1. Dlaczego morderstwo jest karalne?
Cześć! Miałam wcześniej opublikować pierwszy rozdział nowej książki, lecz złapała mnie zmora o imieniu Lenistwo. Ale już jest! Mam nadzieję, że się nie rozczarujecie! Miłej lektury!
Aha! Rozdziały będą się pojawiać co niedzielę.
Wszystko zaczęło się od listu. Właściwie to moja historia tak jakby właśnie od niego się rozpoczęła. Od tego cholernego listu i nagłego przybycia (chociaż trafniej ujęłoby to słowo wtargnięcia) mężczyzny. Dość chamskiego, aroganckiego, złośliwego i pod każdym względem przypominającego pana Darcy'ego z "Dumy i uprzedzenia" Jane Austen (swoją drogą uwielbiałam tą książkę, tego bohatera i główną bohaterkę... jak jej tam było? Elizabeth!), tak że miałam dziwną ochotę walnąć go tą konkretną książką i zamknąć mu drzwi przed nosem.
A, jednak zaprosiłam go do mieszkania, wskazałam salon i robiłam dla niego kawę! Co mi strzeliło do głowy, aby wpuszczać nieznajomego do środka?! Przecież jeśli właśnie tak miał zachowywać się przez resztę naszego spotkania, to w końcu zmienię zdanie na temat pana Darcy'ego i zacznę utożsamiać tę postać właśnie z tym... typem!
- Co ze mną jest nie tak? - mruknęłam opierając głowę o wiszącą na ścianie, granatową szafkę. Chyba miałam nadzieję, że to jakoś pomoże mojej sytuacji. Albo przynajmniej jakieś nieistniejące stwory porwą tego konkretnego delikwenta.
Jednakże i one zawiodły.
Z tylnej kieszeni spodni wyjęłam list, od którego wszystko się zaczęło. Był zaadresowany do moich, dawno zmarłych, rodziców. Dlatego byłam zdziwiona, kiedy dostarczono mi go przed tygodniem. Przecież każdy z rodziny i przyjaciół wiedział o tym, że zginęli w wypadku samochodowym dziesięć lat temu. I właśnie z tego powodu mieszkałam z dziadkami - którzy swoją drogą zdawali się czasem zachowywać jak państwo Bennet.
"Drodzy Aleksandrze i Urszulo! - przeczytałam - Ostatnim razem rozstaliśmy się w niezgodzie... Chociaż to mało powiedziane... Chciałabym to zmienić z własnych egoistycznych powodów. Właśnie dowiedziałam się, że mam raka. Groźnego. Lekarze nie dają mi szans na wyleczenie, a chciałabym wszystko wreszcie wyjaśnić. Wytłumaczyć się. Dojść do porozumienia. Z nadzieją, Sonia."
Nie miałam pojęcia kim była ta kobieta, nikt też nie chciał mi tego wyjaśnić. Święcie oburzeni byli także, gdy tylko wymieniłam to imię.
Nie ułatwiał mi tego nawet ten durny, zarozumiały...
- Kiedy będzie ta kawa?!
...arogancki, wkurzający debil, którego...
- Nie mam całego dnia jak niektórzy!
...najchętniej bym...
- Już, sekundkę!
- Mówiłaś to dwie minuty temu!
...zabiła! Jednakże to było karalne, dlatego zadowoliłam się napluciem mu do kawy.
- Więc - zaczęłam wychodząc z kuchni - jesteś prawnikiem? Tej kobiety z listu?
- Nie, jej - jego niesamowite zielono- niebieskie oczy wbiły się we mnie z mocą taranu - pasierbem. Ale też prawnikiem. To chyba oczywiste - wygładził swój świetnie skrojony, idealnie dopasowany garnitur, który najpewniej kosztował majątek.
- Tak, tylko prawnicy mogą być tak zarozumiali i aroganccy - rzuciłam grzecznie z uroczym, niewinnym uśmiechem. - Oj, powiedziałam to na głos? - zatrzepotałam rzęsami, kładąc przed mężczyzną filiżankę kawy. - Przeprosiłabym, gdybym wiedziała, że skłamałam.
- Ach, ta polska gościnność!
