23

4 tygodnie później

Pov. Peter

Lekko uchyliłem powieki wzbierając ciężko powietrze. Przetarłem oczy zaciśniętymi piąstkami i ziewnąłem. Czas wstawać. Zrzuciłem nogi ze starego łóżka i podpierając się o ścianę wstałem. Ruszyłem wolnym krokiem do mojej niewielkiej łazienki i się zamknąłem.

Dałeś rade przejść Peter. Teraz się ogarnij zanim pan Thomas i pan Wilson przyjdzie. Zrzuciłem z siebie ubrania i wsunąłem się pod prowizoryczny, stary i zardzewiały prysznic. Włączyłem zimną wody, aby moje rany na całym ciele nie zaczęły jeszcze bardziej boleć. Szybko umyłem się i po kilku minutach wyszedłem z małej łazienki. Usiadłem na łóżku i zacząłem czekać na moich oprawców.

Pewnie się spytacie gdzie ja jestem? Otóż w moim nowym domu.

Dwa tygodnie wcześniej

Zadrżałem gdy znów do moich uszu dobiegło zbliżające się kroki i coraz głośniejsze bicie serca. Skuliłem się nieświadomie i łzy wypłynęły z moich oczu. Teraz czy to pan Wilson czy pan Thomas? Nie wiem, którą opcje wolałem. Jeszcze tydzień temu powiedziałbym, że wolę najemnika, przez to, że mnie nie gwałci. Jednak to co mówi.. boli bardziej niż wszystko inne. Pan Thomas ogranicza się do mówienia na mnie "swoją zabaweczką" czy "sierota do pieprzenia". a to pan Wilson.. mówi o wiele gorsze rzeczy, które ciągle słyszę nawet jak ich nie ma już w pomieszczeniu.

"Stark cię nawet nie próbuje szukać, cieszy się jak cholera, że cię nie ma"

"Nie dziwię się, że May rzuciła się pod pociąg, to twoja wina"

"Nie jesteś bohaterem, jesteś mordercą"

"Zasługujesz na wszystko co cię spotkało Parker"

"Avengersi pewnie nawet nie zauważyli, że cię nie ma"

Najbardziej bolało to, że miał rację. Miał cholerną rację. Zasługuje na to wszystko. Jak mogłem w ogóle pomyśleć, że oni mogą być moją rodziną?

Usłyszałem otwieranie drzwi i od razu przechyliłem głowę, aby nie patrzeć na niego dopóki mi nie pozwoli.

- Spójrz się na mnie - usłyszałem głos najemnika i momentalnie spojrzałem się na niego ze strachem w oczach. Już nawet nie potrafię udawać, że się o nie boje. Bo się go boje jak cholera - Mam propozycję, Petey. - popatrzyłem na niego z zaciekawieniem, tym samym prosząc, aby kontynuował. Pool podszedł bliżej mnie i złapał za mój podbródek. Widziałem pogardę w jego oczach - Nie powiem, że nie przydasz nam się pajączku. Mimo wszystko jesteś silny i szybki oraz bardzo uległy. Jak mówiłem mam propozycję. Wypuścimy cię stąd. Damy ci małe mieszkanie w Quuens nad barem mojego przyjaciela. Jednak nic nie jest za darmo. Stwierdziliśmy z Robertem, że i tak jesteś za słaby na morderstwo, tylko nam schrzanisz akcje. Myślę, jednak, że na handlowanie prochami byś się skusił - uśmiechnął się cwaniacko. - Możesz brać 5 procent z każdej transakcji, wiemy, że lubisz sobie przyćpać, więc do każdego zamówienia będziemy dawać ci gratisy.

- A co jeśli się nie zgodzę? - spojrzałem prosto w jego oczy, zbierając w sobie resztki odwagi.

- Obawiam się, że wtedy może stać się krzywda twoim ukochanym Avengersom - mężczyzna posłał mi przerażający uśmiech, a ja zesztywniałem.

Nie,nie,nie! Nie może im się nic stać! To bohaterzy, oni na to nie zasługują.. Przynajmniej to muszę dla nich zrobić.

- Zrobię to - odpowiedziałem bez wahania.

- Jak super - pan Wade klasnął teatralnie w ręce. - Jedna główna zasada smarkaczu - wskazał na mnie palcem. - Nie kontaktujesz się z Avengersami.

Zmarszczyłem lekko brwi. Po co miałbym się z nimi kontaktować jak mają mnie totalnie w dupie? Chyba dał mi to jasno do zrozumienia. A co jeśli.. on kłamie? Nie, to nie możliwe. Wszystko się zgadza. Bo po co mieliby się przejmować jakąś sierotą?

- Będziesz miał swoją broń, nie wiem czy się cieszysz, nie obchodzi mnie co z nią będziesz robił - mężczyzna zaczął rozplątywać moje ręce. - Chodzisz po najniebezpieczniejszych dzielnicach, i tak nic ci nie zrobią. Już pokazałem twoje zdjęcie i zrobiłem ci reputację. Nikt ci nie podskoczy. Jedyne, czym będą ci w stanie grozić to pistoletem. Ale i tak wyminiesz kulkę przez to twoje pajęcze gówno, czy co tam ty masz - rzucił sznur, który mnie krępował, a ja zacząłem masować swoje nadgarstki, uważnie go słuchając. - Nie próbuj uciekać i tak wszędzie cię znajdę. A no i nie próbuj się zabić, bo twoi Avengersi będą w poważnym niebezpieczeństwie. Rozumiemy się?

