07 | wild world.

13 / 03 / 2000
[ A T O N E ]
AAFR C99932111 + X245651

Czasami Yondu Udonta pierdolił głupoty.

Ale Ethan musiał przyznać, że w tej jednej kwestii miał całkowitą rację. Za bardzo się starał być dobrym ojcem, i to uśpiło jego czujność. Afiszował się z miłością do tej małej dziewczynki i niektórzy uznali nawet, że za bardzo zmiękło mu serce. I niektórzy zaczynali to zauważać. Nawet Jeelsie sądziła, że to ją zdecydowanie martwi (chociaż zaraz potem zarzekała się, że jest dumna z tego, jak Ethan traktuje swoją córkę).

I to właśnie dlatego przystopował. Uparcie zaczynał ją usamodzielniać i konsekwentnie ją od siebie odsuwał. Często posyłał ją na akcje z Cyrusem, bo to do niego miał największe zaufanie. Wracała ze swoim wujkiem z wielkim uśmiechem na ustach i ― jak zwykle zresztą ― torbą pełną łupów, zgarniając dumne pochwały od ojca, które zazwyczaj objawiały się w postaci całusa w czubek głowy. Bywało, że zaraz potem czochrał jej włosy, ku jej niezadowoleniu.

Milky Blue była stworzona do czegoś większego. Wiedział o tym, bo ciągle rwała się do jakiejś roboty. Ciągle mało było jej adrenaliny i przygody, chociaż w chwilach kryzysu okazywała się być pierwszorzędnym tchórzem. Dla przykładu? Kradła Cyrusowi ciastka z jego specjalnej skrytki, chociaż doskonale wiedziała, że potem jej się za to oberwie, bo to była jedna z tych nielicznych rzeczy, których nienawidził. Jeelsie uważała, że Milky była cholernie odważna, ale Ethan wychował ją w inny sposób. Dlatego prowadziło ją doświadczenie i to, co jej wmawiano przez tyle lat.

Widzisz niebezpieczeństwo? Spierdalaj w przeciwnym kierunku.

Uważała się za tchórza, bo tym właśnie miała być. Bo to była ta bezpieczniejsza opcja. Bo tak mówił tata.

Na szesnaste urodziny po raz pierwszy zabrali ją na akcję po naprawdę ogromne zlecenie; wszystko mieli zaplanowane od początku do końca i pewni byli, że całość pójdzie gładko jak z płatka. I Ethan wiedział, że po tym czekał go jeszcze jeden, ostatni krok, po którym ptaszyna wyleci z gniazda. I był pewien jednego; że jego córka wsiąknie w ten wielki świat i już nie będzie do niego wracać równie chętnie, co wcześniej. Już odczuwał stratę, a przecież jeszcze nie miała miejsca. Najzwyczajniej w świecie się bał. I nie potrafił się z tym wszystkim pogodzić.

Zdaniem Ethana, Milky Blue nadal była maleńka, a świat był ogromny i pełen niebezpieczeństw. Potrafiła czarować słodką buźką i ciepłym uśmiechem, ale przetrwanie wymagało czegoś więcej. Serce mu pękało, kiedy myślał o tym, na ile różnych sposobów wszechświat mógł ją zniszczyć. Jak miała sama stawić czoła temu całemu złu, które Ethan już kiedyś widział?

...nikomu zresztą nie życzyłby takich przeżyć. Tym bardziej swojej jedynej, ukochanej córeczce.

────*.·:·.☽✧ ✦ ✧☾.·:·.*────

13 / 03 / 2000
[ N I E O K R E Ś L O N E P O Ł O Ż E N I E ]

Okrutna rzeczywistość dogoniła ich szybciej, niż Ethan mógł się spodziewać. Zbyt długo żył w cukierkowej krainie szczęścia.