- Wiem, zwala z nóg, co?
- A już w szczególności pani.
- Ooo... komplement! - złapałam się za serce, nadal z tym niewinnym uśmiechem głupiutkiej blondynki. Problem chyba tkwił w tym, że nie byłam głupia. Ani nie byłam blondynką więc się na to nie nabrał. - Może w takim razie przejdziemy od razu do sedna? Moi rodzice nie żyją. Moja rodzina nie chce powiedzieć mi kim była... jest - poprawiłam się pośpiesznie - ta Sonia. Wobec czego widzę dwa wyjścia. Albo mi wszystko wyjaśnisz i pojadę w ich imieniu do tej kobiety, albo sam przekażesz jej to co już wiesz. Więc jak?
- Zawsze jesteś tak bezpośrednia?
- Kiedy są w pobliży prawnicy i snoby - odparłam uprzejmie, sadowiąc się na fotelu naprzeciwko niego. - Ty popatrz! Należysz do tych...
- Julio - mogę mówić ci po imieniu? - możesz sobie darować kontynuowania swoich... cudownych i całkowicie nieprawdziwych wywodów - przewróciłam oczami. Ta, jasne! - Już rozmawiałem z Sonią na ten temat. Przesyła najszczersze kondolencje - z mojej strony raczej ich nie usłyszysz - i prosi - o ile to możliwe, a mam nadzieję, że nie - byś ze mną do niej pojechała. Proszę, powiedz że nie możesz.
Uniosłam brew słysząc ostatnie zdanie. Normalnie nie spodziewałam się go po tym ciemnowłosym zarozumialcu. Raczej bezpośredniego rozkazu, bym nie zgadzała się na ten wyjazd. Co prawda był mi on nie po drodze, ale byłam zbyt zaciekawiona osobą Sonii, by odmówić zaszczytu denerwowania, wkurzania i zniszczenia weekendu temu prawnikowi. W końcu nie codziennie zdarza się taka okazja.
- Hmm... - mruknęłam, odgarniając z twarzy kosmyki niesfornych włosów. Miałam ochotę się z nim jeszcze trochę podrażnić, ale w ostatniej chwili zrezygnowałam z tego pomysłu. - Daj mi godzinę na spakowanie się, bo jak rozumiem jedziemy od razu?
- Jedziemy? - skrzywił się, przez co jego dość przystojna twarz wyglądała jakby właśnie zjadł tonę cytryny. - Czyli jedziesz ze mną?
- Twoja szybka dedukcja mnie zaskakuje - rzuciłam sarkastycznie.
- Wolałbym, abyś zwracała się do mnie po nazwisku. Nie jestem twoim kolegą, Julio - warknął.
- A ja twoją koleżanką, Ettore. Właściwie co to za imię?
- W polskim tłumaczeniu brzmi ono Hektor - odparł łamiącą polszczyzną.
- Och, świetnie! Mogę mówić do ciebie Hektuś? - zapytałam już zadowolona, że nie będę musiała wymawiać tego czegoś, co w moim wykonaniu brzmiało dość... dziwnie.
- Nie - warknął mężczyzna, wypijając łyk kawy. Skrzywił się jeszcze bardziej jakby wyczuł, iż do niej naplułam, co było irracjonalne zważywszy na fakt, że to niemożliwe. - Ettore albo po nazwisku.
- Twojego nazwiska akurat nie uda mi się wymówić więc zostańmy przy Hektorze! - rzuciłam radośnie.
- Ettore!
- Oj, no dobrze - wywróciłam oczami, siadając wygodniej. - Ettore. Jesteś rodowitym Włochem? I mówisz tak dobrze po polsku?
- Sonia mnie nauczyła.
Powstrzymałam się przed wydaniem z siebie kolejnego "Och!". Tym bardziej, że mężczyzna nie wydawał się zadowolony z żadnego wydawanego przeze mnie dźwięku, a przecież tylko on mógł mnie zawieźć do tej tajemniczej kobiety. Miałam tylko nadzieję, że dowiezie mnie do niej żywą, może i wkurzoną, ale żywą.
- Pakujesz się, czy sam mam się tym zająć? - zapytał Ettore aż nazbyt uprzejmie.
