"Everybody knows"cz.1

Pierwszy rozdział chciałabym dedykować NatalyaCorvus i Volf_manaika_ oraz podziękować im za wszystko <3 i zaprosić do czytania ich prac :D Nie wiem co z tego wyjdzie ale jest to mój pierwszy Johnlock, który będzie składał się z opowiadań, które będą się wspólnie łączyć. Później pomyślę nad jakimś sensownym tytułem i opisem^^

Nad Londynem wędrowały szare chmury. John siedział w swoim fotelu, i kończył nowy wpis na blogu. Ostatnio Sherlockowi trafiało się dużo nowych spraw, przez co jego blogger miał duże zaległości a Lestrade mógł się na cieszyć chwilową chwałą za ich rozwiązanie. Blondyn odłożył laptopa, wyciągnął się w fotelu i postanowił, że chwilę odpocznie. Chciał skorzystać z przyjemnej ciszy, która panowała od kilku minut, kiedy Sherlock skończył grać, a raczej rzępolić na skrzypcach.

- Jaaawn!

I jego upragniony spokój dobiegł końca. Pomyślał, że zamknie oczy i będzie udawał, że śpi.

-John nie udawaj, że śpisz! Zrób mi herbatę! - krzyknął z sypialni.

-Nie jestem twoją gosposią! - odpowiedział Watson.

- Pani Hudson też tak mówi!

John powoli zwlekł się z fotela i podreptał w stronę kuchni. Nie wiedział czemu, ale zawsze kiedy Sherlock go o coś prosił, nie umiał mu odmówić. Wstawił wodę, wyjął z szafki dwa kubki, postawił je na blacie i wrzucił do nich torebeczki z herbatą. Podśpiewywał sobie piosenkę, która od rana chodziła mu po głowie, a był to utwór The Eagles - Hotel California. (polecam posłuchać w imieniu moim i Johna XD) Wziął kubki i poszedł w stronę sypialni. Zobaczył Sherlocka leżącego na łóżku z laptopem, a raczej zwisającego z łóżka. Miał wrażenie, że ten wykorzystał już wszystkie możliwe pozycje, i niedługo rozłoży się na podłodze. Usiadł koło niego, na co ten nawet nie zwrócił uwagi, tylko zaczął szybko pisać coś na klawiaturze.

- Sherlock, herbata. - powiedział John machając mu jednocześnie kubkiem prawie przed twarzą.

- Nie chce. - odpowiedział i wrócił do pisania.

Blondyn odstawiał powoli kubki na szafkę, miał ochotę wylać je detektywowi na głowę, ale w ostatniej chwili się powstrzymał. Westchnął, wziął głęboki wdech i rozluźnił dłonie, żeby przypadkiem w coś nie uderzyć. Irytowała go ciągła zmiana zdania współlokatora. Postanowił po prostu strzelić focha. Założył ręce na klatkę piersiową i wpatrywał się w ścianę pustym wzrokiem. Sherlock po kilku minutach skończył pisać i spojrzał na blondyna. Dostrzegł zmarszczone czoło, nieobecny wzrok i usta lekko wygięte w grymas. Musiał przyznać, że mimo wszystko doktor wyglądał uroczo jak mały obrażony jeżyk. Odłożył laptopa,
przysunął się i złożył delikatny pocałunek na jego ustach. John się nie poruszył, udawał jakby nic nie czuł. Sherlock spróbował jeszcze raz. Watson nie oddał pocałunku, ale zaszczycił go spojrzeniem mówiącym "zostaw mnie w spokoju". Wtedy brunet podniósł się i usiadł na nim okrakiem, przejechał językiem po jego szyi i namiętnie pocałował. John próbował się powstrzymywać, ale nie potrafił, nie wtedy kiedy ktoś całuje tak jak Holmes. Przysunął go do siebie bliżej i wplątał palce w jego roztrzepane loki. Mogliby całować się tak przez wieczność, ale usłyszeli szybkie kroki na schodach i trzaśnięcie drzwi. Oderwali się od siebie w ostatnim momencie, kiedy do środka wparował Lestrade. Watson zbyt szybko zsunął ze swoich kolan detektywa, tak, że ten wylądował z łoskotem na podłodze.

- Sherlock mam dla Ciebie... sprawę. - powiedział inspektor spoglądając na bruneta próbującego się podnieść.

- Wybacz Greg, Sherlock ostatnio ma problemy z utrzymaniem równowagi. - mruknął ukrywając uśmiech John. - Jaka to sprawa?

- Znaleźliśmy zwłoki na strzelnicy Ragnor's Gun. Ofiara zastrzelona z bliskiej odległości, prawdopodobnie około 30 lat. Więcej na razie nie wiemy, rzucisz na to okiem? - zapytał z nadzieją.

- Greg, przecież to jest za nudne dla Sherl....