Kiedy wrócili na główny statek po tej akcji, z której efektów byli niezwykle dumni, na pokładzie było zdecydowanie zbyt cicho. Później przez wiele lat Ethan Blue wypominał sobie, że całkowicie to zbagatelizował; machnął na to ręką, uznając, że nie ma w tym nic podejrzanego. Toteż Milky Blue weszła na pokład pierwsza, skocznym krokiem, gotowa pochwalić się swoimi osiągnięciami reszcie rodziny.

Zniknęła za zakrętem, nucąc coś pod nosem, a Ethan, Cyrus i reszta drużyny skupiła się na rozładowywaniu łupów. Nie zdążyli nawet poważnie zabrać się za robotę, bo usłyszeli coś, co sprawiło, że po plecach przeszedł im nieprzyjemny dreszcz. Zastygli w bezruchu, kiedy przerażony, rozdzierający serce pisk Milky echem poniósł się po korytarzach.

― ...szkrabie? ― wyrwało się Ethanowi, zanim nie puścił się biegiem w głąb statku, szukając swojego największego skarbu. Cyrus i reszta chłopaków ruszyli w jego ślady, łapiąc za broń, gotowi do akcji. ― Milky?!

Stanął jak wryty, kiedy zobaczył wreszcie, co doprowadziło jego córkę do takiego stanu. Poczuł się tak, jakby ktoś tak mocno uderzył go w pierś, że całe powietrze uciekło z jego płuc. Przez chwilę nawet wydawało mu się, że zacznie się dusić, ale w ostatniej chwili udało mu się zaczerpnąć głęboki oddech, kiedy ratował się przed upadkiem i oparł o ścianę.

Zrobiło mu się słabo. Ostatni posiłek nagle pojawił się w jego gardle.

Cyrus zjawił się na miejscu zdarzenia zaraz po nim. I w pierwszym odruchu złapał za ramię bratanicy i przyciągnął ją do siebie, mocno przytulając i szepcząc ciche: "nie patrz już".

― Ethan ― odezwał się cicho Cyrus, kiedy reszta zespołu także do nich dołączyła i zareagowała podobnie do swojego przywódcy. Wszyscy wpatrywali się w obrazek przed sobą jak zaczarowani, nie do końca wierząc w to, co widzą. ― Ethan, zabieram ją.

Cyrus objął dziewczynkę stojącą obok niego ramieniem i odwrócił ją plecami do całego widowiska. I chociaż on sam też miał nogi jak z waty, to dzielnie stawiał kolejne kroki, oby tylko odsunąć Milky od całej tragedii, której była świadkiem. Nie potrafił usunąć tych wspomnień z jej pamięci i był pewien, że na długo z nią pozostaną. Miał ochotę zrzucić winę na Ethana. Miał ochotę krzyczeć: "MÓWIŁEM CI, ŻE TAK WŁAŚNIE BĘDZIE". Z drugiej strony dziękował temu wiecznie okrutnemu wszechświatowi, że zapłakana dziewczynka z trudem stąpająca obok niego była bezpieczna.

― Wujku ― wyszeptała, a Cyrus doszedł do wniosku, że przestała szlochać. Mokre ślady łez nadal były widoczne na jej policzkach, ale już nie płakała. Zatrzymała się na środku korytarza, wbijając w niego to swoje przenikliwe spojrzenie, i zapytała:

― ...czy my jesteśmy tymi złymi?

Cyrus Blue zawsze miał odpowiedź na wszystko. Ale nie tym razem. Nie miał pojęcia, jak to się stało, ale nie potrafił wydusić z siebie słowa. Mocniej zacisnął palce na jej ramieniu, a potem kucnął przed nią i w ciszy znowu ją przytulił. Z tym, że tym razem to nie ona potrzebowała tej bliskości, tylko on sam. I chyba doskonale o tym wiedziała, bo głaskała go delikatnie po plecach.

...czym oni sobie na nią zasłużyli?

Ethan Blue też nie znał odpowiedzi na to pytanie.