Wyczuwałam w tym smród podstępu, który pachniał zadziwiająco ładnie. Ale możliwe, że były to tylko perfumy tego typa.
Czemu tak irytujący faceci, musieli tak dobrze pachnieć?!
- A co chcesz pooglądać sobie moją bieliznę?
- Myślę, że w niej nie będzie niczego ciekawego - odparł złośliwie. O mało się nie roześmiałam, słysząc jego słowa. Jeszcze tego by brakowało, żeby wiedział, że jest wstanie mnie rozbawić!
- Obyś się nie zdziwił.
Ettore posłał mi dziwne, nieco złośliwe spojrzenie, które zdecydowanie mi się nie spodobało. Wyglądał przy tym na niezwykle z siebie zadowolonego jakby oczekiwał, że to co za chwilę powie, jakoś na mnie wpłynie.
Obyś się nie zdziwił - pomyślałam z zaciętością.
- Osobiście przepadam za bardziej konkretnymi kobietami - odparł opierając ramię na ramie kanapy, czym całkowicie zdominował salonową przestrzeń. - Może i nie jesteś koścista, ale nie można powiedzieć byś była wstanie zadowolić mężczyznę swoim wyglądem - sugestywnie spojrzał niżej na moje przeciętnej wielkości piersi. Przez co o mało nie zachłysnęłam się z oburzenia.
- Wy, faceci! - parsknęłam - Wszystko sprowadzacie tylko do jednego!
- Sama zaczęłaś... - urwał, najwyraźniej szukając odpowiedniego słowa - ten temat, Julio. Sama jesteś sobie winna.
- Potrafię zadowolić mężczyznę - warknęłam, po czym ugryzłam się w język, kiedy Ettore spojrzał na mnie z rozbawieniem i jakimiś dziwnymi iskierkami w oczach. Niestety na cofnięcie tego co powiedziałam, było już za późno.
Inna sprawa, że wcale nie wiedziałam czy jestem... właściwie to zostałam wychowana przez dziadków. A ci nie tolerowali chłopców w moim otoczeniu więc mogłam jedynie całować się z nimi. I na tym moja wiedza na temat związku się kończyła. Lecz tego nie musiał wiedzieć.
- Naprawdę?
Wobec tego zaczęłam nadrabiać miną i udawaną pewnością siebie.
- Chcesz jakiejś demonstracji, czy co? - prychnęłam buntowniczo, zakładając ręce na piersi i unosząc podbródek.
- Zależy co przez to masz na myśli - jego prawa brew zadrgała. Tłumił w sobie śmiech, czy jak? - I jak zamierzasz mi to zademonstrować - był tak pewny siebie, że z trudem przełknęłam ślinę i nie wypaplałam czegoś niepotrzebnie.
- Nic nie muszę ci udowadniać. Idę się spakować!
Kiedy ruszyłam do sypialni, czułam na sobie uważne i tak samo rozbawione spojrzenie Ettora, które wypalało mi dziurę w karku. Również miałam wrażenie, że jego wzrok zogniskował się także na innej części mojego ciała, którą nieumyślnie wyeksponowałam obcisłymi, purpurowymi dżinsami.
**********
Oczywiście Ettora było stać na Lexusa. Ślicznego o ciemnozielonym kolorze z wygodnymi siedzeniami i pięknym wnętrzem.
Oczywiste było także to, że nie włączył radia tylko słuchał piosenek z własnych płyt. A wszystko co w nich leciało było po włosku, jakżeby inaczej! Przez co nic nie rozumiałam, co więcej to chyba bawiło Ettora, kiedy jakaś melodia wpadła mi do ucha i zaczynałam ją po cichu nucić. Czy podśpiewywać pod nosem.
- To się nie wymawia...
- Gówno mnie to obchodzi! Skup się na drodze! - krzyknęłam wskazując mu odpowiedni kierunek.
Wiadome było, że krzyczałam na niego tylko dlatego, że byłam zawstydzona kaleczeniem tego ładnego języka oraz swoim całkowitym brakiem talentu śpiewackiego. Chyba jedyne co mi wychodziło to gotowanie. Jak dobrze, że akurat za niesubordynację, spóźnialstwo i nie zgadzanie się z głównym szefem kuchni, mnie wywalono, bo nie mogłabym pozwolić sobie na nie wiadomo jak długi wypad do Włoch.
