Paniczny błogostan
Godz. 10:00
Judy spało się jak nigdy. Wczorajszej nocy ledwo co spała. Nie budziła się, ale ostatnie wydarzenia nie dawały jej spokoju. Ta noc była inna. Inna, ale znajomo spokojna. Nadzwyczajnie przyjemnie jej się spało. Tak było do czasu aż jej telefon postanowił inaczej. Dźwięk połączenia wybudził ją z tego błogiego stanu. Niechętnie chciała otwierać oczy. Wolała dalej leżeć.
Poprawiła się i ręką sięgnęła przed siebie, aby ją położyć. Trafiła jednak na coś. Było miłe w dotyku i emanowała kojącym ciepłem. Pogładziła chwilę to co wyczuła. Jednak w pewnym momencie się zatrzymała. Mimo że dopiero co wyszła z fazy marzeń sennych, jej telefon sprawił, że mózg dostatecznie się rozbudził by ogarnąć, że coś jest nie tak. Otworzyła oczy i zobaczyła przed sobą Carla.
Spał tak słodko. Jedno ucho miał na twarzy, a drugie leżało, ułożone w jej kierunku, opierając się na jej czole. Jedną ręką obejmował ją w pasie podczas, gdy druga służyła mu jako poduszka. Oczy otworzyły jej się szeroko, a z ust wydobył się okrzyk zdziwienia z nutką zażenowania. Odsunęła się od niego, ale jako że spali na kanapie w salonie, natychmiastowo z niej zleciała. Zrobiła taki raban, że nie trzeba było długo czekać na Carla, który natychmiastowo się poderwał do pionu.
Carl: "Co się dzieje?" rzekł, rozglądając się za źródłem hałasu.
Usłyszał ciche pojękiwanie Judy spowodowane upadkiem. Spojrzał się na nią, a ta szybko zakryła się uszami i odwróciła do niego plecami. Widział jak ściska uszy ze stresu, zasłaniając nimi twarz. Przetarł oczy, usiadł, a potem też zsunął się na podłogę. Zaraz obok niej. Objął ją ramieniem.
Carl: "Hej. Co to za nagła pobudka? Pali się, czy co?" próbował obrócić sytuację w żart.
Judy: "Co ja zrobiłam? Jestem taka głupia." odparła, kręcąc głową na boki i starając się jeszcze bardziej schować twarz za swoimi uszami.
Carl: "O co chodzi Judy?" zapytał z troską.
Judy odmówiła odpowiedzi jeszcze raz zaznajamiając Carla z jej plecami i zrzucając jego rękę. Carl nie odpuszczał. Przysunął się bliżej i zamknął ją w uścisku, kładąc głowę na jej barku.
Carl: "Powiedz. Zrozumiem wszystko." rzekł kojącym głosem, który... niestety nie zadziałał.
Judy : "Mieli rację. Jestem desperatką. Rzuciłam chłopaka, by następnego dnia spać z innym. Wspaniała definicja k..." wyrwała się lecz tym razem obróciła do niego, delikatnie odsłaniając oczy.
Carl: "Tylko nie mów tak o sobie. <Wtrącił> Szczególnie to co zamierzałaś powiedzieć właśnie w tej chwili. Wracając. Jeżeli ktoś tu ma być głupkiem, to ja. Oczy ci się kleiły, a potem odleciałaś. Oparłaś się o mnie i... spałaś tak słodko, że nie miałem serca cię budzić. Jak chciałem wstać to za każdym razem grymasiłaś. Po prostu... nie mogłem. Siedziałem więc dalej, ale mnie też znużyło. Co się potem stało, że skończyło się na leżeniu twarzą w twarz to nie wiem. Wiem jednak, że nie chciałem cię teraz wystraszyć, czy coś. Wybacz mi ogromnie." mówił przepraszającym głosem.
Judy spojrzała się na niego, ale on odwrócił wzrok. Widziała po nim, że jest mu bardzo wstyd. W jego głosie można było wyczuć nieco złości za to co się stało. Zrobiło jej się smutno.