Tak, to prawda, w pierwszej chwili był załamany. Nie mógł powstrzymać łez, które cisnęły mu się do oczu. Ale im dłużej wpatrywał się w otwarte oczy Jeelsie ― teraz pozbawione wyrazu i jakichkolwiek uczuć ― tym bardziej czuł, jak w piersi rozpala się żywy ogień nienawiści. Nie był pewien, do czego tak naprawdę miał największe wyrzuty; czy do wszechświata, czy do siebie samego, czy do tego, co odważył się zrobić coś tak bestialskiego.

Wszędzie było przerażająco dużo krwi. Ethan uważał nawet, że twarz Jeelsie na tle tej czerwieni będzie dręczyła go w koszmarach przez kolejne kilkadziesiąt lat. Jak się później okazało, tak właśnie było, ale w tamtej chwili Ethan Blue myślał o innych rzeczach.

O tym, że znał wszystkich tych ludzi, których pewien drań zamordował bez serca i litości. O tym, że kabel był owinięty wokół szyi ciemnoskórej kobiety, której nieruchome ciało wisiało zaraz pod sufitem głównej sali. O tym, ile par martwych oczu wpatrywało się w niego z cierpieniem i zawodem. O tym, że jego córka równie dobrze mogła być jedną z ofiar.

Tak mocno zaciskał dłonie w pięści, że knykcie mu posiniały, a paznokcie boleśnie wbijały się w skórę. Zgrzytał zębami, myśląc nad tym, kto mógłby mu pomóc w jakikolwiek sposób odegrać się na tych draniach.

― Zajmijcie się nimi ― rozkazał, odwracając się tyłem do miejsca zbrodni. ― Na miłość boską, zacznijcie od Jeelsie, ona na to nie zasługiwała. Ona zasługiwała na więcej.

― ...a ty co niby zrobisz?

Luke Saws jako jedyny miał wystarczająco dużo odwagi i silnej woli, żeby cokolwiek z siebie wykrzesać. Ethan podniósł wzrok, aby na niego spojrzeć, i mruknął:

― Zadzwonię do kolegi.

────*.·:·.☽✧ ✦ ✧☾.·:·.*────

15 / 03 / 2000
[ C O N T R A X I A ]
M15 5127512731 + X1955KX

― Zimno tu jak w psiarni.

― Taki klimat ― stwierdził z westchnieniem Yondu, zamawiając drinki dla siebie i Ethana. Ten drugi przetarł twarz dłonią, pociągając rzewnie nosem, jakby zaraz miał się rozpłakać. Nic takiego się jednak nie stało; wręcz przeciwnie. Wypił jednym haustem cały alkohol, który dostał w szklanym kieliszku, po czym oparł się o bar i westchnął ciężko. ― ...a tobie co?

Gdyby wzrok mógł zabijać, Yondu Udonta już dawno by nie żył. Ethan wahał się jeszcze przez chwilę, ale w końcu odpuścił. Po prostu opowiedział swojemu przyjacielowi, jak to znalazł na swoim statku prawie całą załogę wyrżniętą w pień, włącznie z Bogu ducha winną Jeelsie, która została powieszona. Yondu uniósł tylko brwi, prosząc barmana, żeby zostawił przy nich butelkę, bo ― jak to sam uznał ― to nie była rozmowa, którą można było przeżyć na trzeźwo.

― Mówiłem ci, że cię dojadą ― mruknął Udonta, kręcąc głową z politowaniem. Ethan naprawdę chciałby się kłócić, ale w głębi serca wiedział, że ten niebieski koleś ma rację. Dlatego siedział cicho. ― ...to czego ty ode mnie oczekujesz?

― Wiem, że też nie przepadasz za Marą ― odparł natychmiast Ethan, polewając kolejną kolejkę jakiegoś naprawdę mocnego alkoholu. Czuł, jak pali go w przełyku i ustach, ale po trzecim kieliszku przestał zwracać na to uwagę. ― Dojebmy mu.

― Jeżeli chcesz go zabić, to powodzenia. Koleś jest jak karaluch. Nie do zajebania.

― Nie będę nikogo zabijać, nie jestem nim. Wiem, że nie da rady go tak po prostu zabić. Ale spokojnie, jestem pewien, że pewnego dnia karma go dopadnie... a póki co, ej, Yondu. Chodź go, kurwa, okradniemy do gołego.