- Jestem bardzo skupiony na drodze, Julio. Zapewne dlatego, że nawet nie ma, w środku auta, czegoś na czym chętnie zawiesiłbym wzrok.
- Pod tym względem niezwykle się zgadzamy - rzuciłam wpatrując się w niego morderczym spojrzeniem stalowo szarych oczu. - Mam nadzieję, że u Soni będzie ktoś, na kim przyjemnie byłoby zawiesić oko.
- Chodzi ci o pułapkę na myszy?
- O! Żart ci się zaostrzył - parsknęłam. - Ale tak, masz rację. Muszę przyznać, że nawet pułapka na myszy się nada.
- Ranisz moje uczucia.
- Ha ha! Nie rób ze mnie... Uważaj! Zaraz wiedziesz w tą babcię!
Ettore wykonał gwałtowny manewr wyprzedzania i wymijania ruchomego obiektu jakim niewątpliwie była babcia z wózkiem dziecięcym. Na szczęście wszyscy wyszliśmy z tego cało.
- Skoro nie ma w aucie nic na co można byłoby zawiesić oko, to czemu właśnie zamierzałeś przejechać tamtą starowinkę? - zapytałam próbując uspokoić szalejące serce, nierówny oddech i drżenie rąk.
- Zamknij się. Tak będzie najlepiej - Ettore zacisnął dłonie na kierownicy, wbijając wzrok w drogę przed nami. Nawet nie poprawił okularów, które założył nim wyszliśmy z domu, tłumacząc się tym, iż nie wziął ze swojej winnicy wystarczającej ilości soczewek.
Ale trzeba było przyznać, że wyglądał w nich niezwykle seksownie. A jak jeszcze dodać jego umięśnione ciało... Stop! Nie wolno tak bezwstydnie oceniać aroganckiego snoba! Ogarnij się. "Przecież jeszcze ani słowem nie wspomniałaś o jego dużych, szorstkich dłoniach czy też umięśnionych ramionach... ciekawe jak wyglądałby bez koszuli? Zapewne tak samo dobrze jak w niej. Chociaż nie! Na pewno dwa razy lepiej. Jak dobrze, że wcale a wcale nie jest w moim typie, bo bym przepadła."
Na szczęście daleko mu było do mojego ideału mężczyzny. Jeśli tak na to popatrzeć to Ettore jest całkowitym przeciwieństwem mojego wymarzonego faceta. Jedynym jego plusem było to, że bywał dżentelmenem. Ale tylko bywał.
Upiłam łyk czekolady, którą zdążyłam sobie zrobić w domu nim wyszliśmy, rzucając papierek po proteinowym batonie na podłogę. Ettore nic na to nie powiedział; pewnie podejrzewał, że umyślnie go prowokuję (albo wpatrywał się zbyt intensywnie w przednią szybę, kto go tam wie?). Wobec takiego przyzwolenia ułożyłam stopy na desce rozdzielczej. Nie byłam pewna czy to było po to, aby go zdenerwować, wywołać jakąś konwersację, byleby nie musieć słuchać tego jazgotu, czy po to, by sprowokować go do udzielenia jakichkolwiek wyjaśnień co do Sonii. A nie zamierzałam pytać Ettora o to wprost! Jeszcze byłby skłonny myśleć, że jakkolwiek zależy mi na dowiedzeniu się czegokolwiek o kobiecie, której nawet nie znałam.
- Wiesz, na początku wydawało mi się, że w jakimś stopniu można byłoby nazwać cię damą, lecz takim zachowaniem utwierdzasz mnie w przekonaniu, iż nigdy nią nie byłaś. Zachowujesz się jak... niewychowany mieszczuch.
- Mam wrażenie, że chciałeś użyć innego słowa - rzuciłam spokojnie, popijając gorącą czekoladę. Co z tego, że przez przypadek poparzyłam się w język, zapominając o tym jaka jest gorąca? Ważne, że uzyskałam to co chciałam.
