24. No, już nie bądź taką świętoszką

LILLI

Obudziłam się rano i uśmiechnęłam się szeroko, widząc obok siebie Stephana, który został na noc. Cieszyłam się, że nie czmychnął tak, jak kiedyś. Z niechęcią wstałam z łóżka, ale nie miałam innego wyboru, bo musiałam zacząć zbierać się do pracy. W tym samym czasie zaczął przebudzać się Stephan, który po przeciągnięciu się, uśmiechnął się do mnie.

— Dzień dobry — odezwałam się pierwsza.

— Dzień dobry — odparł, zaspanym głosem. — Musisz wstawać? Nie możesz wziąć dnia wolnego? — Westchnęłam ciężko, słysząc te słowa. 

Gdyby tylko wiedział, jak bardzo nie chciało mi się iść do pracy, to pewnie przekonywałby mnie do tego tak długo, aż bym się złamała i faktycznie została w mieszkaniu, ale niestety nie mogłam tego zrobić. Jednak ta propozycja była naprawdę kusząca. W głębi duszy bałam się dzisiejszego dnia i tego, jak będzie się do mnie odnosił mecenas. 

— Muszę za coś opłacać rachunki — zaśmiałam się, ruszając do łazienki, żeby się wyszykować.

Gdy zakładałam ubrania, czułam się nieswojo, szczególnie po tym, jak założyłam krótką, czarną spódniczkę. Miałam wrażenie, jakbym szykowała się do klubu nocnego, a nie do kancelarii. Przecież ona była tak krótka, że aż wulgarna. Zgodnie z sugestią szefa w koszuli zostawiłam odpięte górne guziki, a po tym, jak uczesałam włosy w luźny koczek, wyszłam z łazienki i przeszłam do kuchni, w której krzątał się Stephan.

Pociągnęłam nozdrzami, uśmiechając się lekko, gdy wyczułam zapach kawy. Byłam mu wdzięczna, że ją przygotował. Ze zdziwieniem spojrzałam na stół, na którym były już tosty. Musiałam przyznać, że rozpieszczał mnie i chyba powinnam go ostrzec, aby nie robił tego zbyt często, żebym się nie przyzwyczaiła. Jacob nigdy nie robił mi śniadań, chociaż rzadko pracował. Wyciągał kasę od rodziców, a tylko od czasu do czasu łapał jakąś fuchę, którą załatwiał mu najczęściej ojciec. Spał do południa i ode mnie oczekiwał, że wszystko podstawię mu pod nos. Szkoda, że wcześniej tego nie dostrzegałam. Troszczyłam się o niego, a on odpłacił mi się w tak podły sposób.

— Możesz siadać — powiedział Stephan, odwracając się w moim kierunku z drugą filiżanką kawy.

Parzył na mnie, rozchylając usta, po czym zacisnął je, ruszając do stolika, przy którym zajęłam miejsce. Położył kawę na blat i usiadł naprzeciwko, przyglądając mi się uważnie.

— Dziękuję za pyszne śniadanie. — Uśmiechnęłam się, na co przytaknął. 
— Coś nie tak? — zapytałam, widząc jego niemrawą minę.

— Lilli, nie zrozum mnie źle — odezwał się w końcu. — Nie, żebym miał coś przeciwko temu, jak się ubierasz. Masz prawo nosić, co chcesz, ale... — zawiesił się na chwilę.

— Ale?

— Naprawdę uważasz, że ten strój jest odpowiedni do pracy? — dopytywał, a na jego twarzy malowało się zdenerwowanie, ale nie tym, jak byłam ubrana, ale bał się tego, jak odbiorę jego pytanie. — Bo wiesz, wcześniej nosiłaś jakieś takie bardziej stonowane spódnice.

Spuściłam głowę, cicho wzdychając, bo wiedziałam, że ten strój zostanie odebrany jednoznacznie i reakcja Stephana tylko to potwierdziła. Szkoda tylko, że nic nie mogłam z tym zrobić.

— Przepraszam, nie chciałem cię urazić. Ja naprawdę...

— Daj spokój — przerwałam mu — wiem, jak wyglądam, ale szef zabronił mi się inaczej ubierać — powiedziałam, na co Leyhe robił wielkie oczy. — Nawet nie wiesz, jak się wczoraj poczułam, gdy mnie okrążył i zaczął strofować, że spódnica za długa, guziki za wysoko zapięte i buty nie na takim obcasie. — Przemilczałam to, że też wiecznie obleśnie na mnie patrzy, bo bałam się reakcji Stephana na takie rewelacje.