Judy: "Oboje mieliśmy inną wizję wczorajszego wieczoru i... tej nocy." wymusiła na sobie lekki uśmiech.
Carl: "Najwyraźniej." powiedział rozbawiony.
Więcej nie mógł powiedzieć, bo przerwał im dzwonek telefonu. Judy sięgnęła po niego do kieszeni. Wyciągnęła go i zobaczyła kto do niej dzwonił.
Judy: "Kurcze. Zapomniałam o nim kompletnie."
Carl: "O kim?" zapytał z ciekawości.
Judy: "O braciszku."
Carl: "Odbierz i włącz na głośnomówiący." uśmiechnął się chytrze do niej.
Judy niechętnie to zrobiła.
Matthew: "Nareszcie! Gdzie ty się podziewałaś? Martwiłem się, że tak nagle zniknęłaś."
Carl: "Wybacz. To ten oto diabełek ją do tego nakłonił. Na swoją obronę powiem tylko, że dobrowolnie się zgodziła." szturchnął ją lekko z "bananem" na twarzy.
Obraza i uśmiech zagościł na twarzy Judy. Odpłaciła Carlowi pięknym za nadobne.
Carl: "I jeszcze bije. Czyli jednak to ja jestem aniołkiem."
Matthew: "Chwila moment. Kto mówi? Gdzie jesteś siora? Nic ci nie jest!?" było ewidentnie słychać zaniepokojenie i złość w jego głosie.
Judy: "To był Carl. Nieważne..."
Carl: "Nieważne? Czyli, że jestem nieważny? Czuję się oburzony." zaczął udawać, że poczuł się urażony. Przyjął nawet postawę obrażonej diwy.
Judy: "Jak słyszysz, wszystko u mnie okej. Sorki za zostawienie cię." powiedziała bratu.
Matthew: "Przeprosiny przyjęte. Spytaj się tego Carla, czy odda mi siostrę."
Carl: "Jasne braciak, ale wszystko zależy od niej." poczochrał ją po głowie.
Judy śmiejąc się , skuliła i odgoniła jego rękę.
Judy: "Wrócę za jakiś czas. Narka." skończyła rozmowę i odłożyła telefon.
Carl: "Skoro wszystko się wyjaśniło... to może coś wsuniemy na ząb?" wstał i podał jej rękę, aby ją podnieść.
Zgodziła się z nim. Tak samo jej brzuch. Złapała jego dłoń, a on ją podniósł. Wskazał na aneks i powiedział, by usiadła przy czarnym matowym stole, a on coś zrobi. Wpierw, w dżentelmeńskim stylu zapytał się jej czego by pragnęła. Rozbawiał ją tym. Robił to oczywiście z obowiązku, ale gdy widział jak ją bawią te ruchy, zaczął ich coraz więcej wykonywać. Wracając. W odpowiedzi dostał wolną rękę. Miał ją zaskoczyć.
Splótł palce, obrócił dłonie tak by ich spody były przed nim i wyprostował aż do usłyszenia charakterystycznego strzyknięcia stawów w palcach. Rozplótł palce.
Carl: "To będzie wyzwanie. Nic jeszcze o tobie nie wiem, a to znaczy, że mogłaś już kiedyś jeść to co zrobię." odparł, stojąc przodem do szafek, pocierając dłonią brodę.
Nagle wpadł na pewien pomysł. Latał między szafkami wyciągając paprykę, pieczarki, jajka, oliwki, olej i przyprawy takie jak chili czy sproszkowaną słodką paprykę. Gdy wszystko było gotowe, wyjął patelnię, włączył gaz i wylał masę na rozgrzany olej który wcześniej wlał. Trochę się też popisywał podrzucając potrawą na patelni. W końcu danie było gotowe. Postawił po talerzu dla każdego z nich i podzielił danie na dwie porcję. Odstawił wszystkie przybory do zlewu i podał sztućce.
Carl: "Proszę madame. Omlet, ale nie taki zwyczajny. Prosto lecz z pomysłem i co najważniejsze... ze smakiem." rzekł po czym siadł obok niej.
