Wiedziałaś, że chłopak miał w przeszłości narzeczoną? - a już zdołałam podnieść szczękę z ziemi! - Porzucił ją przed ołtarzem. Dwa razy. Przy czym tym drugim razem przyznał się do trzech kochanek.

Pociągnęłam nosem.

- Ma bujne życie miłosne - skomentowałam.

- Aż mu zazdroszczę! - szepnął z rozmarzeniem dziadek - Te czasy młodości - bez twojej babci - to było życie!

Powstrzymałam się od komentarzu. Te wszystkie zdobyte informacje za bardzo zaprzątały mi głowę, abym była wstanie skupić się na marzeniach dziadka lub jego zwykłych złośliwościach.

Wow!

Nie było innego słowa do skomentowania życia Ettora Pisaequina.

A myślałam... Nie! Byłam przekonana, że aż tak groźny to on nie jest. Jednak okazuje się, iż jest. Co więcej jest bogaty, a bogaczom nie należy ufać, tym bardziej prawnikom. To dwa najgorsze typy chodzące po ziemi.

- Dzięki za informacje, dziadku.

- Spoko, młoda. Dla ciebie zrobiłbym wszystko.

Uśmiechnęłam się. Nie musiał rzucać takich zapewnień, ponieważ od zawsze to wiedziałam. Wystarczyło spojrzeć w te doświadczone, zielone, pełne miłości i oddania oczy, by zdać sobie z tego sprawę. Tym bardziej, że najczęściej to on wyciągał mnie z tarapatów, nawet nie pytając o powód, dla którego się w nie wpakowałam.

Babcia natomiast zrobiłaby najpierw wywiad środowiskowy. Szczegółowy i dokładny, nim zdecydowałaby się mnie z wyklinać albo mi pomóc.

- Wiem, kocham cię.

- Uważaj na siebie, skarbie - pożegnał się.

- Spróbuję - mruknęłam, gdy już się rozłączył.

Miał narzeczoną. Ettore miał narzeczoną... i do tego - w tym samym czasie - trzy kochanki.

To się po prostu w głowie nie mieściło.

Nie żeby to nie było niemożliwe, ale... Ettore zrobiłby coś takiego? Tym bardziej, że sam mówił, iż nie jest zdolny do odczuwania miłości? Więc jakim sposobem miał chęć znaleźć sobie narzeczoną? Dlaczego... Czyżby myślał, że to mu pomoże z poczuciem tego konkretnego uczucia? A może miało to być czysto biznesowe małżeństwo?

Westchnęłam. Był tylko jeden sposób na dowiedzenie się prawdy, ale akurat tego zrobić nie mogłam. Bo niby jak?

"Cześć Ettore! Mam pytanie. Przez przypadek dowiedziałam się, że miałeś narzeczoną, czy to prawda? Do tego dwa razy praktycznie rzuciłeś ją przed ołtarzem, wymawiając się trzema kochankami" - nawet jak dla mnie brzmiało to raczej tandetnie. Poza tym jak można się czegoś dowiedzieć przez przypadek?

Przecież starzy znajomi dziadka szukali wszystkiego na jego temat.

No i do tego Sonia... Ostatnio cały czas wymawia się pracą czy innymi zajęciami, gdy wypytywałam ją o przeszłość. Zupełnie tak jakby sądziła, że w końcu mi się to znudzi i przestanę drążyć. Co z kolei było niemożliwe i ciekawiło mnie jeszcze bardziej. Przy czym nie miałam, wcale a wcale, dość pytania jej o to.

Ale ona wiedziała, że kiedyś muszę wrócić do Polski. Inaczej Ettore znajdzie sposób, żeby się do mnie dobrać. Jeśli rzeczywiście jest takim geniuszem to już może układać plan działania. Kto wie do czego tak naprawdę jest zdolny?

- To mnie przerasta - warknęłam zakrywając głowę poduszką, aby nie słyszeć jak w pokoju obok, Alessia kłóci się z Matteo.

Niespodzianie ktoś gwałtownie otworzył drzwi mojego pokoju, ale ja nawet na to nie zareagowałam. Niemal się przyzwyczaiłam do tego, że w tym domu nie da się zaznać prywatności.

- Cześć Julia! - Lorenzo zamknął za sobą drzwi - Masz chwilkę?

- Nie. Jestem zajęta.

- Taaak, właśnie widzę - prychnął. - Chodzi o to, że Alessia w życiu miała tylko jednego chłopaka i to dość krótko, a ja potrzebuję porady dziewczyny, choć trochę bardziej doświadczonej. Mama mi nie pomoże więc zostałaś tylko ty - powiedział to tak, jakby cieszył się, że ma jeszcze jedną opcję. - Jest taka dziewczyna, którą spotkałem na naszym dzisiejszym wypadzie... Znaczy spotkałem ją wcześniej, ale dopiero dziś była skora do rozmowy.

- Zapewne dlatego, że wycelowałeś w nią z broni? - spytałam unosząc głowę.

