Rozdział 12 - Próba
*Judy*
*Tydzień później*
Moja psychika zaczynała siadać. Myślałam, że będę silniejsza. Czułam jak te cztery ściany piwnicy mnie zgniatają i brak mi powietrza. Moje plecy były w strasznym stanie i nadal bolały. Schudłam, bo jak tu zachować wagę przy kilku kromkach chleba dziennie. Pozwolili nam się wykąpać, ale cały czas nas pilnowali. Nie mogłam znieść ich spojrzeń przy kąpieli. Przestałam pyskować odkąd Erick mnie uderzył. Miałam podpuchnięty i fioletowy policzek. Plus był taki, że od tamtej pory widziałyśmy się tylko z Sharon. Podobno gdzieś wyjechał na kilka dni. Elisa była optymistką i cały czas mnie pocieszała oraz pomagała. Była wspaniałą osobą i dziękowałam jej za to. A ja, wręcz przeciwnie, przestawałam wierzyć, że ktoś nas znajdzie i uwolni, ale niedługo miało się to zmienić. Każdego dnia nasłuchiwałyśmy samochodu. Sharon zawsze wracała do nas o tej samej porze. Ułożyłyśmy plan, który wydawał się dosyć prosty. Skoro nasza porywaczka była sama, miałyśmy nad nią przewagę. Przynajmniej teoretycznie. Elisie udało się ukraść kluczyk od piwnicy, więc mogłyśmy z niej wyjść, a ucieczka z domu pozostawała tylko "formalnością". Sharon znikała o 22, potem przyjeżdżała rano o siódmej, przynosiła nam śniadanie i sprawdzała, wyjeżdżała o 13 i wracała o szesnastej. Uznałyśmy, że w nocy nie będziemy uciekać. Nie znałyśmy okolicy, a tym bardziej nie wiedziałyśmy co może nas zaskoczyć w lesie o tej porze. W dzień było mniej czasu, ale było bezpieczniej. Nalegałam, żebyśmy zrobiły to w nocy, bo moje plecy nie pozwalały mi na szybkie poruszanie się, więc miałybyśmy więcej czasu, ale Elisa się nie zgodziła i postawiła na swoim.
Nie spałam prawie całą noc. Nie byłam przekonana czy naprawdę się stąd dzisiaj wydostaniemy, ale nadzieja umiera ostatnia. Usłyszałam samochód, a potem trzask drzwi. Sharon przyjechała, więc była siódma godzina. Przyniosła nam śniadanie, przy okazji kopnęła śpiącą Elisę. Na szczęście lekko w uda i kazała się jej obudzić. Zjadłyśmy wszystko i czekałyśmy w ciszy na trzynastą. Plan był prosty: wydostać się z tego domu i biec przed siebie. Może miasto jest blisko. Moja towarzyszka miała przy sobie 10 dolarów, więc nie było tak źle. No dobra, było, ale damy radę.
Sharon odjechała. Elisa wyjrzała przez okno i powiedziała, że samochodu już nie ma. Szybko podeszłyśmy do drzwi i otworzyłyśmy je. Obie się uśmiechnęłyśmy. Wyszłyśmy z piwnicy i pognałyśmy do pierwszego okna. Drzwi wejściowe pewnie były zamknięte, więc pozostawało nam to. Dziewczyna szybko wyskoczyła na zewnątrz, a ja musiała zrobić to powoli. Zginanie pleców było dla mnie męczarnią. Czułam jak każda blizna napina się tak, jakby miała pęknąć. Zacisnęłam zęby i postarałam się jak najszybciej wyjść. Udało mi się. Rozejrzałyśmy się dookoła. Można było odetchnąć świeżym powietrzem. Wszędzie były drzewa i zauważyłyśmy dwie ścieżki. Pierwsza służyła jako podjazd przed domem, a druga była z tyłu i też prowadziła gdzieś w głąb lasu lub po prostu na jakąś ulicę. My jednak postanowiłyśmy iść tą pierwszą. Szłyśmy w nierównym tempie. Droga była dość długa i przejście jej zajęło nam jakieś 20 minut. Dotarłyśmy na ulicę.
