04 | 50 ways to leave your lover.
15 / 08 / 1983
[ M O R A G ]
M31V J00443799 + 4129236
Nienawidził ślubów.
Nie to, że na jakimś kiedyś był. Właściwie to nigdy nie widział takiej ceremonii z prawdziwego zdarzenia. Był pewien, że zanudziłby się na śmierć na tego typu uroczystości; raz z Cyrusem nawet śmiali się, że kogo, jak kogo, ale Ethana nigdy na ślubnym kobiercu nie zobaczą. Za to obydwoje kochali wesela. Tak, imprezy to już co innego. Można było wbić bez problemu, napić się, znaleźć jakąś dziewczynę, z którą miło można było spędzić czas i przy okazji zwinąć kilka rzeczy.
Głównie przy gratulowaniu młodej parze wstąpienia na nową ścieżkę życia.
W temacie tej "nowej ścieżki życia" ― być może właśnie przez nią Ethan nie potrafił wyobrazić sobie siebie z obrączką na palcu. Albo czymkolwiek innym, co miałoby symbolizować związek małżeński. Nie, to nie było w jego stylu. On był tym, który "nową ścieżkę życia" obierał co tydzień, jeżeli nie co wieczór. Jego plany na najbliższą przyszłość zmieniały się z prędkością światła, bo Ethan Blue nie myślał przyszłościowo. Nie żył kolejnym rokiem, tylko godziną. Minutą. Sekundą.
A jednak, od kiedy poznał Jewel, czasami miał takie dziwne wrażenie, że jego postrzeganie świata się zmieniło. Na lepsze, czy na gorsze ― nie miał pojęcia. Nadal próbował to zrozumieć, ale opornie mu szło.
Był tego dnia bardzo rozkojarzony; na tyle, żeby Cyrus to zauważył i sam pomyślał, że jego brat wpędzi ich w niezłe kłopoty tego feralnego dnia.
Kiedy przylecieli na Morag, dochodziło południe. Rzadko zdarzało im się prowadzić akcję w biały dzień; zwykle czekali do zachodu słońca, by pod osłoną nocy pojawić się i zniknąć bez wzbudzania niepotrzebnego zamieszania. Tym razem było inaczej, i Cyrus trochę się tym martwił.
Wejście przy wschodnim skrzydle było obstawione przez zaledwie dwóch strażników, których Ethan nie kojarzył nawet po tak wielu wizytach w tym miejscu. Oni sami wyglądali na mocno zawiedzionych; Luke uznał, że najpewniej przegrali jakiś zakład i zamiast na ceremonii ślubnej, skończyli na tak mało znaczącej pozycji. Prędko się z nimi uporali. Wszystko szło tak łatwo, że bracia Blue sami się dziwili.
To było proste. Zbyt proste.
Koledzy w korytarzu prowadzącym do skarbca byli odrobinę bardziej skupieni na swoich obowiązkach. Nie gawędzili radośnie, ale Ethan mógł się założyć, że tak samo, jak on, nasłuchiwali uważnie, co się dzieje na placu przed pałacem.
Rzucili Luke'a na pierwszy ogień. Chłopak zerknął na nich z czystą nienawiścią w oczach, ale prędko wszedł w rolę zagubionego gościa weselnego; po czym, kiedy już strażnicy nabrali jakichś podejrzeń, wyjął broń i pozbył się aż dwóch z nich. Reszta jego kolegów rzuciła się na pomoc, w duchu modląc się o to, żeby nikt nie podniósł alarmu, bo wtedy byliby skończeni.
I Ethan ― stojąc przed wejściem do skarbca bez uszczerbków na ciele i psychice ― doszedł do pewnego wniosku: że to nadal było zbyt proste. A jeżeli życie czegoś go nauczyło, to był to jeden łatwy do zapamiętania fakt; że kiedy coś idzie zbyt gładko, to znak, że los tylko czeka, aby to spierdolić, wykorzystując ten maleńki błąd, na który nikt nie zwrócił uwagi.
