Rozdział 10 - Cierpienie i postęp

*Judy*

Obudził mnie ból. Skóra na moich plecach pulsowała, a ostatnie kropelki krwi wypływały z ran. Byłam zlana potem. Otworzyłam załzawione oczy. Zobaczyłam, że drzwi od pokoju są otwarte, a ja leżałam na stole plecami do góry. Miałam wolne ręce. Otarłam twarz i jęknęłam z bólu. Najmniejszy ruch powodował, że rany albo się zginały, albo rozciągały. Wygięłam rękę do tyłu, aby ich dotknąć. Krew powoli krzepła. Na razie wyglądało to jak śliska maź, ale czułam, że jeszcze nie wszystkie rany są zamknięte.

Usłyszałam znajomy stukot obcasów i po chwili ukazała mi się postać Sharon. Trzymała w ręku pokaźną butelkę... wody utlenionej? "Ona chce mi przemyć rany? Kurwa, nie!". Spojrzałam na nią z szeroko otwartymi oczami.

- Przemyję ci rany, żeby szybciej się zagoiły. W końcu chcę cię mieć całą na kolejną rozmowę - powiedziała.

- Nie - powiedziałam ściszonym, zachrypniętym głosem.

Nawet nie wiem czy mnie usłyszała. Odkręciła butelkę. Zacisnęłam zęby i powieki. Czekałam, aż przyłoży mi do skóry jakiś wacik, ale ona zaczęła to lać bezpośrednio na mnie. Zaczęłam krzyczeć moim przeraźliwie zachrypniętym głosem, a moje gardło wysiadało z każdą sekundą. Słyszałam jej śmiech. Ależ miała uciechę z mojego cierpienia. Szczypało jak cholera, ale jak szybko zaczęła, tak szybko skończyła. Jakąś szorstką ścierką wytarła mnie.

- Wstawaj - kazała.

Podniosłam się i szybko zasłoniłam piersi. "A gdzie moja sukienka?" - pomyślałam. Miałam na sobie jakieś sprane, czarne, no teraz szare, spodnie i byłam bez koszulki i stanika.

- Masz - rzuciła mi brakujące części garderoby.

Nie zważałam na ból tylko szybko się ubrałam.

- Mam nadzieję, że już się nauczyłaś, że trzeba trzymać język za zębami - rzekła.

Miałam wielką ochotę rzucić się na nią, ale moja obecna sytuacja mi na to nie pozwalała. Co chwilę kręciło mi się w głowie i czułam się strasznie ociężała. Pokiwałam tylko głową. Wzięła mnie za ramię, znów to bolące, i poprowadziła. Otworzyła drzwi od piwnicy i popchnęła. Upadłam na kolana, a plecy dały bolesny znak.

- Boże, Judy - Elisa rzuciła mi się z pomocą.

- Nic mi nie jest - powiedziałam ledwo słyszalnym głosem i próbowałam się podnieść, ale nie mogłam. Czułam jakbym była pod wpływem alkoholu.

Dziewczyna wzięła mnie pod ramię i przesunęła do ściany. Skrzywiłam się z bólu. Oparłam się o ścianę, co jeszcze go wzmocniło i szybko odskoczyłam od niej.

- Co ona ci zrobiła? Twoje krzyki były przeraźliwe. Co cię boli?

- Plecy - wyszeptałam.

Elisa szybko podciągnęła moją koszulkę do góry.

- Boże święty... - mruknęła.

- Elisa, to boli - powiedziałam i się rozpłakałam.

- Nie płacz, bo będzie jeszcze gorzej - otarła moje łzy. - Napij się najpierw. Zostawiłam trochę wody - przyłożyła mi do ust kubek i nawilżyłam gardło. - Musisz się położyć.

Wzięła mój płaszcz, który leżał na ziemi i rozłożyła go na wzór posłania.

- Połóż się na nim - pomogła mi.

Uspokajałam oddech i położyłam wygodnie głowę na miękkiej tkaninie. Moje oczy same się zamknęły i znów zasnęłam.

Po jakiś pięciu minutach ze snu wyrywa mnie trzask drzwi i krzyk Elisy. Szybko podnoszę głowę i widzę jak dziewczyna zostaje wywleczona z pomieszczenia. Krzyczę jej imię, wstaję i biegnę za nimi. Zniknęli gdzieś i próbuję nasłuchiwać jej głosu. Ten dom jest taki wielki i ma wiele krętych korytarzy. Biegam po tym labiryncie i wołam Elisę. Ona odpowiada mi moim imieniem, ale po chwili słyszę protesty i krzyk mężczyzny. Czy on chcę jej zrobić to, o czym myślę? Przyśpieszam i biegnę przed siebie, sprawdzając każdy pokój. Wszystkie są ciemne i puste. Głosy zdają się być głośniejsze. Jestem coraz bliżej. Wpadam w zakręt i biegnę wprost na drzwi na końcu korytarza. Wiem, że tam są. Docieram do nich i szarpię klamkę, ale jest zamknięte. Jestem taka zdenerwowana, że jednym kopnięciem wyłamuję drzwi z zawiasów i staję w progu. Elisa znajduję się w takiej samej pozycji co ja jeszcze dzisiaj z Sharon. "Judy, pomóż mi!" krzyczy. Obok niej stoi mężczyzna z tym samym biczem. Nie widzę jego twarzy, bo jest odwrócony, lecz wiem, że to nie jest Erick. Obraca się w moją stronę. To Patrick.