- Jesteśmy coraz bliżej - powiedziała Elisa.
- Chyba zaczynam wierzyć, że nam się uda - uśmiechnęłam się słabo.
- Ale idziemy w lewo czy prawo? - rozejrzałyśmy się. Po drugiej stronie ulicy też był las. Nie było tutaj żywej duszy, żaden samochód nie jechał.
- No nie wiem - wzruszyłam ramionami.
- Wpadła bomba do piwnicy...
- Co ty? Robisz wyliczankę? - spojrzałam na nią.
- No co? - zaczęła od nowa i wypadło, że idziemy w prawo.
Szłyśmy już dobre 15 minut. Nic nie nadjeżdżało i na horyzoncie nie było widać żadnej cywilizacji.
- Może powinnyśmy pójść w lewo - powiedziałam. - Plecy już mnie bolą.
Elisa nie odpowiedziała. Zacisnęła usta w cienką linię. Chyba zaczęła myśleć nad swoją decyzją, a raczej wyliczanką.
- Chcesz przerwę? - odezwała się po długim milczeniu.
- Nie, daję radę - powiedziałam.
- Stój - zatrzymałyśmy się. - Mocno boli?
- Da się wytrzymać. Już się przyzwyczaiłam.
- Usiądź - kazała.
- Elisa, nie trzeba. Chodźmy dalej, nie marnujmy czasu.
- Będzie cię boleć, jeśli nie zrobimy przerwy. Poza tym... - zatrzymała się w połowie zdania i patrzyła przed siebie. - Coś jedzie - powiedziała.
- Co takiego? - spojrzałam tam gdzie ona i faktycznie nadjeżdżał jakiś samochód.
- Tak, ktoś nam pomoże - powiedziała. - Ale... chwila... o Boże - przeraziła się.
- Kurwa, to samochód Sharon - powiedziałam, wzięłam ją za rękę i wskoczyłyśmy do lasu.
- Widziała nas na pewno - szepnęła Elisa.
Samochód zahamował, a na miejscu pasażera siedział Erick. "Nie, tylko nie to" pomyślałam.
- Chciałyście uciec, zatłukę was za to! - powiedziała Sharon i szła do nas, a Erick wysiadł z samochodu.
- Wiejemy! - szarpnęłam moją towarzyszkę za rękę i zaczęłyśmy uciekać.
Sharon goniła nas po lesie, a jej brat jechał samochodem po ulicy. Elisa była sprinterką, więc biegła jak wiatr. Moja kondycja była porównywalna do ślimaka i do tego plecy jeszcze przeszkadzały, więc dziewczyna musiała zwalniać.
- Biegnij, nie czekaj na mnie! - krzyknęłam do niej.
- O nie, nie zostawię cię - powiedziała stanowczo.
Biegłyśmy ile sił w nogach i nie zwracałyśmy uwagi na zmęczenie. To była nasza jedyna szansa na ucieczkę, a poza tym bałyśmy się co nam zrobią, jeśli nas złapią. Na pewno kara będzie sroga.
Sharon też była szybka i siedziała nam na ogonie. Spowalniały ją szpilki, które czasami utykały jej w mchu i błocie, co mnie rozśmieszało. Nagle zauważyłam, że jesteśmy blisko przystanku autobusowego, a tam stała budka telefoniczna. Nie wiedziałam czy to nam w ogóle w czymś pomoże, ale wskazałam tam, żeby Elisa zobaczyła.
- Możemy zadzwonić - powiedziała zdyszana.
- Ale ktoś musi odwrócić uwagę Ericka. Jest w samochodzie, więc jeśli wyjdziemy na ulicę to od razu nas złapie - próbowałam mówić jak najbardziej wyraźnie.
