Rozdział 13 - Nie ma Pana Komendanta
*Patrick*
- Będziemy musieli zatrzymać pański telefon - powiedziała policjantka, która zastępowała Stuarta.
- Mogę wziąć chociaż kartę SIM? - zapytałem.
- Przykro mi, ale nie. To nie zajmie długo. Góra dwa dni i zwrócimy go panu - uśmiechnęła się.
W przeciwieństwie do nieobecnego policjanta była miła, a do tego zachowywała się profesjonalnie. Zastanawiałem się, dlaczego ona nie była komendantem.
- No dobrze. Mógłbym chociaż napisać ostatniego sms-a?
- Proszę - podała mi komórkę.
Napisałem wiadomość do siostry, aby przyjechała ze wszystkimi do mnie.
- Jeżeli zlokalizujecie ten telefon to jest duża szansa, że Judy też się znajdzie? - zapytał Pete.
- Jeśli urządzenie nie zostało zniszczone lub jest gdzieś blisko niej to oczywiście - powiedziała. - Kiedy tylko się czegoś dowiemy to od razu panów zawiadomimy.
- Może pani mówić do nas na "ty". Ja jestem Patrick, a to Pete - powiedziałem.
- Wiem kim jesteście. Ja jestem Helen - uścisnęła nam dłonie. - Praca wymaga, aby zwracać się grzecznościowo - posłała nam śnieżnobiały uśmiech.
- A można wiedzieć dlaczego nie ma Pana Komendanta? - zaśmialiśmy się z Petem, a Helen widocznie wiedziała o co chodzi, bo nie kryła rozbawienia.
- Pan Komendant musiał gdzieś jechać - odwróciła się i włożyła mój telefon do jakiejś szafki.
Miała bluzkę na ramiączka i włosy spięte wysoko w kitkę. Widać, że ćwiczyła. Jej ramiona były umięśnione i figura powalała. Zauważyłem, że miała wytatuowane plecy. To było chyba jakieś zwierzę.
- Macie jeszcze jakieś pytania? - spojrzała na nas.
- Nie. Dziękuję za pomoc - powiedziałem.
- Do zobaczenia. Przyjadę, kiedy tylko będę wszystko wiedziała. Na pewno ją znajdziemy, dołożymy wszelkich starań - znów uśmiechnęła się serdecznie.
Pożegnaliśmy się i wyszliśmy.
- Wreszcie ktoś, kto zna się na rzeczy - zacząłem.
- Boże, myślałem, że będzie gorsza od Stuarta. Wydawała się groźna z początku - powiedział Pete.
- Też tak myślałem, a tu taka dobra kobieta. Widziałeś jej tatuaż?
- Tak, zajebisty jest. Mogłaby więcej odsłonić - uśmiechnął się znacząco.
- Ty tylko o tym - zaśmiałem się.
- Wiesz komu by się spodobała?
- Tobie?
- Nie, chociaż nie skreślam jej, ale do rzeczy. Jest umięśniona, ma tatuaże, taka trochę z niej "żyleta" z anielskim sercem - próbował mnie nakierować na poprawną odpowiedź.
- Yyyyy... Andy?
- Tak! Musimy ich spiknąć.
- Ej, to nie taki zły pomysł, ale może ona kogoś ma?
- Zapytam się jej potem.
- No dobra. Tak w ogóle to napisałem Megan, żeby przyjechała ze wszystkimi i powiem im co się dzieje.
- Rodzice Judy też?
- No też.
- Co jak znów się zaczną wyzwiska?
- Poradzę sobie. Chociaż nie powinni mieć nic do mnie, przecież powiem im te dobre wieści o telefonie.
- Obyś miał rację. Zadzwoń do mnie jak wszyscy już odjadą.
- Nie mam telefonu - przypomniałem mu.
- No to napisz maila z laptopa i już.
- Ok. To najwyżej przyjedź i zwołaj chłopaków. Też mają prawo wiedzieć.
- Spoko. To na razie i powodzenia - poklepał mnie po ramieniu i poszedł do swojego samochodu.
Wróciłem do domu.
Spotkanie znów było bardzo napięte i nie dało się rozmawiać po ludzku z panem Johnsonem. Starałem się zachować cierpliwość i spokój, ale nie dałem rady.
- Czy nie rozumie pan, że to nie jest nikogo wina?! - krzyknąłem.
- Czyli Judy sama sobie jest winna?! - odkrzyknął z lekkim zdziwieniem, że mu się postawiłem.
- Po prostu znalazł się jakiś wariat, który sobie ją upatrzył i porwał! Pan powinien teraz pomóc nam w poszukiwaniach albo wspierać żonę, a nie drzeć się na wszystkich i obrażać!
- Gdybyś nie był w tym Fall Out Boys to by się tak nie stało!