— Żartujesz? — Zaprzeczyłam ruchem głowy, a on podrapał się po głowie. — Przecież nie musisz robić tego, co chce.

— Jest moim szefem. Co, jak mnie zwolni? — Popatrzyłam na niego wymownie.

— Znajdziesz coś innego. — Wzruszył ramionami, a ja przewróciłam oczami.

— To nie takie łatwe. — Pokręciłam głową. — Oczywiście, mogłabym szybko coś znaleźć, ale za jakie pieniądze? Nie chcę schodzić z pewnego pułapu.

— Okey, rozumiem. — Westchnął cicho, upijając łyk kawy. — A ty się dobrze czujesz w takim stroju?

— Oczywiście, że nie — zaprzeczyłam od razu — gdybym szła do klubu, to co innego, ale... — zawiesiłam się, kręcąc głową.

— To przez to wczoraj odwołałaś naszą randkę? Źle się czułaś po tym, jak on cię potraktował? — dopytywał, a ja przytaknęłam. — Lilli, pamiętaj, że jakby coś było nie tak, to nie zwlekaj, tylko składaj wypowiedzenie. Jakby co, to potem pomogę ci znaleźć coś innego — dodał, na co zaśmiałam się lekko.

— Dobrze.

— Mam nadzieję, że nie gniewasz się na mnie za to, co powiedziałem.

— Nie. Naprawdę — zapewniłam go, chwytając za dłoń, a on pochylił się i cmoknął się w usta.

*

— Lilli! — Wzdrygnęłam się, słysząc krzyk mecenasa. Zazwyczaj wychodził ze swojego gabinetu, gdy czegoś potrzebował, a teraz wydzierał się z pomieszczenia, w którym siedział. Westchnęłam cicho, podnosząc się z miejsca, po czym ruszyłam do niego.

— Słucham, panie mecenasie — powiedziałam, po wejściu do gabinetu.

Przełknęłam mocniej ślinę, gdy mężczyzna przyglądał mi się zmrużonymi oczami. Kręcił się na boki na obrotowym fotelu, a w dłoni trzymał długopis, którym pstrykał co chwilę. Miałam ochotę krzyknąć mu, żeby przestał to robić, bo zaczynało mi to działać na nerwy.

— W czym mogę pomóc? Coś panu przynieść? Jakieś dokumenty? — dopytywałam, bo denerwowało mnie jego milczenie i wpatrywanie się we mnie.

Wilker podniósł się z miejsca, po czym minął mnie i podszedł do drzwi, w których przekręcił klucz, a ja patrzyłam na to zdezorientowana.

— Co pan robi? — zapytałam, coraz bardziej się denerwując. Czułam niepokój, bo nie wiedziałam, czego się spodziewać.

— Widziałem cię, jak wczoraj wychodziłaś ze studia z rurami — mówił, zbliżając się do mnie i uśmiechając się obleśnie. Odsunęłam się, gdy musnął moją rękę, bo nie podobało mi się to. — Co ty taka niedotykalska? Dziewica? — zaśmiał się, a ja stałam sparaliżowana jego obleśnym zachowaniem.

— Pozwoli pan, że już pójdę, skoro nic pan dla mnie nie ma — powiedziałam drżącym głosem.

— Ja dla ciebie nic nie mam, ale ty chyba masz sporo do zaoferowania — odparł, po czym znowu dopadł do mnie z łapami.

— Co pan robi? Proszę mnie puścić! — krzyczałam, szarpiąc się, gdy objął mnie i zaczął obmacywać.

— No, już nie bądź taką świętoszką. Kręcisz się na rurze, to na pewno lubisz dobrą zabawę — mówił, sapiąc mi do ucha. — Dobrze zapłacę. Twoje poprzedniczki nie doceniały mojej oferty, ale myślę, że z tobą będzie inaczej — zaśmiał się.

Oddychałam ciężko, gdy w dalszym ciągu nie mogłam się od niego uwolnić, bo był zbyt silny. W mojej głowie narastała panika, przez co już nie wiedziałam nawet, jak mam się bronić. Szamotałam się, ale miałam wrażenie, że im mocniej to robiłam, tym mocniej on zaciskał swoje ręce wokół mojego ciała.

