Rozdział 11 | Zaadoptuje go |


Pov.  Tony Stark

Od dwóch godzin siedziałem przy chłopcu. Ciągle byłem wpatrzony w  jego potwornie bladą twarz. Nie chciałem go zostawić. A co jak akurat bym wyszedł i by się obudził? Co jakby wtedy coś się stało i nikt nie zdążyłby kogoś wezwać? Co jak akurat wtedy przyśniłby mu się koszmar i nie miałby kto go z niego obudzić? Więc siedziałem. Siedziałem i myślałem jak cholernie zjebałem.

Jak moglem krzyczeć na tego cholernie bezbronnego chłopca? Jak mogłem wmówić mu, że to była jego wina? Jak mogłem zjebać ta ważną role, którą mi powierzył. Czyli swojego mentora. Jak moglem pozwolić mu się doprowadzić od takiego stanu? Jak moglem się nie domyślić, że coś jest nie tak, gdy dzieciak nosił bluzy, gdy było 35 stopni!

Wiedziałem jedno.

Że już nigdy, przenigdy go nie zostawię. Będę go pilnować nawet jakby nie chciał. Będę się nim opiekować nawet jakby nie chciał. Będę robił wszystko, żeby Peter znów był tym uśmiechniętym i wesołym ciągle chłopcem sprzed zaledwie paru miesięcy. Musiałem się dowiedzieć, kto mu zrobił krzywdę. Muszę złapać każdego kto go skrzywdził.

Nagle do pokoju wparowała wdowa z kapitanem Ameryką i Samem.

— Dowiedzieliście się czegoś? — stanąłem na równe nogi.

— Tak — zaczęła rudowłosa podchodząc bliżej do mnie i do łózka pajęczaka. — Jego opiekun to Robert Thomas Mężczyzna ma na swoim koncie liczne małe przestępstwa, taki jak kradzież, pobicie, znęcanie się.

— To o nim mówił Peter — szepnąłem sam do sobie, znów siadając na krzesełko tuż obok łóżka nastolatka.

— Co? — dopytał Sam słysząc co powiedziałem.

— Pete się obudził — zacząłem niepewnie. — Zaczął siebie obwiniać. Mówił, ze zasłużył na to co zrobili jacyś mężczyźni i właśnie pan Thomas. Błagał mnie o narkotyki — skróciłem szybko wydarzenia sprzed  2 godzin.

— Pewnie on mu zrobił to wszystko — wtrącił Kapitan Ameryka.

— Zapłaci za to — warknąłem cicho, gładząc małą rękę Petera.

— Tony co teraz z nim będzie? — zapytała rudowłosa siadając na skraju łózka.  — On jest zniszczony. Nie tylko fizycznie, ale też psychicznie. Nie możemy go tam znów wysłać. On sobie nie poradzi.

— Wiem — westchnąłem cicho. — Zostanie tutaj. W wieży. Musi wiedzieć, że ma wokół dużo osób, którym na nim zależy. Zaadoptuje go stwierdziłem bez zawahania. Ale czy to dobry pomysł? Czy ten przemądrzały dupek, czyli ja, będzie dobry dla dziecka?

Na pewno lepszy niż rodzina zastępcza, która nie zrozumie co on przeżył..

To dobra decyzja, Peter może liczyć na każdego z nas — uśmiechnęła się wdowa.

— Tony idź coś zjedz, przebierz się, umyj, a najlepiej prześpij — powiedział Sam po dłuższej chwili ciszy. — Od dwóch dni nie robisz żadnych  z tych rzeczy.

— Nie mogę go zostawić — schowałem twarz w ręce. Faktycznie byłem wykończony, ale nie mogłem go znów zostawić.

— Posiedzimy z nim — rudowłosa złapała mnie za rękę i lekko się do mnie uśmiechnęła. — powiadomimy cie gdy się obudzi i wtedy przyjdziesz, w porządku?

Lekko kiwnąłem głowa od niechcenia. Wiedziałem, że bohaterowie nie dadzą mi spokoju.Ostatni raz spojrzałem na śpiącego nastolatka i zacząłem kierować się w stronę drzwi ze spuszczoną głowa.

— Jarvis, poinformuj mnie, gdyby cokolwiek się stało. Nawet, gdy lekko mu podbije tętno, zrozumiano? — powiedziałem do mojej sztucznej inteligencji.

— Oczywiście, sir — rozbrzmiał się po sali robotyczny głos.

Powolnym krokiem wyszedłem z sali chłopaka. Wsiadłem do windy i lekko oparłem się o jej ścianę. Dopiero teraz zdałem sobie sprawę jak wykończony byłem. Wiedziałem, że nie mam co liczyć na sen. Nie przychodził mi łatwo w stresujących sytuacjach. A nie widzi mi się leżenie kilku godzin, aby zasnąć. Gdy drzwi się otworzyły wszedłem do swojego pokoju połączonego z łazienką. Wziąłem czyste ubrania i skierowałem się do drugiego pokoiku.

Wszedłem pod prysznic i oblałem się ciepłą wodą, aby poczuć jak wszystko co się stało przez ostatnie dni ze mnie spływa. Szybko ogarnąłem się i wyszedłem z łazienki.

Pov. Peter Parker

Ciemność i ciemność. Gdzie ja do cholery jestem?