- Po pierwsze to Fall Out BOY! - powiedziałem to z wielkim naciskiem na ostatnie słowo. - A po drugie to gdyby nie ten zespół, to pańska córka na pewno nie żyłaby w takim dostatku i nie byłaby szczęśliwa!
- Śmiesz mówić, że Judy nie znalazłaby dobrej pracy?! - ściął mnie wzrokiem.
- Nie! Śmiem mówić, że PAN nie zapewniłby jej takiego życia jako ojciec! Nie raz mi mówiła jaki był pan nieczuły oraz "ambitny" i nawet nie raczył się ruszyć do roboty, żeby utrzymać rodzinę! Gdyby nie mój zespół to być może musiałaby harować, żeby zarobić na pana!
Nagle nastała cisza. Uświadomiłem sobie co powiedziałem, ale nie zmieniłem wyrazu twarzy, który wyrażał gniew. Moja mama zgromiła mnie wzrokiem, a ojciec patrzył na rozwój sytuacji ze skrzyżowanymi rękami. Pani Johnson zasłoniła usta ręką, a jej mąż gapił się na mnie z zaciśniętymi zębami. Moje mięśnie były napięte i przygotowane do działania. Nie wiedziałem czy zaraz się na mnie rzuci, czy po prostu znów zacznie krzyczeć. Popatrzył na wszystkich dookoła i po prostu wyszedł z domu. Jego żona wybiegła za nim. Odetchnąłem z ulgą i spojrzałem na pozostałych.
- Patrick, jak mogłeś powiedzieć takie coś? - zaczęła moja mama.
- Cicho bądź Patricia, nasz syn się wreszcie postawił. Nie widziałaś jak Johnson się do niego odzywał? Brawo - tata poklepał mnie po ramieniu.
- To nie zmienia faktu, że pan Johnson jest od niego starszy i należy mu się szacunek.
- Szacunek powinien okazywać każdy do każdego bez względu na wiek. Patrick dobrze zrobił. Może wreszcie Johnsonowie pomyślą nad swoim zachowaniem.
- No, no, Patrick - zaśmiał się mój brat. - Nie znałem cię od tej strony.
- Ja też - przytaknęła Megan.
- Ok, przestańcie już. Postawiłem się i tyle. Wiem, że z jednej strony było to dobre, a z drugiej złe. Gdyby nie było takiej potrzeby to bym tak nie zrobił - powiedziałem. - Lepiej powiedźcie, co sądzicie o tym telefonie od Judy.
- Dała nam jakiś znak, więc czeka na ratunek. Pewnie sama próbowała uciec - powiedziała moja siostra.
- W końcu to już ponad tydzień. Pewnie znalazła jakoś wyjście - dodał Kevin.
- Będzie dobrze - mama mnie pocieszyła.
- Dzięki mamo. Powiem wam, jeśli policja coś znajdzie, ale na razie nie dzwońcie do mnie, bo i tak zabrali mi telefon.
- Ok. Chyba czas się zbierać - powiedział tata.
- Tak, do zobaczenia, kochanie - mama ucałowała mnie w policzek, wszyscy uściskali i pojechali.
Napisałem Pete'owi, że może wpadać. Przyjechał z chłopakami. Powiedzieliśmy im wszystko, pochwaliłem się moim starciem z ojcem Judy i dostałem gromkie brawa, i opowiedziałem o moim "proroczym śnie" - jak to nazwał Wentz. Andy w to nie wierzył, a Joe się podjarał i zaczął wymyślać najróżniejsze historie, które coraz bardziej mnie denerwowały.
- Chłopaki, ale ja znalazłem coś, co może zgadzać się ze snem Patricka - powiedział Pete.
- Co takiego? - zmarszczyłem brwi.
- Poszperałem trochę i dowiedziałem się, że wcześniej od Judy została porwana niejaka Elisa Yao.
- I co to ma do rzeczy? - wzruszyłem ramionami.
- Nic, gdyby nie to, że jej wygląd zgadza się z twoim opisem dziewczyny ze snu.
- Pokaż ją - powiedziałem, chłopaki przysiedli się bliżej, a Pete pokazał jej zdjęcie.
- Faktycznie - mruknął Joe.
- Dokładnie taka była we śnie! - nie mogłem uwierzyć. - Pete, jesteś niesamowity.
- Wiem, wiem - powiedział nieskromnie. - Ale niestety, policja tyle wie o jej zaginięciu, co my o Judy.
- Więc jest jakieś prawdopodobieństwo, że to ten sam porywacz.
- No jakieś tam jest. Ona pochodzi ze Seattle i jest sprinterką oraz osobistą trenerką.
- Gdzie Seattle, a gdzie Chicago - powiedział Andy. - To kawał drogi.
- Ale ona została porwana jakiś tydzień przed Judy. W tym czasie porywacz spokojnie mógłby ulokować się gdzieś bliżej nas - powiedział Pete.
- No niby prawda - przytaknął. - Mówiliście policji o tym śnie?
- Nie! Uznaliby mnie za jakiegoś wariata - powiedziałem.