Obudziłam się przerażona i zlana potem.

- Judy, co się dzieje? - Elisa patrzy na mnie.

- To... to tylko koszmar - ocieram czoło.

- Jak się czujesz? - pyta.

- Boli nadal - podparłam się na łokciu.

Westchnęła. Spojrzałam na nasze małe okno na świat. Niebo było pomarańczowo-różowe, czyli słońce już zachodziło. Drugi dzień porwania zakończony cierpieniem. A co mogło się wydarzyć później? Mam nadzieję, że już nic, co sprawi mi większy ból. Widok czubków drzew i ostatnich promieni słońca pomógł mi się uspokoić i odgonił wszystkie złe myśli.

*Patrick*

Patrzyłem na zachód słońca. Pomarańczowo-różowe niebo było strasznie piękne i uspokajające. Mogłem na chwilę zapomnieć o wszystkich troskach i choć ostatnie dni nie były radosne, to mogłem delikatnie się uśmiechnąć. Przynajmniej czułem się na plus i byłem pełen energii do działania, ale najgorsze było to, że nie miałem jak jej spożytkować. Jak mamy zacząć szukać Judy skoro nie ma żadnych śladów? Może policja powiedziała nam, że z klubowego monitoringu nic nie widać, ale ja miałem ograniczone zaufanie i postanowiłem, że pójdę do właściciela i sam się wszystkiego dowiem.

Kiedy słońce zaszło, poszedłem tam. Zaczynała się kolejna impreza. Wszedłem do klubu i poszedłem do baru. Barman pokierował mnie do szefa. Zapukałem do drzwi od jego biura. Wszedłem.

- W czym mogę pomóc? - starszy mężczyzna wstał z fotela.

- Jestem Patrick Stump i przyszedłem w sprawie porwania. Była już pewniej tutaj policja - wyjaśniłem.

- A no była. Sprawdzali monitoring. Ta dziewczyna to pańska żona?

- Narzeczona - powiedziałem. - Nie wiem jak to panu powiedzieć, ale proszę o pokazanie mi nagrania. Ja naprawdę muszę się upewnić i zobaczyć wszystko na własne oczy.

- Panie Stump, nikt z naszego klubu nie jest winien.

- Ja to rozumiem i nie oskarżam pana czy pracowników. Szczerze mówiąc to nikogo nie oskarżam. Po prostu to dla mnie niepokojące, że na kamerach nic nie widać. Mieszkam 5 minut stąd, więc to bardzo krótka droga - wyjaśniłem.

- No dobrze - westchnął. - Proszę usiąść - wskazał mi krzesło.

Spojrzał na monitor swojego komputera i zaczął szukać. Po chwili obrócił go w moją stronę i zobaczyłem jak Judy żegna się z dziewczynami i idzie chodnikiem w przeciwną stronę. Zniknęła z ekranu, a mężczyzna zatrzymał film.

- Widzi pan, tu nic nie ma - oświadczył.

- Może pan puścić to jeszcze raz? I trochę więcej? - zapytałem.

- Panie Stump, nie mam czasu. Zobaczył pan, że tutaj do niczego nie doszło.

- Panie... Jak się pan nazywa?

- Jackson.

- Panie Jackson, nie wiem jak policja przeglądała nagrania, ale ja chciałbym posiedzieć dłużej i obejrzeć kilka razy, choćbym godzinę musiał się gapić w ten ekran.

- Może pan przyjść jutro - zaproponował.

- Każda minuta się liczy! Moja narzeczona została porwana nie wiadomo przez kogo i jeżeli nie będziemy działać szybko to może nie wrócić! - wkurzyłem się.

- Ech... - westchnął. - Proszę bardzo - podsunął mi myszkę. - Mówiłem, że się spieszę. Może mnie nie być jakieś piętnaście, dwadzieścia minut, więc proszę się stąd nie ruszać i niczego nie dotykać, a jeżeli ktoś tu wejdzie to proszę powiedzieć, że jestem chwilowo niedostępny.

- Dobrze, nie ma sprawy. Dziękuję - uśmiechnąłem się.