- Mhm - mruknął, niepewnie wstając z krzesła.

Teraz

Z rozmyśleń wyrwał mnie hałas otwieranych drzwi. Choć doskonale wiedziałem to wyszedł, wyciągnąłem broń i schowałem się za ścianą. Ostrożności nigdy nie za wiele. W końcu mogło to być jakiejś FBI albo coś. Pan Wilson ostrzegał mnie, że będąc aktualnie jednym z najsłynniejszych handlarzy narkotykowych mógłbym się spodziewać takiego najścia.

Jak to się stało, że w zaledwie 2 tygodnie stałem się najpopularniejszym dealerem w Quuens? Wszystko dzięki Deadpoolowi. Od razu każdy się mnie bał i nie próbował nawet podważać mojego mienia. Kilka razy byłem zmuszony kogoś uderzyć. Po tym nabrałem jeszcze większego szacunku wśród lokalnej społeczności, przez moją nadprzyrodzoną siłę. Te kilka osób, którym się naraziłem musiały jechać do szpitala, gdy nawet nie zdążyli mi nic zrobić. Czy miałem ich na sumieniu? W pewnym sensie tak. Nie chciałem tego robić. Ale musiałem. Przynajmniej nie musiałem ich zabijać, tak?

- Cześć Spidey - do pokoju wszedł najemnik, na co przeszły mnie ciarki. Pospiesznie opuściłem pistolet, który trzymałem w rękach i chowałem do pochwy. Podszedłem do mężczyzna wpatrując się w swoje buty. Kazał mi tak się z nim witać.

- D-dzień dobry panie Wilson - powiedziałem próbując się nie jąkać, jednak jak za każdym razem, nie wyszło.

- Grzeczny chłopiec, spójrz się na mnie - potulnie wykonałem polecenie starszego. - Ślicznie. Masz tu pół kilograma amfetaminy, 200 gramów morfiny i 100 gramów kokainy. Masz to sprzedać do niedzieli - odruchowo spojrzałem w mały kalendarz wiszący nad łóżkiem. Jest sobota rano.. cholera to niemożliwe, żeby upchnąć tyle w jedną noc.

- Proszę pana, tego jest naprawdę sporo, nie wiem czy mi się uda.. - stwierdziłem niepewnym tonem.

- Masz czas w takim razie do poniedziałku, ale bierzesz 3 procent z tego, i tak daje ci za dużo pozwalając ci tu mieszkać - westchnął. - A no tak, i... 40 gramów morfiny dla ciebie. Przyjdę tu w poniedziałek. Ładnie się sprawujesz, więc kary nie dostaniesz - uśmiechnął się złośliwie. Wiedziałem, by nie cieszyć się za wcześnie - Ode mnie. Robert będzie tu jakoś przed tym jak wyjdziesz na nocne transakcje - mężczyzna rzucił na moje prowizoryczne łóżko wszystkie pakunki.

- D-dobrze, panie Wilson - wymamrotałem.

- I co się mówi gówniarzu? - wysyczał najemnik powoli kierując się do drzwi.

- D-dziękuje - mruknąłem cicho wlepiając wzrok w narkotykach.

- Proszę bardzo, znaj moją łaskę - wyszedł trzaskając drzwiami na co lekko się wzdrygnąłem.

Westchnąłem bezradnie myśląc o dzisiejszych odwiedzinach, ze strony pana Thomasa. Znów? Przychodzi tu coraz częściej. Dalej wszystko mnie boli po wczorajszej "zabawie". Zacząłem powoli odpakowywać pakunki i włożyłem narkotyki, które mam sprzedać do plecaka. Resztę rzuciłem na moje prowizoryczne biurko i zacząłem odpakowywać. Na mój organizm 40 gramów na 2 dni to nie jest jakoś dużo. Wręcz trochę za mało, jeśli nie będę spał.

Co mówić dużo - uzależniłem się w cholerę od tego syfu. Tylko przez to mam siłę wstać z łóżka. Wiedząc, że znów będę mógł wziąć. Od 2 tygodni naprawdę rzadko jestem w trzeźwy. Przez co mało jadam i sypiam. Choć nawet na to pierwsze nie mam zbytnio pieniędzy. Większość pieniędzy, które dostaje z sprzedaży narkotyków idą na fajki. Weal's (czyli barman, który większość czasu jest w barze, nad którym mieszkam) czasem daje mi jakiejś jedzenie. W innych przypadkach jadam co 2 dni coś małego. To też kolejny powód, dlaczego bez prochów nie mam siły wstać z łóżka. Mój organizm potrzebuje 2 razy więcej jedzenia niż normalny. A ja zjadam 2 razy mniej kalorii niż przeciętny nastolatek. Narkotyki pobudzają mnie przez co mam siłę wstać. Poza tym po prostu kurwa uwielbiam ten stan.

Dzięki temu syfowi jakoś daje radę ze śmiercią ciotki, z odrzuceniem przez Avengersów czy z tym wszystkim co moi oprawcy mi robią. Daje radę z wyrzutami sumienia, które mnie na co dzień męczą za to co robię.

Nawet nie zauważyłem gdy już wysypałem część towaru na biurko i podzieliłem na w miarę równomierne kreski. Pochyliłem się i w szybkim tempie wciągnąłem proszek.

Ale nie mogę przestać tego co robię. Nie mogę pozwolić tym ludziom zrobić coś Avengersom.

Po prostu nie mogę.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top