Rozdział 17 | nigdy go już nie zostawię |


Pov. Peter Parker

— Tony.. on krwawi — odezwał się Steve. Skierowałem wzrok na moją bluzę i podłogę, na której znajdowała się małą kałuża krwi. Kurwa.

Stałem w osłupieniu. Co się dzieje. Gdzie ja jestem? Czemu.. jestem tak szczęśliwy? Nie rozumiałem nic, wszystko zaczęło mi się mieszać. Nagle z nadmiernego myślenia wyrwało mnie lekkie szarpnięciem za ramię milionera. Zaczął prowadzić mnie w stronę wyjścia. Czułem na sobie wszystkich wzrok. Zdziwiony wzrok. Bo czemu taki nieudacznik jak Parker idzie z Tonym Starkiem i resztą Avengersów?

Nawet nie zauważyłem, gdy doszliśmy do parkingu.

— Co się stało Pete? — spytał filantrop patrząc się w moje oczy. Widziałem jak powoli smutniał. — Pete... czy ty.. czy ty ćpałeś?

— Chyba — powiedziałem nie pewnie. Nie wiem. Ja już nic kurwa nie wiem.

— Mogę zobaczyć skąd krwawisz? — mężczyzna zaczął podwijać mi bluzę na co spanikowałem. 

Pov. Tony Stark

Kurwa. Jak ja go mogłem puścić do szkoły? Czemu tak długo zeszło mi dojechanie tu..

— Mogę zobaczyć skąd krwawisz? — złapałem delikatnie chłopaka za koniec bluzy na co ujrzałem przerażenie w jego oczach. Nastolatek gwałtownie odskoczył.

— N-nie.. p-proszę... n-nie r-róbcie.. m-mi.. t-tego — z pewnego siebie nastolatka nagle wydał się przerażonym chłopcem. — N-nie.. chcę tego.. z-znów. T-to b-bolało.

— Spidey.. spokojnie nie zrobimy ci krzywdy, patrz — rudowłosa uniosła ręce, żeby udowodnić chłopakowi, że nie stanie mu się krzywda.

— O-on.. t-też.. m-mówił..że.. n-nie.. będzie.. b-bolało — chłopak zaczął się oddalać. — A..b-bolało..t-tak..b-bardzo..b-bolało..

— Pan Thomas? — spytał Rogers powoli podchodząc do nastolatka.

— N-nie — zaprzeczył stanowczo. — J-ja.. ich nie znałem. Cz-czemu.. czemu oni to mi zrobili jak ich nie znałem? N-nie.. z-złamałem.. żadnej zasady. Czemu?

— Pete, dzieciaku, proszę,  wsiądź do samochodu.. lekarze cię muszą zbadać — poprosiłem błagalnym tonem.

— N-nie chce... n-nie chce, żeby oni też mnie.. d-dotykali.. co jak oni tam są i udają lekarzy? — nigdy nie widziałem u nastolatka tak przestrasznego wzroku.

— Pete, o czym ty mówisz? — spytałem zaniepokojony.

— Nie, nie, nie — zaczął targać się za włosy. — P-przepraszam.. m-muszę.. z-zapalić.. i-inaczej..

— Zapalisz w samochodzie, okej? — powiedziałem od niechcenia. Musiałem go jakoś przekonać, choć wcale mi się nie marzyło widzieć jak Peter pali.

— N-naprawdę? — zapytał z niedowierzaniem.

— Tak, tylko musimy jechać do szpitala jak najszybciej — powiedział Rogers podłapując mój plan.

— Dobrze — chłopiec niepewnie wsiadł do samochodu, obok którego staliśmy.

Otworzyłem Peterowie okno i zacząłem pędzić najszybciej jak się da. Parker po chwili wyjął papierosa z kieszeni i trzęsącymi się rękami go odpalił.

— C-co.. jak on tam pracuje? — zapytał szatyn. Widziałem, że całe jego drobne ciało się trzęsie.

— Kto? — spytała łagodnie Natasha.

— O-on.. — powiedział cicho. — On znów zrobi to samo. On znów to zrobi..

— Co on ci zrobił Peter? — zapytał niepewnie Rogers.

Chłopak zbladł i cały zaczął się jeszcze bardziej trząść.

— On.. — chłopak się szybko zaciągnął fajką. — On.. mnie.. zaciągnął, było ich 4.. i on.. zdjął.. i targał mnie za w-włosy.. powiedział, że szybko to zrobi... mówiłem, mu że nie chce.. to tak bardzo bolało.. ale byli kolejni.. i oni.. i zacisnęli mi rękę na ustach, żebym nie krzyczał.. i też targali mnie za włosy.. i też mnie dotykali... j-ja.. nie chciałem..4 razy to zrobili.. 4 razy..t-tak b-bardzo n-nie chciałem.. — chłopak zalał się płaczem, a ja nie wiedziałem co powiedzieć.