— Puszczaj, zboczeńcu! — krzyknęłam, po czym szarpnęłam mocno rękę, przez co łokciem uderzyłam go w brzuch. Syknął z bólu, odskakując ode mnie.

Na szczęście to wystarczyło, żeby się od niego uwolnić. Natychmiast dopadłam do drzwi, otwierając je. Podbiegłam do biurka, sięgając po torebkę i w pośpiechu wybiegłam z kancelarii, bo nie miałam zamiaru przebywać tam ani minuty dłużej. Czułam się upokorzona tym, co się stało. Po przebiegnięciu kilkudziesięciu metrów zatrzymałam się, oddychając nierówno, po czym przetarłam dłońmi twarz. Miałam wrażenie, że moje życie od jakiegoś czasu to pasmo porażek. Miałam ochotę się rozpłakać, ale nie chciałam robić tego na środku ulicy. Odetchnęłam głęboko i powolnym krokiem ruszyłam przed siebie, gdy nagle rozbrzmiał dźwięk mojego telefonu. Wygrzebałam go z torebki, po czym zacisnęłam usta, widząc, że dzwonił mecenas. Oczywiście nie miałam zamiaru odbierać, więc odrzuciłam połączenie, a następnie od razu zablokowałam jego numer. Nie chciałam, żeby do mnie wydzwaniał. Musiałam sobie to wszystko dokładnie przemyśleć i zastanowić się, jakie kroki prawne podjąć, bo nie miałam zamiaru tak tego zostawić. Wiedziałam, że będę potrzebowała wsparcia Eliasa, bo sama sobie nie poradzę.

Gdy dotarłam pod blok, wzdrygnęłam się, gdy ktoś nagle mnie złapał złapał za rękę. Już myślałam, że Wilker jakimś cudem mnie dopadł, ale to był tylko Stephan.

— Już po pracy? — zapytał, obejmując mnie i przyciągając do siebie.

Opędziłam się od niego, bo drażniło mnie to. Wiedziałam, że gdyby nie napaść przez Wilkera nie zareagowałabym tak na gest Stephana, ale teraz chciałam większej przestrzeni wokół siebie. 

— Coś się stało? — Leyhe patrzył na mnie zdezorientowany moim zachowaniem.

— Nic, kiepsko się czuję — powiedziałam na odczepnego, a on patrzył na mnie, mrużąc oczy. Podszedł bliżej, łapiąc mnie w talii i ponownie, przyciągając do siebie, a ja czułam napięcie w całym ciele.

— Mogę wpaść i sprawić, że twój nastrój zdecydowanie się poprawi — szepnął mi do ucha, na co odepchnęłam go.

— Faceci! — krzyknęłam rozemocjonowana — tylko jedno wam w głowie!

— Lilli, co jest? Zrobiłem coś źle? — dopytywał, a ja prychnęłam, po czym bez słowa wbiegłam do budynku. — Lilli, zaczekaj. — Stephan zatrzymał mnie na schodach, łapiąc mnie za rękę, którą natychmiast wyrwałam.

— Nie dotykaj mnie — warknęłam, przez co patrzył na mnie zdezorientowany. — Co? Zdziwiony, że Lilli umie powiedzieć nie? Myślisz, że za każdym razem zaciągniesz mnie do łóżka? Że tylko pstrykniesz palcami, a ja zaraz się rozbiorę?

— O czym ty mówisz? — Posłał mi zdziwione spojrzenie. — Przecież nic ci nie zrobiłem.

Westchnęłam cicho, po czym bez słowa ponownie zaczęłam wbiegać po schodach. Musiałam jakoś ochłonąć. Wiedziałam, że gdy emocje ze mnie zejdą, będę żałowała swojego zachowania względem Stephana, ale teraz nie potrafiłam zareagować inaczej. Nie chciałam, żeby ktoś mnie dotykał. Wzdrygnęłam się kolejny raz słysząc dźwięk telefonu. Zacisnęłam usta widząc połączenie od sąsiada, które po chwili odrzuciłam, obiecując sobie, że potem mu wszystko wyjaśnię, jeśli oczywiście będzie chciał mnie wysłuchać. Potrzebowałam teraz chwili sam na sam, a w następnej kolejności potrzebowałam alkoholu, więc gdy już trzymałam telefon w dłoni, wybrałam numer do Martina, mając nadzieję, że usłyszę, iż wieczorem będzie miał zmianę w barze. Liczyłam na jego towarzystwo i dobre drinki.

*****************************

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top