- Nie mam ochoty na kłótnie. Jestem prawnikiem. Dotąd byłem całkiem spokojnym, opanowanym prawnikiem, aż nie spotkałem ciebie. Po raz pierwszy w życiu mam ochotę kogoś zabić, chociaż jest to karalne, mam ochotę to zrobić. Jakoś bym się wyplątał z więzienia, w końcu znam masę sztuczek.
- Och! - zacmokałam z rozczuleniem - A więc myślałeś o mnie!
- Jak myślisz, na twoim nagrobku napiszą: "Najwredniejsza osoba na świecie" czy bardziej "Wrzód na dupie"?
Parsknęłam śmiechem. I choć widziałam, że prawy kącik ust Ettora zadrgał, nie uśmiechnął się.
- Też myślę, że wybiorą to drugie.
- Może w takim razie ci się zrewanżuję?
- Chcesz o mnie myśleć dłużej niż sekundę? - mężczyzna uniósł z rozbawienia brew.
- Myślę, że jestem wstanie się poświęcić - rzuciłam radośnie, upijając ostrożnie kolejny łyk czekolady. Gorący płyn podrażnił odrobinę mój okaleczony język, lecz nic nie dałam po sobie poznać. Tym bardziej, iż mógłby to odebrać jako brak pomysłów na napis na jego nagrobku. - Co powiesz na... Skoro "wrzód na dupie" jest już zarezerwowany... "Najgorszy towarzysz podróży"? "Najgorszy kierowca świata - nawet nie był wstanie porządnie przejechać babuleńki z wózkiem"? O! Albo " prawdziwy rekin biznesu" - brzmi najbardziej ironicznie więc się nada.
- Zrób coś dla mnie. Nie wysilaj się za bardzo. Twój mózg może tego nie przeżyć - spojrzał na mnie znad kierownicy. Poważnie, bez chociażby odrobiny wesołości. - Już teraz wykazuje poważny deficyt inteligencji.
Przewróciłam oczami, ale choć powinnam czuć się co najmniej urażona, czułam jedynie rozbawienie. Bawiłam się z nim lepiej, niż sądziłam, iż to jest możliwe.
- Może twoja inteligencja jest zbyt niska, by zrozumieć mój wybitny umysł?
- Eee... pozostanę przy tym deficycie - odparł wzruszając ramionami. - Bardziej mnie przekonuje niż ten twój "wybitny umysł". Jest o wiele... o wiele, wiele...
- Czy ty próbujesz się ze mnie nabijać? - zapytałam gwałtownie ruszając w jego stronę dłoń z papierowym kubkiem, tak że o mało nie rozlałam jej na drążek zmiany biegów.
- Ej! Uważaj! - krzyknął Ettore, łapiąc mój jedyny papierowy kubeczek i wyrzucając go przez okno, akurat w momencie kiedy nikt nie jechał po przeciwnej stronie drogi. Kubek trafił prosto w chodnik ochlapując mężczyznę wyprowadzającego na spacer białego, brzydkiego pudla. - Już nogi na desce rozdzielczej mogę znieść, ale ochlapanego tym ohydztwem, auta nie!
- Moja czekolada - jęknęłam żałośnie. - Jak mogłeś zrobić coś tak podłego?!
- Podłego? Ratuję twój chudy tyłek przed utyciem, powinnaś być mi wdzięczna!
- Wdzięczna? Wdzięczna?! A co cię obchodzi mój chudy tyłek?! Może on chce nabrać masy tłuszczowej! Zapytałeś go o zdanie na ten temat?!
- Rano powiedział mi wystarczająco wiele!
Otwierałam i zamykałam usta niczym ryba łaknąca powietrza, kompletnie nie wiedząc co na to odpowiedzieć. Ale z jednego od razu zdałam sobie sprawę.
Wiedziałam! Przyglądał się mojej pupie! A wmawiał mi, że interesują go bardziej konkretne kobiety. Też coś!