- Skoro o policji mowa to dzisiaj nie było Stuarta tylko bardzo ładna policjantka - odezwał się Pete. - I pasowałaby do ciebie - szturchnął rudego.
- Co? Do mnie? - zarumienił się.
- Tak. Wyglądała... - przerwał mu dzwonek do drzwi.
Poszedłem otworzyć, a tam stała ów policjantka. Wpuściłem ją do środka.
- Dokładnie tak wyglądała - Pete się uśmiechnął. - Cześć Helen.
- Cześć. Przyjeżdżam do was z informacją - powiedziała. - Znaleźliśmy numer.
- Tak szybko? - zdziwiłem się.
- Tak. Akurat to był dość szybki proces.
- Gdyby Pan Komendant się tym zajmować to byśmy się dowiedzieli za tydzień - powiedziałem.
- Nie wątpię, ale nie bez powodu tak szybko znaleźliśmy telefon, a raczej budkę telefoniczną.
- Co? Budkę?
- Tak. Znajduje się ona w stanie Nebraska jakieś 100 km od stolicy stanu - Lincoln.
- Judy na pewno nie stoi przy budce telefonicznej i nie czeka na nas. Znowu jesteśmy w kropce - przeczesałem włosy.
- Niezupełnie - powiedziała Helen. - Od razu, kiedy się tego wszystkiego dowiedziałam, osobiście wysłałam cynk do tamtejszej policji, aby zaczęli poszukiwania. Przyjechałeś na komendę po 17, a teraz jest 23. Przez sześć godzin nie mogli wyjechać ze stanu. Na pewno Judy znajduje się w Nebrasce.
- Czyli jest jeszcze szansa? - spojrzałem na nią z nadzieją.
- Oczywiście, że jest. Zawsze jest tylko trzeba dobrze szukać - posłała mi ciepły uśmiech.
- Tak bardzo dziękuję - mocno ją przytuliłem.
- Ok... Patrick, nie mogę oddychać - wykrztusiła.
- Już, przepraszam - puściłem ją. - Chwila słabości.
- Nic nie szkodzi.
- Helen, ty chyba nie poznałaś reszty naszej bandy - powiedział Pete. - To jest Joe - wskazał na burzę loków.
- Jestem Helen - uścisnęła dłoń chłopakowi, a on jęknął z bólu. - Przepraszam, czasami za mocno ściskam - zaśmiała się.
- A to Andy - pchnął lekko rudego do policjantki.
- Helen - uścisnęła mu dłoń.
- Mnie nie zabolało - zaśmiał się i ścisnął jej dłoń mocniej.
- Mnie też nie boli - powiedziała i zacisnęła swoją jeszcze bardziej.
- A teraz? - ścisnął mocniej.
- Dobra, poddaje się - powiedziała i zaczęli się śmiać.
Kiwnąłem do Pete'a porozumiewawczo.
- Więc ja już wracam. Mam nadzieję, że policja z Nebraski odnajdzie twoją narzeczoną - zwróciła się do mnie. - Będę dawała znać, a tu jest twój telefon - podała mi go.
- Dziękuję jeszcze raz. Ta wiadomość dodała mi trochę otuchy - powiedziałem.
- Andy, może zechciałbyś odprowadzić naszą kochaną Helen do samochodu? - Pete złapał chłopaka i zachęcił go lekkim kopniakiem.
- Jasne - powiedział i przepuścił policjantkę przodem.
Podbiegliśmy do okna, żeby zobaczyć jak Andy się zachowa. O dziwo to dziewczyna pierwsza podała mu karteczkę z numerem telefonu, który wcześniej zapisała. Pomachali sobie jeszcze i odjechała.
- ANDY WRESZCIE ZNALAZŁ SOBIE DZIEWCZYNĘ! - wydarł się Joe.
- Ja będę świadkiem na ślubie! - krzyknął Pete.
- Ja! - Joe zaczął się kłócić.
- Nikt z was nie będzie! - pojawił się Andy. - Patrick zostanie świadkiem, bo jako jedyny jest cicho i potrafi się zachować.
- Hahaha - zacząłem się śmiać razem z chłopakami.
- Ale tak na serio to dała ci swój numer? - zapytałem.
- Jakbyś nie wiedział. Było was widać przez okno - powiedział.
- Oj - zaśmiałem się. - Ważne, że ci dała. Bardzo ładnie razem wyglądacie.
- Dzięki. Chyba czas do domu.
- Ja też już muszę wracać - powiedział Pete, a Joe wziął swoją kurtkę z kanapy.
- Ok, dzięki, że przyjechaliście - uściskaliśmy się.
- Będzie dobrze, Trick - uśmiechnął się Joe.
- Wierzę w to - uniosłem jeden kącik ust.
Chłopaki odjechali, a ja znów nie spałem całą noc i siedziałem przed komputerem, skanując Nebraskę na Google Maps.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top