09 | why can't we be friends.

17 / 04 / 2002
[ P L E R O N E ]
77MB P19841980 + 1111620

Nie było tam nic wyjątkowego. Ot, kolejne miejsce, w którym wskaźnik przestępczości wykracza poza skalę, a mieszkańcy to ostatnie kurwy, z którymi lepiej się nie zadawać. Alkohol był tani i zwykle niezbyt dobry, jedzenie nie miało smaku. Plerone było planetą, na której zjawiał się ten, kto przed czymś uciekał, albo miał naprawdę chujowy tydzień i musiał utopić smutki w szklance z napojem bogatym w procenty.

To było też miejsce tego typu, na którym ― z wielu niewyjaśnionych powodów ― można było łatwo wkręcić się na dobrą imprezę w przeznaczoną dla tych bardziej majętnych klientów. I Milky Blue wiedziała, że żeby się dostać do takiego miejsca, trzeba było po prostu być cholernie pewną siebie i dobrze ubraną osobą.

Siedziała przy barze, obserwując gości na głównym parkiecie; podświetlał się na kolorowo w tych miejscach, w których ktoś akurat postawił stopę. Ślady znikały kilka sekund później, jakby nigdy nie istniały. Fascynowało ją to, i wyglądało naprawdę fajnie. Co jakiś czas wdawała się w krótką, niezobowiązującą pogawędkę z barmanem, korzystając w najlepsze ze wszelkich dobrodziejstw gospodarzy.

― No, no, no.

Męski głos, który już skądś kojarzyła, rozbrzmiał zaraz obok niej. Podskoczyła na miejscu, zaskoczona, ale po chwili znowu przybrała pokerową twarz i wywróciła oczami, udając zirytowaną.

― Kogóż to moje oczy widzą. Śliczna koleżanka z Xandaru ― dodał po chwili, zajmując wolne miejsce obok dziewczyny. Milky odstawiła kieliszek po swoim ostatnim drinku na bar, po czym zaczęła stukać paznokciami w blat, mocno rozdrażniona samą obecnością tego kolesia, który właśnie uśmiechał się do niej zadziornie. Miała ochotę zetrzeć mu ten uśmieszek z ust, najlepiej stołkiem, żeby zapamiętał.

― Perfidny złodziej od Łowców ― odparła, przechylając lekko głowę. ― Przydałoby się przynajmniej znać twoje imię, żebym wiedziała, kogo podkablować moim ziomkom. Szybko cię dojadą. Daję im trzy dni, i to maksymalnie.

Chłopak zaśmiał się wesoło, wyraźnie rozbawiony jej groźbami. Nie brał tego na poważnie. Przywołał barmana gestem ręki, mówiąc:

― Dla tej pani to, co poprzednio, a dla mnie... może Star Blast. Ja płacę.

No raczej, pomyślała sobie Milky.

― ...to jak ci się wydaje moje pieniądze? ― zapytała, ale darmowego drinka odmówić nie zamierzała. ― Założę się, że zajebiście.

― Ty jesteś z Duchów, no nie? ― całkowicie zignorował jej pytanie, zadając swoje własne. Milky zmarszczyła czoło, zaskoczona obrotem sytuacji, ale pokiwała powoli głową, niepewna jego zamiarów. Chłopak znowu na nią spojrzał, ale tym razem było w tym geście coś, co mocno ją zaniepokoiło.

Zainteresowanie.

― Znam tylko jedną panienkę, która się z nimi buja na dłuższą metę. Także, niech zgadnę... Milky Blue. Nie powiem, wyjątkowe imię. Jeszcze nigdy nie słyszałem takiego.

― Czyli ty musisz być tym "smarkaczem" ― nakreśliła w powietrzu cudzysłów palcami, ― którego Udonta kiedyś przygarnął pod swoje skrzydła.

― Oto i ja. Jedyny w swoim rodzaju.

― ...a na imię masz...?

― Peter Quill. Lepiej znany jako Star-Lord.

Uśmiechnęli się do siebie, a Milky wyciągnęła rękę w kierunku nowego znajomego. Popatrzył przelotnie na jej dłoń, po czym ujął ją pewnym ruchem i złożył przelotny pocałunek na jej wierzchu. Milky pokręciła głową z politowaniem, już zapisując sobie notatkę w głowie, żeby uważać na jego podstępne sztuczki.

― Także, ten... wybacz ten wyskok na Xandarze. Sama rozumiesz, taki biznes. ― Quill podjął nieciekawy temat, a młoda Blue wzruszyła ramionami.