**********
Kiedy wreszcie wydostałam się z toalety, zaopatrzyłam się w batona czekoladowego, paczuszkę ciastek z kawałkami czekolady oraz (a jakże!) gorącą czekoladę, by przypadkiem nie zasnąć w aucie z tym... trutniem. Wolałam mniej więcej widzieć go w tych ciemnościach drogi. Jak już pragnął przez całą drogę milczeć lub rzucać jakimiś złośliwymi uwagami, to proszę bardzo! Ale nie miałam zamiaru - póki co - zasypiać. Tym bardziej przy jazgocie tej - pożal się Boże - muzyki, którą puścił z odtwarzacza Ettore, zapewne po to, aby mnie jeszcze bardziej zdenerwować. I mu się, kurna, udało!
- No wreszcie! - Ettore stał oparty o bok swojego luksusowego auta, wyraźnie wkurzony tym, iż się tak wlekłam. Nie powiem, że nie specjalnie. W końcu nie bez powodu przepuściłam przed siebie matkę z dzieckiem! - Dłużej się nie dało? - dodał poirytowany.
- Nie, nie dało! Nie było więcej kobiet do przepuszczenia w damskiej toalecie. A i kolejka przy kasie niespecjalnie się dłużyła - odparłam tak słodko jak się tylko dało, podchodząc do mężczyzny.
Włoch przeczesał dłonią swoje ciemne włosy, rzucając mi poirytowane spojrzenie zielono- niebieskich oczu. Chyba właśnie udało mi się wkurzyć prawdziwego "rekina biznesu". O ile w ogóle nim był, a nie tylko zmyślał, że zarządza wieloma winnicami i wykurzał konkurencje. Co wydawało mi się całkiem prawdopodobne.
Ettore wygładził białą koszulę, podwijając przy okazji rękawy do łokci, po czym rzucił kilka słów po włosku. Mimo, że brzmiało to całkiem ładnie, czułam, że to co powiedział wcale nie było miłe. I zdecydowanie było wysłane pod moimi adresem. Przez co miałam wielką, wręcz nieodpartą ochotę poprosić go, aby przetłumaczył mi swoje słowa, lecz podejrzewałam, że raczej mi tego nie wyjaśni. Zapewne przez mój niewątpliwy urok osobisty.
Aż prawie zapragnęłam przeprosić Ettora za swoje zachowanie. Właśnie prawie.
- Jesteś tak miły na jakiego wyglądasz - mruknęłam sarkastycznie.
- W takim razie muszę być niezwykle miły - odparł otwierając przede mną drzwi od strony pasażera, o które uprzednio się opierał. Chyba właśnie to było najgorsze - jego odciśnięta na szybie dupa. Oraz to, że mimo iż bywał chamski, był dżentelmenem. Chociaż nie! Tyłek przeważa wszystko! Teraz będę zmuszona wyglądać przez okno i widzieć ten odcisk. Brr!
- U ciebie to się raczej nie sprawdza - warknęłam sadowiąc się do środka.
Ettore schylił się, opierając dłoń o tylne drzwi, a prawą o ramę moich, które przecież powinien był zamknąć! Czego on znów ode mnie chciał?! Nie dość, że musiał odcisnąć swój tyłek na szybie?!
Poczułam się cokolwiek niekomfortowo, kiedy jego całkiem przystojna twarz znalazła się zbyt blisko mojej. Nie lubiłam takich sytuacji, ponieważ nigdy nie byłam wstanie się zdecydować czy napluć na takiego delikwenta, czy pozbawić go jedynek.
- Ty też nie jesteś aniołkiem, skarbie.
- Skarbie? Mógłbyś się bardziej wysilić, ale pewnie twoja pamięć szwankuje. Poczekaj, podpowiem ci. Z tego co pamiętam nie nazywam się "skarbem". Moje imię rozpoczyna się na literę "J".
- Och, no tak! - posłał mi złośliwy uśmieszek. - Daleko ci do skarbu. Naprawdę daleko - dodał przyglądając się moim błękitnym rybaczką; luźnemu, szaremu podkoszulkowi i czerwonym adidasom, przez które wyglądałam odrobinę zabawnie. Jak kangur w cyrku. - Wyglądasz bardziej na... dziesięć złoty. Albo i mniej z tym niechlujnym kokiem na głowie, który bardziej wygląda jak gniazdo.