Wszyscy byliśmy w szoku. Nie dość, że on przeżył koszmar u swojego opiekuna, to przeżył jeszcze gorsze piekło na ulicach. Peter po prostu został.. zgwałcony. Cholera przecież to tylko dziecko! Bezbronny chłopiec! Jak można było mu wyrządzić taką krzywdę patrzą w te wypełnione strachem czekoladowe oczy..

— Pete spokojnie, oni ci już nie zrobią krzywdy — w końcu Natasha się odezwała, widząc, że my tego nie jesteśmy w stanie zrobić. — Jeśli chcesz, może cię opatrzeć sztuczna inteligencja. Lekarz będzie obok, ale nie będzie cię dotykał, dobrze?

— D-dobrze — powiedział chłopiec po chwili myślenia. — B-brzydzicie się mną, prawda? — nastolatek się skulił wystraszony.

— Nigdy w życiu Pete — stwierdziłem od razu. — Kochamy cię i nic tego nie zmieni.  — reszta Avengersów pokiwała głową zgadzając się ze mną. W tym momencie zatrzymałem samochód. Byliśmy już na parkingu Stark Tower. — Peter dasz radę sam iść, czy mam cię przenieść?

— D-dam radę.. — powiedział niepewnie. Pajączek otworzył drzwi od samochodu i powoli wyszedł . Peter zaczął iść w dobrze mu znanym kierunku, a ja byłem gotowy, aby go złapać na wszelki wypadek.

SKIP TIME:GODZINA

— Stark — wyrwał mnie z zamyśleń głos  czarodzieja. — Skończyliśmy. Nie była to bardzo duża rana zważając na moce dzieciaka. Ale na pewno bardzo go to bolało. Ktoś musiał wiedzieć, w jakie miejsca celować, aby najbardziej cierpiał. Narkotyki już nie znajdują się w jego organizmie. Możesz do niego wejść.

— Dziękuje — powiedziałem niewyraźnie. Kto go chciał aż tak skrzywdzić?

Delikatnie pociągnąłem za klamkę i wszedłem do białej sali szpitalnej. Od razu skierowałem wzrok na chłopaka. On zauważając mnie odskoczył i skulił się. Naciągnął kołdrę pod nos jakby miała być jego tarczą ochronną.

— Hej mały.. spokojnie to tylko ja — nastolatek na te słowa trochę się rozluźnił.

— P-pan.. S-stark? — spytał dalej drżąc. — Ja nie chciałem na prawdę... b-błagam.. n-niech.. m-mnie.. pan.. nie k-każe.

— Pete.. mówiłem ci już, że nigdy bym cię nie ukarał — zaśmiałem się lekko i usiadłem na skraju łóżka. — Czemu znów wziąłeś Pete?

— O-oni mi kazali.. powiedziałem im, że nie chce. Nie chciałem pana znów zawieść.. Ale to tak bolało.. Przepraszam, że znów pana zawiodłem. Powinienem wytrzymać.. jestem słaby — pajączek ukrył twarz w rękach.

— To nie twoja wina. Nie jesteś słaby Peter. Jesteś najsilniejszym chłopakiem jakiego znam — zbliżyłem się do chłopaka, jednak ten się odsunął na co cicho westchnąłem. — Pamiętasz co nam powiedziałeś?

— N-nie.. co ja mówiłem? — spytał przerażony. — Sprawiłem kłopot? Powiedziałem coś co pana uraziło? Przepraszam!

— Spokojnie chłopaku, nic z tych rzeczy — uśmiechnąłem się delikatnie. — Powiedziałeś co cię spotkało tamtego dnia.. Myślałeś, że tamci mężczyźni.. będą lekarzami. Sztuczna Inteligencja cię operowała.

— C-co... w-wiecie..o.. tym? — w jego oczach ujrzałem panikę. — Nie..nie..nie.. — zaczął targać się za końcówki włosów. — Pan Stark się mną brzydzi. Oni wszyscy wiedzą, że jestem śmieciem. Oni mnie wywalą — zaczął szeptać sam do siebie.

— Pete, nie, nie, nie — pogłaskałem nastolatka po ramieniu na co ten się od razu wyrwał.  Czego ja się spodziewałem... — Nikt się tobą nie brzydzi. Wszyscy cię tak samo kochają. Nie wywalimy cię.

— N-naprawdę? — spytał brunecik  z niedowierzaniem.

— Tak mały — lekko podniosłem prawy kącik ust do góry. — Pete będę dla ciebie już zawsze. Jeśli chciałbyś porozmawiać o czymś. O najmniejszym problemie. Albo o czymkolwiek. Możesz na mnie liczyć. Nawet jak będę miał jakiejś spotkanie, jasne? — szatyn kiwnął tylko delikatnie głową. To dziecko tyle przeszło.. nigdy go już nie zostawię. Wiem o tym.




Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top