Judy wzięła pierwszy kęs. Omlet był wyśmienity. Nie mogła przestać jeść. Carla ucieszył ten widok. Udało mu się trafić z pomysłem. Kiedy skończyli jeść, Judy westchnęła ciężko. Niby nie było tego dużo, ale było bardzo sycące.
Judy: "To było genialne."
Carl: "Przepis jest ściśle tajny." rzekł, zabierając jej pusty talerz.
Judy: "Mi możesz przecież powiedzieć." wstała poszła za nim do zlewu.
Carl: "No nie wiem..." rzekł z uśmieszkiem, zaczynając zmywać.
Judy: "Okej panie tajemniczy. Co chcesz w zamian za ujawnienie tej jakże arcyważnej tajemnicy." oparła dłonie o biodra i uniosła brew.
Carl: "No-o-o jest taka jedna rzecz, ale na nią nie mam na razie co liczyć." wzruszył ramionami, odkładając kolejny talerz na suszarkę znajdującą się nad zlewem.
Judy pokiwała głową, złapała za ręcznik wiszący na uchwycie szafki i postanowiła mu pomóc wycierając na sucho to co on umył.
Judy: "Taka jedna rzecz, powiadasz?" zapytała na co jej przytaknął.
Judy: "To powiedz mi na ucho co to takiego."
Tak zrobił. Nachylił się, gotowy już jej powiedzieć. Uśmiech na jego twarzy zastąpiony został przez wyraz zaskoczenia. Domyśliła się. Okazało się, że miała chytry plan polegający na cmoknięciu go w policzek.
Judy: "Umowa to umowa. Teraz dawaj przepis." wróciła do wycierania, kątem oka oceniając jego reakcję.
Otrząsnął się szybko.
Carl: "Moja droga. Nie było żadnej umowy, a nawet jeżeli to nie spełniłaś wymogów." odparł.
Judy: "Ach. Te "diabelskie" układy. Zapamiętać. Diabeł nie dotrzymuje słowa." pokręciła głową i spojrzała na niego.
Carl: "A Anioły każdego przejrzą na wylot, zaglądając w jego duszę." skończył myć ostatnią rzecz i też na nią spojrzał.
Ich wzrok się spotkał. Oboje podziwiali swoje tęczówki. Żadne z nich nie mogło i nie chciało przestać.
Carl: "Mówił ci już ktoś, że masz niezwykły kolor oczu." podszedł do niej bliżej.
Judy: "Nie ty pierwszy i zapewne nie ostatni. Taka genetyka. Tylko ja i moja mama to mamy. Reszta moich sióstr ma typowe kolory. Słyszałam, że szansa na to jest taka sama jak szóstka w totku."
Carl: "Więc przede mną stoi zwyciężczyni genetycznej loterii. Mi się trafiły niestety piwne. Takie typowe." podkreślił końcówkę, odnosząc się do słów Judy.
Judy: "Niestety? Typowe? To też jest niezwykły kolor. Taki ciekawy i piękny. O! Widzę w co ty tu pogrywasz. To jednak jeszcze nie czas." powiedziała dotykając jego nosa palcem z uśmiechem na twarzy.
Judy: "A teraz jeśli pozwolisz. Mogę skorzystać z łazienki, aby się umyć?" zapytała szukając wskazówek gdzie ona może się znajdować.
Carl: "Jasne. Tamte drzwi. Zaraz przyniosę ci ręcznik i... Kiedy będzie ten czas?" skierował się do swojej sypialni.
Judy: "Będziesz wiedział." tyle mu odpowiedziała.
Po chwili wrócił i wręczył jej ręcznik. Parę minut później Judy już siedziała w wannie pełnej cieplutkiej wody. Myjąc się, myślała. Myślała nad jej relacją z Carlem. Wszystko zadziało się tak szybko. Za szybko. Nie spodziewała się tego lecz... jakaś cząstka jej serca mówiła, że wszystko jest w porządku. Może i mała, ale w jej głowie brzmiała jak cały tłum głosów.