- Podaj adres, przyjedziemy. - przerwał Watsonowi detektyw wstając i otrzepując się z kurzu.

- Wiedziałem, że to cię zainteresuje. - rzucił Holmesowi porozumiewawcze spojrzenie, zapisując dane na kawałku papieru i podając go Johnowi. Obrócił się na pięcie i wyszedł zamykając za sobą drzwi.

- Możesz mi wytłumaczyć co takiego ciekawego jest w sprawie gościa zastrzelonego na strzelnicy? Może jeszcze wcale nie został zastrzelony? - zapytał Watson.

- Zobaczysz na miejscu. Przez ciebie wszystko mnie teraz boli, ledwo będę się ruszać... - teatralnie zaczął rozmasowywać kark.

- Sherlock nie marudź, jakoś ci to wynagrodzę.

- W to nie wątpię. - rzucił brunet podnosząc jedną brew do góry.

Watson dopiero po chwili zrozumiał co tamten miał na myśli. Holmes podniósł kubek, napił się przygotowanej wcześniej herbaty i wyszedł z pokoju. John wywrócił oczami, czasami przestawał naprawdę mieć do niego cierpliwość. Spojrzał na zapisany adres, schował kartkę do kieszeni jeansów i wymaszerował z pokoju. W mgnieniu oka, znaleźli się w taksówce, którą brunet bez problemu złapał. Po kilkunastu minutach byli już na miejscu. Przeszli pod policyjną taśmą, i powędrowali za niekoniecznie szczęśliwą Donavan. Lestrade czekał na nich z teczką policyjnych dokumentów.

- Niejaki Aldertree Weltman, 29 lat, mieszkał w Londynie od dwóch tygodni, wcześniej w Glasgow, nie znaleźliśmy przy nim żadnych dokumentów, sprawdziliśmy go w bazie danych dzięki odciskom palców, nie był nigdy karany. Prawdopodobnie zastrzelony z bliskiej odległości, pociski pełnopłaszczowe, broni nigdzie nie znaleźliśmy.

Sherlock zaczął oglądać leżące ciało, a John oparł się plecami o słup. Lubił przyglądać mu się podczas oględzin. Holmes robił to zawsze dokładnie, i widać było, że sprawia mu to wielką przyjemność.

- Czy Anderson się do tego dotykał? - zapytał chowając swoje szkiełko.

- No tak... - zaczął niepewnie Greg.

- I to on stwierdził, że go zastrzelono? - kontynuował brunet.

- Tak - wtrąciła się Donavan.

- Co za idiota go przyjął do policji?

Wszystkie spojrzenia skierowały się na Grega, gdy ten założył ręce na klatkę piersiową i zrobił urażoną minę.

- Ja.

- Ofiara nie zmarła przez zastrzelenie, tylko uduszenie...

- Ale Sherlock, gość dostał kulkę w łeb... - przerwał mu John.

- Jak zawsze patrzysz a nie widzisz, ofiara została uduszona przez burking, napastnik oprócz nacisku na klatkę piersiową zatyka także usta i nos ofiary, najczęściej swoją dłonią. W tym przypadku nie zauważyliście żadnych śladów na twarzy bo ktoś idealnie przestrzelił mózg, na którym koncentrowaliście swoją uwagę. Kto znalazł ciało?

- Właścicielka strzelnicy. - odpowiedział Lestrade. - Tak, przesłuchaliśmy ją. - dodał zauważając wzrok bruneta. - Tak, jest w biurze. - dodał uprzedzając pytanie.

Holmes natychmiast wstał, pociągnął Watsona za rękaw kurtki, i szybkim tempem poszli w stronę schodów. Na górze skręcili w lewo i znaleźli się w biurze.

- Och, nazywam się Aylin Olson. - przedstawiła się rudowłosa kobieta. - A Pan to jak mniemam Sherlock Holmes. - powiedziała wpatrując się w bruneta przez dłuższą chwilę.

- A ja nazywam się John Watson, jakby kogoś to interesowało.

- Ach taak. - podeszła bliżej podając Johnowi rękę. - Więc... - kontynuowała. - Co pana do mnie sprowadza Panie Holmes?

- Podobno to Pani jako pierwsza znalazła ciało. - wtrącił blondyn.

- Tak, od razu zawiadomiłam policję, nie codziennie znajduje się trupa na strzelnicy, tak jak nie codziennie gości się tak wspaniałego detektywa. - puściła oczko w jego stronę.

- Znała go Pani?

- Czasami przychodził tu z kolegą Gerardem, którego znam bo chodziliśmy razem do jednej klasy jako dzieci. Zdarzało mi się zamienić z nimi parę słów. Wszystkie jego dane podałam już policji... A więc Panie Holmes, wydedukuje Pan coś ze mnie ? - zapytała zakładając kosmyk swoich włosów za ucho.

