Rozdział 15 - "I think you're my best friend"

*Patrick*

*Dwa dni później*

Siedziałem w kuchni z kubkiem kawy w dłoni i stukałem palcami o stół. Dzisiaj wyjątkowo przespałem całą noc, ale i tak obudziłem się o szóstej. Poświęciłem godzinę na gapienie się w sufit i rozmyślanie o Judy. To już prawie tydzień bez niej, a ja czułem jakby minął rok. W ogóle straciłem poczucie czasu. Patrząc na kalendarz, uświadomiłem sobie, że jest już końcówka lipca. Jutro - dwudziestego szóstego - będą urodziny mojej zaginionej narzeczonej. Ciekawe jak będzie je obchodzić i czy w ogóle będzie. Miałem nadzieję, że żyje. Helen nie dawała żadnego znaku, czyli jeszcze jej nie odnaleźli. Cały czas zastanawiałem się, dlaczego ktoś tak bardzo chce nam zaszkodzić. Obiecałem sobie, że jeżeli dowiem się kto był porywaczem, to zabiję i rozerwę go na małe kawałki. Postanowiłem, że przejadę się dzisiaj na policję i zapytam, jak idzie sprawa. Miałem nadzieję, że Helen jeszcze tam urzęduje. Swoją drogą to zastanawiałem się, czy Andy zrobił coś z jej numerem telefonu przez te dwa dni.

Umyłem kubek i poszedłem się ogarnąć. Pojechałem na posterunek, a tam przywitała mnie policjantka.

- Cześć Patrick - powiedziała.

- Hej. Nie odzywałaś się wcale przez dwa dni. Coś się stało?

- No właśnie nic się nie stało. Zero informacji i jakichkolwiek poszlak.

- Naprawdę?

- Tak, przykro mi. Mogę zadzwonić teraz do policji z Nebraski. Sprawą zajął się sam komendant, więc myślałam, że pójdzie gładko.

- Jeżeli jest taki jak nasz Stuart to mam wątpliwości.

- Z tego co słyszałam to jest naprawdę dobry.

- Ok, możesz zadzwonić - powiedziałem.

Helen wzięła komórkę i przyłożyła ją do ucha.

- Helen White... Tak, o tę sprawę chodzi... Nadal nic? To już dwa dni... A jakieś dowody, poszlaki, wskazówki? Coś musiał pan znaleźć... Ech, no dobra... Będę czekać. Do usłyszenia - odłożyła telefon.

- I co? - zapytałem.

- Nic - wzruszyła bezradnie ramionami. - Dali mi do telefonu tego komendanta, Ericka Lorena. Powiedział, że nic nie mogą znaleźć, a w okolicy nikt jej nie widział. Przepadła jak kamień w wodę.

- Holy smokes... - poprawiłem fedorę i zacząłem myśleć.

- Jeżeli oni nie popchną sprawy dalej to będziemy stać w miejscu.

- A gdyby tak...- zamyśliłem się.

- Co?

- Już nic. Moja wyobraźnia płata mi figle. Dziękuję za pomoc.

- Proszę bardzo. Przykro mi, że nic więcej nie mogę zrobić - było widać, że bardzo żałuje.

- To nie twoja wina. Już i tak dużo zrobiłaś dla mnie. Gdyby Stuart tu był zamiast ciebie, to zidentyfikowanie tej budki zajęłoby ze dwa tygodnie.

- Haha - uśmiechnęła się. - Zastanawia mnie pewna rzecz.

- Jaka?

- Jestem tutaj pierwszy raz i nie znam Stuarta, ale kiedy dopytywałam się znajomych o niego, to mówili, że to porządny policjant z powołania i naprawdę dobrze rozwiązuje sprawy.

- No to chyba sprawa Judy jest zbyt trudna.

- I się zastanawiam, dlaczego on ma taki wielki problem z nią. Fakt, porwania są jeszcze gorsze niż zabójstwa, ale przeglądając archiwalne akta stąd, to zauważyłam, że Maxwell nie takie rzeczy rozwiązywał.

- Może się starzeje? - powiedziałem.

- Przecież jest młody. Jeszcze nie ma czterdziestki. Jest w najlepszej formie do pracy.

- Stuart zachowuje się inaczej niż jeszcze kilka lat temu. Może ta praca mu nie odpowiada i przestał się starać?

