02 | when will i see you again.

07 / 05 / 1983
[ F A S S I S ]
R77V R11321290 + 261963

Miał dwadzieścia dwa lata.

Inni w jego wieku dopiero zaczynali rozwijać skrzydła; nieśmiało wychylali się z tego bąbelka bezpieczeństwa, który ktoś utworzył na około nich i pielęgnował z wielkim zaangażowaniem. On nigdy czegoś takiego nie miał. Życie rzuciło go na głęboką wodę i oczekiwało, że utonie. Ale Ethan ― ponieważ od zawsze był niesamowicie uparty i wiecznie musiał postawić na swoim ― pokazał wszechświatowi środkowy palec i nie tylko nauczył się pływać; można powiedzieć, że z premedytacją brnął dalej w szaleństwo, nurkując coraz głębiej.

W wieku dwudziestu dwóch lat powinien zaczynać pierwszą pracę. Spotykać się z dziewczyną, którą poznał w Akademii, być może na Xandarze, bo właściwie, to czemu nie? Skąd miał wiedzieć, czy nie skrywał jakiegoś ukrytego potencjału? Zgodnie z utartym schematem, powinien założyć rodzinę niedługo potem i przez resztę życia siedzieć w jednym miejscu, jedynie marząc o czymś, co zapewne byłoby poza jego zasięgiem.

Tymczasem popijał drinka na planecie oddalonej o wiele lat świetlnych od tej, na której się wychowywał, i przerażała go wizja tego, że niektórzy naprawdę tak żyją i wcale im to nie przeszkadza. Oszalałby w takiej szarej monotonii; lepiej przecież było zwiedzać nowe miejsca i spędzać czas z osobistościami, których nigdy więcej miało się nie zobaczyć, niż z tymi, którym mówiło się nędzne "dzień dobry" każdego poranka.

On w wieku dwudziestu dwóch lat przewodził grupie naprawdę utalentowanych recydywistów i sprytnie ― i z powodzeniem ― udawał, że doskonale wie, co robi. W rzeczywistości chuja wiedział, ale wychodził z założenia, że nikt inny nie musiał przecież być tego świadom. Zwykle, kiedy rzucał tekstem: "spokojnie, mam plan!", to tylko czekał, aż Cyrus zjawi się obok i powie: "spokojnie. Mam plan". Tyle, że w przeciwieństwie do Ethana, Cyrus zazwyczaj mówił poważnie.

Zginąłby bez brata. Głównie przez swój temperament. Duchy działałyby zupełnie inaczej, gdyby tylko on sam stał na ich czele. W początku tacy właśnie byli; niezorganizowani i skołowani, a kiedy wynikały jakieś komplikacje, po prostu się poddawali. Z czasem to właśnie Cyrus wziął sprawy w swoje ręce ― i chociaż to Ethan ustawiał wszystkich po kątach i wydawał rozkazy, w rzeczywistości to jego młodszy brat był mózgiem każdej operacji.

Ethan Blue miał dwadzieścia dwa lata i próbował zrozumieć, jakim cudem skończył w ten, a nie inny sposób. Starał się też dojść do pewnego wniosku ― żałował, czy nie?

Nie. Zdecydowanie nie.

― Dobrze, że zrobiłeś sobie od niej krótką przerwę ― stwierdził Cyrus, dosiadając się do brata w barze. Ethan rzucił mu rozkojarzone spojrzenie spod uniesionych brwi, bo myślami był w kompletnie innym miejscu. I Cyrus bez problemu to zauważył; zaśmiał się pod nosem cicho, sam do siebie, głową wskazując na ich kolegów podrywających kilka dziewczyn przy barze. ― Reszta tymczasem... idzie w twoje ślady.