― Mój ojciec nazywa to ryzykiem zawodowym. Tylko zawsze powtarza, żeby często zmieniać swoje ofiary, którym podbiera się zlecenia, bo szybko robią się nudne.

― To raczej nie jest główny powód.

Zamilkli na chwilę, dziękując barmanowi za drinki. Przez jakiś czas siedzieli w ciszy, sącząc powoli alkohol i obserwując gości kręcących się po parkiecie w rytm muzyki, która nie przypadła im do gustu, ale żadne z nich tego nie skomentowało. Czasami tylko krzywili się, kiedy głośność stawała się nie do zniesienia.

― Hej, Blue ― zaczął znowu Peter, nachylając się w stronę Milky, żeby lepiej go słyszała. ― Chcesz się stąd wyrwać?

Milky prychnęła śmiechem, a jego mocno zbiło to z tropu.

― Okej, po pierwsze ― powiedziała głośno, podnosząc palec wskazujący na wysokość swojej twarzy. ― Nie jestem tobą zainteresowana. Po drugie, wybacz, ale dzieli nas spora przepaść, którą nazywam ojcem wszechwładnym. Tobie lepiej jest znany pewnie jako Ethan Blue. A po trzecie... nie jestem zainteresowana.

― ...ej, no tu będę się kłócił, bo idę o zakład, że widziałem, jak zerkasz na moje usta.

― Tak, bo skupiałam się na słuchaniu ciebie, kretynie. Ludzie tak robią, wiesz? Robią tak bez ukrytych powodów.

― Tyle, że ja znam ten typ spojrzenia.

Pokręciła energicznie głową, zeskakując z wysokiego stołka barowego. Zabrała ze sobą swoją torebkę i kieliszek z drinkiem, ale zanim odeszła, zerknęła jeszcze na Petera i rzuciła krótkie:

― Twoja ksywka... jest denna!

Peter Quill wydawał się niewzruszony tym tekstem, ale prawda była taka, że Milky Blue właśnie uderzyła w czuły punkt, chociaż nie była tego świadoma. Obserwował ją uważnie, aż nie zniknęła w bocznym korytarzu, który ― o ile dobrze pamiętał ― prowadził na balkony. I wahał się jeszcze chwilę; bo nie był pewien, czy powinien za tą dziewczyną pójść, czy po prostu odpuścić.

― Red Planet poproszę. I jeszcze jedną kolejkę dla tego pana ― mruknęła do barmana ciemnoskóra kobieta, która pojawiła się ni stąd, ni zowąd. Peter przez chwilę wpatrywał się w nią, mocno skołowany; nie był pewien, czy nie zauważył jej przez to, że skupił się na Milky, czy może ona naprawdę wyrosła spod ziemi. Miała na sobie elegancką, długą, czarną sukienkę, a jej równie ciemne włosy zaplecione były w misterny kok z tyłu głowy. ― Co tak siedzisz i się gapisz, jak ostatni idiota? ― zapytała, a Peter rozchylił usta, gotowy odpowiedzieć; z tym, że nic sensownego nie przyszło mu do głowy. I nieznajoma zauważyła, że Star-Lord ma problem, bo zachichotała cicho. ― Leć za nią.

― ...co? ― wydusił Peter, mrugając nerwowo kilka razy.

― No leć za tamtą dziewczyną. Widziałam, jak na nią patrzyłeś.

Co prawda ta kobieta nie wydawała się jakoś wiele lat starsza od niego, ale Peter odnosił dziwne wrażenie, że biła od niej dziwna... aura. Jej spojrzenie przenikało go na wylot, jakby mogła wyczytać z jego oczu wszystkie pragnienia i sekrety, które sprytnie maskował. A przynajmniej tak mu się wydawało.

― Mówię ci, dzieciaku; biegnij za nią, bo potem będziesz żałował ― dodała jeszcze, po czym odebrała swojego drinka od barmana, nawet mu nie dziękując. Zerknęła za to jeszcze raz na Petera i mrugnęła do niego porozumiewawczo, salutując na odchodnym, i zanim zdążył się zorientować, zniknęła gdzieś w tłumie.

Trochę tak, jakby nigdy nie istniała.

A Peter po prostu wykonał jej polecenie.

