PROLOG

Uprzejmie proszę, by osoby, które są tutaj pierwszy raz, zapoznały się z rozdziałem OSTRZEŻENIE!

~*~

Znowu tu jest. Siedzi i mnie obserwuje. Gdy tylko chcę podejść, on nagle znika. Wszędzie za mną chodzi. Śledzi mnie. Wzrokiem wychwytuje każdy mój najdrobniejszy ruch. Czasem widzę go nawet w szkole. I nikt nie zwraca na niego uwagi. Zupełnie tak, jakbym go sobie wymyśliła. Jakby był tylko w mojej głowie. Taki wytwór wyobraźni. Ale dlaczego? Dlaczego miałabym wyobrażać sobie akurat takiego człowieka? Zawsze odziany w ciemne barwy. Włosy ma czarne. Można byłoby go porównać do śmierci. Jednak nie wydaje mi się, by kostucha miała żółte oczy. Niczym czarny kot, który jest symbolem nieszczęścia, mężczyzna wciska się w każdą szczelinę, by stamtąd dokładnie analizować wszystkie moje poczynania. Co ciekawe – nie znika, gdy nasze spojrzenia się spotkają. Powiem więcej, potrafi się nawet do mnie uśmiechnąć. Jakby chciał, bym wiedziała o jego obecności. Dlaczego więc nie chce ze mną porozmawiać? Odpowiedź jest prosta – to psychopata!
- Jak mnie łeb napierdala. - mruknęła cicho Lisa, chowając twarz w swoich dłoniach. Słychać, że ma podrażnione gardło. – Zaraz mi pęknie.
- Nie pęknie. To byłoby zbyt proste. – oznajmiłam cicho. Na szczęście mam mocniejszą głowę i kaca mi nie straszny. Chociaż moralny daje się we znaki.
- Ronnie… - Wsunęła powoli bose stopy w ogromne, różowe kapcie w kształcie niedźwiedzich łap. – Masz coś dla mnie? – Podniosła głowę i od razu posłała mi zmęczone spojrzenie.
Wygląda tak uroczo, jak mała dziewczynka zaraz po przebudzeniu.
- Tak. Zrobiłam ci miskę musli z bananami. Tak, jak lubisz. – uśmiechnęłam się ciepło. Opuszkami palców musnęłam jeden z jej policzków. Odpowiedziała delikatnym uśmiechem.
- Mówiłam ci już kiedyś, że cię kocham? – złapała mnie za dłoń, by przytrzymać ją jeszcze chwilę przy swoim policzku.
- Tak. Nawet kilka razy. – mrugnęłam do dziewczyny lewym okiem, a mój uśmiech mimowolnie się poszerzył.
Cofnęłam rękę. Niestety, ale czas mnie goni. Odwróciłam się. Sięgnęłam po torbę, znajdującą się przy materacu, na przespałam się godzinę. Może dwie.
- Jak to jest, że obie pijemy tyle samo i równie dobrze się bawimy, ale tylko ja mam kaca?
- Ja wiem, że nie mogę sobie na niego pozwolić. – westchnęłam.
Zerknęłam do torby. Chyba wszystko spakowałam. Szybkim ruchem ręki zapięłam torbę. Odwróciłam się z powrotem w kierunku Lisy, która akurat przeciera zaspane oczy ręką.