...i czy to czyniło z nich złych ludzi? Ethana dręczyły pytania tego typu, od kiedy Jewel zagościła w jego myślach na dłuższy czas. W końcu nie była byle kim ― jeszcze nie została koronowaną głową, i Ethana dręczyła myśl o tym, że mogłaby wyjść za jakiegoś typka ze złotkiem przy dupie i diamentami zamiast zębów ― a to miało dla niego pewne znaczenie, chociaż sam nie do końca rozumiał, dlaczego. Zastanawiał się, czy polubiłaby go bardziej, gdyby był... lepszy. Przynajmniej pod kilkoma względami.

― Chłopie, gadam do ciebie. Skończ bujać w obłokach. Co ty taki cichy ostatnio? Chory jesteś?

― Stary, chyba tak ― przyznał bez namysłu Ethan, kręcąc głową z niedowierzaniem. Trochę męczyło go to wszystko; głównie to, że sam siebie nie rozumiał. Co prawda nigdy tak do końca mu się to nie udało, bo sam doskonale wiedział, że jest cholernie skomplikowany, ale w tamtej chwili przechodził samego siebie. ― Ja się poddaję. Ja już nic nie wiem.

― Jak my wszyscy, bracie, jak my wszyscy ― Cyrus zaśmiał się cicho z politowaniem, klepiąc brata po plecach w pocieszającym geście. ― Nie zadręczaj się, dobrze będzie, nie wyszło nam, ale teraz wyjdzie. Jak znowu tego nie spieprzysz ― powiedział, nagle poważniejąc, ale po wypowiedzeniu ostatniego zdania kąciki jego ust ponownie się uniosły. ― Tylko wiesz, pamiętaj; bez spiny. To nie tak, że na twoich barkach spoczywa przyszłość galaktyki. Byłoby po prostu miło, gdyby za kilka miesięcy Lotnicy nie powyrywaliby nam kończyn bez znieczulenia...

― Ja wiem, ja wiem ― westchnął Ethan, przerywając bratu. Machnął wymijająco ręką, jakby Cyrus był jakąś natrętną muchą, którą chciał odpędzić. ― Nadal uważam, że powinniśmy zaryzykować i spróbować podpierdolić ten wielki sekret monarchów. Mamy dzielić się zyskami na pół z Lotnikami. Nie wiem, czy ty o tym pamiętasz. W każdym razie, pieniędzy będzie mniej.

Cyrus patrzył na Ethana z powątpiewaniem; niezaprzeczalnie miał trochę racji, ale ― jak zawsze zresztą ― istniały dwie strony medalu. Tutaj mogli się naprawdę wzbogacić i nawet nie wyjść przez to na minus, ale tym samym narazić życie swoje i swoich przyjaciół. Oni dopiero zaczynali kosmiczną przygodę. Tyle było jeszcze przed nimi. Szkoda byłoby to zaprzepaścić.

Z dwojga złego, Cyrus wolał już popaść w długi i potem spłacać je na spokojnie. Ale nie Ethan. I on o tym doskonale wiedział; zdawał sobie sprawę z tego, że koniec końców, ten dupek postawi na swoim, a on jak zwykle zostanie zdegradowany do roli tego, który po wszystkim wzdycha z przejęciem: "a nie mówiłem?".

― ...nawet, jeżeli wyciągniesz od tej... jak jej tam...

― Jewel ― Ethan przypomniał to bratu zdecydowanie za szybko; ale to nie miało znaczenia, bo Cyrus już dawno domyślił się, co jest na rzeczy. ― Jewel.

― Tak, Jewel ― kontynuował Cyrus. ― Nawet, jeżeli wyciągniesz od niej, co pan wielki władca trzyma w tym sejfie... a nie wiemy, gdzie on jest, tak gwoli ścisłości... to skąd pewność, że damy radę dobrać się do jego zawartości? Z tego, co mówiłeś, dziewczyna przejrzała cię na wylot i wyniuchała twoje złodziejskie perfumy z odległości sześciuset kilometrów. Także: nawet, jeżeli... podkreślam to. Podkreślam, Ethan. Nawet, jeżeli wyciągniesz od niej cokolwiek, to ona nieświadomie nie pomoże ci tego ukraść tak, jak to zazwyczaj bywało z innymi.