― ...pogrążasz się.

Ethan nie wytrzymał. Z całej siły uderzył pięścią w blat baru, aż kilka indywiduów w lokalu spojrzało na niego spode łba. Nie mogło go to mniej obchodzić. Wpatrywał się uparcie w Udontę, i nawet przez myśl mu nie przeszło, że mógłby równie dobrze dobić go teraz tą swoją przekombinowaną strzałką. Wiedział, że wpadł w amok. Wiedział, że gdyby Orion Mara nawinął mu się pod ręce, to po prostu by go zabił. Ale w tle majaczył jeszcze zdrowy rozsądek, który mówił mu, że nie był mordercą.

Nie był Orionem Marą. Zdrowy rozsądek podpowiadał mu, że był Ethanem Blue; złodziejem, tchórzem i krętaczem. Bratem najsprytniejszego faceta, jakiego kiedykolwiek poznał, i ojcem najcudowniejszej dziewczynki, jaką kiedykolwiek widział. Był wieloma rzeczami, ale nie bezwzględnym mordercą.

― Pomóż mi ― dodał po chwili Ethan. ― Bo oszaleję. Mara zamordował moich ludzi bez zastanowienia. Zamordował kobietę, która w pewnym sensie wychowywała mi córkę przez te wszystkie lata razem ze mną. I wiesz, co jest najgorsze? Zrobił to w urodziny mojego dziecka. Dumy mojej.

Nie mógł sobie wybaczyć biednej Jeelsie. Cholernie mu zależało na tej kobiecie. Oddała im tyle lat swojego życia; tak po prostu. Mogła odejść i zacząć od nowa; zmienić imię, poszukać jakiejś pracy. Mogła. Ale nigdy tego nie zrobiła, chociaż wiedziała, że to wszystko może się tak skończyć. A on uparcie powtarzał jej, że jest całkowicie bezpieczna i nigdy nie pozwoli, aby stała jej się krzywda, chociaż sam nie do końca w to wierzył, i... ona chyba też nie.

Pomimo to, została. I zapłaciła za to najwyższą cenę.

To byli jego ludzie. Jego przyjaciele. Ci, z którymi jadał obiady, kolacje. Ci, z którymi świętował zwycięstwa i okradał banki. Ci, którzy trwali przy nim niezależnie od sytuacji. Ci, z którym ufał. Ci, których znała jego córka. Byli jego rodziną.

― Blue, tylko pogorszysz sprawę ― Yondu uparcie starał się przemówić przyjacielowi do rozsądku, chociaż był chyba świadomy tego, że znajduje się na przegranej pozycji. ― I jeszcze wciągniesz w to mnie. Słuchaj, ja mam wystarczająco dużo własnych problemów.

― Powiedziałbym, że nie mam już nic do stracenia, ale obydwoje wiemy, że to byłoby największe kłamstwo świata.

― To odpuść.

― Nie.

Milczeli przez chwilę. Yondu zamknął oczy i próbował znaleźć jakieś wyjście z tej sytuacji. Nie uśmiechało mu się wkręcanie w konflikty z Lotnikami, bez względu na to, jak dobrym przyjacielem był Ethan Blue. Czasami wymagał po prostu za wiele.

― Dasz moim chłopakom wasze stroje ― zaczął wreszcie Udonta, wzdychając ciężko i pocierając czoło dłonią. ― I zobaczymy, co się da zrobić. I dzielimy się zyskami, Blue. Jak wywiniesz mi taki numer, jak im, to ja też stanę się twoim najgorszym koszmarem. I... musisz coś dla mnie zrobić w zamian, Blue.

― Kurwa, stary, nieba ci przychylę ― zaoferował się podekscytowany Ethan, klepiąc przyjaciela po ramieniu. ― Czego ci trzeba?

― ...wstawisz się za mnie u Stakara Ogorda. I będziesz, kurwa, ostrożniejszy.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top