Aż w myślach wyliczył sobie wszystko, co zrobili; dwóch ze swoich ludzi postawił przy wschodnim skrzydle w strojach straży, żeby nie wzbudzać podejrzeń. Musieli tylko zabrać te wszystkie klejnoty i spieprzyć, gdzie pieprz rośnie, a potem rozliczyć się z tymi dupkami, Lotnikami. Wydawało mu się, że plan się powiedzie.
― Cale ― odezwał się Ethan, wskazując ręką na wrota do skarbca. ― Czyń swoją powinność.
Młody chłopak puścił przyjacielowi oczko, śmiejąc się cicho, po czym rozłożył na podłodze swój sprzęt. Kilka mechanicznych przedmiotów zalśniło w wątłym świetle korytarzowych lamp fluorescencyjnych. Zgodnie z rozkazem, Cale zabrał się do roboty, majstrując przy skomplikowanym mechanizmie zamka. A w tym czasie reszta Duchów obstawiała miejscówkę.
― Dlaczego to tak długo trwa? ― zapytał Cyrus jakieś dziesięć minut później, ale Cale podniósł palec wskazujący na kilka chwil, marszcząc czoło w skupieniu. ― Stary, ceremonia się niedługo skończy.
― Cale, sprężaj się ― dodał Ethan; ręce splótł na piersi, uważnie obserwując poczynania swojego kolegi. Co jakiś czas nerwowo oblizywał usta, niecierpliwie przestępując z nogi na nogę. ― Mówiłeś, że dasz radę otworzyć to cholerstwo...
― Bo dam radę, kurwa ― odpowiedział Cale, wyraźnie wkurzony. ― Potrzebuję jeszcze tylko kilku minut...
― Nie mamy kilku minut. Mam ci je wyczarować?
― ...tak, najlepiej swoim milczeniem, kretynie.
Ethan uniósł brwi, spoglądając znacząco na swojego brata, który miał taką samą minę. Cyrus wzruszył ramionami, układając usta w podkówkę. Czas mijał nieubłaganie, ale w końcu wszyscy usłyszeli długo wyczekiwany szczęk zamka, a Cale klasnął w dłonie. Wyrwał mu się krótki krzyk zwycięstwa, ale prędko przywołał się do porządku; zebrał z podłogi swój sprzęt i podniósł się z klęczek, mówiąc:
― Mówiłem, że dam radę.
Bracia Blue popchnęli ciężkie drzwi; a po chwili uśmiechnęli się do siebie nawzajem, już wyobrażając sobie to cudowne życie w dostatku, które mogły zapewnić im klejnoty zgromadzone w skarbcu. Ich koledzy wyminęli ich w przejściu, bez zastanowienia rzucając się na bogactwa, zanim Blue mogli cokolwiek powiedzieć.
I tu właśnie dali wielki pokaz swojego profesjonalizmu i popełnili błąd, którego potem, w przyszłości, wystrzegali się niczym ognia.
Coś piknęło nieprzyjaźnie w jednym kącie. Potem w drugim. Potem w trzecim. Potem nagle wrzawa na placu ucichła, a w korytarzu dało się usłyszeć multum kroków. I zanim Duchy zdążyły się obejrzeć, w wejściu do skarbca zjawili się następcy tronu w dostojnych, odrobinę ekstrawaganckich strojach i towarzystwie oddziału strażników, którzy bez zastanowienia wycelowali broń w grupę banitów.
Ethan wstrzymał oddech. I to bynajmniej nie dlatego, że znalazł się w takiej, a nie innej sytuacji; aż miał ochotę dać sobie w twarz za to, że gapi się na Jewel z lekko rozchylonymi ustami i oczami jak spodki. Nie tak miało być. Na jej twarzy malowało się przerażenie pomieszane z wściekłością i niedowierzaniem. No, to by się zgadzało. Pewnie spodziewała się rabunku jej komnat. Albo komnat rodziny królewskiej.
Ale nie samego skarbca.