― Nie jestem kretynem, Cyrus ― przerwał mu urażony Ethan. Potrząsnął głową z niedowierzaniem i wyraźnym niezadowoleniem, ale na jego bracie nie zrobiło to żadnego wrażenia. ― Wiem o tym, okej? Wiem. Ale może warto spróbować; przecież sam zawsze powtarzasz, że dla kasy robi się różne rzeczy...

― Ethan... ― Cyrus chciał coś jeszcze dodać; najpewniej miał już przygotowany pouczający monolog na ten temat, ale powstrzymał się. Spojrzał na Ethana, i kiedy zobaczył w jego oczach to, czego tak się obawiał, po prostu odpuścił. Czuł, że to wszystko źle się skończy; w końcu igranie z tak ważnymi dla kosmosu personami nigdy nie miało dobrego finiszu. Z drugiej strony, Cyrus wiedział o tym, jak bardzo jego brat wkręcił się w tę akcję, i to bynajmniej nie z powodu pieniędzy.

Jewel była problemem. Jewel była komplikacją, której Cyrus naprawdę się obawiał; jak dotąd tylko raz widział, żeby Ethan tak zaangażował się w zdobywanie serca jakiejś dziewczyny, i wtedy to też nie miało dobrego zakończenia.

― Po prostu pamiętaj, że nie wszystko uda mi się naprawić ― zakończył młodszy z rodzeństwa Blue, klepiąc tego starszego po plecach. Potem po prostu zignorował Ethana i ruszył w stronę reszty swoich znajomych, zostawiając go samego.

Miał dwadzieścia dwa lata.

Nie miał pojęcia, jak dalej potoczy się jego marna, szara egzystencja, ani czy kiedykolwiek nabierze sensu i kolorów.

────*.·:·.☽✧ ✦ ✧☾.·:·.*────

14 / 05 / 1983
[ M O R A G ]
M31V J00443799 + 4129236

― Przyznam ci się szczerze: przez chwilę myślałam, że już nie wrócisz.

Jewel ułożyła głowę na ramieniu Ethana, który objął ją mocno i przysunął jeszcze bliżej siebie. Jakimś magicznym sposobem sprawiała, że wszystkie jego zmartwienia wydawały się tylko maleńkimi problemami, gdzieś tam, w oddali. I była cudowna. W każdym calu. Nie miał pojęcia, jak do tego doszło, ale praktycznie nie potrafił znaleźć w niej ani jednej wady. I to go przerażało; kobiety tego typu były niebezpieczne.

We wszystkich tego słowa znaczeniach.

― Dlaczego miałbym nie wrócić? ― zapytał cicho, zaraz potem całując czubek jej głowy. Poczuł, jak jej ciepła dłoń delikatnie opada na jego nagą pierś. Jewel zaczęła wodzić po skórze mężczyzny opuszkami palców, kreśląc na niej kształt trójkąta raz po raz. To sprawiało, że Ethan uśmiechał się błogo. Jej dotyk był czymś dziwnie uzależniającym.

Jewel zaśmiała się cicho.

― Bo wiem, kim jesteś.

― Tak, trochę mnie dziwi, że nadal mnie tu chcesz.

― Dlaczego miałabym cię nie chcieć? Widziałeś ty siebie? Weź, idź spójrz w lustro.

Zaśmiali się cicho, szczerze rozbawieni. To były tego typu momenty, które Ethan bardzo lubił. W tych momentach chociaż na kilka sekund mógł zapomnieć o tym, kim byli naprawdę; ona nagle stawała się zwyczajną dziewczyną, a on zwyczajnym chłopakiem. Na kilka sekund stawali się kimś, kim Ethan chciał, żeby byli ― zakochanymi dzieciakami, które nie widziały świata poza sobą nawzajem.

Przez kilka sekund miał dwadzieścia dwa lata i nie interesowało go nic, poza słodką Jewel.

― Kiedy znowu przylecisz? ― zapytała, a Ethanowi wydawało się, że słyszy nutkę nadziei w jej głosie. ― ...bo zobaczymy się jeszcze, prawda?

