Jeszcze
Momentami chciałbym zapomnieć. O twoim istnieniu. O tym, czego już nie ma. O przeszłości. O chwilach spędzonych z tobą. Jednak coś mnie hamuje. Ciągle wierzę, że wrócisz. Dlaczego? Nie wiem. Czuję, że muszę ci wybaczyć. Że powinienem. Że to odpowiednie. Że to konieczność. Dlaczego? Nie wiem. Przecież to był koniec. Tak wyraźny w mojej pamięci moment. Nie ma powrotu. Cały ten czas mam wrażenie, że zapukasz do moich drzwi. Że będę mógł ci otworzyć, zaprosić cię znów do mojego życia. Że wpadniemy sobie w ramiona, wylewając tony łez. By w końcu móc się szczerze uśmiechnąć. Dlaczego? Nie wiem. Chociaż jeszcze wszystko możliwe. W końcu nikt nie kłamie tak dobrze, jak my.
"Nie igraj z ogniem" mówili. Widzisz, spalił nas na proch. Delikatny podmuch wiatru zdmuchnął miłość, w którą tak bardzo wierzyłem. Może na nią nie zasługiwałem? Może nie była mi pisana? Nie twoja. Tak bardzo cię pokochałem. Twoje miejsce tak długo było w moim sercu. Tyle czasu je przygotowywałem. Czyściłem, urządzałem, by było godne ciebie. Czy to było aż tak nieistotne? Nic się nie zmieniło. Dom bez mieszkańców jest tylko pustymi ścianami, ukrywającymi nicość, pustkę. Przez okna widać tylko czerń i biel. Czym zatem było moje serce bez ciebie? Wciąż czekałem, może wciąż podświadomie to robię. A ty dalej tak mało o mnie wiesz.
Boję się wrócić, spojrzeć na ciebie. Boję się, że to uczucie znów się pojawi. Że z niezagojonej rany tak boleśnie zostanie zerwany plaster. Zbyt szybko, by się na to przygotować, by być gotowym. Że znów przeszyje mnie dreszcz. Dreszcz bólu, smutku, żalu i zazdrości. A zarazem to wyniszczające uczucie. Które już od tak dawna sprawia, że gniję od środka. Którego nie mogę się pozbyć ani nawet wygłuszyć. Odłożyć na chwilę na bok. Sprawiające, że przyspiesza mi serce, chociaż najchętniej bym zawrócił i uciekł. Że stoję, patrząc w twoje piękne zielone oczy i nie mogę oderwać od nich wzroku. A to wszystko sprawia, że zaczynam czuć pustkę. Bo ta cała miłość jest niczym. Chociaż dla mnie liczysz się tylko ty, ja nie mogę być dla ciebie nikim więcej. Więc co z tego, że cię kocham, kiedy ja nie jestem kochany.
Coś zaczyna we mnie pękać. Już nie wytrzymuję, wiedząc, że to koniec. Tak często cię spotykam. Nie tylko w szkole czy wśród innych mieszkańców naszego miasta. Cały czas jesteś w mojej głowie. Widzę twoje dłonie, trzymające skrzypce. Grające spokojną melodię, która pozwoliła mi poznawać twoją czułą stronę za każdym razem od nowa. Ale również nie mogę zapomnieć odgłosu perkusji. Twojej perkusji. Dzięki której widziałem, jak bardzo się męczysz. Każde uderzenie w instrument pokazywało twój ból. A ja za każdym razem dopasowywałem mój bas do ciebie. Każde pociągnięcie za strunę miało pokazać, że rozumiem. Że jestem i możesz na mnie liczyć. Czy było to słychać w naszej muzyce? Że każdy dźwięk był stworzony dla ciebie? Że starałem się, by nawet tylko te dwa instrumenty mogły tworzyć całość? Więc proszę, odpowiedz. Zrób coś. Nie stój tak. Nie widzisz, że teraz to ja potrzebuję ciebie?
Może liczyłem na zbyt wiele. Może chciałem być za blisko. Może to powinno mi wystarczyć. Nasza przyjaźń. Bo teraz nawet jej nie ma, a my mijamy się, udając, że nie widzimy. Czy to ja wszystko zniszczyłem? Dlaczego to nie może być takie proste?! Wziąłbym winę na siebie, zostawił wszystko z tyłu i ruszył do przodu. Nie potrafię też powiedzieć, że nie zawiniłem. Że odpowiedzialną za to osobą jesteś ty. Bo nie jesteś. Więc czemu nie mogę zdecydować? Czemu nie mogę się odciąć? Czemu wciąż cię tak bardzo kocham, chociaż wiem, że nic nie zmienię. Ty też tego nie zrobisz. Nawet nie chcesz. W takim razie dlaczego ciągle tkwię w tym samym miejscu? Dlaczego wiatr odmawia mi posłuszeństwa, choć tak bardzo go błagam, by choć lekko dmuchnął w moje żagle. A może to nie wina wiatru. W końcu wyraźnie czuję, jak wieje. Wystarczyłby jeden błąd, by mnie przezwyciężył i bym upadł na kolana. Może to moje żagle są porwane przez tą niszczącą miłość. Może podmuchy jeszcze bardziej poszerzają dziury, tworząc coraz większą pustkę. Może zerwały mi się trzy z czterech strun. Może mój bas już do niczego się nie nadaje. Może nawet ta ostatnia struna już nie stroi, a ja nie mam siły, by to zmienić. Nawet delikatny obrót kluczem jest zbyt dużym wysiłkiem, a podróż dłonią przez progi jest niewykonalna.
Mogę prosić cię o ostatnią przysługę? Niewielką. O nic więcej nigdy cię nie spytam. Chociaż przez chwilę jeszcze przy mnie bądź. Bym mógł na zawsze ci wybaczyć. By moja miłość znów stała się czymś nowym i niesamowitym. Bym znów mógł ją odkrywać od nowa. Żebym zapomniał o tym, że nigdy nie zostanie odwzajemniona i bym marzył. Odpocznijmy i spróbujmy zapomnieć. Niech w naszej pamięci pozostaną tylko te dobre chwile. Koncerty, wspólne rozmowy, nauka na nasze studia muzyczne. Zabawny zbieg okoliczności, przez który powstał nasz zespół, który tak niedługo później zmienił nie tylko nazwę, ale też nas. Przez jedną osobę i jedną gitarę. Cieszmy się powietrzem, gdy chociaż przez chwilę nie dusi nas dym. Bierzmy głębokie oddechy, jakby miały być naszymi ostatnimi. Spójrzmy, jak wszystko się wali, cały nasz świat. Tylko po to, by zbudować nowy. Solidniejszy. Bez żadnej skazy czy niedoskonałości. By stał się naszym wspólnym domem. Powieśmy w oknach firany, by pokazywały, że ktoś jest w środku. Codziennie twórzmy muzykę i stawajmy się lepsi, by wszyscy mogli usłyszeć, że się nie poddaliśmy. Grajmy kolejne koncerty, wygrywajmy konkursy. Zostańmy najlepszymi wersjami siebie, by oddawać je innym razem z dźwiękiem naszych instrumentów. Żebyśmy zawsze byli nastrojeni i cieszyli innych dźwiękami naszych dusz. Już wszystko straciliśmy, nie mamy się czego bać. Więc spróbujmy wznieść mury naszego królestwa. By było idealne i stworzone dla nas od początku. Tak, jakbyśmy się kochali. Chociaż ten jeden raz.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top