Cyrus przymknął powieki, w myślach wyklinając swoją głupotę. Mógł przewidzieć, że porywają się z motyką na słońce, ale musiał też przyznać, że nawet jego skusiły te błyskotki. Rozejrzał się po swoich kompanach niedoli, aż czując, jak żołądek podchodzi mu do gardła. I jeszcze Ethan, który stał tam jak cholerny słup soli, wlepiając swoje wielkie gały w...
...no, trzeba było przyznać, że Jewel była śliczna i miała czym zwabić naiwnych kolesi do swojego łóżka.
Trochę jak Ethan.
― Jewel.
To wyrwało się Ethanowi mimochodem w tym dziwnym tonie, którego nie potrafił określić. Wpatrywał się w nią z uwielbieniem, chociaż jej twarz wyrażała bardziej niedowierzanie, niż zadowolenie z jego kolejnej wizyty. Tym razem było inaczej. Tym razem stali po dwóch różnych stronach barykady. On właśnie podbierał jej własności, a ona bez problemu go na tym przyłapała.
― Znasz go, wasza wysokość? ― zapytał jeden ze strażników; najwyraźniej wyższy rangą, bo i ilość kolorowych odznak na jego mundurze na to wskazywała. Jewel przełknęła głośno ślinę; w skarbcu panowała tak nieprzenikniona cisza, że dziewczyna nie zdziwiłaby się, gdyby każdy usłyszał tę nutkę niepewności w jej głosie i to, jak waliło jej serce.
― To... ― zawahała się. Wszystkim wydawało się, że szukała odpowiedniego słowa na określenie tego, co łączyło ją z Ethanem, i pewnie właśnie tak było. Tylko ich dwójka czuła gdzieś tam, w głębi serca, że to było coś więcej, niż tylko przelotny romans. ― ...przyjaciel.
― Przyjaciel? ― zainteresował się "nadęty kretyn", czyli przyszły król w eleganckim, błyszczącym odzieniu. Jewel pokiwała głową powoli, nie spuszczając wzroku z Ethana, jakby obawiała się, że mężczyzna zaraz weźmie nogi za pas i tak się skończy jego marny żywot. Odstrzeliliby go bez większego problemu.
― Z Oblion ― tłumaczyła Jewel, dzielnie brnąc głębiej w swoje kłamstwo. Cyrus zmarszczył lekko czoło, odrobinę zaskoczony tym, że jeszcze nie skazali żadnego z nich na śmierć tak o, z biegu. Och, nie; tutaj zbiła go z tropu. I próbował zrozumieć, jaki miała w tym wszystkim cel. Czy to była kolejna gierka? Czy naprawdę zależało jej na jego bracie? ― ...to wyjątkowa sytuacja ― zwróciła się do swojego narzeczonego, odrobinę ciszej, ale jednak nadal na tyle głośno, by Duchy mogły usłyszeć tę wymianę zdań. I Cyrus doszedł do wniosku, że ona naprawdę robi to celowo, z własnej woli. Najwyraźniej nie była aż tak bezwzględna, jak uważał. ― Potrzebujemy chwili, żeby ochłonąć. Poinformujcie poddanych, że ceremonia koronacji odbędzie się za godzinę na placu.
To był ton nieznoszący sprzeciwu. I Cyrus spodziewał się negatywnej reakcji ze strony niedoszłego króla. Zamiast tego, ponownie tego dnia został wprawiony w osłupienie, bo mężczyzna kiwnął głową, ucałował dłoń młodej kobiety i przystał na jej warunki, wpatrzony w nią jak w obrazek.
Młodszy z braci Blue wreszcie pojął tę zależność. Inni mogli tak patrzeć na Jewel; jak na dzieło sztuki, które zapierało dech w piersiach i sprawiało, że każdy tracił zdolność racjonalnego myślenia. Ale ona? Ona była wyjątkowym przypadkiem. I albo była niesamowicie dobrą aktorką, albo... ten typ spojrzenia, którym inni obdarzali ją, był przeznaczony tylko dla jednej, wyjątkowej osoby.