- Odziedziczyła Pani tą strzelnice po ojcu, który uczył Panią strzelać, ale nie jest to Pani ulubione zajęcie. Miała Pani wspólnika, z którym była w związku przez 2 miesiące ale okazało się, że jest żonaty. Ma pani naturalnie rude włosy, które sprawiają, że dużo osób traktuje panią stereotypowo, ale nie chce pani zmienić ich koloru. Pali Pani codziennie jedną paczkę papierosów Red&White Platinium. Do tego ma pani w domu dwa czarne koty. - powiedział na jednym wydechu detektyw lekko zmniejszając odległość między nimi.

- Zadziwia mnie Pan...

- Sherlock. - przerwał jej. - Może mówić mi Pani po imieniu.

- Zadziwiasz mnie Sherlock. - powiedziała delikatnie dotykając jego ręki. - Może zapalisz ze mną jednego papierosa? - zaproponowała wyjmując z kieszeni zapalniczkę w koty i paczkę wcześniej wspomnianych papierosów.

- Z wielką przyjemnością.- musnął delikatnie ustami jej dłoń.

John w tym momencie zapomniał jak się oddycha. Był w szoku, ta landryna flirtowała z JEGO Sherlockiem, a on? Widać było, że skubanemu to się podoba. Zawsze lubi być w centrum uwagi. Przecież jedyne papierosy jakie on pali to Lucky Strike double, nigdy nie weźmie do ust innych.

- Wybaczcie, że przerywam wam tak romantyczną scenę, ale Sherlock jest chwilowo zajęty.... - nie dokończył, tylko posłał brunetowi wkurzone spojrzenie i pociągnął go za szalik.

- Poczekaj chwilę Sherly! - krzyknęła rudowłosa, pisząc coś na kartce, zginając ją na pół i pozostawiając odcisk swoich pomalowanych szminką ust. - Twój przyjaciel jest strasznie nie miły.

Podeszła do nich i wsunęła karteczkę do wystającej między płaszczem a szalikiem kieszeni koszuli Sherlocka. John szybko wyciągnął detektywa z biura, i ruszył wzdłuż korytarza, znajdując ślepy zaułek. Pchnął go na ścianę z taką siłą, że tego znowu zabolał kręgosłup, dziś zresztą już drugi raz.

- Czy ty może o czymś nie zapomniałeś? - zapytał przygwożdżając Holmesa do ściany.

- Nie sądzę. - odpowiedział zadziornie. - Może mi przypomnisz?

- Masz ten swój cholerny Pałac Pamięci, a zapominasz o najważniejszej rzeczy... - rzucił szybko.

- Jakiej? - zapytał wędrując swoimi dłońmi w dół po plecach Watsona.

- Że jesteś tylko mój. - dokończył przygryzając dolną wargę bruneta.

Złączyli swoje wargi w namiętnym pocałunku, każdy bliższy kontakt tak się kończył. Oboje tracili nad sobą kontrole, nie potrafili się powstrzymać. Nie zdecydowali się jednak jeszcze powiedzieć komukolwiek o ich związku, jeżeli można było tak nazwać ich relacje. Nie spodziewali się nikogo kto mógłby im przeszkodzić, chcieli dokończyć to co zaczęli rano, ale usłyszeli jednak głośne kroki dobiegające ze schodów. Szybko oderwali się od siebie próbując zapanować nad oddechem.

- Sherlock! John! Gdzie jesteście? - wołał z korytarza Lestrade zmierzając w kierunku ślepego zaułka. - O! Znalazłem was! - krzyknął uradowany. - Chwila... dlaczego nie możecie złapać oddechu... goniliście kogoś? - zapytał zaciekawiony.

- Tak próbowaliśmy złapać Quickslivera. - odparł detektyw.

- Że kogo? - zapytał zdezorientowany inspektor.

- Nieważne. - mruknął. - Czego nowego się dowiedzieliście?

- Przyjechał znajomy zmarłego, pomyślałem, że będziesz chciał z nim porozmawiać. Czeka na was na dole. - powiedział, odwracając się i idąc w kierunku biura.

- Quicksliver? - zapytał zdziwiony John.

- No co?

- Nie wiedziałem, że obejrzałeś jakikolwiek film Marvela... tylko nie próbuj mi wmówić, że było ci to potrzebne do jakiejś sprawy. - dokończył uprzedzając odpowiedź bruneta.

Sherlock otworzył usta, ale po chwili je zamknął. Nie wiedział jak ma z tego wybrnąć. Nie przyzna się przecież, że obejrzał wszystkie filmy, a Avengersów nawet kilka razy.

- Nie pamiętasz już? I kto tu ma problemy z pamięcią...- fuknął teatralnie - Kiedyś go włączyłeś ale po długim dyżurze byłeś zmęczony i zasnąłeś a ja akurat nie miałem nic do roboty.