────*.·:·.☽✧ ✦ ✧☾.·:·.*────

Plerone nie miała w sobie nic wyjątkowego; poza jedną rzeczą. Otaczały ją mgławice, więc co wieczór, kiedy robiło się ciemno, niebo rozświetlały setki kolorów, wymieszane z miliardami gwiazd błyszczącymi wątłym blaskiem. Milky Blue może nie była wielką fanką słabego alkoholu i żarcia, które nie miało smaku, ale kochała kosmos ponad życie. Dlatego siedziała przy balustradach na balkonie tego hotelu, do którego wkręciła się podstępem na niezłą imprezkę, i uważnie przypatrywała się sklepieniu, myśląc o tym, jakie cuda skrywa wszechświat.

― Wow.

Oczywiście, że ten debil musiał przerwać tak przyjemną chwilę. Milky wywróciła oczami, biorąc głęboki wdech, żeby trochę się uspokoić; w tym czasie Peter zdążył już zająć miejsce obok niej. Obydwoje zaczęli machać nogami w przód i w tył, obserwując gwiazdy.

― Niezły widoczek ― dodał Quill, zaraz potem spoglądając wymownie na młodą Blue, jakby oczekiwał od niej jakiejś reakcji. ― ...wiesz, co sprawiłoby, że ten moment byłby jeszcze lepszy?

― Milczenie? ― zapytała Milky cicho, a Peter zaśmiał się cicho. Zaczynało mu się podobać to przekomarzanie. Zazwyczaj dziewczyny szybko mu ulegały, a ta jakoś wyjątkowo długo się opierała.

― Nie. Dobra muzyka.

Blue wreszcie zaszczyciła go spojrzeniem; w jej oczach odbijały się te kolorowe mgławice nad ich głowami i Peter musiał przyznać, że o sekundę za długo wpatrywał się w tę dziewczynę z delikatnym, ledwo dostrzegalnym uśmiechem na ustach. Coś w sobie miała. Jeszcze nie wiedział, co takiego, ale naprawdę chciał się dowiedzieć. Odpiął od paska spodni swojego niebieskiego Walkmana, ale kiedy zauważył, że Milky uparcie grzebie w swojej torbie, najwyraźniej czegoś szukając, uznał, że na nią poczeka.

W końcu wyciągnęła kilka płyt i jakieś w miarę okrągłe, srebrne urządzenie, dołączając do niego kilka kolejnych, tylko cieńszych i odrobinę mniejszych.

― ...co to jest? ― zapytał Peter, marszcząc czoło w zainteresowaniu. Milky uniosła brwi, zaskoczona jego reakcją.

― ...Discman? ― odpowiedziała, jakby to było coś oczywistego. ― To ostatnio hit. Znaczy, na Ziemi.

― ...kim jest Avril Lavigne?

― Stary, królową Pop Punku, w jakim świecie ty żyjesz?

― Innym, najwyraźniej. Czy ty słyszałaś kiedyś prawdziwą muzykę?

― Ja przepraszam bardzo, a co masz przez to na myśli? ― mruknęła oburzona Milky, a Peter pomachał jej przed nosem swoim Walkmanem. Napis na kasecie w jego środku dumnie głosił: "AWESOME MIX, VOL 1". Milky zastanawiała się przez moment, ile chłopak musi mieć takich składanek, skoro to dopiero pierwsza z nich. ― ...musisz być bardziej dokładny.

― Widziałaś kiedyś Walkmana, no nie? ― zaśmiał się Peter, odłączając jej słuchawki od Discmana i podłączając je do drugiego wejścia w swoim urządzeniu.

― To ma dwie wejściówki?! ― zapytała z niedowierzaniem, a Quill pomyślał, że to słodkie, że tak się tym podekscytowała. ― Bez. Jaj. Mój ojciec miał jakiś felerny model, dlatego rzuciłam to cholerstwo kilka lat temu. Poza tym, teraz płytki zawojowały rynek.

― Nic nie pobije kaset ― stwierdził z westchnieniem Peter, nakładając swoje słuchawki. Milky uśmiechnęła się do siebie samej, kiedy robiła to samo, co on. ― Okej, teraz nauczę cię szacunku do prawdziwej muzyki.

― Znam trochę starych kawałków, jeżeli o to ci chodzi ― zaśmiała się lekko, chowając swojego Discmana z powrotem do torby, i przysuwając się odrobinę bliżej do Petera. ― Mój tata w sumie wypieprzył większość kaset, ale kilka udało mi się odratować.

― Okej, to co kojarzysz?