― A kiedy będzie wiadomo, która z was zasiądzie na tronie? ― odpowiedział pytaniem na pytanie, unosząc prawą brew w geście oczekiwania. Jewel westchnęła ciężko, wywracając oczami ledwo zauważalnie. ― Poważnie, Jewel. Obydwoje wiemy, jak to się skończy. Jeżeli zostaniesz królową, te chwile... ― umilkł na moment, szukając odpowiedniego słowa na określenie tego, co ta dziewczyna wyprawiała. ― ...wolności... się skończą.

― Zacznijmy od tego, że w ogóle nie powinny zaistnieć, a jednak spójrz, leżymy tu ― odparowała, wyraźnie zirytowana. Nie lubiła, kiedy zaczynał ten temat; próbował go podjąć już kilka razy, ale zazwyczaj go zbywała. ― Skarbie, one dopiero po mojej koronacji nabiorą jeszcze więcej sensu. Już czuję ten dreszczyk emocji.

Tak; tak coś czuł, że to właśnie tym dla niej jest. Czymś zakazanym, więc zdecydowanie pożądanym, ciekawym i ekscytującym. Chciał być czymś więcej, ale z drugiej strony był świadomy tego, że coś takiego nie było możliwe. Spotkania z nim były jedynie marną, przejściową rozrywką. Nigdy nie interesowały go jakieś poetyckie gówna, ale jeżeli miałby porównać do czegoś siebie samego, to zapewne przyszłaby mu na myśl spadająca gwiazda.

Migoczące w oddali szczęście, które trwa zaledwie sekundę.

― Jeszcze nawet nie wiesz, czy to ty zostaniesz królową ― rzucił, niby obojętnie, jakby chcąc zmienić temat. Lubił się z nią droczyć, a ten wątek zawsze sprawiał, że zaciskała zęby i wpatrywała się w niego ze śmiertelnie poważnym wyrazem twarzy, mówiąc:

― Rozmawialiśmy już o tym, Ethan. Jestem najlepsza.

O ile on sam był dla niej przelotnym romansem, o tyle obowiązki i ta cała rywalizacja o miejsce wśród koronowanych głów wydawała mu się niemałą obsesją. O. Właśnie znalazł wadę. Dlatego zamrugał kilka razy nerwowo, przekręcając w głowie to jedno słowo. Obsesja? Nie. To nie obsesja, to godna podziwu wytrwałość w dążeniu do celu.

― ...oferta nadal jest aktualna ― mruknął. A potem odsunął od siebie dziewczynę, która go tak zaskakująco oczarowała, i wstał z łóżka. Jewel usiadła i obserwowała go, kiedy się ubierał; wręcz czuł jej spojrzenie na swoim ciele.

To była jego trzecia wizyta u niej. Nadal nie było jakoś okazji, żeby wypytać o ten tajemniczy skarb ukryty gdzieś w pałacu; ale na to, żeby zaproponować Jewel ucieczkę w kosmos, czas znalazł się bez problemu. Odmówiła. Praktycznie go wyśmiała. Nie rozumiał, jak ktokolwiek mógł odrzucić coś takiego; zaoferował jej niekończącą się wycieczkę po nieznanych planetach, a ona uznała, że chyba sobie z niej żartuje.

To było właśnie najgorsze. Nic więcej nie mógł jej dać.

― Znasz już też moją opinię na ten temat ― westchnęła wreszcie Jewel. ― Mam ważniejsze sprawy na głowie, niż gwiezdne wojaże.

No właśnie. Dla Ethana nie istniało nic innego.

Jewel opadła z powrotem na miękkie poduszki, przeczesując włosy palcami. Wpatrywała się w sufit z delikatnie rozchylonymi ustami, jakby zastanawiała się, czy to jest właśnie to miejsce, w którym teraz chce być. Lubił na nią patrzeć. Szkoda, że miał ku temu tak mało okazji.