- Musisz już iść? – spytałam, po czym zaczęła ziewać.
- Niestety.
- A wyspałaś się chociaż?
Chciałabym.
- Już nie pamiętam, kiedy ostatni raz spałam dłużej niż 5 godzin. – zaprzeczyłam.
- Kiedyś wygramy milion i wyprowadzimy się z tego miasta. A wtedy obiecuję, że pozwolę ci spać nawet kilka dni! – uśmiechnęła się uroczo.
Zaśmiałam się cicho.
- Jesteś kochana, ale teraz muszę spadać. Do zobaczenia w poniedziałek. – Pomachałam do dziewczyny.
Po cichu wyszłam z sypialni Lisy.
Jest 5.20, więc państwo Hering jeszcze śpią, a nie chciałabym ich budzić. Może też dlatego, że przez mojego ojca nie pałają do mnie zbytnią sympatią.
Bezszelestnie zeszłam po schodach na parter. Zerknęłam w lewo – do salonu, potem w prawo – do kuchni.
Nie ma nikogo. Na całe szczęście.
Ruszyłam do przedpokoju. Szybko nałożyłam trampki, a kurtkę tylko chwyciłam w rękę. Cicho otworzyłam drzwi. Jedną nogą wyszłam na werandę, jednak poczułam czyjąś dłoń na swoim nadgarstku. Zamarłam na moment. Spojrzałam przez ramię. Moim oczom ukazał się Axel, starszy brat Lisy. Odetchnęłam z ulgą.
- Ale mnie wystraszyłeś. – szepnęłam, odwracając się w stronę chłopaka.
- Ja cię wystraszyłem? To ty wymykasz się jak złodziej. – zaśmiał się cicho.
- Wiem, przepraszam. – przetarłam twarz dłońmi. – Nie chciałam nikogo budzić.
- Dobrze się chociaż bawiłyście?
- Lisa bawiła się tak dobrze, że teraz ma kaca. A ja… - westchnęłam. – sam wiesz.
- Ojciec? – spytał cicho. Oparł się ramieniem o drzwi, krzyżując przy okazji ręce na klatce piersiowej.
- Niestety. – spuściłam wzrok na wycieraczkę. Grymas przemknął przez moją twarz. – Sama się dziwię, że mi w ogóle pozwolił pójść.
- Masz z nim przesrane, ale mam nadzieję, że kiedyś wreszcie się od niego uwolnisz.
- Chciałabym. – wzruszyłam ramionami.
- Dobra, nie będę cię zatrzymywał, bo widzę, że się spieszyć. Do zobaczenia. – Odsunął się w głąb domu. Złapał za bok drzwi.
- Okej, to pa. – uniosłam niepozornie wzrok na twarz Axela. Posłałam mu delikatny uśmiech. Odwróciłam się i ruszyłam pospiesznie w stronę miasta.
Axel jest bardzo w porządku, co jest rzadkością u starszych braci koleżanek. Ale nie każda dziewczyna ma brata geja. Nie mam nic do homoseksualistów, ale czy muszą oni być aż tak przystojni?
Położyłam na ramionach kurtkę. Nie będę ukrywać, że o tej porze jest dość chłodno.
Poczułam wibracje w kieszeni. Wyciągnęłam telefon, po czym go odblokowałam.