Zamrugałam ze zdezorientowaniem widząc dwudziestotrzyletniego chłopaka w czarnym garniturze. Nie to żeby źle się w nim prezentował, czy coś, ale... rzadko wyciągał go z szafy z tego co było mi wiadomo (choć tak bardzo chciał się upodobnić do najstarszego brata). Jakby tego było mało - starannie się uczesał, dzięki czemu jego włosy wyglądały niemal porządnie. Jak przystało na szatyna.

O dziwo niebiesko- zielone oczy Lorenza wyrażały zdenerwowanie, co było dla mnie ewidentnie nowe. I dziwne.

- Fajny krawat - dodałam na widok bursztynowego "dusiciela" jak mawiał mój dziadek, na szyi kuzyna.

- Nie celowałem w nią! - Lorenzo obudził się z lekkiego szoku, wywołanego moimi słowami. - Choć muszę przyznać, że było blisko, ale nie w tym rzecz! Ta... dziewczyna lubi fiołki i tak się zastanawiam czy nie włożyć tych kwiatów do butonierki.

- Idziesz z nią na randkę? - uniosłam z zaskoczenia brwi.

- Tak! - ucieszył się chłopak - Ona jeszcze o tym nie wie, ale idziemy.

- Nie wie? - zapytałam głupio, gdy brwi powędrowały, aż do linii włosów.

- Myślę, że będzie zachwycona - Lorenzo wzruszył ramionami. - W końcu nie po to dała mi swój numer telefonu i adres.

- Dała ci?

- Oj, nie bądź taka zdziwiona! Może nie jestem Ettore, ale potrafię przekonać dziewczyny, że jestem wart ich uwagi - burknął lekko sfrustrowany. - Więc? Włożyć te fiołki, czy to będzie przesada?

- A lubisz ich zapach? Bo jeśli nie, lecz chcesz je włożyć do butonierki, to mam nadzieję, że zdajesz sobie sprawę, że będziesz musiał wytrzymać ich woń do końca randki?

Chłopak z namysłem pokiwał głową, zgadzając się z moimi słowami. Mamrotał przy tym pod nosem: "To ma sens".

- Czyli gdybym włożył tam tylko fioletową chusteczkę, to się nie obrazi?

- Myślę, że nie powinna, ale nie znam jej, więc ciężko mi powiedzieć.

- Mhm... - Lorenzo dalej kiwał głową jakby się ciut zawiesił. - Rozumiem.

- Możesz kupić jej bukiet z fiołkami w roli głównej, będzie zmuszona zostawić je w domu, zaś ty nie będziesz musiał ich wąchać przez cały wieczór. Niezależnie od tego jak się skończy.

- Genialne!

- Coś jeszcze? Czy mogę już wrócić do swojego zajęcia?

- Przecież ty nic nie robiłaś.

- Myślałam - warknęłam przewracając oczami.

- Daj spokój - prychnął. - No dobrze... Jak wyglądam?

- Teraz do niej idziesz?

- Tak? - uniósł brew - A co, zła pora?

- Nie, tak tylko pytam... Wyglądasz całkiem, całkiem. Na pewno jej się spodobasz.

Lorenzo uśmiechnął się z zadowoleniem. Chyba właśnie takiej odpowiedzi się spodziewał i chciał tylko zyskać pewność, że postronnej dziewczynie się spodoba.

- Lorenzo! Nie ulizuj przypadkiem włosów! - zawołałam za chłopakiem.

- Nie? - zajrzał ponownie do pokoju.

- Nie. Wtedy raczej odnosimy wrażenie, że jesteście nic niewartymi frajerami, lizusami i... No, nie nadajecie się na dłuższą metę - przynajmniej ona tak pomyśli. Uwierz mi.

- Hmm... dobrze wiedzieć. Dzięki.

Powstrzymałam się od rzucenia: "Zawsze do usług", gdyż podejrzewałam, że będzie chciał wykorzystać to przy pierwszej lepszej okazji. Przy czym raczej nie będzie mieć w planach odpłacenia się tym samym.

********

Następnego dnia miałam właśnie iść na śniadanie, gdy spostrzegłam pół otwarte drzwi na strychu. Dotąd kilka razy widziałam jak Sonia za nimi znika, a potem skrupulatnie je zamyka na klucz. Nigdy nie zostawiała ich otwartych. Nigdy nie chciała wytłumaczyć co tam takiego jest, ani dlaczego zabrania mi tam wejść.

Nie miałam tam prawa wstępu. Mogłam zrozumieć, że jest tam coś, czego nie powinnam widzieć (kto wie, może trzymają tam trupy mordowanych przez Ettora ludzi?), ale Sonia kiedy o to pytałam - o prawo wstępu - miała czyste przerażenie w oczach. Jakby tajemnica, którą chciała ukryć dotyczyła właśnie mnie.

Przegryzając dolną wargę, rozejrzałam się po korytarzu, wyjrzałam nawet przez balustradę schodów, aby spojrzeć w dół. Słyszałam tylko dźwięki dochodzące z jadalni oraz tłuczenie w pokoju Alessii, która zawsze na śniadania się spóźniała.