- Nie przypominam sobie... - stwierdził  drapiąc się po głowie. - Zobacz! To chyba ten  znajomy, o którym mówił Lestrade, ten co zna się z twoją landryną. - powiedział wyglądając przez okno.

- Moim kim? - zapytał Sherlock.

- Landryną, tą rudowłosą z biura.

- Czyżbyś był zazdrosny? - rzucił zbiegając po schodach.

- Nie, skąd taki pomysł. - mruknął sarkastycznie.

Na parkingu koło zaparkowanego Audi Q2 stał umięśniony mężczyzna. Sherlock zlustrował go od dołu do góry. Ten słysząc kroki szybko wsunął telefon do kieszeni spodni i odwrócił się przodem.

- Witam, chcieli panowie ze mną porozmawiać... to naprawdę straszne co stało się z Aldertree, nadal nie mogę w to uwierzyć... - w jego oczach było widać ból.

- Kiedy ostatni raz się pan z nim widział? - zapytał Sherlock.

- Wczoraj rano, był u mnie w domu po prezent, umówiliśmy się, że pojedziemy na strzelnice dziś po południu. Ostatni raz byliśmy tutaj.... kilka tygodni temu, kiedy nasz przyjaciel Stephen, chciał się nauczyć strzelać... uczyliśmy go razem z Aldertree.... przepraszam... - urwał wyjmując chusteczkę.

- Co to był za prezent?

- Biżuteria dla swojej dziewczyny, bardzo ją kochał, zawsze miał przy sobie jej zdjęcie, poznali się na studiach, oboje kończyli informatykę. Chciał jej się nie długo oświadczyć.... a teraz ona jest w rozsypce, dzwoniła do mnie jak tutaj jechałem. Jest strasznie uczuciowa.... naprawdę nie wiem jak sobie poradzi.

- Może nam pan podać namiary na tego Stephena, i dziewczynę?

- Jasne, to jest adres Stephena, a to Lary. Jeżeli będę mógł jeszcze w czymś pomóc proszę do mnie zadzwonić. - podał im swoją wizytówkę.

Pożegnał się, wsiadł do samochodu, i odjechał z parkingu. John przeczytał co było napisane na wizytówce. Gerard Bowles, architekt mający swoją własną firmę, w centrum Londynu.

- Jedziemy do dziewczyny zmarłego? - zapytał blondyn.

- Kogo? - zapytał brunet - Ahh tak. Ale najpierw idziemy postrzelać! - oznajmił uśmiechając się jak psychopata i złączając w uścisku ich dłonie.

Sherlock zadziałał swoim urokiem osobistym na właścicielkę i nie dość, że dostali za darmo dwa glocki z amunicją, to jeszcze mogli zająć całe dwa tory dla siebie. Wybrali te w środku bo zaczęło zbierać się na deszcz. Zostawili swoje rzeczy na krzesłach obok i poszli przywiesić tarcze.

-... a żeby strzelić musisz nacisną spust, pamiętaj, że musisz zgrać ze sobą muszkę i szczerbinkę.... - tłumaczył już od kilku minut brunet.

John stał oparty o filar z miną mówiącą samą za siebie.

- Ale pamiętasz, że ja byłem w wojsku prawda?

- Wojsko to głupia instytucja. - mruknął.

- A ty zawsze wiesz najlepiej? I może jeszcze strzelasz lepiej ode mnie?

- Oczywiście. - rzucił celując w tarcze.

Pociągnął za spust i strzelił tak, że pocisk nie trafił w tarczę ale w włącznik światła i zapadła ciemność.

- Teraz to się popisałeś... - zaczął.

- Nawet nie kończ.... - stwierdził idąc w kierunku włącznika. - Testowałem po prostu swoją celność...

- Uważaj bo Ci jeszcze uwierzę. - parsknął John.

- Dobra 5 strzałów prosto w tarczę, wtedy zobaczymy kto jest lepszy. - rzucił wracając. - Ja zaczynam.

Wziął glocka i sprawdził zawartość magazynka. Ugiął delikatnie kolana i wyprostował ręce. Idealnie celując  oddał pięć strzałów. Dwa z nich trafiły w okolice środka tarczy, a pozostałe 3 znalazły się całkowicie po za tarczą.

John nie mógł ukryć rozbawienia. Wziął swój pistolet, ustawił się i zaczął powoli strzelać.  Pierwszy w samą dziesiątkę, drugi tak samo, trzeci też. Kiedy po raz czwarty miał nacisnąć palcem na spust poczuł oplatające go od tyłu ramiona i ciepły oddech na swojej szyi. Następny strzał nie był już tak precyzyjny jak te początkowe.

- Czy ty próbujesz mnie zdekoncentrować? - zapytał się przekręcając lekko głowę.

- Być może.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top