Najchętniej, to bym wcale nie wracała.
Westchnęłam głęboko.

No oczywiście, ukradnę komuś motor i w 5 sekund znajdę się pod domem, bo ojciec ma taką chorą fanaberię. On nie rozumie, że nie da się wszystkiego zrobić od razu i, że nie będę chodzić jak szwajcarski zegarek? Minimum cierpliwości i zrozumienia, maksimum rządzy pieniądza oraz powiększania majątku za wszelką cenę. Taki jest mój kochany tatuś. Zmienił się tak po śmierci mamy. Chociaż za jej życia nie był nic lepszym kandydatem na męża czy ojca. Nie wiem, co taka dobra kobieta w nim widziała.
Ojciec wymienił mamę na jej starszą siostrę – Sam. Nie znoszę jej. Chyba jeszcze bardziej niż ojca. Chociaż… Nie, oboje są sobie równi. Z tą różnicą, że od niego dostaję czasem jakieś pieniądze, bym się odczepiła i nie próbowała mieszać się w jego sprawy, a ona na wszelkie sposoby próbuje być ode mnie lepszą, ładniejszą itp. Oczywiście nijak jej to wychodzi. Czasami jest mi jej żal, gdy stara się zabłysnąć na bankietach lub przy „klientach” ojca. Wychodzi z siebie, by zaimponować towarzystwu. Jej nadzieja gaśnie, gdy przypadkiem znajdę się między ludźmi (naprawdę przypadkiem! Nie lubię być pośród starych zboczeńców, którzy ślinią się na mój widok!). Wszystko dlatego, że jestem młodsza i mam cycki (nie będę ukrywać – ona jest tak płaska, że aż wklęsła). Oto, za co Sam mnie nienawidzi. Przykro mi, że nie może pogodzić się z prawdą, że jej uroda już przemija.
Poza nimi miałam jeszcze brata, Andrew. Był tak dobrym bratem jak Axel. Zawsze poprawiał mi humor, stawialiśmy się Sam i ojcu. Nie można było nas rozdzielić. Ale przyszedł czas, gdy Andrew w swoje osiemnaste urodziny przyszedł na obiad ze swoim najlepszym przyjacielem. Ogłosili, że są razem. Nigdy nie zapomnę afery, która wybuchła w domu. Ojciec był wściekły. Nie dziwię mu się po części, to był szok dla nas wszystkich. Ojciec chciał współpracować z Andrew w przyszłości, ale nie należy on do ludzi tolerancyjnych. Miał zamiar posłać mojego brata do szkoły wojskowej, ale dzień przed wyjazdem pomogłam mu uciec. Obiecał, że gdy tylko będzie miał pieniądze i wsparcie, to mnie zabierze. Oczywiście, czego wszyscy byli przekonani, przepadł jak kamień w wodę. Takim sposobem od dobrych trzech lat jestem skazana na ojca i Sam. Można by się przyzwyczaić, ale ja tego nie zrobię.
Wyjątkowo szybko znalazłam się w mojej kamienicy. Z reguły dojście od domu Lisy do mojego zajmuje mi dziesięć minut. A tu proszę – jakieś pięć minut. A tak bardzo nie spieszy mi się do ojca i Sam.
Wyszłam za róg. Stanęłam na moment, widząc kilka drogich samochodów.
Czyżbym z pośpiechu zaszła w złe miejsce?
Zerknęłam na niebieską tabliczkę przyczepioną do starego budynku.
Nie, nie pomyliłam. Ale… dlaczego w sobotę o 5.32 jest tu tyle samochodów? I to jeszcze dobrej marki. Zawsze sądziłam, że nie mieszkam w zamożnej dzielnicy. Chociaż, skoro mój ojciec oszukuje, to pewnie kanciarzy jest więcej. Czego ja się dziwię?
Ruszyłam szybkim krokiem pod swoją klatkę.
Stanęłam przed dużymi, drewnianymi drzwiami. Pchnęłam je powoli. Z nienaoliwionych zawiasów zaczęły się wydobywać nieprzyjemne dla uszu dźwięki. Echo niesie skrzypienie aż na samą górę.
- Ekstra. Wszyscy wiedzą, że Veronica Travis – córka złodzieja wróciła do domu. Zaraz zbiegną się ludzie, by ukryć swoje sportowe samochody. – mruknęłam ironicznie do siebie.
Weszłam do środka i przy okazji zaciągnęłam się tym okropnym zapachem pleśni. Skrzywiłam się. Niechętnie ruszyłam po starych, również drewnianych oraz skrzypiących schodach na trzecie piętro. Może i mieszkam tak wysoko, ale mam z pokoju niesamowity widok na śliczne domki na przedmieściach. Miło jest patrzeć na tych wszystkich szczęśliwych ludzi. Cieszy mnie fakt, że są w takiej sytuacji jak ja. Nikomu tego nie życzę.