― Zamknijcie ich w lochach ― zarządziła, a żołnierze bez zająknięcia zaczęli wykonywać jej rozkaz. Duchy się nie opierały; głównie dlatego, że wszyscy czekali na jakiś znak od Ethana, który nie odzywał się ani słowem. Wpatrywał się nadal w Jewel, i to w taki dziwny sposób, którego nikt nie potrafił zrozumieć.
Nawet Cyrus.
────*.·:·.☽✧ ✦ ✧☾.·:·.*────
― ...nie było warto.
Wymamrotał Cyrus. Siedział w rogu celi; plecami opierał się o ścianę, oczy miał przymknięte. I bawił się zamkiem swojej kurtki, co jakiś czas nucąc coś pod nosem. Jego brat zaciskał palce na prętach więzienia, które wykonane były z jakiegoś nie do końca znanego mu stopu metali. Ethan westchnął ciężko, przykładając czoło do lodowatych drążków.
― To jeszcze nie koniec ― stwierdził cicho, wbijając wzrok w zejście do lochów, jakby oczekiwał, że zaraz zjawi się na nich ich wybawienie. ― Ona ma jakiś plan.
― ...plan? ― prychnął z niedowierzaniem Yinon, a Luke westchnął ciężko z żalem, siedząc po turecku na ziemi w celi naprzeciwko swojego szefa. Ethan przeniósł wzrok na kolegę o niebieskiej skórze, który śmiał się odezwać w tak beznadziejnym momencie. ― Stary, laleczka przyłapała nas na rabowaniu jej skarbca. Ja nie wiem, czego ty oczekujesz. Że co? Że tak po prostu dadzą nam żyć? Nie pierdol.
― Hej, Yinon! ― krzyknął nagle Cyrus, a chłopaki, zaskoczeni, że w ogóle się odezwał, natychmiast na niego spojrzeli. Przez chwilę panowała cisza, aż w końcu, ku zdziwieniu wszystkich, młodszy Blue skończył:
― Zamknij ryj.
Ethan uniósł brwi, zszokowany zachowaniem brata, ale nie skomentował go. No, i to sprawiło, że Yinon naprawdę zamilkł; Ethana nie obchodziło, czy to przez ogłupienie, czy po prostu zdrowy rozsądek. Każdy z nich wiedział, że minął zaledwie kwadrans, nie więcej; ale czas dłużył się niemiłosiernie. Każda minuta zdawała się być godziną. Czuli się tak, jakby czekali na nieuniknione skazanie na śmierć.
To był w sumie najbardziej prawdopodobny scenariusz, i każdy był tego świadomy.
Kiedy stukot obcasów rozniósł się echem po celach, Ethan czuł, że oddech mu przyspieszył, a w gardle mu zaschło. Miał ochotę krzyczeć: "i co, Yinon, teraz ci łyso?", ale gryzł się w język, bo był świadomy tego, że może się mylić. W końcu... zdradził ją w najgorszy możliwy sposób. Wcale nie zdziwiłby się, gdyby kazała podpalić go żywcem.
Jewel nie była sama; zaraz za nią posłusznie dreptała ciemnoskóra dziewczyna, na oko w jej wieku. To jej przenikliwe spojrzenie spod gęstych, czarnych rzęs przeszywało Ethana na wylot, kiedy zatrzymała się na ostatnim schodku i zmrużyła oczy. To nie było przyjemne. Tym bardziej, że był świadomy tego, jak bardzo zawalił.
Jewel była już przebrana; miała na sobie długą, błyszczącą suknię, która odkrywała delikatne, jasne buty na cienkich obcasach. Czarne włosy upięto w misterny kok, a w niego powpinano krwistoczerwone ozdoby; także iskrzące się w świetle jakimiś dziwnymi drobinkami. Patrzyła na Ethana spod podkreślonych czerwonymi cieniami powiek, i Ethan uznał, że istnieje w niej pewien kontrast; cały ubiór świadczył o jej niewinności, ale twarz i spojrzenie były inne.