Wobec tego w miarę cicho pobiegłam na strych, uchyliłam drzwi i wślizgnęłam się do środka niczym ninja. Następnie zamknęłam drewnianą powłokę, aby nie wzbudzać podejrzeń.

W pomieszczeniu już zrobiło się ciepło, ale nie był to jeszcze upał więc dało się wytrzymać. Tym bardziej, że założyłam prostą, jasnobrązową sukienkę na ramiączkach.

Jako, że na strychu było jasno, obyło się bez włączania światła. Na szczęście, bo nagła jasność widoczna spod drzwi, mogłaby wzbudzić podejrzenia.

Serce waliło mi w rytm uderzeń młota pneumatycznego, gdy rozglądałam się wokoło. Pomieszczenie było w miarę duże, wypełnione starymi meblami, workami (prawdopodobnie ze starymi ciuchami) i kartonami. Na niektórych było napisane po włosku: "kartki z życzeniami", "ozdoby świąteczne", czy też "worki", ale one mnie nie zainteresowały.

To co zwróciło moją uwagę znajdowało się na samym końcu strychu, tuż przed małym, okrągłym oknem. Były tam kartony podpisane: "zdjęcia". Na większości dodawano: "Ettore", "Paolo", "Alessia", "Matteo" i "Lorenzo".

Była ich tam znacząca ilość. Właściwie pasowałoby tu słowo "przeważająca". Cały ten rejon był poświęcony fotografią rodziny Sonii.

Już sięgałam do kartonu przeznaczonego dla Ettora - głównie żeby się z niego pośmiać! - gdy zauważyłam obok niego skrzynkę, taką na jabłka, z podpisem "Urszula".

Zapomniałam o całym świecie, wszystkich innych przedmiotach na strychu oraz o tym, że tak naprawdę nie powinno mnie tu być. Zapomniałam też o strachu i poczuciu winy. Liczyło się to, że znalazłam zdjęcia z młodości mamy.

Na samej górze znalazłam fotkę z mamą i Sonią w roli głównej. Obie uśmiechnięte, strasznie do siebie podobne, zdrowe i żywe. Obie wyraźnie szczęśliwe. Zdjęcia głównie robiono w Warszawie.

Wiele z nich przedstawiały tylko je dwie na tle zabytków, czy też w kawiarni. Na niektórych pojawiał się mój ciemnowłosy ojciec z głupkowatym uśmiechem, w drogich, markowych ciuchach. Na żadnym nie obejmował Sonii, tylko mamę, ale na praktycznie wszystkich zerkał na nią. Ukradkiem. Niby przypadkiem.

Kiedy sięgnęłam po dwa ostatnie zdjęcia, zamarłam. Były to fotki wykonane w szpitalu...

Moje serce przyśpieszyło. Oddech stał się urywany, a pomieszczenie nagle duszące i zbyt ciasne.

To nie miało sensu.

Co to miało znaczyć?!

To nie możliwe!

Mimo to jakaś siła kazała mi chwycić te dwa zdjęcia i pognać na dół. Do jadalni.

- Co to jest? - z tymi słowami weszłam do salonu, gdzie wszyscy siedzieli. Każdy w dłoni miał kubek kakao. Każdy się uśmiechał.

Rzuciłam na kolana Sonii szpitalne fotki, na których to ona leżała na szpitalnym łóżku i trzymała niemowlaka. Tym niemowlakiem byłam ja. Wiedziałam to, ponieważ mama wielokrotnie pokazywała mi moje zdjęcia. No i te szare oczy...

Mama miała bardziej błękitne. I tylko dlatego wiedziałam, że to nie ona trzyma mnie w ramionach w szpitalu.

Gdy podniosłam wzrok zauważyłam, że w szarych oczach Sonii zalśniły łzy. Była tak samo blada jak zapewne ja. Trzęsły jej się ręce, przez co Paolo musiał zabrać od niej kubek, aby nie wylała jego zawartości.

Matteo, Lorenzo i Alessia wpatrywali się w zdjęcia z przejęciem na twarzach. I z szokiem, ponieważ zaczęli zdawać sobie sprawę, że to nie oni są na nich sfotografowani.

Tylko Ettore siedział nieporuszony w fotelu koło Sonii.