Bardzo nie podoba mi się klatka schodowa. Na parterze i półpiętrze jest jeszcze wszystko zadbane, ale od pierwszego piętra wyżej to masakra. Seledynowa farba odrywa się od ścian. Szczebli pod poręczami już prawie nie ma. Z każdego rogu wyrastała gęsta pajęczyna. Zawsze chodzę środkiem, by się nie natknąć na jakiegoś mało sympatycznego ośmionoga. Wrr, nie lubię pająków!
Zmęczona wycieczką na trzecie piętro, wsunęłam leniwie klucz w zamek. Delikatnie przekręciłam, ale drzwi zaraz ustąpiły. Zmarszczyłam brwi.
Ojciec zostawił otwarte? Pierwszy raz w życiu. Zawsze zamyka na siedem spustów. Coś mi tu nie gra.
Weszłam po cichu do środka, zamykając za sobą drzwi. Położyłam torbę na podłodze. Ruszyłam w głąb domu. Drzwi do wszystkich pomieszczeń są zamknięte. Poza jednym pokojem – salonem. Stamtąd wydobywał się głos ojca, Sam i jakiegoś mężczyzny. O tak wczesnej porze zachciało im się dobijać z kimś targu?
Ruszyłam powoli korytarzem.
Ale to nie ma sensu! Skoro jest teraz zajęty swoją robotą, to czemu miałam tak szybko wrócić do domu? Przecież…
Coś spadło na podłogę w moim pokoju.
Stanęłam jak wryta, a wzrok skierowałam na drzwi.
Co to…
- Veronica? – zapytał ojciec, który nagle pojawił się w drzwiach salonu. Podniosłam na niego wzrok. – Długo już jesteś w domu?
- Nie. Dopiero przyszłam. – zaprzeczyłam, marszcząc delikatnie brwi. – Ktoś jest w moim pokoju? – wskazałam ręką na drzwi.
- Ależ skąd, co to za pomysł? – zaprzeczył od razu i machnął niedbale ręką.
- Richard? – zawołała piskliwym głosem Sam.
Ciarki przebiegły po moich plecach.
- Chodź, musisz kogoś poznać. – Złapał mnie za nadgarstek i pociągnął za sobą do salonu.
Posłusznie ruszyłam za ojcem.
W salonie na ojcowskim fotelu siedzi młody mężczyzna. Ubrany w czarne spodnie z opuszczonym krokiem oraz skórzaną kurtkę, pod którą widać białą bokserkę. Na jego nosie spoczywają ciemne okulary. Przegląda uważnie jakieś papiery, ułożone przed nim na stoliku. Pierwszy raz widzę tu tak młodego klienta.
Moje pytanie jest następujące – po co mam go poznać?
- O, proszę, już jest! – oznajmiła wesoło Sam siedząca na kanapie. Że też jej nie zauważyłam.
- To ona. Ronnie, przywitaj się. – mruknął ojciec, a potem pchnął mnie do przodu.
Zatrzymałam się kawałek przed stolikiem. Na szczęście.
Blondyn powoli uniósł głowę znad sterty kartek. Zaczął mi się przyglądać, ale bez większych emocji.
- To ona? – zapytał.
- Ona. – oznajmił ktoś z przedpokoju.
Zerknęłam przez ramię.
Do pokoju wszedł bardzo dobrze mi znany mężczyzna zawsze odziany w ciemne barwy. Pewnym krokiem ruszył w kierunku blondyna na fotelu. Uśmiechnął się do mnie w ten sam ohydny sposób co zawsze. Dreszcze przeszły po całym moim ciele.
- To ty… - szepnęłam do siebie.
- No wow, brawa za spostrzegawczość. – oznajmił ironicznie, po czym wywrócił oczami, jednak uśmiech nie opuścił jego twarzy. Skrzyżował ręce na klatce piersiowej, a potem oparł się biodrem o fotel ojca.
- Jest taka, jak ją opisują? – zapytał blondyn, który przez cały czas nie oderwał ode mnie wzroku. A przynajmniej takie odnoszę wrażenie.
- Nie znają jej. Trudno, by znali, skoro mają na nią wyjebane. – prychnął bezczelnie żółtooki.
Taka dziwna sytuacja. Stwierdzam, że mówią teraz o moich opiekunach. Ale po co Sam i ojciec mówili im o mnie? I dlaczego żadne z nich się nie odezwie i nie zaprzeczy tym słowom? Przecież zawsze udawali najlepszych rodziców na świecie.
- Nie o to pytam. – burknął blondyn.
Psychopata westchnął głęboko i ponownie wywrócił oczami. Nie chcę go oceniać, ponieważ go nie znam, ale zachowuje się jak rozpieszczona nastolatka.
- Jest inna. O wiele lepsza.
Na te słowa blondyn uśmiechnął się do siebie. Oparł się plecami o fotel. Ściągnął okulary z nosa. Z perfidnym uśmiechem zmierzył moją sylwetkę kilka razy.
- Spodoba mu się. – przytaknął.
Co?
- Czyli umowa stoi? – wyskoczył nagle uradowany ojciec.