- Ja to zrobię. Masz tu pieniądze - wyjęła z kieszeni 10$ i podała mi, spowalniając bieg.
- Nie, ja jestem wolniejsza, więc go zatrzymam, a ty szybko tam dobiegniesz.
- Tyle, że ja znam tylko swój numer na pamięć i nikogo innego.
- Ja pamiętam Patricka. Chyba... - próbowałam sobie przypomnieć wszystkie cyfry.
- Więc leć tam i próbuj - klepnęła mnie w ramię i wybiegła na ulicę przed samochód.
Przyspieszyłam i spojrzała się za siebie na rozwój sytuacji. Sharon zatrzymała się zdezorientowana i patrzyła na Elisę. Ta o mało nie została potrącona przez Ericka. Zatrzymał samochód i wysiadł z niego, a dziewczyna zaczęła krążyć wokół samochodu i bawić się z nim w berka. Sharon zauważyła po minucie, że ja nadal biegnę, więc znów ruszyła w moją stronę. Dotarłam do telefonu i próbowałam włożyć banknot do otworu. Ręce trzęsły mi się niemiłosiernie, a do tego próbowałam odtworzyć sobie w myślach cały numer Patricka. Spojrzałam przez szybę, żeby zobaczyć jak z Elisą. Niestety samochód już się zbliżał i Sharon też. Moja przyjaciółka siedziała na przednim siedzeniu skulona i trzymała się za brzuch i głowę. Dobrze, że nie widziałam co jej zrobił. Patrzyła na mnie z nadzieją i poganiała spojrzeniem. Udało mi się włożyć pieniądze i zaczęłam wpisywać numer. "Oby to był ten" modliłam się. Był sygnał!
- Patrick, odbierz, proszę - zaczęłam przeskakiwać z jednej nogi na drugą. - No kurwa, ty idioto, jeśli znów nie zabrałeś ze sobą telefonu...
- Tutaj Patrick Stump, oddzwonię najszybciej jak to możliwe - odezwała się poczta głosowa.
- Pat... Aaaaaaaa! - poczułam jak ktoś ciągnie mnie za włosy. Wypuściłam słuchawkę z ręki i cofnęłam się do tyłu. Erick szarpnął mną mocno i przewróciłam się na ziemię. "Było tak blisko" rozpaczałam w umyśle.
- Nagrabiłyście sobie - pociągnął mnie za ramię i prowadził do samochodu. Sharon siedziała już za kierownicą, a Elisa z tyłu. Wsiadł ze mną obok niej, a samochód ruszył.
- Ty weźmiesz czarną, a ja zajmę się Judy - wypowiedział moje imię jakoś tak... lubieżnie.
- Nie ma sprawy - Sharon spojrzała w lusterko na brata. - Myślały ze uciekną - prychnęła. - Jesteście takie żałosne. Przyspieszyłyście sobie tylko drogę do grobu.
Spojrzałam na Elisę, a ona na mnie. Miała łzy w oczach, a ze skroni leciała jej krew.
Dojechaliśmy do domu. Sharon wzięła czarnowłosą, a mnie Erick. Weszliśmy do domu i wszyscy skierowaliśmy się na pierwsze piętro. Mój oprawca wziął mnie do jakiegoś pokoju, w którym jeszcze nie byłam, a jego siostra zabrała Elisę do "pokoju tortur", czyli tam, gdzie niedawno umierałam w bólu bita biczem. Słyszałam jej krzyk i zaczęłam się szarpać.
- Nigdzie nie uciekniesz - pchnął mnie i wylądowałam na jakiejś kanapie. - Zobaczymy jaka jesteś w łóżku - zdjął z siebie kurtkę.
- Słucham - spojrzałam na niego przerażona.
- Słyszałaś, rozbieraj się - warknął.
- Nie ma mowy! - łzy ustały mi w oczach, wiedziałam co mnie czeka.
