1 (a). Niebieski dom
Fryzura doktora Mazura była bardzo porządna. Jasne włosy zaczesał do tyłu i przyklepał żelem, tak aby żaden kosmyk nie opadł na czoło. Był przystojny jak aktorzy z lat siedemdziesiątych, podłużna twarz, kanciasta szczęka, głęboko osadzone, niebieskie oczy, długi, prosty nos i wąskie usta, z ledwo zauważalnymi wargami. Józia spoglądając ukradkiem na doktora zauważyła, że jest bardzo do niego podobna. Tylko włosy miała roztrzepane po dzisiejszym wysiłku i się cała farbą ubrudziła. No i ta upiorna, czerwona koszula w kratę. Gdyby nie to, wyglądaliby jak rodzeństwo.
Cała rodzina Józi była ciemna, tata, mama, młodsza Kaśka i starsza Aleksandra. Ciemne oczy, ciemne włosy, a gdy słońce tylko mocniej zagrzeje, skóra im się brązowi. Tylko Józia była blada, a po dniu spędzonym na słońcu wracała czerwona jak rak. Sąsiedzi żartowali, że adoptowana, a ci odważniejsi dogadywali, że nie z tego ojca. Dziewczyna jak była mniejsza, mocno przez to płakała, teraz wie, że oni w życiu nie poznali jej babci Jadzi. Babcia jest naocznym dowodem, że Józia należy do tej rodziny. Nie dość, że cała biała jak ona, to i wyłupiaste oczy po niej miała. Mówi, że takie oczy widzą lepiej, więc niech Józia się cieszy, bo nie jest ślepa jak inni. Mówiła, też wiele innych głupot, ale ostatnio babcia już nic nie mówi. Mieszka dwie ulice dalej, ale od tej sytuacji w ogóle nie pokazywała się w domu Ryszewek. Parę dni temu Józia widziała ją za siatką jak przyglądała się domu, jednak tylko gdy babcia zauważyła dziewczynę w krzakach, szybko odeszła i nawet się nie przywitała. Józię to zdziwiło, ale miała ciekawsze rzeczy na głowie niż babcia.
Gdy weszli do jadalni, ojciec w końcu wypuścił córkę z uścisku, a ta od razu podbiegła na koniec pokoju, by usiąść jak najdalej. Skuliła nogi pod pośladkami i nawet nie spojrzała na okna. Nie przepadała za wizytami doktora. Siedział u nich bardzo długo, pił te swoją kawę i mówił o Józi tylko, że nie do Józi, a do ojca i matki. Na początku jeszcze słuchała o czym mówią, ale doktor zawsze zaczepiał o temat mycia się, więc dziewczyna wtedy już przestawała. Mówił, że on nauczy Józię higieny, ale co on tam, wprowadzi się, żeby jej przypilnować?
Ojciec podszedł do ekspresu i zaczął przygotowywać kawę. Jako jedyny obsługiwał te maszynkę. Elżbiecie chyba nie chciało się uczyć, akurat lubiła jak podawano jej napoje czy jedzenie. Aleksandra również pijała kawę, ale Aleksandry już nie było. Na samą myśl o starszej córce ojcu osuwał się grunt spod nóg. Oparł się dłońmi o ciemny blat i patrzył jak filiżanka wypełnia się kawą. Wszystko by dał, żeby zamiast z doktorem, pić kawę z Oleczką.
- Dopiero teraz ze szpitala mogłem wyjść. Przywieziono nowego pacjenta i z pozoru to taki normalny chłopak, bardzo kulturalny i dobrze się wysławia - mówił doktor Mazur, ale zamiast patrzeć na Bartosza, ojca Józi, ten patrzył gdzieś za nim, przypominając sobie sytuacje. - Ale widzi pan jak to grzecznością łatwo oszukać człowieka. Chłopak zakatował swojego kolegę, nasza profesor będzie prowadzić jego badania.
Doktor przerwał i zaczął wyjmować papiery ze swojej teczki, a Bartosz spuścił wzrok i spojrzał na palce swoich rąk. Na co mu teraz o tym opowiada, niby doktor a ogłady nie nauczony. Podniósł filiżankę i zaniósł ją doktorowi. Przez chwilę stał tak nad nim i patrzył na dokumenty, które po kolei kład na stole. Wyniki badań Józi, recepty i dalej by się im przyglądał, gdyby nie chrząknięcie doktora. Usiadł na przeciwko gościa.
- Pracownicy, którzy przywieźli go do nas - kontynuował Mazur - mówili, że przez całą drogę nazywał ich śmieciami i groził, że jego matka się nimi zajmie, że niby zniszczy ich życie, bo jest sędziną. Gdy był już w gabinecie, to bardzo spokojny, nigdy bym nie pomyślał, że może być tak agresywny.
- Nic nie słyszałem, żeby w gazetach pisali o tym chłopaku. - odpowiedział ojciec - Syn sędziny? U nas w mieście nie ma żadnej sędziny.
- A, bo to rodzina z Kowalków, kawał drogi. Do nas po prostu ciężkie przypadki przychodzą.
- Kowalków, ładnie, prawie jak konwalie - wtrąciła Józia. Konwalie były jej drugimi ulubionymi kwiatkami, po niezapominajkach.
- No raczej nazwa nawiązuje do kowali, nie do konwalii Józiu, ale jak wolisz - odparł ojciec a córka tylko spojrzała na niego obrażona. - No ale powiedziałem, jak wolisz, w sumie taka nazwa od konwalii to ładniej.