- Słucham?! – krzyknęłam nagle, wbijając przerażone spojrzenie w ojca.
Komu się spodobam? Jaka umowa?! Nie… Ojciec nie jest pozbawiony ludzkich odruchów, by handlować własną córką. Chyba…
- Ronnie, nie przeżywaj. – zaczęła Sam, rozkładając się zwycięsko na kanapie. Zawsze tak robi, gdy uda im się jakiś przekręt.
To niemożliwe.
- Przecież mówiłem, że załatwię ci dobrobyt na resztę życia. – oznajmił spokojnym głosem ojciec.
- Nieprawda… - szepnął żółtooki, a jego ramiona drgnęły w górę.
Już wiem. Ten psychopata wcale nie jest psychopatą! On miał mnie szpiegować! Ale… Ale dlaczego mi się pokazywał? I dlaczego mnie w ogóle obserwował?! Zaraz… Dobrobyt? Na resztę życia?!
Nie… Nie, nie, nie!
- Nie zrobiłeś tego… - odsunęłam się na bok. Oparłam się ciałem o ścianę. – Nie sprzedałeś mnie. – powiedziałam, chociaż sama nie do końca wierzę we własne słowa.
- Sprzedałem?! Ronnie, nie dramatyzuj, nie mógłbym tego zrobić! – zawołał oburzony ojciec.
- Zrobiłeś to… - powiedziałam drżącym głosem. Czuję, że moje nogi odmawiają mi posłuszeństwa. Powoli dochodzi do mnie świadomość, jakim naprawdę człowiekiem jest facet, którego nazywam ojcem. On jest potworem!
Łzy napłynęły mi do oczu.
- Nie sprzedał. – zaczął blondyn. – Po prostu zaciągnął bardzo duży dług, którego nie jest w stanie spłacić. Po żmudnych negocjacjach doszliśmy do wniosku, że możemy dokonać słusznej wymiany. Twój tata razem z macochą mogą żyć i zatrzymać wszystko to, co mają, a w zamian oddadzą nam, a konkretniej jemu, ciebie. I wszyscy będziemy szczęśliwi. – oznajmił z uśmiechem. Nałożył okulary z powrotem na nos, a potem splątał palce obu rąk ze sobą.
Cała drżę.
Duży dług? Słuszna wymiana? Oddadzą mnie… jemu?
- Jemu? – jęknęłam cicho, a wielka, gorąca łza spłynęła powoli po moim policzku.
Komu? Dokąd pójdę?! Do burdelu? Wywiozą mnie do roboty do innego kraju? A może sprzedadzą na części?
Komu? Odpowiedz, komu!?
- Twoich opiekunów ściga Joker. – uśmiechnął się łobuzersko blondyn.
Ten pseudonim zaczął dudnić w mojej głowie
Stanęłam sztywno. Przeszył mnie strach.
Joker to pseudonim jednego z ojców mafii. Bezwzględny tyran, który nie zna litości. Zawsze dostaje to, czego chce. Nawet kosztem ludzkiego życia – i to niejednego. Ten, kto kiedykolwiek z nim zadarł, nie wrócił do domu, nawet w formie ciała pozbawionego duszy. Joker to jeden z najokrutniejszych ludzi świata.
Nie odczuwam żalu do ojca. Czuję złość i nienawiść, która z każdą chwilą tylko narasta.
Już mi wszystko jedno!
- Ty egoistyczna świnio! – syknęłam, po czym rzuciłam się w stronę ojca.
Nienawidzę go! Za wszystko, co mi zrobił! Nienawidzę!
Czyjaś silna ręka objęła mocno moje ciało, tym samym zatrzymała mnie tuż przed ojcem. Do nosa i ust ktoś przyłożył mi śmierdzący kawałek waty. Zaczęłam się szamotać i wiercić na wszystkie strony. Złapałam w końcu za nadgarstek mężczyzny. Wbiłam w niego paznokcie i zaczęłam ciągnąć.
To nic nie da. Nie mam już siły.
Powieki zaczęły mi opadać.
Zrobiło się ciemno i głucho.
Ojciec wolał oddać córkę niż pieniądze.

~*~

Witam serdecznie na moim pierwszym fanfiction! Cieszę się, że tutaj jesteś i mam nadzieję, że zostaniesz ze mną do końca (trochę to naiwne, ale coś trzeba było tutaj umieścić 🙊).

Tak jeszcze na marginesie dodam, że niezwykle irytuje mnie, gdy ktoś próbuje na siłę wepchnąć swoją subiektywną opinię. Obojętnie, czy mowa tu o mnie czy o kimś innym. Owszem, mamy prawo do wyrażania własnej opinii, ale wypisywanie, np. "Powinnaś/powinieneś zrobić [to] i [tamto], bo źle mi się to czyta/nie podoba mi się/...", czyli oczekiwanie, że osoba będzie chodzić tak, jak ktoś jej zagra, jest... niekultralne? Niestosowne? Egoistyczne? Egocentryczne? Sugestia - jak najbardziej, jednak ona nie zawiera w sobie słów: "Powinnaś/powinieneś", "musisz". Warto mieć to na uwadze. 👌

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top