- To nie jest głupie. Miejmy nadzieję, że kiedy wróci z delegacji, to wróci także jego ochota do działania.

- A kiedy wraca?

- Jutro.

- Czyli od jutra ciebie już nie będzie?

- Tak.

- I gdzie cię przeniosą?

- Nie wiem. To zależy od wyższych sfer, jak to mówię. Chciałabym przynajmniej pozostać w Chicago i znaleźć pracę już na stałe na jakiejś komendzie - powiedziała.

- Tutaj nie możesz?

- Mają całą kadrę. Musieliby kogoś wylać, abym zajęła jego miejsce.

- Może tak Stuarta? - uśmiechnąłem się.

- Ale żeś się na niego uwziął, Patrick.

- Należy mu się. Ty jesteś lepsza.

- Schlebia mi to, ale nie ładnie tak obgadywać kogoś za plecami.

- No tak. Dzięki jeszcze raz i do zobaczenia - wyszedłem.

Wykręciłem numer Pete'a.

- Co tam? - usłyszałem jego głos w słuchawce.

- Mam szalony plan.

- Patrick Najspokojniejszy Człowiek Na Ziemi Stump ma szalony plan? - zaśmiał się.

- Tak.

- Jaki? Chcesz jechać na dancing do Ciechocinka?

- Co? Nie. Gdzie jest w ogóle Ciechocinek? Nawet nie chcę wiedzieć co ty robiłeś i z kim.

- A to już nic. Tylko jak znów będziemy grać w Polsce to muszę cię tam zabrać. Niezła vixa.

- Yyyyy... okaaay. Może spotkajmy się u mnie w domu.

- Dobra, już jadę - rozłączył się.

Kurna, czy ten człowiek wkręci się na każdą imprezę w każdym kraju? My w ogóle byliśmy w Polsce czy on sobie ze mnie żarty robi? A może i byliśmy... z Linkin Park. Chyba, że to były Czechy albo Rosja... Nie, nie wiem już. Potem się tego dowiem.

Ruszyłem do domu i myślałem nad moimi dość niebezpiecznymi zamiarami. Moja cierpliwość się skończyła i nie zamierzałem czekać na łaskawego komendanta Lorena. Chwilę po mnie zjawił się Pete i weszliśmy do domu.

- Więc jaki to plan wymyśliłeś? - zapytał.

- Byłem na posterunku i nadal nie znaleźli nic. Poza tym Helen jutro nas zostawi, bo Stuart wraca. Wtedy to już w ogóle nic nie zrobimy, więc postanowiłem, że jedziesz ze mną do Nebraski.

- Co?!

- Czas wziąć sprawy w swoje ręce. Nie ma na co czekać. Moja cierpliwość się skończyła i zamierzam tam jechać i jej szukać, choćbym miał skonać.

- Ja nie zamierzam nigdzie konać - powiedział. - Co jeśli byśmy trafili na porywacza, a on miałby broń i chciał nas pozabijać?

- Zawsze chciałeś być superbohaterem, więc masz szansę się wykazać. Jedź pożegnać się z rodzinką i ruszamy.

- Co? Już dzisiaj?

- A no co mam czekać? Streszczaj się.

- Ale Patrick...

- Nie chcesz mi pomóc? - zapytałem.

- Ja...

- Skoro nie to nie. Łaski bez. Tyle, że ty też jesteś w to wpakowany. Meagan z nią była i ona także ponosi za to winę. Jako jej chłopak i mój najlepszy przyjaciel pomyślałem, że ze mną pojedziesz i razem damy radę.

- To nie tak. Po prostu to jest bardzo szalone i to w ten negatywny sposób.

- Peter Wentz rozróżnia szaleństwo w pozytywny i negatywny sposób. Brawo. Szkoda, że dopiero w tej sytuacji.

- Od takich rzeczy jest policja, a nie my.

- Tyle, że my zrobiliśmy więcej od policji! Gdybym nie obejrzał nagrania, to nadal byśmy nic nie wiedzieli.

- Chwała ci za to, ale zatrzymaj swoje bohaterstwo na tym - powiedział stanowczo.

- Nagle grywasz prawowitego obywatela?!

- Patrick, to nie są żarty! - krzyknął.

- Nie będziesz mi mówił jak mam postępować! Chodzi o mają narzeczoną! Nie wiem jak ty, ale ja ją kocham, a jeżeli się kogoś kocha, to się o niego walczy!