- A co... miałam ci powiedzieć? - wyszeptała płaczliwie starsza kobieta, poprawiając kraciastą chustę na głowie - Że zostałam zgwałcona przez twojego ojca? - z oczu Sonii popłynęły łzy. Wzięła drżący oddech - Urszula była bezpłodna, powiedziała mi o tym, gdy wróciła pewnego razu z badań kontrolnych. Był przy tym twój... twój ojciec - wytarła dłonią policzki, co na niewiele się zdało. - Pamiętam, że wtedy przyjechałam do nich w odwiedziny. Mogłam nie znosić Aleksandra, ale kochałam swoją siostrę... Gdy się dowiedział, że jego przyszła żona nie urodzi mu dziecka - upił się. Ula była zbyt zdruzgotana, żeby jakkolwiek zareagować na wyczyny Olka - załkała. - Twój ojciec był pijany, ale wiedział co robi. Czaił się na mnie od samego początku, choć chciał ułożyć sobie życie z moją siostrą. Oni... - Sonia pokręciła głową, ponownie, bezcelowo ocierając łzy. Paolo chwycił żonę za rękę, zapewne chcąc dodać jej otuchy. - Gdy tylko dowiedziałam się o ciąży, byłam zrozpaczona, ale... ale oni nie. Urszula i ten bydlak byli zachwyceni. Rozumiesz? Oni cieszyli się, że gwałt Aleksandra się opłacił! Co więcej cierpliwie czekali i nawet pozwolili mi wrócić do domu - starsza kobieta wytarła nos w chusteczkę. W ten chwili widziałam tylko ją. - Ula pod pretekstem chęci pomocy przyleciała tutaj, udawała, że mi współczuje i wyganiała Olka, ilekroć się pojawił niby chcąc przeprosić... Lecz wtedy naprawdę wierzyłam, że ona nie udawała... że naprawdę było jej przykro z powodu tego co się stało. A ja... ja nie chciałam... - z wysiłkiem podniosła wzrok z ziemi i spojrzała mi w oczy - nie chciałam zostać sama z tobą, rozwijającą się w moim brzuchu. Byłaś... jesteś żywym dowodem zbrodni swojego ojca i Urszuli - z jej gardła wydarł się urywany szloch. Dopiero po chwili poczułam, że z moich oczu płyną łzy. - Kiedy lekarze wreszcie dali mi ciebie na ręce, zrozumiałam, że to nie twoja wina i nie chciałam cię oddawać. Pokochałam cię. Byłaś taka śliczna... - Paolo mocniej ścisnął dłoń Sonii z zatroskanym wyrazem twarzy. - Mówili, że jesteś zdrowa, Paolo wielokrotnie o to pytał, bo chciał cię wziąć do nas. Co chwila powtarzał: "Nazwiemy ją Julia, to imię do niej pasuje", na drugi dzień przyszedł i powiedział: "Kupiłem wszystko co trzeba, raz dwa urządzimy jej pokój!". A ty się uśmiechałaś... - przycisnęłam dłoń do ust, ciężko oddychając. - W nocy przybiegła Ula z lekarzem. Płakała. Lekarz oznajmił, że nagle twój stan się pogorszył. Powiedział, że pół godziny temu próbowali cię reanimować, ale... ty nie przeżyłaś...

Usłyszałam jak Alessia płacze, przytulając się do nóg Sonii. Koło niej Lorenzo i Matteo wpatrywali się z szokiem w rodziców jakby pomału dochodziło do nich co się dzieje. Zaś Ettore siedział bez konkretnego wyrazu twarzy, pomału i spokojnie sącząc swoje kakao. Patrzył przy tym przez okno. Wyglądał dokładnie tak jak osoby, które słyszały taką czy inną historię i nawet nie starały się udawać, iż było inaczej.

Wiedział.

Obraz na chwilę mi się rozmazał.

- Urszula - Sonia odchrząknęła żeby odzyskać głos - dalej przy mnie czuwał, zaś Aleksander dał pieniądze, żebym... żebym nikomu nie mówiła, że zostałam przez niego zgwałcona i, że ty byłaś tego owocem. Te pieniądze władowałam w restaurację, udając... udając, że to wcale... - pokręciła głową - Twoi dziadkowie właśnie w ten sposób chcą je odzyskać. Musieli się jakoś dowiedzieć.

Oparłam się ciężko o framugę drzwi, chwytając dłońmi za szafkę znajdującą się za mną. Salon zaczął się niebezpiecznie kołysać, a ja miałam nieodpartą chęć uciec, upić się, i zapomnieć o wszystkim. Ale nie mogłam. Musiałam wiedzieć.

I chciałam również wiedzieć dlaczego Ettore mi nie powiedział.

Dlaczego chciał...

O Boże! To miał być rewanż. Chciał zrewanżować się za krzywdy wyrządzone Sonii. Bo ją kochał. Bo chciał ukarać mnie za krzywdy mojego ojca. Moich dziadków... lecz chwyciły go wyrzuty sumienia i nasza przysięga.

- A potem pojawiłaś się ty... - wyszeptała Sonia - Ettore powiedział, że... Wysłałam ten list, ponieważ chciałam odzyskać siostrę, którą wyrzuciłam, gdy cię straciłam. Strasznie się pokłóciłyśmy o Olka. Nie chciała zrozumieć, że on zmarnuje jej życie. Wpadłam w depresję... - urwała - Nie mogłam uwierzyć, kiedy Ettore wysłał mi twoje zdjęcie. Wyglądałaś tak jak ja w młodości - załkała, choć na jej wargach ukazał się nikły uśmiech. - I już wiedziałam, że moja mała córeczka żyje i była wychowywana przez tych... ludzi. Tak bardzo się ucieszyłam, ale jednak cię nie znałam. Nie chciałam też byś cierpiała dowiedziawszy się o tym wszystkim.