― Muszę iść ― oświadczył cicho, a czarnowłosa pokiwała powoli głową, na chwilę przymykając powieki. Wzięła głęboki oddech, kiedy poczuła, jak łóżko ponownie ugina się pod ciężarem tego chłopaka, który w jakiś sposób namącił jej w głowie. A potem jego usta musnęły jej policzek. Delikatnie. ― Wrócę przed koronacją.

― Przyjedź jeszcze raz wcześniej ― poprosiła, łapiąc go za rękę, zanim miał szansę wreszcie uciec. Nie potrafił jej odmówić. Po prostu nie umiał, chociaż doskonale wiedział, że powinien to już skończyć. Należało wyciągnąć od niej informacje, pozbyć się tych dwóch strażników, którzy zawsze prowadzili go prosto do jej komnat i wreszcie załatwić sprawę. Cyrus ciągle go prosił, żeby wreszcie dał sobie spokój, zanim to wszystko zajdzie za daleko. ― Przyjedziesz?

― Zobaczę, co się da zrobić, wasza wysokość.

Już na samym wstępie powiedziała mu, że nie musi się do niej zwracać w ten sposób, ale lubił to robić. Uśmiechała się tak specyficznie. Zasalutował niedbale, kiedy stał przy drzwiach, a Jewel zaśmiała się słodko.

To właśnie to dźwięczało mu w uszach, kiedy opuszczał jej pokój. Praktycznie za każdym razem.

────*.·:·.☽✧ ✦ ✧☾.·:·.*────

― ...ochrona na wysokim poziomie ― rzucił, niby obojętnie, kiedy dwaj uzbrojeni mężczyźni przed nim zwolnili odrobinę tempo, przechodząc przez główną salę. Ethan wskazał głową na korytarz po lewej; gdzieś tam zamajaczyło mu kilkanaście kolorowych ciuszków, które raz po raz rozglądały się po otoczeniu, łypiąc groźnie spode łba na każdego, kto odważył się do nich zbliżyć.

Widział, jak strażnicy Jewel wymieniają znaczące spojrzenia. I już wiedział, że możliwe, iż to właśnie gdzieś tam rodzina królewska przetrzymuje swoje klejnoty koronne, a może i ten wielki skarb owiany tajemnicą.

― Nie powinieneś się interesować ― rzucił ten koleś, który zazwyczaj z nim gadał. Ten drugi siedział cicho, najwyraźniej niezbyt popierając poczynania swojej zwierzchniczki. Ethan wiedział, że nie był tam mile widziany. Właściwie to nigdy nie był jakoś specjalnie lubiany, jeżeli chodziło o takie miejsca. Co innego bary na obrzeżach miasta, i co innego... no, w każdym razie, nie czuł się komfortowo, ale zawsze kończył robotę. ― Dlatego powtórzę ci to jeszcze raz i mam nadzieję, że zrozumiesz ten prosty przekaz: nie interesuj się.

Ethan uniósł obydwie ręce w geście niewinności, jakby chciał udowodnić im, że nic złego nie chodzi mu po głowie, a jego wszelkie intencje są czyste. Nie były, rzecz jasna, ale nikt nie musiał o tym wiedzieć. Blue zacisnął usta w cienką linię, po raz ostatni spoglądając na wąski korytarz, i uśmiechnął się pod nosem ledwo zauważalnie chwilę potem.

Wszystko układało się po jego myśli.

Wyszedł z pałacu, na pożegnanie machając do dwójki strażników, po czym wsadził dłonie w kieszenie spodni i skocznym krokiem ruszył przed siebie. Dotarcie do centrum Aeris nie zajęło mu wiele czasu; po drodze wygwizdywał "Brandy" od Looking Glass. Wszedł do małej knajpy niedaleko głównego rynku, już w drzwiach wpadając na jednego ze swoich kolegów po fachu.

― Cyrus jest przy barze ― poinformował go jego ziomek. Ethan poklepał go po ramieniu w przyjaznym geście i obrał wskazany przed chwilą kierunek, po kilku sekundach zajmując miejsce obok młodszego brata.