Kiwnął tylko głową i wyszedł. Przewinąłem wideo i oglądałem. Wyszła, pożegnała się i poszła w swoją stronę. Kilka osób wyszło z klubu, ale nawet nie poszli w stronę Judy. Po jakiś 30 sekundach pewien samochód zatrzymał się akurat w punkcie, gdzie kamera prawie nie dosięgała. Było widać tylko jego tył. Poprawiłem okulary i obserwowałem co się stanie. Jakiś mężczyzna przeszedł dookoła auta i poszedł w tą samą stronę co moja dziewczyna. Po jakiś 2 minutach trzymał kogoś w ramionach i ciągnął do samochodu. Otworzył bagażnik i wsadził tam tę osobę. Zamknął go, a potem odjechał. Szybko cofnąłem do moment wpakowania kogoś do bagażnika i zatrzymałem. Nie mogłem za wiele dostrzec. "Wideo było robione jakimś kalkulatorem, a nie kamerą" pomyślałem. Patrzyłem na obie postacie przez jakieś 5 minut i doszedłem do wniosku, że ofiara miała na sobie szpilki i sukienkę. To musiała być Judy. Szybko wyciągnąłem telefon i wykręciłem numer Pete'a.

- Co tam? - odebrał.

- Przyjeżdżaj szybko do klubu i przyjdź do gabinetu kierownika!

- Co? Pat, po co?

- Natychmiast ruszaj dupę! Mam coś ważnego - powiedziałem.

- Ok, ok - westchnął i się rozłączyłem.

Po 5 minutach wszedł Pete.

- Stary, co ty tu robisz? - zapytał.

- Chodź tu szybko - przywołałem go ręką. - Patrz na to.

Puściłem mu nagranie od początku do końca.

- I co? - wzruszył ramionami.

- Nie widziałeś?!

- Wyszła z klubu i ruszyła do domu.

- Boże drogi, przyjrzyj się. Prawy, górny róg ekranu - puściłem od początku i tym razem patrzył się tylko tam.

- O kurwa, Patrick. Czy on włożył kogoś do bagażnika? - spojrzał na mnie zszokowany.

- Tak! Policja tego nie zauważyła! Musimy im o tym powiedzieć.

- Tak, dzwoń!

Zadzwoniłem do Stuarta.

- Halo? - odebrał.

- To ja, Patrick. Mamy coś - powiedziałem podekscytowany.

- Co? Chodzi o sprawę? Co takiego?

- Mówiłeś, że oglądaliście nagranie z klubu, co nie?

- Tak, ale tam było tylko widać jak odchodzi do domu i tyle.

- No właśnie, musieliście coś przeoczyć. Właśnie oglądam to nagranie i tutaj jest jakiś podejrzany gość. Trudno to zauważyć, bo praktycznie kamera go nie dosięga, ale widać jak wsadza kogoś do bagażnika - mówiłem to i podskakiwałem na krześle z nerwów.

- Patrick, masz dobre okulary? Oglądaliśmy wideo jakieś pięć razy i nic nie widzieliśmy.

- No więc za mało razy je oglądaliście. Przyjedź do klubu, a wam pokażę.

- Mamy już nagranie w naszym archiwum. Przyjedź rano na posterunek - odpowiedział i usłyszałem jak coś przeżuwa.

- Rano?! To musi być teraz! Każda minuta się liczy, ile razy mi to mówiłeś! Stuart, to może być nasz pierwszy trop!

- Patrick, ty jesteś policjantem czy ja? Trzeba było iść do policji, a nie brać się za zespół. Masz być rano - rozłączył się.

- Co za cham! - spojrzałem na Pete'a.

- Pewnie przerwałeś mu wpierdzielanie pączków - powiedział. - Pojedziemy rano i ich ochrzanimy za to, ale skoro powiedział, że rano to rano - wzruszył ramionami.

- O matko - jęknąłem. - Mamy nieskazitelny dowód i trop, a oni to lekceważą! Taka ma być policja?! Chodzi tu o ludzkie życie!

- Patrick, spokój. Wiem i też jestem wkurzony, ale walka z policją to jak walka z wiatrakami. Wiem coś o tym. Jest już 23. Prześpisz się i jak wstaniesz to od razu ruszysz na posterunek.

- Ale ty jedziesz ze mną - powiedziałem.

- Spoko, tylko do mnie zadzwoń.

- A nie mógłbyś dzisiaj nocować u mnie?

- Teraz mi to mówisz? Meagan została z dzieciakami i w ogóle... - spojrzałem na niego psimi oczami. - Jak ja tego nienawidzę - mruknął. - Dobra.

- Thanks Pete - powiedziałem.

On posłał mi stanowcze spojrzenie i uśmiech.

- Nie chciałem tego powiedzieć. Samo się wymsknęło - zaśmiałem się.

- Dobra, jedziemy do domu.

Byłem okropnie zdenerwowany, ale jednak ucieszony. Drugi dzień porwania zakończony postępem. Małym, ale zapewne bardzo znaczącym dla sprawy.  

~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~

Sobota i jest rozdział. Miał być w niedzielę, ale kobieta zmienną jest. I tym razem tak zostanie. 

Komentujcie i zostawcie gwiazdkę! <3

OvercastDiamond, xoxo

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top