Wyciągnęła w moją stronę rękę, a ja cofając się uderzyłam w szafkę. Jej drzwiczki wbijały mi się w pośladki, lecz nie mogłam dopuścić by Sonia mnie dotknęła. By ktokolwiek mnie dotknął, choć przecież wszyscy znajdowali się dużo dalej ode mnie.

- No tak, ale... - musiało istnieć coś nielogicznego w tym wszystkim. Musiało! Spojrzałam bezwiednie w stronę Ettora, próbując to jakoś poskładać do kupy. Wmówić sobie, że on jest tylko w głębokim szoku. Że wcale nie chciał rewanżu. - Przecież wtedy Ettore pamiętałby, że miałaś wielki brzuch... był już na świecie Matteo...

- Moja droga - Paolo wyręczył żonę w wyjaśnieniach. Widocznie umknął mi początkowo fakt, że Sonia i ja mówiłyśmy po Włosku. - To wydarzyło się, gdy Sonia odwiedzała Urszulę w Warszawie. Ja miałam przypilnować chłopców i codziennie dzwonić co u nas słychać. Pewnej nocy, o północy, zadzwoniła i wszystko mi opowiedziała. Włącznie z obiecanymi pieniędzmi za milczenia, a że my kupiliśmy akurat upadłą restaurację... To nie tak, że chcieliśmy cię sprzedać! Mieliśmy po prostu milczeć... - przymknął oczy - Chciałem do niej pojechać, ale mi zabroniła. Wróciła z Ulą dzień później. Wobec czego chcieliśmy się przygotować, zaplanować co dalej, co było trudne, bo zdecydowałem się spać na kanapie, zaś Urszula starała się manipulować Sonią... Kiedy brzuch był już widoczny, zdecydowały się pojechać na wieś, do swojej dalekiej ciotki. To w tamtym szpitalu urodziła. To tam cię straciliśmy.

Ponownie miałam problemy z oddychaniem.

Nogi mi się trzęsły, gdy skakałam spojrzeniem z osoby do osoby.

- Ale... - przełknęłam z trudem ślinę - To by znaczyło, że... - uwiesiłam spojrzenie na Sonii, która cicho łkała chowając twarz w dłoniach - że mam rodzeństwo... Muszę się napić - wyszeptałam, chwytając błyskawicznie butelkę whisky i szklankę. Ruszyłam w stronę swojego pokoju, dalej chwiejąc się na nogach. - To wszystko było kłamstwem - wyszeptałam, zatrzymując się w progu. - Mój ojciec... moja domniemana matka... nawet ty - wycelowałam szklanką w stronę Sonii. - Nawet ty mnie okłamałaś. Ojciec był jaki był, nie należał do ideałów, wiele razy słyszałam jak w nocy, po pijaku bije mamę, wiele razy się kłócili, ale... - pokręciłam głową - nigdy nie sądziłam, że jest wstanie... A mama - upiłam porządny łyk z karafki. Trunek zapiekł mnie w gardle - Moja matka - prychnęłam.

Następnie uciekłam do pokoju i złapałam telefon.

- Dziadku... - załkałam - Przyjedź po mnie, proszę.

- Oczywiście, skarbie - powiedział nawet nie pytając co się stało.

Wiedział, że najpierw muszę ochłonąć.

Upić się. Cokolwiek.

I tak dowie się wszystkiego.

********

- Julia? - Ettore cicho zapukał, gdzieś tak w porze śniadaniowej następnego dnia - Julio, wiem że tam jesteś. Oddaj Brendy...

A więc to Brendy chwyciłam - pomyślałam upijając łyk, aby pozbyć się bólu głowy. Prócz tego, o dziwo, nie kręciło mi się w głowie. Co prawda nie wiedziałam co robiłam przez pół wczorajszego dnia, ale było mi to obojętne. Tym bardziej, że jakoś zdobyłam jedzenie... co też było tajemnicą, lecz okruszki ciastek, papierki po batonach i kości udek, mówiły same za siebie.

Wygrzebałam ze swojej torby dwie aspiryny, po czym wrzuciłam je do szklanki, w której piłam Brendy. Następnie zalałam wodą, której jeszcze nie wypiłam.

- Zostało tylko na jeden łyk - wychrypiałam. - Więc raczej dopiję, ty kłamliwy sukinsynu - warknęłam stojąc przy drzwiach. - Chciałeś zaciągnąć mnie do łóżka w ramach rewanżu, co?

