8

Kirishima rozpoznał chłopaka, który zaprowadził ich do głównej części studia, gdy tylko się do nich odezwał. Brzmiał na tak samo znudzonego jak przez telefon, jednak basista wyobrażał go sobie kompletnie inaczej.

Mężczyzna wyglądał na około dwadzieścia lat. Miał zaczesane do tyłu, lekko przydługie fioletowe włosy, uszy pełne srebrnych kolczyków i jeszcze jeden w wardze oraz bardzo widoczne i niezdrowo wręcz wyglądające cienie pod oczami, które nasuwały Eijiro pytanie, którego nie miał jednak odwagi zadać. Musiał przynajmniej udawać profesjonalistę.

Chłopak przedstawił się jako Hitoshi Shinsou i dzięki Bogu, bo mimo najszczerszych chęci Kirishima nie był w stanie przypomnieć sobie jego nazwiska. W czarnej bluzie i podartych dżinsach dwudziestolatek wyglądał jakby wstał pięć minut wcześniej, narzucając na siebie pierwsze, co nawinęło mu się pod rękę. Wyglądał na tak zmęczonego, że Kirishimie zachciało się ziewać. Powstrzymał się jednak w porę uzmysławiając sobie, że byłoby to trochę niegrzeczne.

— Szef przyjedzie za jakieś piętnaście minut, także możecie się rozgościć, podpiąć i rozgrzać — zaczął Shinsou, zajmując krzesło przy głównej konsoli. Popatrzył na nich znudzonym wzrokiem i zatrzymał go na dłużej na Kaminarim, który nie mógł oderwać spojrzenia od perfekcyjnie skomponowanego piercingu chłopaka.

— Coś nie tak? — zapytał Hitoshi, a Denki zamrugał kilkukrotnie, zanim sens pytania dotarł do jego przegrzanego mózgu.

— Co? Oh, nie. Po prostu... eeee... Fajne kolczyki — rzucił szybko, opierając pokrowiec z gitarą o ścianę. Wyjął ją natychmiast, uciekając wzrokiem od lawendowych oczu chłopaka, które niemal przewiercały go na wylot. Zaczynał panikować. Zawsze panikował w towarzystwie przystojnych chłopców i ładnych dziewczyn. Panikował w towarzystwie każdego, kto wydał mu się atrakcyjny.

Bakugou już się rozgościł. W studiu rozbrzmiały rytmiczne uderzenia, gdy rozgrzewał się przed nagrywką. Kirishima, ze spokojem godnym profesjonalisty, podpiął bas do wzmacniacza i zajął się ustawieniem mikrofonu dla Denkiego, który nagle z jakiegoś dziwnego powodu zapomniał jak się stroi gitarę.

— Ogarnij się, frajerze — mruknął do niego Bakugou, gdy blondyn nareszcie ustawił się po jego prawej stronie z paskiem od gitary przechodzącym przez spięte w zdenerwowaniu plecy.

— Próbuję — westchnął Denki, a Kirishima parsknął pod nosem. Całe szczęście typowe dla Kaminariego ataki paniki spowodowane obecnością kogokolwiek, kogo gitarzysta uznał za na tyle atrakcyjnego, że wyłączał mu się mózg, znikały wraz z pierwszymi dźwiękami piosenki. Nie było się czym martwić.

— Proponuje wokal nagrać osobno — odezwał się Shinsou Hitoshi, stając w drzwiach do reżyserki i wywołując drobny atak serca, z którym Kaminari ledwo był w stanie sobie poradzić. — Nie macie drugiej gitary dla wsparcia, więc lepiej żebyś skupił się na jednej czynności na raz.

Minęła dobra chwila, zanim Denki zorientował się, że chłopak zwraca się do niego, a jego lawendowe, podkrążone oczy skierowane są na nikogo innego, a gitarzystę.

— Jasne — wyrzucił w końcu, a jego głos zabrzmiał dziwnie piskliwie, jakby znowu miał dwanaście lat i z utęsknieniem czekał na mutację. Shinsou uniósł lekko kącik ust i zamknął drzwi, by zająć miejsce za konsolą. Kaminari był pewien, że właśnie go wyśmiał. Miał ochotę spalić się ze wstydu.

Bakugou obracał w dłoni pałeczkę, wyraźnie znudzony patrzeniem jak ich wokalista trzęsie się na widok jakiegoś chłopa. Shinsou poprzesuwał jeszcze kilka suwaków, wcisnął kilka przycisków, podczas gdy zespół zakładał ciężkie słuchawki. Mężczyzna uniósł kciuk w górę i Kirishima zapodał pierwsze dźwięki. Kaminari dołączył w porę ku uldze lidera, który martwił się, że blondyn będzie zbyt zajęty wpatrywaniem się w wykrzywiony w skupieniu wyraz twarzy chłopaka za konsolą. Kaminari jednak usilnie wlepiał wzrok w ścianę studia, szarpiąc kolejne struny z charakterystyczną dla siebie pewnością.