Z oburzenia aż otworzyłam usta. Ettore zaś zachichotał, zamykając wreszcie drzwi. Z wściekłością na twarzy, otworzyłam batonik i wepchnęłam go sobie do ust, żeby przypadkiem nie powiedzieć za dużo. W ramach niemego protestu wobec słów mężczyzny, ściągnęłam buty i siadłam po turecku. Szkoda tylko, że nie włożyłam jakiś starszych skarpetek, tych pachnących...
- Żadnego komentarza? - zapytał Włoch, zatrzaskując drzwiczki ze swojej strony.
- Nie dam ci tej satysfakcji.
- Jaka szkoda, a tak na to liczyłem!
- Jestem pod wrażeniem, Ettore, nie spodziewałam się po tobie tak zaostrzonego sarkazmu!
- Ale i tak nie uda mi się ciebie przebić, Julio. Ty jesteś mistrzynią w tym fachu, aż mnie dziwi, że udało ci się... kogokolwiek przy sobie zatrzymać.
- Tak wiem to taaakie zaskakujące - warknęłam.
Przez chwilę nic nie mówił, tylko się głupkowato uśmiechał.
- Wymienić ci może najczęstsze przyczyny zabójstw? - Ettore posłał mi złośliwy uśmieszek. - Kradzieże, porwania i wkurzające, irytujące baby, które nie wiedzą kiedy przestać gadać. Zgadnij, które z tych trzech kategorii jest najbardziej popularne?
- Domyślam się, że to ostatnie - warknęłam wyglądając przez okno i... oczywiście miałam rację! Jego pośladki (całkiem kształtne) odbiły się na szybie. - Tyle, że nie wspomniałeś o istotnym fakcie. Nie bez powodu tak się sprawy mają. W końcu można winić tylko facetów.
Ettore zaśmiał się, a ja pisnęłam, gdy zrobił niebezpieczny manewr wyprzedzania na polnej drodze, kiedy z drugiej strony jechał tir. Jaki debil dał mu prawo jazdy? Pozwalając tym samym na wprowadzenie go do społeczności zmotoryzowanych i wiedząc jednocześnie, że to niebezpieczny, groźny dla otoczenia pirat drogowy!
Ten egzaminator musiał być napity!
- Chciałeś nas zabić?! - krzyknęłam z mocno bijącym sercem. Dla uspokojenia się wypiłam dwa duże łyki gorącej czekolady.
- Zabić? Niby dlaczego odnosisz takie wrażenie?
- Och, no nie wiem - wskazałam batonikiem trąbiącego na nas tira.
- Więc po co pytasz? Skoro sama nie masz pojęcia? - Ettore uśmiechnął się niewinnie. Zdecydowanie miał za dobry humor, a przecież po to z nim pojechałam, aby mu go doszczętnie zniszczyć!
Przeklinając pod nosem, dokończyłam jeść batonik i wypiłam gorącą czekoladę. Chyba miałam nadzieję, że to choć odrobinę zniweluje stres wywołany przez jakże imponujące sposoby prowadzenia pojazdów mechanicznych w wykonaniu Ettora Pisaequina. Jakkolwiek wymawia się to nazwisko.
Lekko naburmuszona spojrzałam na mężczyznę, mając nadzieję, że moje spojrzenie choć trochę go przerazi, bo przecież zabić go nie mogłam. Prowadził, a ja nie miałam zamiaru ginąć w wypadku samochodowym spowodowanym przez Ettora. Jeszcze policjanci pomyśleliby, że coś nas łączyło i warto załatwić nam wspólny grób! A ja nie chciałam użerać się z tym Włochem po wieczność.
Tyle, że on prócz drwiącego uśmiechu, który mi posłał dostrzegłszy jak na niego patrzę, nic sobie z tego nie zrobił.
- Tylko na tyle cię stać?
- Nie, ale jeśli cię zamorduję nie będę miała jak wrócić do domu - prychnęłam. - No i mogę wpaść w ręce porywaczy.
- Wątpię czy zainteresowaliby się takim babskiem jak ty.
Zapowietrzyłam się. Normalnie po raz pierwszy w życiu się zapowietrzyłam! Ten człowiek wprawiał mnie w tak mieszane uczucia, że nie mogłam się zdecydować czy czekać z zabójstwem, czy jednak nie.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top