― Billa Withersa. Johnny'ego Nasha...? O, Fleetwood Mac ― przypomniała sobie jeszcze, pstrykając palcami. Peter obserwował ją uważnie, kiwając głową powoli w zamyśleniu.

― Fleetwood Mac to sztuka, nie muzyka.

― ...nie wiem, znam tylko jeden kawałek.

― Jezu, serio? ― zapytał, otwierając szeroko oczy. Milky wzruszyła ramionami, odrobinę zawstydzona. ― Boże, ty biedna istoto, nie masz nawet pojęcia, ile tracisz. Okej. Okej, to się da jeszcze naprawić. Ostrzegam, że nie pamiętam, w którym momencie zatrzymałem kasetę, także...

Peter wcisnął przycisk odtwarzania zaraz potem, a przyjemne nuty "Fooled Around And Fell In Love" Elvina Bishopa sprawiły, że uśmiech Milky Blue stał się jeszcze szerszy i bardziej szczery. Zaczęła się powoli kołysać w rytm muzyki, wsłuchując się w słowa, a Peter Quill doszedł do wniosku, że nie może oderwać od niej wzroku. To go trochę przerażało, ale zbagatelizował to uczucie, po prostu skupiając się na tym magicznym momencie, który miał trwać tak krótko.

― Możemy iść do mnie. Puściłbym ci kilka fajnych kawałków ― mruknął, czując się nadzwyczaj niepewnie. Miał takie dziwne wrażenie, że stąpa po niepewnym gruncie. Milky westchnęła cicho, znowu wbijając wzrok w niebo, jakby za wszelką cenę chciała uniknąć patrzenia na swojego nowego kumpla.

― Nie mogę. Ojciec by mnie zabił. Ogólnie to Udonta też pewnie najchętniej urwałby mi łeb za to, co teraz robimy.

― ...no ale przecież nikt się nie musi dowiedzieć, nie?

Miał rację. Milky pomyślała nawet, że to naprawdę kusząca propozycja. I już miała mu odpowiedzieć, że chyba nic się nie stanie, jeżeli spędzą ze sobą trochę więcej czasu, kiedy ktoś brutalnie zacisnął palce na jej przedramieniu i pociągnął ją do góry. Słuchawki spadły jej z głowy, kiedy zachwiała się niebezpiecznie, zaskoczona, że już nie siedziała, a stała na własnych nogach, i patrzyła w oczy swojego kochanego tatusia.

― ...mogę to wyjaśnić ― zaczęła, ale Ethan wyraźnie nie był w nastroju na słuchanie jej marnych tekstów. Dlatego spuściła głowę w geście skruchy, bawiąc się nerwowo swoimi palcami. ― ...mówiłam ci, że podebrał mi zlecenie.

― Cyrus czeka na dole. Na statek. Ale już, kurwa. W podskokach ― syknął przez zaciśnięte zęby Ethan, wypuszczając dziewczynę z uścisku.

Milky się nie kłóciła; schyliła się tylko, żeby podnieść swój plecak. Zerknęła jeszcze przelotnie na Petera, jakby chciała mu powiedzieć, że spotkają się innym razem, po czym uśmiechnęła się do niego smutno i zgodnie z poleceniem ojca uciekła z balkonu.

― ...ej, nie możesz...

― Quill, tak? ― Ethan przerwał Peterowi perfidnie, splatając ręce na piersi i patrząc na niego z góry, z taką dziwną wyniosłością. Peter także podniósł się z podłogi, kiwając głową powoli. ― Tak myślałem. Udonta ci nie powiedział, żeby nie wkładać palców między drzwi, bo to się dla ciebie źle skończy?

― Coś tam wspominał ― przyznał Quill, wzruszając obojętnie ramionami. Za wszelką cenę starał się obrócić całą sytuację w żart, ale miał dziwne przeczucie, że akurat tym razem mu nie wyjdzie. ― Ale ja ogólnie rzadko kiedy go słucham. Nie przepadam za jego durnymi zasadami.

― ...jak typowy, durny gówniarz. Zajmij się sobą, Quill. To moje ostatnie ostrzeżenie.

Ethan nie powiedział już nic więcej. Po prostu odwrócił się na pięcie i także ruszył w tę stronę, z której przyszedł. Miał tylko odebrać córkę z tej durnej planetki. I, jak zwykle, coś musiało się spierdolić. Jakoś go to nie dziwiło; po części już nawet do tego przywykł.