― Mamy problem ― oświadczył bez zbędnych ceregieli Cyrus, nawet nie spoglądając na Ethana. Oblizał usta z resztek drinka, którego łyka upił moment wcześniej, po czym westchnął ciężko. ― I to spory problem.

― ...co znowu? Kto umarł? ― Ethan za wszelką cenę chciał rozluźnić atmosferę, w tym samym czasie zamawiając także kolejkę alkoholu dla siebie. Cyrus zerknął na niego spode łba, jakby trafił w sedno, i przez chwilę nawet zastanawiał się, czy to nie właśnie o to chodzi. ― ...poważnie, ktoś odwalił kitę?

― Nie, kretynie ― zaprzeczył Cyrus, wywracając oczami w geście zirytowania. ― Orion się odezwał. Wiedzieliśmy, że to nadejdzie... prędzej, czy później.

― ...wolałbym później...

― Jak każdy, stary. Ale tu chodzi o mamonę. Tu nie ma "później", tu jest "teraz, kurwa; a najlepiej, to natychmiast".

Ethan pokiwał ze zrozumieniem głową, zgadzając się z bratem. Dawno nie słyszał czegoś tak prawdziwego, jak to. Jednym haustem wypił cały kieliszek jakiejś mocnej nalewki, którą barman postawił mu przed nosem, po czym zacmokał głośno.

― Dobra. Zajmę się tym ― poinformował cicho, zeskakując z barowego stołka. ― Nie przejmuj się. Ten idiota będzie mi jadł z ręki za kilka lat.

― Nam.

― Właśnie, nam.

Już miał opuścić brata i lecieć do statku, żeby pogadać z tym debilem od Lotników, kiedy Cyrus złapał go za ramię i zatrzymał przy sobie. Widać było, że wahał się jeszcze przez chwilę; jakby poważnie obawiał się reakcji starszego przyjaciela. Wziął głęboki wdech, i, kiedy już zdecydował się na jakiś ruch, mruknął:

― Kończ to, Ethan. Jak najszybciej.

────*.·:·.☽✧ ✦ ✧☾.·:·.*────

― Słuchaj, Blue. Minęło już naprawdę sporo czasu. Macie te Unity czy jakiekolwiek inne profity, czy nie?

Ethan przetarł oczy palcami, wzdychając ciężko. Naprawdę wplątał się w takie gówno, że tylko czekał, aż Cyrus wyskoczy z tym swoim cholernym: "a nie mówiłem?" na ustach. To natomiast sprawiało, że starszy z duetu Blue rozważał rzucenie tego wszystkiego w pizdu i spierdolenie na drugi koniec galaktyki. To było jakieś wyjście. Może nie najlepsze, ale zawsze można było je zapisać jako plan awaryjny, tak na wszelki wypadek. Znał tyle zapomnianych przez bogów miejsc, że znalezienie całkowitego odludzia nie byłoby wielkim problemem.

― Pracuję nad tym ― odpowiedział wreszcie Ethan, uśmiechając się sztucznie do wyświetlacza, na którym zmuszony był oglądać "mordę tego ostatniego złamasa". Nie lubił rozmawiać z tym kolesiem. Głównie dlatego, że był starszy od niego samego; wiecznie uważał, że ma prawo traktować Ethana z góry. Cholernie irytowało to chłopaka z Duchów, bo doskonale wiedział, że ilość jego akcji zakończonych sukcesem jest znacznie większa, niż w przypadku Oriona Mary. Szczególnie, jeśli brało się pod uwagę liczbę ofiar śmiertelnych lub pokrzywdzonych w jakikolwiek możliwy sposób.

Może tu go bolało.

Podsumowując, przywódca Lotników (cytując wspaniałego Cyrusa) wyżej srał, niż dupę miał. I chociaż ego Ethana także wychodziło mu czasami bokiem i uszami, to jednak nadal nie osiągnął tak żałosnego poziomu.

― Pracujesz nad tym od przeszło miesiąca. Przeginasz pałę.

― ...dlaczego ja tylko z tobą mam takie problemy...