Zastanawiała się również dlaczego nagle w jej życiu zapanował taki spokój. Była rozluźniona. Wszystko było okej, potem akcja z... Westchnęła głęboko. Nie chciała już o nim myśleć. Ustaliła to już nim i z samą sobą. Zapomnieć i żyć dalej. Unieszczęśliwianie się nie jest miłe. Teraz jednak było dobrze. Jej kawałek morza, zwanego życiem, nie był już targany przez sztorm wydarzeń. Teraz było spokojne.
Oparła głowę i wpatrywała się w sufit.
Judy: "Czemu życie jest takie dziwne... takie szalone i zakręcone?" szepnęła do siebie, zamykając oczy.
Judy: "Dlaczego raz zachowuje się jak matka? Troskliwa, kochająca i wspaniałomyślna. Pochwali, nagrodzi... pogładzi po głowie." myślała.
Judy: "Dlaczego innym razem jest jak ojciec. Surowy, nieustępliwy... ciężki do zniesienia. Zgani, ukarze... da klapsa w tyłek."
Judy: "Czemu w moim przypadku, życie było jak ojciec? Surowo mówiło, żeby nie być z... nim. Nie ustępowało w próbach przemówienia mi do rozsądku aż... miałam już dość. Nie chciałam już więcej słuchać, a ono pewnie sądzi, że wygrało... Teraz rozumiem ten spokój. Każde dziecko ucieka zawsze do matki. Nie ważne jak bardzo kocha ojca, zawsze matka będzie na piedestale.
Matka kocha swoje dziecko bezwzględnie. Pocieszy w smutku. Ukoi w bólu. Uspokoi w gniewie. Wesprze w walce ze strachem. Przeprowadzi przez ciemność... i ogólnie, zawsze będzie przy tobie. Ochroni przed niebezpieczeństwem." leżała, pozwalając na napływ tych dobrych myśli.
Judy: "Trafiłam na Carla. Pocieszył w smutku. Ukoił mój ból. Nieświadomie uspokoił moją rozgniewaną duszę. Zwalczył mój strach. Stał się światełkiem w ciemności..."
Judy była odprężona. Myśli i spokój, którego szukała i który znalazła oraz ciepło wody... otumaniły ją. Odcięły od rzeczywistości tak bardzo, że nie zauważyła iż osunęła się pod wodę. Rozluźnione ciało nie pilnowało jej bezpieczeństwa. Każdy mięsień był tymczasowo zwiotczały. Te utrzymujące usta w zamknięciu również. Woda napłynęła jej do wnętrza. Gdy tylko trafiła dalej, uruchomiła kaskadę działań obronnych.
Mięśnie napięły się do granic możliwości. Oczy otworzyły się najszerzej jak tylko mogły. Przez płyn do kąpieli, który wlała wcześniej, zaczęły ją boleć. Nie było to jednak priorytetem jej mózgu, który poczuł się zagrożony. Tyle działań musiał wykonać by przeżyć. Dla Judy była to po prostu panika.
Wypuściła powietrze z płuc. Szukała oddechu, ale nie mogła go znaleźć. Oczy piekły ją niemiłosiernie, a rękami i nogami chlapała jak tylko mogła, szukając czegoś czego mogła by się chwycić. Ruchy były jednak mocno nieskoordynowane. Wszystko co widziała było rozmazane. Miotając się natworzyła tyle piany, że biel była dominującym kolorem w polu jej wzroku. Słuch też był na nic.
Nagle poczuła czyiś chwyt na barkach. Delikatny ale zarazem mocny. Pociągnął ją do góry, wyciągając głowę z wody, a potem ją całą z wody. Poczuła na plecach jakiś miękki materiał. Był to chodniczek leżący przed wanną. Chwilę później została przekręcona na bok. Kaszlała wypluwając z siebie wodę której się porządnie nałykała. Próbowała przetrzeć oczy aby coś zobaczyć ale nic to nie dawało.
Gdy już skończyła pluć wodą, podniosła się, by siedzieć. Widziała tylko rozmazaną brązową plamę, ale wiedziała, że był to Carl.
Carl: "Hej wszystko w porządku? Jesteś cała?" w głosie dało się słyszeć troskę, a zarazem strach.