Niebezpieczne. Odrobinę go to przerażało.
― Jewel...
― Nie odzywaj się ― przerwała mu niemal natychmiast. Uniosła palec wskazujący tak, że znajdował się na wysokości jej twarzy, i pogroziła nim swojemu znajomemu. ― Teraz mówię ja. Traktowałam cię dobrze, Ethan. I tak odpłacasz mi się za moją dobroć? Okradając mnie? To jest teraz mój pałac. Jestem królową, Ethan. A ty mnie okradasz.
― ...wiedziałaś, że to się tak skończy ― wyszeptał, jakby chciał jej dać tym samym do zrozumienia, że i ona powinna to zrobić. Nie uśmiechało mu się to, że jego koledzy poznają szczegóły ich związku. Nie dzielił się takimi rzeczami z nikim; często nawet nie wspominał o tym słowem Cyrusowi. ― Dlaczego niby jesteś taka zaskoczona?
― Bo wydawało mi się, że jesteś inny. ― Nadal mówiła głośno; Ethan odniósł nawet wrażenie, że doskonale znała jego obawy i zdecydowała się całkowicie je zignorować. Albo gorzej. Pogłębić je. ― Ale, jak widać, myliłam się. Jak to ty raz ująłeś? Ah, tak. "Życie to nie bajka, księżniczko". Wydawało mi się to w miarę słodkie, ale teraz jestem kimś więcej, niż tylko... dziewczyną, która mogła pozwolić sobie na trochę wolności.
― Inaczej mi to tłumaczyłaś.
― Powiedziałam: zamknij się, bo teraz mówię ja ― ponownie wcięła mu się w wypowiedź, zanim miał szansę dodać coś jeszcze. Jej spojrzenie było chłodne. Bez emocji. Puste. Tak samo, jak ton jej głosu. ― Nie chcę, żebyś zginął, bo udało mi się... poznać cię bliżej. I wiem, że nie jesteś złym człowiekiem. To jedyny powód, dla którego robię to, co robię. Dlatego pójdziesz teraz do moich komnat, bo mniemam, że znasz drogę doskonale; weźmiesz to, czego ci potrzeba, i znikniesz z mojego życia raz, na zawsze. A jeżeli kiedykolwiek wrócisz... jeżeli którekolwiek z was to zrobi, to wszyscy, bez wyjątków, skończycie bez głów. Zrozumiano? Wszystko jasne?
Ethan nie miał nawet siły pokiwać głową. Nie do końca pojmował, co się tam działo; docierał do niego tylko taki głupi fakt, że "tłumaczyła mu to inaczej", bo wydawało jej się, że nie będzie na tyle głupi, żeby ją okraść. Gdyby tego nie zrobił, ich przyszłość mogła wyglądać inaczej. Tak, jak to Jewel sobie zaplanowała. Być może mogliby dalej się widywać; być może wcale nie musieliby się rozstawać.
Ale Ethan wiedział swoje. Królowe nie kochały chłopców, którzy znaleźli swoje miejsce wśród gwiazd. A chłopców żyjący wśród tych właśnie gwiazd dotknęło to nieszczęście, że kochali królowe, które wolały blask diamentów.
― Jewel...
― Dla ciebie to "wasza wysokość", jeżeli już pragniesz wiedzieć.
Zaczynało irytować go to, że nie dawała mu dojść do słowa. Ale zacisnął zęby i powstrzymał się od komentarza, bo zależało mu na bezpieczeństwie jego ludzi, a nie chciał tego zaprzepaścić.
― Jeelsie ― Jewel zwróciła się do dziewczyny na schodach, a ona uniosła nieznacznie głowę. ― Wypuść ich. Musimy wracać na koronację. A ty, Ethan... powinieneś już iść.