― Co ty tam pierdolisz?

― Nic. Jakieś szumy.

― ...Blue, ty się prosisz o wpierdol.

Tak, tego jednego był jak najbardziej świadomy; pomimo to, znowu wymusił uśmiech i machnął ręką wymijająco, jakby to nie było coś wielkiego i słyszał podobne teksty kilka razy dziennie.

― Daj spokój, Orion ― zaśmiał się Ethan. ― Wrzuć na luz. Ogarnę to. Po prostu chcę, żebyśmy obydwoje poważnie na tym skorzystali. Daj mi jeszcze tylko jeden miesiąc. I obiecuję, że nie pożałujesz.

Każdy, kto znał Ethana Blue mógł być pewien jednego: że ten facet dotrzyma słowa. A jeżeli ma jakiś dług, to prędzej czy później na pewno go spłaci; czasami nawet z odsetkami. Jak na złodzieja i banitę, naprawdę przykładał się do swojej roboty. Dlaczego? Ponieważ to od niej zależało jego życie.

Zazwyczaj chciał dobrze. Nie zawsze mu wychodziło.

― Trzydzieści dni, Blue ― zgodził się w końcu Orion, wcześniej kręcąc głową z politowaniem. Ethan odetchnął z ulgą. ― Trzydzieści dni. Jak za trzydzieści dni nie dostanę forsy, będziesz miał przepierdolone.

Blue czuł, że Mara nie zniesie sprzeciwu. Toteż wcale się nie kłócił. Widział, że Orion był mocno wkurzony; po części wcale mu się nie dziwił.

Przywódca Lotników ledwo powstrzymywał się od plucia sobie w brodę. Potrzebował pieniędzy na szybko. Nie miał czasu na te podchody, w które zawsze bawili się ci z Duchów. Żałował, że nie mógł załatwić sprawy sam, ale w tamtej chwili miał akurat za mało ludzi i za dużo na głowie; wszyscy rozjechali się po mniejsze zlecenia, na Vismis, Eosee i Rovet między innymi, a on został w swojej bazie wypadowej z długami na głowie i wkurwem w serduchu.

Dotarło do niego, że podzielił się informacjami z niewłaściwymi ludźmi.

Mógł iść z tym do Łowców.

― Przyjąłem. Nara, stary ― zakończył Ethan. Wyłączył wideo rozmowę, po chwili opadając ciężko na miękki fotel pilota i rozsiadając się w nim wygodnie, masując skronie palcami. Wypuścił z cichym świstem powietrze z płuc, zastanawiając się, jakie ma szanse na jeszcze kilka kredytów zaufania od Oriona.

Doszedł do wniosku, że zerowe.

Zbyt wiele razy przekroczył już granice jego zaufania. Zakończenie akcji wiązało się jednak z utratą Jewel, i chociaż Ethan był świadomy tego, że ten dzień wreszcie nadejdzie, nie był gotowy. Niby nie spędził z nią jakoś sporo czasu, ale przywiązał się do niej w dziwny do wyjaśnienia sposób. Miał ledwo dwadzieścia dwa lata; całe życie było przed nim, więc dlaczego do cholery tak bardzo zależało mu na tej dziewczynie, która zdecydowanie nie była w jego zasięgu?

Bo jesteś kretynem, powiedziałby mu zapewne Cyrus w takim momencie. I w pewnym sensie najpewniej miałby rację.

Jewel miała być celem, a stała się czymś o wiele więcej. Nie tak miało być. Do Ethana dotarło wreszcie, że powinien wziąć się w garść; spotkać się z nią ostatni raz i załatwić to, po co przyszedł. Bo tak właśnie wyglądało jego życie i na tym polegało.

Jewel nie była w stanie nic w nim zmienić.

Kiedy się znowu zobaczymy?, przypomniał sobie jej pytanie. I aż coś zakuło go w sercu, kiedy zrozumiał, że to kolejne spotkanie wcale nie będzie takie przyjemne, jak mu się wydawało.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top