Do oczu zaczęły jej się cisnąć łzy. Były one jednak niewidoczne. Nie do rozróżnienia od zwykłych kropel wody. Dopadła do niego, zamykając go w szczelnym uścisku. Tak szczelnym i silnym jakby chciała go udusić. Carl dopiero po chwili poczuł jej stan. Delikatne spazmy miotały jej głową. Czuł jak jej broda wbija się raz zarazem w jego bark. Niepewnie i powoli, objął ją również.
Carl: "Ale napędziłaś mi stracha. Nie rób tak więcej. Prawie dostałem zawału. Proszę." starał się mówić w taki sposób, by nie wzięła jego słów jako obwinianie jej za coś.
Czuł jednak, że graniczy to z niemożliwością więc już szykował się na wyjaśnianie. Judy jednak nic nie mówiła. Czekał. Dał jej czas na uspokojenie się. Bał się jednak, że zrobił to czego chciał uniknąć. Obawiał się, że już od momentu jak zaczął, ona już czuła się winna. Czuł, że już jest dobrze. Jednak mijały kolejne sekundy, a ona tylko go ściskała. Nie ruszała się. Uścisk nie stawał się ani mocniejszy, ani też choćby o odrobinę nie zelżał.
Carl: "Powiedz coś Judy. Hej. Jesteś ze mną... czy jak? Hej!"
Chciał ją odsunąć aby spojrzeć w twarz i mieć pewność, ale... poczuł opór. On chciał, ale ona już nie. Był pełen odmiennych emocji. Przerażenie, troska, zdziwienie i spokój. Spokój nastał gdy w końcu, na granicy słyszalności.
Judy: "Zawsze przy mnie. Ochroni przed niebezpieczeństwem." ścisnęła go jeszcze mocniej.
Carl był zdezorientowany tymi słowami. Niby pokrywały się z obecną sytuacją, ale były zarazem, tak jakby wyciągnięte z kontekstu. Bliżej im było do tego drugiego. Musiał pomyśleć, a Judy ochłonąć. Jak wcześniej przyklęknął przy niej tak teraz usiadł obok niej. Bok w bok lecz zwrócony nogami w drugą stronę niż ona.
Zastanawiał się. Dlaczego tak się stało? Jakim cudem, świadomie, można było się prawie utopić? Co najważniejsze. Co miała na myśli, mówiąc te sześć słów?
Siedzieli tak już kilka minut, a żadna odpowiedź, nie majaczyła się nawet w jego głowie. Pojawiało się tylko więcej i więcej pytań.
Czemu go nie puszczała? Czekała na coś? Na kogoś? Na niego? Na jego odpowiedź? Działanie? Tylko na co? O co jej chodzi?
Bił się mentalnie, że nic nie wie. Starał się znaleźć odpowiedź na każde z tych pytań. Wtedy coś go drgnęło. W jego głowie pojawił się pociąg myśli. Lokomotywą było olśnienie. Jej słowa dokładniej. O to jej chodziło. Każdy kolejny wagon był odpowiedzią na wcześniejsze pytania.
Wiedział już wszystko.
Carl: "Wszystko będzie dobrze." powiedział cicho.
Uścisk zelżał, a ona...
Hejo hejo Z tej strony Kilokero1
Wstyd i hańba mi za takie długie wstawianie rozdziału, ale w końcu jest. Co nie?
^To jest zapewne wasza odpowiedź^
Rozdział bez błędów interpunkcyjnych i składniowych jest sponsorowany przez Wiktoria7Black :D
Przypominam też o kilku rzeczach :
1. Konkurs z rozdziału : "Akcja, wybuchy i... poranna rutyna"
2. Facebook'owa strona : https://web.facebook.com/Kilokero11/
3.Komentujcie bym miał jakiś feedback o tym co uważacie, że jest okej, a co nie za bardzo.
4.Nie zapomnijcie wytknąć wszelkie błędy typu : literówki, ortografy czy interpunkcję lub nieścisłości (to tyczy się również innych rozdziałów) Będę je systematycznie naprawiał.
Bye bye
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top