- Natychmiast albo jeszcze pogorszysz swoją sytuację! - wydarł się na mnie i zaczął odpinać guziki od swojej koszuli. - Nie słyszałaś co powiedziałem!
Rozpłakałam się i zaczęłam zdejmować koszulkę. W tej chwili oddałabym wszystko, żeby znaleźć się na miejscu Elisy i dostać biczem. Podszedł do mnie i zaczął dotykać.
*Patrick*
Tydzień poszukiwań i nic. Policji udało się ustalić numer rejestracyjny samochodu porywacza, ale okazało się, że był kradziony i już dawno porzucony gdzieś na złomowisku. Załamałem się jak to usłyszałem. Próbowałem szukać razem z Petem jakiś wskazówek w tym samochodzie i pytałem właściciela złomowiska o człowieka, który przyprowadził tutaj ten pojazd, ale on powiedział mi to samo co policji, czyli, że auto znalazło się znikąd, kiedy przyjechał rano do pracy. Najgorsze było w tym to, że samochód był porządnie wyszorowany, a w środku nie znaleziono nawet włosa czy naskórka. Chyba ktoś się na nas uwziął i to bardzo. Porywaczowi widocznie zależało na porwaniu Judy i dbał o każdy szczegół. Tylko po co?
Obudziłem się o 17. Znów nie spałem całą noc i odsypiałem w dzień. Leżałem na kanapie w salonie i gapiłem się w sufit. Myślałem nad tym wszystkim, a potem usłyszałem dzwonek mojego telefonu. Sięgnąłem ręką na stół, żeby go wziąć. Spojrzałem na wyświetlacz i zobaczyłem, że mam sms od Pete'a, 2 nieodebrane połączenia: jedno od niego, a drugie od nieznajomego numeru i wiadomość na poczcie głosowej.
Pete: Dlaczego nie odbierasz? 😓
Patrick: Spałem. Masz coś ważnego, że dzwoniłeś?
Pete: Nie. Sprawdzam czy żyjesz, bo nie pokazywałeś się trzy dni. 🙈
Patrick: Żyję i mam się dobrze, znaczy w miarę dobrze.
Pete: Przyjadę za godzinę, ok? 😏
Patrick: Spoko, przywieź piwo. 🍻
Pete: Skoro Patrick Stump wstawia emoji do wiadomości to myślę, że trzeba to uczcić. 😜
Patrick: I pizzę! 🍕
Pete: Szalejesz stary! 💪
Nie odpisałem mu już i sprawdziłem pocztę głosową.
"Pat... Aaaaaaaa!" usłyszałem i od razu poderwałem się z kanapy. To był głos Judy. Na pewno jej głos i jeszcze chciała powiedzieć moje imię. "Dlaczego nie słyszałem tego cholernego telefonu, kiedy spałem?!" skarciłem się. Zadzwoniłem do Pete'a.
- Hej, Trick. Co tam? - zapytał wesoły.
- Szybko przyjedź! Teraz!
- Co się dzieje?
- Szybko! To ona! Dzwoniła!
- Kto? Patrick, o co chodzi?
- Przyjedź to ci powiem!
- Dobra, zaraz będę - rozłączył się.
Po 10 minutach Pete wbiegł do domu.
- O mało mnie policja nie złapała, bo tak szybko jechałem. O co chodzi? Co się stało? - wpadł do salonu.
- Słuchaj - puściłem mu wiadomość. Spojrzał na mnie w szoku.
- Czy to... niemożliwe - powiedział.
- Tak, to musiała być ona!
- Szybko na policję! - złapał mnie za ramię.
- Nie, poczekaj...
- Na co mamy czekać?
- A co jak policja znów nam nie pomoże?
- Patrick, teraz to ją odzyskasz na 1000%. Oni znajdą tego, do kogo należał ten numer.
- Myślisz?
- Oczywiście, że tak! Ruszaj się, jedziemy! - pobiegliśmy do samochodu i pojechaliśmy na posterunek.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top