- Początkowo... - przyznał niechętnie - Dodatkowo działałaś na mnie więc nie widziałem powodu, dla którego nie miałbym tego zrobić. Mam swoje kontakty, wiesz? Łatwo było wyciągnąć od nich kim jesteś. Twoja historia co prawda była dobrze ukryta, lecz kilka osób było mi winnych przysługi... - kopnął lekko w drzwi - Byłem wściekły, gdy się dowiedziałem i pomyślałam, że należy ci się kara za wyczyny twojego ojca. A potem jakoś tak... bo ja wiem... - Ettore westchnął. - Potem cię trochę poznałem i odkryłem, że ty nic nie wiesz, co teoretycznie działało na moją korzyść, lecz sprawiało też, że to tak jakby nie była twoja wina...

- Ale i tak miałeś zamiar zmusić mnie do seksu, swoimi sztuczkami - dokończyłam. - Zapewne później traktowałbyś mnie podle, tłumacząc się, że to moja wina. W końcu mój ojciec był winny. Należało mi się, co?!

Rany Boskie! Po alkoholu lepiej działał mi mózg!

Och! To lepiej go odstawić.

- Julio to... - Włoch urwał zdając sobie sprawę, że i tak mu nie uwierzę. - Tak. Właśnie taki miałem plan. No, ewentualnie wykorzystałbym cię dwa razy, gdybym zapragnął powtórki.

- Jesteś draniem, wiesz?! - wykrzyknęłam, choć do oczu napłynęły mi łzy. Poczułam się tak jakby ktoś uderzył mnie w brzuch. Miałam ochotę krzyczeć z bólu już od wczoraj, a Ettore jeszcze dorzucał swoje trzy grosze. - Pytałeś czy żałowałabym, że się z tobą przespałam. - tak bardzo chciałam, żeby poczuł jak bardzo mnie skrzywdził... Wobec tego uchyliłam drzwi i patrząc w niebiesko- zielone oczy Ettora, w których czaiła się ledwo widoczna skrucha, kontynuowałam: - Żałowałabym. Żałowałabym, że poszłam z tobą do łóżka. Żałowałabym każdej minuty. Każdego dotknięcia. I żałuję każdego pocałunku.

O dziwo Włoch się cofnął o krok. Jego oczy rozwarły się o kilka centymetrów.

- Nie mam ci już nic więcej do powiedzenia - z tymi słowami zatrzasnęłam drzwi.

********

Około południa zadzwonił dziadek.

- Julian będzie za dwie minuty. Spakowałaś się już?

- Julian? - zapytałam dopinając walizkę. Z trudem.

- Tak, Julian - przytaknął. - Ten sam, który dokuczał ci w dzieciństwie, w szkole. Ten sam, który jest wnukiem mojego najlepszego przyjaciela. Ten sam, którego nie widziałaś od podstawówki. Na, którego narzekałaś. Coś pominąłem?

Pomimo sytuacji miałam ochotę się roześmiać. Dziadek zawsze wiedział co powiedzieć, żeby poprawić mi humor.

- Chyba nie masz problemu, że to ten Julian - śmierdząca stopa - po ciebie przyjeżdża?

- Nie - powiedziałam kręcąc przecząco głową. I byłam zdziwiona, że naprawdę tak myślę. - Nie ma problemu. Dzięki.

- To co, spakowana? Wszystko wzięłaś? - pytał dalej dziadek.

- Wszystko - przytaknęłam. Do łazienki udałam się tak cicho jak się dało, tuż po rozmowie z Ettore. - Hmm... Julian ma mój numer telefonu?

W innym przypadku zapewne by mi to przeszkadzało, ale później zawsze mogę zablokować jego numer, co nie? Do czegoś ta funkcja istnieje. Była bardzo pomocna, gdy blokowałam Ettora więc i tu nie powinno być specjalnych trudności.

- Właśnie zastanawiałem się jak delikatnie ci przekazać, że ma. Czekaj chwilę... Czego ty znowu ode mnie chcesz, paskudna bestio?! To już nie mogę w spokoju porozmawiać przez telefon?! Myślisz, że zrobi na mnie wrażenie twoje boczenie się?! - krzyczał dziadek.

A więc wojna trwała w najlepsze...

- Wybacz, skarbie. No dobrze - głos mężczyzny wyraźnie złagodniał. - Wracając do sprawy. Jeśli chcesz możesz przeprowadzić się do nas.

- Chyba tak zrobię. W końcu trzeba sprzedać tamto mieszkanie.

- Też tak myślę. A mnie twoje towarzystwo naprawdę się przyda.

Usłyszałam klakson auta.

- Ooo! Przyjechał! Muszę kończyć, do zobaczenia!

Rozłączyłam się nawet nie czekając na odpowiedź dziadka, po czym zbiegłam na dół. Musiałam poprosić "śmierdzącą stopę" o pomoc w zniesieniu walizek. Przynajmniej tyle był mi winien za...

O. Mój. Boże!

Zamarłam na ostatnim stopniu. W przedpokoju prócz rodziny Pisaequina, stał chłopak w moim wieku. Nie był tak przystojny jak Ettore. Raczej miał pospolitą urodę, ale zdecydowanie punktował, gdy pojawiał się na jego wargach radosny uśmiech. A w połączeniu z czekoladowymi oczami i lekko przydługimi, ciemnobrązowymi włosami - wymiatał. Dosłownie.