Bakugou uniósł kącik ust, gdy tylko dołączył do gry. Jego ruchy były niemal automatyczne, wypływały z niego niczym woda ze źródła. Nie było w nich żadnej dziwnej sztywności, żadnego wahania. Były tak naturalne, że blondyn nawet o nich nie myślał, wsłuchując się w brzmienie całej trójki. Za to właśnie kochał grę w zespole. Razem tworzyli coś pięknego.

Kaminari czuł się dziwnie, odsunięty od mikrofonu, zajęty tylko kolejnymi akordami, szarpnięciami i solówkami, które wykonywał tak idealnie, że sam był w szoku. Do tej pory nagrywali wszystko na raz, a podczas występów na żywo nie było mowy od rozdzieleniu wokalu z gitarą. To było coś nowego, ale pozwoliło mu wykonać naprawdę dobrą partię.

Kiedy utwór się skończył, Shinsou pokiwał głową z aprobatą, a stojący za nim mężczyzna założył ramiona na piersi i zmarszczył brwi. Nie zauważyli kiedy przyszedł. Stał w czarnych podartych dżinsach i jasnoszarej luźnej koszulce, wyglądającej jakby była za duża o co najmniej jeden rozmiar. Srebrny łańcuch błyszczał przy pasku, a ramiona i szyję mężczyzny pokrywały liczne tatuaże, nie pozostawiając nawet centymetra kwadratowego czystej skóry.

Kaminari chętnie wybiegłby ze studia, nie oglądając się za siebie.

Facet wyglądał przerażająco.

Czarne zmierzwione włosy sterczały we wszystkich kierunkach jakby mężczyzna właśnie co wstał z łóżka po naprawdę ciężkiej nocy, a intensywnie turkusowe oczy wpatrywały się w nich oceniająco, z onieśmielającą wręcz powagą.

Shinsou skinął na nich, po czym cała trójka weszła do reżyserki, mierząc nieznajomego nieufnymi spojrzeniami.

— Touya Todoroki — przedstawił się mężczyzna. Jego głos był niski i ochrypły. Idealnie pasował do rockowych kawałków, które czasami wykonywali i Kaminari poczuł ukłucie zazdrości. Z takim głosem na bank miał powodzenie u każdej płci. — Mówcie mi Dabi. To ja tu rządzę.

Kirishima wystąpił krok naprzód i wyciągnął dłoń, którą właściciel studia przyjął z beznamiętnym wyrazem twarzy.

— Eijiro Kirishima, lider i basista Red Dragons — powiedział, a brunet skinął głową. — Nasz perkusista Bakugou — wskazał na blondyna, mierzącego wyższego mężczyznę nieprzyjemnym spojrzeniem. — I Kaminari, gitara i wokal.

Denki tylko skinął głową. Dwie atrakcyjne osoby w jednym pomieszczeniu to zdecydowanie o dwie za dużo.

— Kaminari — odezwał się leniwie Shinsou, majstrując coś przy konsoli. — Właź do środka i śpiewaj.

Przetrawienie pytania ponownie zajęło mu chwilę. Kiedy już się ocknął, popędzany spojrzeniem Kirishimy, który w końcu płacił za godziny, wszedł do pomieszczenia i założył na głowę czarne słuchawki. Bakugou zamknął za nim drzwi, przeklinając jego głupotę, po czym stanął pod ścianą i oparł się o nią ze skrzyżowanymi na piersi ramionami.

Kaminari czuł jak pocą mu się dłonie, a serce podchodzi do gardła. Muzyka rozbrzmiała w słuchawkach i Denki nie mógł nadziwić się jak pięknie brzmiała jego gitara, gdy nie przejmował się tekstem ani trafianiem z wokalem w kolejne dźwięki.

W słuchawkach zapadła cisza i chłopak spojrzał na Kirishimę, który w zrezygnowaniu przecierał twarz dłonią i wtedy do niego dotarło. Zapomniał wejść.

— Spróbujmy raz jeszcze — usłyszał głos Shinsou i wbił wzrok w ścianę, wymuszając na sobie pełne skupienie. Nie mógł zrobić z siebie idioty przy takim przystojniaku. Nie po raz kolejny.

Wystarczyło trafić w odpowiedni moment, a reszta poszła jak po maśle. Kaminari czuł się jak na występie. Śpiewał tak jak zawsze, a nawet lepiej, dając z siebie sto procent. Jego dłoń powędrowała na stojak do mikrofonu, a Kaminari wczuł się na tyle, że jego oczy zamknęły się niemal bez jego wiedzy.

Piosenka miała przekaz. Była głośna i wymagała od niego momentami sporo krzyków, ale tekst, który stworzyli razem z Kirim był przezajebisty.

Kiedy Denki odsunął się w końcu od mikrofonu, na jego ustach gościł uśmiech pełen dumy. Zdjął złuchawki i odwiesił je na bok, zerkając na Kirishimę, który uniósł kciuk w górę z zadowoleniem. Kaminari wyszedł do reżyserki i spojrzał na chłopaka, siedzącego za konsolą.

— I jak było? — zapytał niby wszystkich, a jednak wciąż wbijając spojrzenie w fioletowowłosego mężczyznę, wpatrującego się w ścieżki dźwiękowe na ekranie monitora.

— Może być — odparł.

Kaminari przestał się uśmiechać. 

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top