twø

Tyler siedział pod ścianą na szkolnym korytarzu i szkicował coś w swoim notatniku. Na pierwszej stronie napisał czarnym markerem My depressing thoughts.

- Co tam masz Joseph? - nad nim zabrzmiał głos Josha Duna, szkolnego guru.

- Nic - mruknął w odpowiedzi i zamknął zeszyt.

- Dawaj to gówniarzu - niebieskowłosy wyrwał Tylerowi notatnik z ręki.

Joseph tylko się przyglądał. Czekał aż oberwie. Siniaki po każdym spotkaniu z Joshem były wręcz obowiązkowe.
Dun rzucił mu w twarz zeszytem, złapał za kołnierz koszulki i podniósł. Patrzył mu prosto w oczy, przewiercając czaszkę Tylera na wylot. Jednym szybkim ruchem rzucił młodszym chłopakiem o najbliższą szafkę. Stanął nad nim i zamierzał go uderzyć, lecz rozległ się dzwonek na lekcję.

- Masz szczęście, Joseph. Przyleję ci na następnej - powiedział z nieukrytą złością.

Odwrócił się na pięcie i zostawił Tylera leżącego pod szafką.
Brunet nie mógł się podnieść. Tył czaszki przeszywał mu ostry ból. Pole jego widzenia zaczęło się zwężać i wszystko wokół odeszło w ciemność.

***

Obudził się w swoim pokoju. Przynajmniej tak mu się wydawało. Nie mógł się ruszać. Leżał na łóżku jak jakiś manekin. Wtedy go zobaczył.
Blurryface stał spokojnie pod ścianą i obracał nóż w dłoniach. Podniósł parę karmazynowych oczu z podłogi i uśmiechnął się szyderczo.

- Myślałem, że się nie obudzisz. Już miałem cię ciąć gdy śpisz, ale teraz robisz mi przysługę. Jesteś sparaliżowany, więc ciebie poćwiartować będzie o wiele łatwiej niż Duna. Strasznie się rzucał, ale przestał gdy poderżnąłem mu gardło. - kopnął leżącą na podłodze dłoń. - Z twoją rodziną zrobiłem podobnie, tylko podczas snu. Jakoś spodobała mi się Madison, więc ją tu przyprowadziłem, zabawiłem się i niestety musiałem obciąć jej rękę, bo starała się mi wyrwać. - podszedł bliżej i przyłożył nóż do bezwładnego ramienia Tylera. - Mieszkanie w twojej głowie było przyjemnością. Niestety muszę się ciebie pozbyć.

Szybkim ruchem odciął Tylerowi ramię na wysokości łokcia. Krew zlała się na podłogę. Próbował krzyczeć, lecz nie mógł. Zrozumiał, że stracił głos.
Łzy spływały potokami po jego twarzy gdy patrzył jak Blurryface powoli pozbywa się jego nóg.
Poczuł chłodny dotyk metalu na skórze szyi.

- Żegnaj, Tylerze Robercie Joseph. Nikt się nie stęskni. Tym bardziej ja.

Chwilowy ból przy gardle i ciepła krew. To poczuł. Potem przed oczami mu zamigotało i opadł w otchłań.

***

Otworzył oczy. Był w jakimś obcym pokoju. Wszystkie ściany były czarne oprócz jednej, czerwonej, o którą opierało się łóżko. W pomieszczeniu panowało ciepło. Było dość posprzątane, przynajmniej na gust Tylera. Jego uwagę przykuła stojąca w kącie pokoju perkusja i obok niej pianino.
Dopiero po chwili zauważył, że ma na sobie za dużą koszulkę.
Tylko koszulkę.
Kurwa co robić?!
Poddaj się.
Drzwi uchyliły się. Tyler opadł na poduszki i udawał, że wciąż jest nieprzytomny. Łóżko zapadło się lekko pod ciężarem tamtej osoby.

- Joseph, Joseph, Joseph... mógłbyś się wreszcie obudzić. Nigdy nikt nie był nieprzytomny przez prawie tydzień. Rusz dupę i wstawaj! Szkoda dnia! - po głosie rozpoznał Josha.

Czego on ode mnie chce?! Chce mnie zgwałcić, zabić, zrobić pośmiewisko czy co?!
On ci pomaga. Nie chce cię skrzywdzić. On... rzucił szkołę i tamtych "przyjaciół". Dla ciebie.
Dwa ostatnie słowa zadudniły w głowie Tylera.
Zmusił się, żeby otworzyć oczy. Zobaczył pochyloną nad nim postać z wściekle czerwonymi włosami.