- Cześć? - rzuciłam niepewnie.

- Julia! - wyciągnął ramiona jakby liczył, że podbiegnę, aby go przytulić.

Taaak... Marzenie ściętej głowy, po tym jak uprzykrzał mi życie w podstawówce.

- Oj, nie bocz się. Wiem, że nie odzywałem się do ciebie. I wiem, że ta kłótnia przed twoim wyjazdem to moja wina, ale przecież to nie zmienia faktu, że mi przykro - Julian zachęcająco poruszał dłońmi, a ja próbowałam zrozumieć co on do mnie mówił. - No chodź tu, do mnie, mój pierniczku.

Pierniczku... Nazwał mnie swoim pierniczkiem.

Zupełnie jak w podstawówce.

Ech... co mi szkodzi.

Podeszłam, a Julian chwycił mnie w umięśnione ramiona (przez nie prawie go nie poznałam, w dzieciństwie raczej był chorobliwie chudy). Dopiero w tej pozycji - praktycznie uwięziona - zauważyłam za chłopakiem tak samo umięśnionych facetów w ciemnych okularach i w tak samo czarnych ciuchach. Zaś za nimi stał...

Najprawdziwszy czarny SUV z przyciemnianymi szybami.

Miałam ochotę opuścić szczękę do ziemi, ale jedne z tych gostków dyskretnie pokręcił głową. Widocznie nie pierwszy raz uczestniczył w akcji ratunkowej, która miała wyjść... Raczej się udać bez podejrzeń świadków.

- Jak już mówiłem pani, droga Soniu, tydzień temu wróciłem z delegacji - rzucił w tym czasie Julian. - I zdałem sobie sprawę, że niezmiernie tęsknię za Julią... Nawet na wyjeździe zdarzało mi się odwracać do tyłu, w celu rzucenia do niej uwagi na jakiś tam temat, za każdym razem na nowo przypominałem sobie, że przecież jej ze mną nie ma. W końcu nie po to starałem się cały poprzedni rok o to, aby się mną zainteresowała, by teraz to spieprzyć... Oj! Przepraszam najmocniej. To było wyjątkowo niegrzeczne słowo z mojej strony. W każdym razie zrozumiałem, że przecież Julia zawsze będzie tą samą Julią, którą pięć miesięcy temu poprosiłem o to, by została moją dziewczyną.

Zacisnęłam palce na czarnej bluzce Juliana, wbijając paznokcie w jego skórę, z nadzieję, iż pomoże mi to nie tylko w przywyknięciu do jego uścisku, ale także w tym by nie pozwolić opaść szczęce.

Ja miałabym się umawiać ze "śmierdzącą stopą"?!

Nie po to tak go przezywałam w podstawówce! Nie po to starałam się mieć najlepsze oceny, by od niego uciec!

Nie po to jak trzeba było, rozmawiałam z nim tylko przez pocztę elektroniczną, aby teraz uchodzić (ponownie!) za czyjąś dziewczynę!

- Julia nic o tobie nie mówiła - pierwsza obudziła się Alessia.

- Bo byłam na niego zła i myślałam, że to koniec - wychrypiałam, zmuszając się do kłamstwa.

- Och, mój ty drogi, kochany pierniczku! - Julian pogłaskał mnie po plecach, nim wsadził dłonie do moich tylnych kieszeni leginsów.

Tak, właśnie tam je ulokował.

Zapewne świetnie się przy tym bawiąc.

- Tak bardzo mi przykro - odchylił się trochę, aby na mnie spojrzeć. - Przepraszam za to, że byłem takim idiotą - po tym wyznaniu (które raczej odniosłam do szkolnych tortur) pocałował mnie w czubek nosa. - Wybaczysz mi?

Tutaj postanowił zrobić szczenięcą minkę, idealną pod tym względem, że od razu, z marszu, miałam ochotę mu przebaczyć.

Zaraz, jednak oprzytomniałam, zdając sobie sprawę, że robi to wszystko dla... mojej rodziny.

Mimo to musiałam przyznać, że był dobry.

Co nie zmieniało faktu, że jego ręce znajdowały się na moich pośladkach. I, że on to perfidnie wykorzystywał.

- Zastanowię się w aucie. Gdy będziemy negocjować co takiego dla mnie zrobisz - zdecydowałam, iż to będzie lepsza odpowiedź od złamania mu nosa.

Julian uśmiechnął się. (Mówiłam już, że miał przepiękny uśmiech?).

- Dla ciebie wszystko, pierniczku.

- Jak dobrze to słyszeć.

Jego mina ciut zrzedła jakby obawiał się, że biorę jego słowa na poważnie. Obejrzał się na swoich "ochroniarzy", którzy taktownie udali, że tego nie słyszeli, lecz było widać, iż on wie, że wykorzystam jego słowa. I obecność ochroniarzy.