Peter zacisnął dłonie w pięści, mocno zirytowany tym, jak go potraktowano. Pospiesznie zebrał swoje rzeczy i ruszył w pogoń za Duchami; dogonił ich dopiero na stacji wylotowej, kiedy już mieli wsiadać do czarnego, matowego statku.

― Ethan! ― krzyknął, zwracając na siebie uwagę trzech osób. Przez kilka sekund jego wzrok padł na Milky, która także nieśmiało zerkała w jego kierunku. Wydawało mu się, że się uśmiechała. Nie miał pojęcia, czy to dlatego, że za nimi pobiegł, czy po prostu bawiła ją ta cała sytuacja. ― Jesteśmy tylko przyjaciółmi!

Przywódca Duchów miał ochotę odpowiedzieć mu od razu; ale zamiast tego wybrał inny sposób. Podszedł bliżej, tak szybko, że Peter aż cofnął się o krok, zaskoczony jego gwałtownymi ruchami. I zaczął mu grozić palcem, jak małemu dziecku, które potrzebuje dosadnego tłumaczenia, bo inaczej nie pojmie przesłania.

― Nie ― warknął Blue. ― Nie jesteście. Myślisz, że jestem ślepy? Myślisz, że nie widzę, co robisz? Trzymaj się od niej z daleka, Quill. A jeżeli usłyszę, że przez ciebie spadł jej chociaż jeden włos z głowy, będziesz miał na dupie połowę galaktyki. Gwarantuję ci to.

― Czyli co? Będziesz ją trzymał pod kloszem przez resztę życia?

― Aż umrę. Plus kilka lat, żeby być pewnym, że nikt mnie z grobu siłą nie wyciągnie.

― Przecież...

― Odpuść, Quill ― Ethan ponownie mu przerwał, ale tym razem był już bardziej opanowany. Upór tego smarkacza zaczął go po prostu śmieszyć; chociaż gdzieś w głębi Blue czuł się trochę tak, jakby właśnie dawał wykład samemu sobie. ― Ty na nią po prostu nie zasługujesz. Daj znać jak uratujesz świat, albo coś.

Peter już się nie odzywał. Uznał, że nie ma sensu walczyć z Ethanem Blue. Quill miał własny plan ― poczekać, aż nadarzy się okazja, i znowu złapać Milky samą, pod pretekstem oddania jej słuchawek, które zostawiła przy jego Walkmanie. Miał dziwne wrażenie, że zrobiła to celowo. I liczył na to, że się nie mylił. Dlatego po prostu zacisnął zęby i odpuścił; za to kiedy Ethan odwrócił się do niego plecami, zdążył jeszcze puścić oczko do Milky, która zacisnęła usta w cienką linię, żeby jakoś ukryć uśmiech.

Daj znać, jak uratujesz świat, albo coś.

Te słowa dźwięczały w głowie Petera Quilla niczym klątwa przez wiele, wiele lat.

────*.·:·.☽✧ ✦ ✧☾.·:·.*────

17 / 04 / 2002
[ N I E O K R E Ś L O N E P O Ł O Ż E N I E ]

Zabronił jej się z nim widywać, ale doskonale wiedział, że już nie powstrzyma tej serii nieszczęśliwych zdarzeń. Ethan nie potrafił się z tym pogodzić. W jego mniemaniu Milky zasługiwała na kogoś lepszego; nie na banitę, który nawet nie należał do ich klanu. Kogoś, z kim byłaby naprawdę szczęśliwa. Kogoś, przy kim byłaby bezpieczna.

Kilkanaście lat temu nawet nie potrafił sobie wyobrazić, że kiedykolwiek znajdzie się w tak beznadziejnej sytuacji; ale oto tkwił w niej, przeklinając swoją własną głupotę.

Od kiedy Yondu w ramach zemsty za ocenianie jego życiowych decyzji wpakował go do kicia, Ethan miał ochotę obedrzeć go ze skóry. A jego własna córka ― jego krew i największa duma ― oczywiście musiała zacząć zadawać się ze smarkaczem, którego Udonta (najpewniej) ocalił od niechybnej zguby. Żeby tego było mało, ten młody mu kogoś przypominał. I to go wkurwiało najbardziej.

Peter Quill był jak on sam, wiele lat temu. Przerażał go ten fakt. Bo cała ta farsa wydawała mu się dziwnie znajoma. Księżniczka i złodziej. Gdzieś już to kiedyś widział, i wcale nie miał na myśli Gwiezdnych Wojen. Ethan Blue już raz przeżył tę historię.

Nie miał zamiaru być świadkiem kolejnej tragedii.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top