Jeelsie wystukała kod na małej tabliczce przy wyjściu, a sygnał dźwiękowy poinformował Duchy o tym, że droga do wolności właśnie stanęła otworem. Wszyscy opuścili cele, ale grzecznie czekali przy schodach, bo Ethan nie ruszył się z miejsca. Jego i Jewel nadal dzieliły metalowe pręty, przez które na siebie spoglądali. Dziwnie było ich obserwować i Cyrus miał ochotę mruknąć coś w stylu: "przestańcie wlepiać w niego te natrętne gały".
― Muszę zobaczyć, jak zakładasz koronę ― upierał się przy swoim starszy z braci Blue. Jewel przechyliła lekko głowę, zaskoczona tą wypowiedzią. I wydawało mu się, że uśmiechnęła się drwiąco na krótką chwilę.
― Jeżeli cię tam zobaczę, nie wiem, czy będę w stanie kiedykolwiek ci wybaczyć ― odpowiedziała, tym razem ciszej, niż poprzednio. Ethan zmrużył oczy, zainteresowany.
― Dlaczego? Boisz się, że zmienisz zdanie?
― Skończ już, Ethan. I zabieraj się stąd.
― Zgodziłaś się, żeby za niego wyjść ― szeptał dalej Ethan. Wyszedł z celi i stanął oko w oko z niższą dziewczyną, która pomimo swojego wzrostu nadal patrzyła na niego z dumą i wyższością. Podziwiał ją za to. Nie wiele osób potrafiło zachować w takich momentach pewność siebie.
― Tak ― potwierdziła Jewel, jakby to było coś oczywistego. Bo dla niej rzeczywiście było. ― Bo to jest mój obowiązek. Tak właśnie będzie wyglądało moje życie, na zawsze. To było moje przeznaczenie, to jest moje przeznaczenie ― poprawiła się prędko, dostrzegając swój błąd. ― Jakie jest twoje, Ethan? Niekończące się błądzenie wśród gwiazd?
Ethan milczał przez chwilę, ale wreszcie dotarło do niego, że tak właśnie było. To była prawda. Dlatego przełknął z trudem ślinę, odwracając wzrok od błyszczących oczu Jewel, i odpowiedział krótko:
― Tak.
────*.·:·.☽✧ ✦ ✧☾.·:·.*────
Wiedział, że Cyrus będzie na niego czekał. I cokolwiek Jewel powiedziała mu wcześniej, on nie mógł się powstrzymać. To prawda, ślubów nienawidził, ale koronacja była czymś całkowicie innym. Zresztą, jak wielkie były szanse na to, że Jewel wypatrzy go w tym tłumie gapiów? Och, już się poprawiał: jej nowych poddanych? Marne. Bardzo marne. Poza tym, i tak było mu już wszystko jedno.
A nie potrafił sobie odmówić ostatniej szansy na napatrzenie się na nią.
Szła powolnym, pewnym krokiem w stronę swojego mężulka. Ethan zauważył, że ten facet patrzył na nią prawie w ten sam sposób, co on sam; i ta jedna myśl irytowała go cholernie. Nie potrafił tego opisać. Wolałby sam stać na jego miejscu, ale doskonale wiedział, że nie było to możliwe, i to chyba bolało najbardziej.
Napawał się jej widokiem jak szalony, i prawie zszedł na zawał w pewnej chwili, kiedy ich spojrzenia spotkały się ten jeden, ostatni raz. To trwało sekundę. Może krócej. Jej wzrok przesunął się po nim jak po każdym innym widzu na placu. A potem... po prostu kontynuowała podróż ku swojemu przeznaczeniu. Zupełnie tak, jakby Ethan Blue nigdy nie istniał.
Mężczyzna zacisnął dłonie w pięści; tak mocno, że aż pobielały mu knykcie. Odwrócił się, i chociaż pierwsze kroki sprawiały mu niemały problem, to z każdym kolejnym było łatwiej.
Aż wreszcie Ethan dotarł do swojego statku i tak, jak obiecał, po prostu zniknął z życia Jewel.
I nie zamierzał wracać.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top