- No dobrze... - zaczął ostrożnie. - Gdzie twoje walizki? Mamy masę czasu do nadrobienia... Jeśli pani i pani rodzina nie będzie miała za złe, iż kradnę wam Julię?

- Nie będą - zapewniłam za Pisaequin' ów. - Są w pokoju. Drugie drzwi na lewo, na górze.

- Benjaminie, mógłbyś? - zapytał Julian wpatrując się we mnie z namysłem. Następnie ponownie się uśmiechnął.

Podejrzanie.

Niebezpiecznie.

Jakby planował co najmniej mój pogrzeb.

Albo coś, co będzie robić w drodze powrotnej.

Na przykład: uprzykrzanie mi znowu życia. Bo przecież w tym był najlepszy.

- Tak bardzo chciałbym cię pocałować, pierniczku.

Zamrugałam.

On chyba tego nie zrobi, prawda?

Błagam, błagam, błagam!

Co z tymi facetami?! Najpierw jeden się mną zainteresował, a teraz nagle drugi?

- Właściwie to muszę ci coś powiedzieć... - wyszeptałam, gdy Benjamin nas minął - Ettore...

- Wiem. Kontaktowałem się z twoim dziadkiem, żeby sprawdzić co u ciebie. Wszystko mi powiedział. Wszystko - dłonie Juliana powędrowały na moje policzki. - Moja kochana, mimo że początkowo byłem wściekły, to zrozumiałem, że była w tym także moja wina. Chcę ci wszystko wynagrodzić.

- Więc się nie gniewasz? - moja ostatnia deska ratunku właśnie uciekała mi spod nóg.

- Oczywiście, że nie!

I niespodziewanie sobie przypomniałam. W szóstej klasie podstawowej w ramach zemsty opowiedziałam wszystkim dziewczynom w szkole, że Julian jest gejem. Akurat usłyszałam to słowo u dziadka, a że chłopak i tak wiele razy obejmował ramionami przyjaciół... Dodatkowo (przez przypadek, oczywiście) obsmarowałam siodełko jego rowera nutellą...

- No chodź do mnie - kolejny upiorno- radosny uśmiech.

Potem wycisnął na moich ustach coś, co w innym wypadku można byłoby nazwać pocałunkiem, gdyby nie to, że tuż przy moich ustach zrobił dzióbek. To był najkoszmarniejszy całus jaki w życiu doświadczyłam.

A mimo to chciałam się śmiać. W jakiś dziwny sposób "śmierdząca stopa" mnie rozbawił.

Prawdopodobnie właśnie przez ten koszmarny pocałunek.

- Chodź. Musisz mi wszystko opowiedzieć!

Miałam tylko nadzieję, że drugi raz przy ludziach nie będzie tego robić.

W ogóle! To miałam na myśli.

- Co to miało być? - zapytałam ledwo poruszając wargami, kiedy szliśmy do auta.

- Zemsta za nutellę - zrobił płaczliwą minę. - To były moje ulubione spodnie.

- To było w podstawówce! - nawet nie pożegnałam się z rodziną. Nie byłam wstanie. Inna sprawa, że Julian obejmował mnie kurczowo ramieniem.

- To i tak były moje ulubione spodnie.

- Więc nie mścisz się za tego geja?

- Spokojnie - mrugnął do mnie, otwierając drzwi auta. Skinął przy tym głową Benjaminowi, który przytaszczył wszystkie moje rzeczy. - Na wszystko przyjdzie czas. Najpierw spodnie. W końcu i tak mamy kilka godzin sam na sam!

- Julia! Co to miało znaczyć?! Jaki chłopak?! - krzyknął Ettore.

Julian stanął między mną, a rozwścieczonym Włochem. Kiedy ten spróbował wyminąć "śmierdzącą stopę", ten złapał go za ramiona. Ettore zrobił wściekłą minę, wskazującą na to, że był zły. I to bardzo.

- Julian jest moim chłopakiem - odparłam spoglądając na resztę rodziny w drzwiach. Alessia pobiegła z płaczem do pokoju, chłopacy stali z kamiennymi twarzami czekając aż pojadę. Paolo zaś obejmował Sonię, która cicho łkała.

- Jasne, uważaj bo uwierzę.

- Ale to prawda, ziomek - Julian napiął mięśnie. - To, że wybaczyłem Julii, nie oznacza, że wybaczyłem tobie. Jak można wykorzystywać kobietę? W jej stanie? Była zrozpaczona. Czy naprawdę jedyne na czym się znasz, to obłapianie niewinnych kobiet? Ale jak tak bardzo chcesz... Julio wiesz, że zawsze możesz liczyć na wybór. Jedziesz ze mną czy zostajesz tutaj?

- Oczywiście, że jadę - parsknęłam. - Z tobą nawet na koniec świata.

Po czym wsiadłam do auta. Dowiadując się przy okazji dlaczego Julian powiedział, że będziemy sami. Od kierowcy i miejsca pasażera oddzielała nas szyba. Pięknie.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top