- Żeby ci ta walka bokiem nie wyszła. Nie zamierzam cię potem odwiedzać w szpitalu.

- To nie odwiedzaj! Mam to gdzieś!

- Dobrze, nie będę musiał marnować czasu!

- Możesz już iść - wskazałem mu drzwi.

- Do zobaczenia albo raczej żegnaj - wyszedł szybkim krokiem i trzasnął drzwiami.

Ostro się na niego wkurzyłem. Dam radę sam i to z palcem w nosie. Poszedłem do pokoju i wyjąłem dużą torbę. Zacząłem pakować potrzebne rzeczy. Powiadomiłem swoją siostrę o wyjeździe i kazałem, żeby powiedziała reszcie bez żadnych szczegółów. Oczywiście próbowała mnie zniechęcić do podróży, ale ja nie dałem za wygraną. Postanowiłem, że wyjadę wieczorem, bo wtedy będzie mniejszy ruch. Wziąłem laptopa i zacząłem jeszcze raz przeglądać miejsce, do którego miałem zamiar jechać. Mam kilka map w samochodzie i GPS, więc nie powinienem się zgubić. Mam dobrą orientację w terenie. Kiedy w Google Maps wystukałem adres posterunku, w którym prowadzona była sprawa, przeszukałem okolicę. Znalazłem tę budkę i przystanek autobusowy obok niego. Niedaleko była leśna droga. Dalej nie mogłem już nic zobaczyć, ale sprawdzając znalezione zdjęcia w internecie z tamtych terenów, okazało się, że w głębi był jakiś dom. Może to właśnie on i wreszcie ją odnajdę. Byłem strasznie podekscytowany, ale jednocześnie przerażony. Pete nie chciał ze mną jechać i do tego się pokłóciliśmy, co powodowało u mnie jeszcze większy powód do strachu. Odstawiłem komputer na szafkę nocną i postanowiłem się jeszcze przespać.

Obudziłem się o 18:30. Ogarnąłem się, sprawdziłem czy wszystko mam i uznałem, że mogę ruszać. Oczywiście byłem bez żadnego planu i taktyki, ale przede mną długa droga, więc coś wymyślę w czasie jazdy. Gorzej, jeżeli tam nie będzie Judy. Wrócę do domu z pustymi rękoma i jeszcze Pete mnie wyśmieje. Zamknąłem dom na klucz i poszedłem do samochodu. Wkładając torbę na tylne siedzenie, usłyszałem, jak ktoś zatrąbił mi pod samym nosem. Podskoczyłem ze strachu i trzasnąłem głową o dach.

- Fuck! - przekląłem i złapałem się za bolące miejsce.

Wyszedłem z samochodu i spojrzałem kto to. Przed podjazdem stał czarny bus, a na miejscu kierowcy zauważyłem Pete'a i obok niego Meagan. Zmarszczyłem brwi. Wyszli z pojazdu.

- Czego chcesz? - zapytałem.

- Przecież cię nie zostawię, łamago. Jedziemy z tobą - powiedział chłopak. Chciałem się uśmiechnąć i go przytulić, ale pomyślałem, że go przytrzymam.

- Nie musisz - odpowiedziałem.

- Już się ogarnij i wsiadaj - powiedział nadąsany.

- Ale ja prowadzę - uniosłem jeden kącik ust w złośliwym uśmiechu. Pete popatrzył na mnie i westchnął.

- Dobra - powiedział.

Wstawiłem swój samochód do garażu i go zamknąłem. Poszedłem do Pete'a i Meagan. Usiadłem na miejscy kierowcy.

- A dlaczego z nami jedziesz? - spojrzałem na dziewczynę.

- Pete mi wszystko powiedział i musiałam mu wyjaśniać, że musi ci pomóc. Jestem powiązana z porwaniem Judy, a poza tym to was samych nie puszczę.

- Dobrze wiedzieć - uśmiechnąłem się lekko.

Ruszyliśmy, a Pete siedział cicho z tyłu. Zerkałem na niego w lusterku, a on, ze słuchawkami w uszach, patrzył przez okno. Byłem wdzięczny Meagan, że go namówiła, chociaż gdyby nawet tego nie zrobiła, to sam by przyszedł. Tyle, że dopiero wtedy, kiedy byłoby za późno.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top