Rozdział 7 - Pomóż nam
*Judy*
Ktoś mnie zaatakował. Przyłożył do twarzy szmatkę, która była czymś nasączona. Straciłam przytomność. Nie pamiętam nic.
Teraz bolała mnie głowa. Nie mogłam się ruszyć i nic nie widziałam. Ciężko mi było oddychać. Czułam, że mam coś na głowie, ponieważ było strasznie duszno, a oddech odbijał się i wracał na moją twarz. Chciałam krzyknąć, ale miałam suche gardło, a usta były czymś zasłonięte. Siedziałam na krześle i szarpałam się z linami przepasanymi wokół mnie. Było mi strasznie gorąco. Miałam na sobie ten cholerny płaszcz. Pociłam się, choć w pomieszczeniu było chłodno. Czułam zimny przeciąg, przechodzący po moich odsłoniętych nogach. Zaczęłam się bać i jeszcze mocniej się miotałam. Potrząsałam szybko głową na wszystkie strony i worek spadł. Otworzyłam oczy, które po chwili przystosowały się do światła i już wszystko widziałam. Byłam w jakimś obskurnym pokoju. Przez jedno okno wpadało trochę światła. Z sufitu zwisała lampa, która ledwo trzymała się na jednym kablu. Przede mną stał drewniany stół. Siedziałam jakieś trzy metry od niego na jakimś metalowym krześle. Byłam dość mocno związana liną i miałam bose stopy. Buty leżały porozrzucane pod drzwiami. Spanikowałam i zaczęłam krzyczeć, przynajmniej próbowałam. Nagle usłyszałam kroki. Zamilknęłam i nasłuchiwałam. Ktoś się zbliżał, a po chwili drzwi się otworzyły. W progu pojawił się dość wysoki blondyn w jasnobrązowych spodniach i żółtej koszulce.
- Tutaj jest - powiedział i zaprosił kogoś do środka.
Weszła kobieta, która była podobnego wzrostu co on. Miała falowane, ciemnobrązowe, prawie czarne, włosy, które sięgały do piersi. Brązowooka była ubrana w czarną, skórzaną kurtkę, czerwoną koszulkę i ciemnoniebieskie spodnie. Nosiła wysokie szpilki, a na dłoniach miała rękawiczki bez palców. Jej wzrok od razu skierował się na mnie.
- Nawet zdążyła się obudzić na moje przyjście - zaśmiała się.
Miała wyjątkowo szyderczy uśmiech.
- To na pewno ona? - spojrzała na blondyna.
- Oczywiście, że tak. Uważasz mnie za debila?
- No wiesz...
- Zamknij się! - szturchnął ją.
- No co? Już dobrze, braciszku.
Czyli byli rodzeństwem. "Niezła rodzinka" pomyślałam. Chłopak zdjął materiał, który zasłaniał moje usta.
- Kim wy jesteście i dlaczego, do cholery, jestem związana?! - krzyknęłam.
- Uspokój się. Nie masz po co krzyczeć. I tak nikt cię nie usłyszy - uśmiechnął się złowieszczo.
- Co?! Gdzie ja jestem?! Macie mnie natychmiast wypuścić! Przysięgam, że pożałujecie!
- Zamknij się! - kazała kobieta.
- Nie mam zamiaru, suko!
- Osz ty! - uderzyła mnie otwartą dłonią w policzek.
Zacisnęłam zęby. Gdybym tylko miała wolne ręce...
- A teraz posłuchaj - powiedziała groźnie. - Albo będziesz się posłusznie zachowywać i nie będziesz robić kłopotów albo zrobimy ci kuku. Nie będziemy się z tobą obchodzić delikatnie.
- Chcę wiedzieć, dlaczego tutaj jestem - powiedziałam wolno i wyraźnie.
- Zostałaś porwana, Sherlocku. Ja i mój brat zamierzamy zdobyć pieniądze dzięki tobie. Jesteś przecież narzeczoną Stumpa.
- Skąd wiesz, że narzeczoną? Oświadczył mi się dopiero przedwczoraj - zauważyłam.
- Wiemy o tobie więcej niż myślisz - uśmiechnęła się tajemniczo. - Poza tym to rodzaj zemsty.
- Zemsty?
- Patrick mnie zna. W końcu zostawił mnie dla ciebie. Tak długo czekałam na ten moment, aż wreszcie się doczekałam. Mam cię i się odpłacę za te wszystkie krzywdy - zacisnęła zęby.
- Jakie krzywdy? To nie jest nikogo wina, że Patrick akurat wybrał mnie.
- Zamknij się lepiej i bądź posłuszna. Nie ręczę za siebie - powiedziała i wyszła.