- Nie ma co wymyślać, nazwa od kowali. - Doktor zakończył temat i wyrównał dokumenty, ojciec się zawstydził, a Józia jeszcze bardziej się obraziła. - Przyszedłem, bo otrzymałem wyniki badań Józi. Przekazano mi również opinię psychiatry, ja swoją również napisałem i mam ze sobą. Chciałbym ją państwu przeczytać, żeby nie było żadnych nieścisłości.
-Dobrze, dobrze, ja tylko do Elżbiety przetelefonuję, powinna niedługo być, ale może coś ją zatrzymało. Wie pan, ona tak teraz lubi wyjechać i pomyśleć...
-Oczywiście, panie Bartoszu, wszystko rozumiem - przerwał ojcu doktor. - Zaczekamy, mam chwilę.
Po chwili ciszy, doktor zaczął pytać o samopoczucie. Józia postanowiła się nie odzywać, skoro nikogo nie interesowała. Ojciec jak zwykle musiał się z nią nie zgadzać, a przecież sam nie wie skąd pochodzi nazwa tego miasta. A doktor niby czytał książkę na temat tego miasta? Józia w to wątpiła, więc równie dobrze nazwa mogła pochodzić od konwalii. To, że jest młodsza znaczy, że jej zdanie się nie liczy? Zdenerwowana rozejrzała się po podłodze i od razu zapomniała o całej historii z Kowalków.
Podłoga była cała w wodzie! Ciemne panele mieniły się na niebiesko, a widać je było tylko dlatego, ponieważ woda była taka czysta! Józia sięgnęła dłońmi za siebie i łapiąc oparcie, powoli opuściła lewa stopę. Zaciskała mocno usta, mrużyła oczy i wyciągała się jak mogła, ale nawet jakby przyrzekła na swoje życie, to nie mogła dosięgnąć stopą dna. Usiadła z powrotem wygodnie na krześle, odetchnęła i na powrót starała się wyciągnąć jak tylko możne. Już zaczynało brakować jej tlenu w płucach i była gotowa dać sobie chwilę, gdy poczuła lekkie łaskotanie na dużym palcu stopy. Na dnie coś było i chciało ja łaskotać! To mogła być ławica malutkich rybek, takich których nigdy nie będzie mogła mieć w akwarium, musiała się im przyjrzeć. Ułożyła nogę znowu pod pośladkiem i łapiąc się brzegu krzesła, zamknęła oczy i zanurzyła głowę pod wodę. Józefina czując, że praktycznie do ramion jest w wodzie z ekscytacją otworzyła oczy i dopiero po chwili zauważyła, że nosem dotyka podłogi. Ale co w takim razie ją połaskotało, przecież miały tu być rybki, które wcześniej ocierały się o jej stopę! Uniosła głowę z nad podłogi i mimo że mało co widziała przez otaczająca ją ciemność jaskini, dostrzegła wybijający się po lewej stronie kolor. Aż Józią wzdrygnęło, czerwony! Ale co on tu robił w jej niebieskiej wodzie?
Zasmuciła się tym odkryciem i już miała się wynurzyć, gdy zauważyła, że czerwony pełzł do niej. Bardzo powoli ale ewidentnie się zbliżał. To zaintrygowało Józię i ona również postanowiła zbliżyć się do czerwonego, przecież nie mógł się tu pojawić znikąd. Odkąd pelargonie zwiędły, pojawiał się tylko gdy doktor Mazur postanowił obrać się w niego. Ale doktor siedział teraz nad powierzchnia wody, nie powinno go tu być.
Wciąż trzymając głowę blisko podłogi, sunęła powoli w lewo. Czerwony zaczął robić się jaśniejszy, a Józefina zaczęła widzieć więcej, jakby jakaś szczelina w jaskini oświetlała to miejsce. Teraz wyraźnie widziała jak kolor czerwony był wypluwany z włochatego kamienia. Głupie pomyślała i sięgnęła lewą ręka po kamień, chciała go wyrzucić by nie psuł wody. Gdy szarpnęła za włosy, kamień przeturlał się i zobaczyła na nim swoja twarz. Nie, twarz Józi wygląda inaczej! Czyja to buzia? Nie mogła na nią dłużej patrzeć, kolor czerwony wypływał z ucha twarzy, a ten czerwony, dokładnie ten czerwony bardzo dobrze znała. Odepchnęła się ręka od podłogi i widząc jak czerwony, który z nadzwyczajną prędkością podążał za nią, wrzasnęła i wynurzając głowę uderzyła jej tyłem w wejście jaskini.
- Józia, Józiu...
Józefina wyła z bólu i nie mogła przestać płakać, bo po uderzeniu całe oczy zalały się jej w czerwieni. Nie mogła ani na chwili ich otworzyć, bo miała wrażenie, ze ktoś kluje ja w tył czaszki i szczypie w skórę głowy.
- Mamo! Mamo!
- Jestem Józiu, kochanie, coś ty robiła pod tym stołem? - Elżbieta pytała rozdygotana i przytulając mocno córkę, próbowała masować jej obolałą głowę.
----------------
Hejka, 3 lata później a ja postanowiłam sobie skończyć drugą cześć pierwszego rozdziału. To nie jest najlepszy pomysł by mnie obserwować, ale zapraszam. Pozderki!
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top