- Josh? Czemu mnie tu przyprowadziłeś? Co to za mi-

- Ciii. Jesteśmy u mnie. Przeniosłem cię tu kiedy znalazłem ciebie na korytarzu, pod szafką gdzie cię rzuciłem. Zrozumiałem co zrobiłem i spieprzyłem z tobą na rękach ze szkoły, uwaga, w połowie chemii. Facetka nawet nie zauważyła. Ślepa kura.

- A twoi rodzice wiedzą?

- Mieszkam sam. Czasem jest strasznie, ale jesteś tutaj od tygodnia i mniej się boję.

Blurry?
On nie kłamie.

- Tyler, ja...

- Ty co?

- JaciękochamTyler.

- Ty... mnie kochasz?

Kiwnął głową.

- Niby dlaczego? Mnie się nie da kochać. Nie wiesz jaki jestem naprawdę. Nie znasz mojego mózgu tak dobrze jak znasz moje imię. Nie znasz mojego serca tak dobrze jak znasz moją twarz. Zrozum. Wewnątrz jestem bestią, Josh. - rozpłakał się.

- Tyjo, nie płacz. Nie lubię patrzeć na płaczących ludzi.

A jak mnie bił to chciał, żebym błagał o litość.
Tyler...
Josh nagle wpił się w usta młodszego chłopaka. Tyler był zdezorientowany, zbytnio nie wiedział co ma robić.

- Przepraszam za to wszystko, co ci zrobiłem. - szepnął czerwonowłosy, gdy oderwał się od bruneta.

- Wybaczam. - mruknął Joseph i lekko pocałował Josha. - Chyba powinienem już iść.

- Nie! Tyler, ty jesteś ranny. Kiedy znalazłem cię pod tą szafką zauważyłem, że ktoś cię pokaleczył gdy leżałeś.

Tyler dotknął swojego brzucha. Przez materiał koszulki poczuł bandaże.
O kurwa

- Tyler, nie możesz ruszać się z łóżka. Rany mogłyby się poszerzyć i byłoby bardzo źle. - dodał Dun. - Jednakże mogę ci pomagać chodzić. I mów mi kiedy będzie cię boleć, okej?

- Dobrze.

Tyler położył głowę na poduszce i przez chwilę wpatrywał się w sufit. Musiał to wszystko przeanalizować.
Więc tak: bazgrałem coś w zeszycie, Josh mi go zabrał, rzucił mnie na szafki, straciłem przytomność, ktoś chciał mnie zadźgać na śmierć, Josh przyniósł mnie tutaj, zabandażował rany i po tygodniu się obudziłem, tak?
Tak.
Josh delikatnie położył dłoń na brzuchu Tylera, który jęknął z bólu.

- Przepraszam, nie chciałem...

- To nic Joshie. Odczuwałem gorszy ból.

- Ja też. Czy ty wiesz jak to jest, gdy budzisz się pewnego ranka, a twoich rodziców nie ma? Zostawili po sobie tylko karteczkę z napisem:

Josh,
Musieliśmy cię zostawić.
Sprawiasz za dużo kłopotów.
Nie szukaj nas.
Nie chcieliśmy cię.

Do nigdy,
Rodzice.

Josh zaczął płakać, ba, nawet wyć! Oparł łokcie na kolanach i twarz ukrył w dłoniach. Tyler patrzył na niego i nie wiedział co zrobić. Czuł się dosyć dziwnie. Nigdy nie widział Josha z tej strony. Wyciągnął rękę i złapał czerwonowłosego za ramię. Josh podniósł głowę i lekko się uśmiechnął.

***

- Tyler, wiesz co jest dziwne?

- Co?

- To, że najpierw się nienawidziliśmy, a teraz jesteśmy dwa lata po ślubie.

- No, racja. Tak mi z tym trochę dziwnie.

Tyler ziewnął, położył głowę na nagim torsie Josha i zasnął.
Josh był szczęśliwy. Rany Tylera, teraz raczej blizny, zagoiły się lecz niestety czasem o sobie przypominają.
Teraz uśmiechał się za każdym razem gdy widział czarno-złotą obrączkę na dłoni.

***

- Josh, może zaadoptujemy dziecko?

- Pojebało cię? Tyler, jak ja dobrze w ręku nie mogę chleba utrzymać, a co mówić o dzieciaku?! Wybij to sobie z głowy.

Tyler westchnął i wyszedł na balkon ich domu. Po ulicy biegało kilkoro dzieci.

- Tyler, chodź do środka. Zimno się robi, nie chcę żebyś mi tu zachorował.

- Josh - Tyler zachichotał cicho. - zachowujesz się tak jakbyś był moją matką.

- Ty chory pojebie - Josh parsknął śmiechem.




Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top