Chłopak podszedł do mnie i zaczął rozwiązywać liny. Czekałam, aż się poluźnią, aby jak najszybciej go odepchnąć i pobiec do wyjścia. Wyczułam odpowiedni moment i już chciałam go kopnąć, kiedy złapał mnie mocno za ramię i popchnął w bok. Jego uścisk był bardzo silny. Łzy stanęły mi w oczach.
- Nie wyrwiesz się - szarpnął mnie jeszcze mocniej i zaczęliśmy iść do drzwi.
Szliśmy korytarzem, a potem schodami w dół. Wepchnął mnie do jakiegoś pomieszczenia. Spadłam na kolana. "Będą otarcia" pomyślałam. Spojrzałam na moje ramię. Zaczęły pojawiać się fioletowo-sine ślady. Nagle usłyszałam kaszlnięcie. Odwróciłam się szybko i zobaczyłam dziewczynę. Miała burzę czarnych, pokręconych włosów. Patrzyła na mnie prawie czarnymi oczami.
- Kim jesteś? - zapytałam przerażona.
- Yyyy... Oni ciebie też porwali? - zapytała zdezorientowana.
- Tak. Ty jesteś tutaj dłużej?
- Yhym - pokiwała głową - Jakieś dwa tygodnie.
- Jestem Judy - podałam jej rękę.
- A ja Elisa - potrząsnęła nią. - Chyba jesteśmy na siebie skazane.
- Wie dwie mamy większe szanse na ucieczkę stąd - powiedziałam ciszej.
Okazało się, że Elisa jest zawodową sprinterką, a jej mąż szanowanym prawnikiem. Kasy im nie brakło, więc zostali ofiarami Sharon i Ericka - tak mieli na imię porywacze. Jednak ostrzegła mnie. Obserwując ich przez cały jej pobyt tutaj, zauważyła, że nie byli do końca normalni, no przynajmniej nie Erick. Sharon czasami okazywała swoją słabość i nie raz zdarzyło się, że o mało nie wypuściła Elisy. Erick miał swoje nastroje. Czasami gadał z tobą jak kolega, a czasami patrzył na ciebie jak pies na kość. Opowiedziała mi, że w pewnych momentach bała się, czy nie zostanie zgwałcona. Kiedy to usłyszałam, przeszły mnie dreszcze. Pokazała mi swoje siniaki i blizny, które jej zrobił podczas szarpania.
- Musimy wyrwać się z tego piekła - powiedziałam.
- Tak... - powiedziała i przygryzła usta.
Łzy stanęły jej w oczach. Przytuliłam ją i obiecywałam, że będzie dobrze i nie pozwolę, żeby Erick ją skrzywdził. Czułam wewnętrzną potrzebę opieki nad nią. Była tutaj długo, znaczy dwa tygodnie to nie jest długo z perspektywy czasu, ale wystarczyło postawić się w jej sytuacji. Być szantażowanym, bitym i zastraszanym 14 dni. Osłabła fizycznie i psychicznie.
Uspokoiła się. Patrzyłam w sufit i zaczęłam rozmyślać nad naszymi oprawcami. Byli więksi od nas i wydawali się silniejsi. Elisa była tego samego wzrostu co ja. Byłyśmy małymi skrzacikami przy nich. Oni mieli dobre 180 cm, a my ledwo 160. Patrick był troszeczkę wyższy ode mnie. No właśnie, Patrick! Boże, co on teraz może czuć. Nie wróciłam do domu z imprezy. Może myśli, że od niego uciekłam. Czasami miał takie głupie pomysły i mówił, że na mnie nie zasługuje. Teraz, kiedy nie ma mnie przy nim, może sobie to potwierdzić. Miałam nadzieję, że zaczął mnie szukać, i że porywacz zostawił jakieś ślady. Przecież zaatakował mnie w miejscu publicznym i to jeszcze niedaleko klubu. Ktoś musiał to widzieć. Nie zamierzałam być tutaj tyle co Elisa.
- Elisa, tak w ogóle to skąd jesteś? - zapytałam.
- Jestem z Seattle, a ty?
- Chicago. A gdzie teraz jesteśmy?
- Nie wiem, przez okno widać tylko las - powiedziała zrezygnowanym głosem.
Podeszłam do małego okna. Faktycznie byłyśmy w lesie.
- Patrick, proszę cię, pomóż nam - szepnęłam.
~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~
Wow, dziękuję Wam za ponad 300 wyświetleń i 50 głosów oraz za każdy komentarz, który po sobie zostawiacie!
Wreszcie dowiedzieliście się co u Judy.
Nie zapomnijcie, że już dzisiaj PIERWSZY KONCERT WINTOUR!
OvercastDiamond, xoxo
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top