Ujrzałem stare, obskurne drzwi. Zacząłem niepewnie iść w ich stronę. Jedyne co słyszałem to mój oddech i coraz szybsze bicie serca. Przełknąłem ślinę i powoli otworzyłem drzwi. Byłem znów w tej samej uliczce. W tej samej, w której straciłem resztki chęci do życia.

—Hej śliczny — obok stał mężczyzna. Ten sam mężczyzna co to wszystko zaczął.

—Z-zostaw.. m-mnie.. p-proszę — wyszeptałem błagalnym głosem patrząc się w jego oczy. Jednak on patrzył przed siebie lekko się uśmiechając.

— Ale, Peter, musisz ponieść karę — zaczął głaskać mnie po włosach. — Nikt cię nie uchroni.

— A-ale.. p-pan.. S-stark... mówił.. mówił, że mnie obroni.. — łzy zaczęły spływać po moich policzkach.

— Pan Stark? — zaśmiał się. — On tak naprawdę chce cię tylko wykorzystać. Wiesz czemu? Bo jedyne na co zasługujesz to na karę. A on ci ją niedługo da. Zobaczysz.. — mężczyzna zaczął się do mnie przybliżać. Czułem oddech na jego karku. Nawet nie zauważyłem gdy znów zaczął się ten koszmar. — Poza tym, co takiego wpływowego człowieka jak Tony Stark obchodziła by jakaś biedna sierota?

— P-proszę.. z-zostaw mnie! To boli! — zapłakałem próbując się wyrwać.

— Zasługujesz na to — powiedział głosem bez wzruszenia.

— Zasługuje na to.. zasługuje na to.. — zacząłem powtarzać.

Pov. Tony Stark

— Sir, Peterowi podskoczyło wyraźnie tętno, jednak wciąż śpi — usłyszałem głos Jarvisa. Prawie oplułem się kawą.

Od razu wbiegłem do windy i wybrałem właściwy numer. Miał koszmar. Musiałem przy nim być. 30 sekund jechania windą ciągnęło się w nieskończoność. Wiedziałem, że jest sam. Cała trójka, która z nim siedziała musiała pilnie wyjść na rozmowę z Nickiem o Peterze. Minęło dopiero 5 minut od kiedy wyszli, ale i tak czułem się winny. Mogłem od razu do niego zejść.

Po chwili winda się zatrzymała, a ja z niej wybiegłem. Otworzyłem gwałtownie drzwi do sali Petera. Ujrzałem drobne ciało zwinięte w kulkę na krawędzi łóżka.

— P-proszę.. z-zostaw mnie! To boli! — jęknął płaczliwie. — Zasługuje na to.. Zasługuje na to..

Pospiesznie podszedłem do nastolatku, aby obudzić go z koszmaru.

— Pete, obudź się — potrząsnąłem nim delikatnie. Chłopak szeroko otworzył oczy i już chciał mnie uderzyć, lecz gdy przypatrzył się mojej twarzy od razu schował pięść — Spokojnie Pete, jesteś w wieży. Nic ci nie grozi.

— P-przepraszam.. — zaczął zakrywać się kołdrą. —U-uderzy.. m-mnie.. p-pan? — zapytał niepewnie po chwili ciszy.

— Dzieciaku, nigdy w życiu bym cię nie uderzył. Musisz to zrozumieć. Nikt cię tu nie będzie karał — uśmiechnąłem się łagodnie.

— A-ale... ale.. — zaczął jeszcze bardziej się kulić i przykrywać kołdrą. — O-on.. p-powiedział, że m-mnie.. p-pan.. u-ukarze.

— Kto? — lekko zmarszczyłem brwi. W sali oprócz mnie i Avnegrsów nikogo nie było. Dobrze wiedziałem, że żaden z nich by tego nie powiedział. Po chwili dopiero zrozumiałem o co chodzi. — Peter, czy chodzi ci o to, że ktoś ci powiedział to w śnie? — chłopak lekko pokiwał głową. Zacząłem widzieć łzy na jego policzkach. Serce mi pękało — Kim on był? Znałeś go? — brunet znów tylko pokiwał głową. — Okej.. zrobił ci kiedyś coś złego?

W tym momencie chłopak nie odpowiedział wybuchnął głośnym płaczem i widziałem jak zaczynał dusić się powietrzem.

— Spokojnie Pete — delikatnie przybliżyłem go do siebie i niepewnie objąłem. Poczułem jak chłopak się mocno wzdrygnął i lekko odskoczył, jednak widząc, że próbuje go przytulić nastolatek się przybliżył. Dał się zamknąć w niepewnym i delikatnym uścisku. Jest progres — Powtarzaj za mną. Wdech, wydech. Wdech, wydech. Wdech wydech. Świetnie ci idzie. Jeszce raz wdech, wydech. — dobrze wiedziałem co spotkało chłopaka.

Atak paniki. Nie zdziwiłem się. Zważając na to wszystko to było bardzo prawdopodobne. Gdy chłopak zaczął normować oddech wyrwał się z mojego lekkiego uścisku i spojrzał się na mnie   z przerażeniem.

— P-przepraszam... n-nie..p-powinienem.. — skierował przestraszony wzrok na podłogę. Już chciałem coś powiedzieć, gdy chłopak przerwał mi — K-która.. j-jest? — spytał nie pewnie.

— Jarvis?

— 10:23, sir — po pokoju rozbrzmiała sztuczna inteligencja.

— Nie..nie..nie..


Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top