Rozdział 7

                Ikazuchi czuła się trochę jak włamywacz, a trochę jak kochanka wpełzająca do mieszkania żonatego mężczyzny. Cóż, może za dzieciaka wymykała się przez okna na parterze, ale to musiały być naprawdę skrajne przypadki, o ile w ogóle miały miejsce. Teraz nawet towarzystwo było nietypowe, bo asystował jej jeden z pradawnych bogów, a i okoliczności wydawały się przynajmniej komiczne. Co poszło w życiu nie tak, że jakimś cudem znalazła się na dachu zapyziałego motelu w nieciekawej dzielnicy Amegakure? Ba, mało tego, ona wkradała się do jednego z pokoi, który był w naprawdę opłakanym stanie. Unoszący się kurz zapychał płuca i sprawiał, że swędział ją nos. Jednak nie to wszystko okazało się najdziwniejsze.

Na środku pomieszczenia, z rękoma splecionymi na piersi, stała wysoka, niemal naga kobieta. Cienka bielizna zakrywała niewielkie skrawki ciała. Ikazuchi mogłaby strzelać, że miała przed sobą ową legendarną druidkę, ale nie tak ją sobie wyobrażała.

Mocniej pociągnęła nosem, bo coś nie dawało jej spokoju. Początkowo myślała, że to kurz ją nieustająco drażnił, ale po pokoju roznosiła się delikatna woń krwi wymieszanej z błotem. Ikazuchi znów rozdęła nozdrza i starała się węszyć tak, żeby nikt tego nie zauważył. Szybko zrozumiała, że krew należała do przynajmniej trzech osób. Zapewne w przeciągu ostatnich kilku godzin druidka wdała się w walkę – jak na użytkowniczkę shizen przystało, sama już się wyleczyła, więc musiała walczyć ze słabszymi od siebie: może z shinobi lub opętańcami.

— Och, chyba nigdy nie przestaniesz mnie zaskakiwać, moja droga. — Hebichi zachichotał, ale jego śmiech miał w sobie coś nieprzyjemnego i oślizgłego. Brzmiał trochę jak syczący wąż. — Ubrałaś się tak, aby mnie powitać?

Ikazuchi tylko przelotnie spojrzała na twarz druidki, która nie wyrażała kompletnie niczego. Najwyraźniej kobieta opanowała ukrywanie emocji do perfekcji i jeśli była wściekła z powodu słów mentora, to niczego nie dała po sobie poznać. Ikazuchi wciąż grzecznie stała za jego plecami i wykorzystała kolejne sekundy na otaksowanie pokoju czujnym spojrzeniem. Dwa łóżka z wytrzepanymi okryciami, na jednym ktoś siedział. Odgniecenie nie było głębokie, więc pewnie dziecko. Albo drobna kobieta. Czy druidka rozebrała się w gotowości do stosunku seksualnego? Nie, raczej nie.

Krew.

Pewnie miała pobrudzone ubrania.

— Oczywiście, że tak — odpowiedziała głosem skąpanym w sarkazmie. Wciąż stała z założonymi rękoma i zaczepnie przechylała głowę. — Nie mogłam się doczekać, żeby ci pokazać cycki.

Ikazuchi z trudem okiełznała uśmiech, który próbował wyleźć na usta i znów rozejrzała się po pomieszczeniu. Gdyby kazano jej zgadywać, powiedziałaby, że przybyli w najmniej spodziewanym momencie i popsuli druidce plany. Kogo takiego tu gościła, że w pośpiechu opuścił motel? W środku nie czuła zapachu drugiej osoby, ale znała takich, co specjalnymi mazidłami doskonale ukrywali swoją woń.

— Urocza jak zawsze. — Wyraz twarzy Hebichiego się nie zmienił, ale jego oczy na chwilę rozbłysły jadowitą wściekłością. — Chciałbym ci kogoś przedstawić. — W końcu przeniósł wzrok na boginię. — To moja najmłodsza siostra, Ikazuchi. Z rozkazu naszego umiłowanego ojca macie rozwiązać sprawę opętańców. Bądź tak uczynna i zajmij się nią w należyty sposób.

Czy właśnie próbował mnie obrazić?

Druidka otaksowała Ikazuchi od stóp do głowy, a jej wzrok pozostał nieodgadniony, jednak w soczyście zielonych oczach tańczyły iskierki rozbawienia. Powoli odwróciła głowę do mentora i rzekła uroczym głosem:

— Tak jest!

Hebichi wykonał swoje zadanie – doprowadził do tego dziwnego spotkania. Dla niego to była bułka z masłem, bo nieustannie wyczuwał protegowaną, w której obiegu krążyła jego shizen, i mógł ją odnaleźć nawet na końcu świata. Chyba nie chciał zostać w ich towarzystwie dłużej, niż to było konieczne, bo ukontentowany klasnął w dłonie, skurczył się i przybrał formę węża, a po chwili wypełzł przez okno. Po jego odejściu zrobiło się dziwnie cicho, a ciężka atmosfera dawała się we znaki. Kobiety wciąż prowadziły walkę na przeciągłe spojrzenie i Ikazuchi zastanawiała się, co powinna teraz powiedzieć. Po prostu wyciągnąć rękę i jeszcze raz się przedstawić? Cholera, nie, przecież już nie chodziły do przedszkola, a poza tym Hebichi zrobił to za nią. Następny ruch należał do wciąż milczącej druidki. Z jej nieprzeniknionej maski nie dało się niczego wyczytać, co tylko potęgowało skurcze w żołądku. W końcu druidka wyprostowała plecy i zbliżyła się o krok. Jej oczy wciąż skakały po ciele bogini, a gdy ostentacyjnie pociągnęła nosem, Ikazuchi zesztywniała.

— Śmierdzisz człowiekiem.

Zjeżyła się na te słowa i z ogromnym trudem powstrzymała się, żeby nie obnażyć zębów. Cóż, najwyraźniej jabłko nie spadło daleko od jabłoni, bo cytata blondyna i Hebichi mieli wiele wspólnego. Ikazuchi jednak nie dała się sprowokować i odpowiedziała podobnym zachowaniem. Również teatralnie i jak najgłośniej obwąchała druidkę, po czym rzuciła:

— Ty też i to więcej niż jednym.

Naprawdę wyczuła na niej cudze ślinę i pot, co nie należało do najprzyjemniejszych doznań pod słońcem. W odpowiedzi usłyszała gromki, całkiem szczery śmiech. Druidka zginała plecy i jedną ręką trzymała się za żołądek, a drugą opierała na kolanie. To nie był żart, żeby mogła wpaść w takie rozbawienie, a jednak zaśmiewała się do rozpuku.

— Jestem Reina. — Niespodziewanie się wyprostowała, wystawiła rękę i pochwyciła luźno zwisającą dłoń Ikazuchi.

— Reina... jaka?

— Po prostu Reina.

Ikazuchi nie zamierzała dalej naciskać, a skoro druidka nie chciała zdradzić nazwiska rodowego, to trudno. Bogini pragnęła zadać jej jeszcze mnóstwo innych pytań, ale postanowiła się ze wszystkimi wstrzymać, dopóki nie przedstawi jej swoich najnowszych odkryć. W końcu od tej pory miały współpracować.

— Wybacz, że tak bez ostrzeżenia. Wszystko potoczyło się bardzo szybko. Kagutsuchi-sama kazał mi odnaleźć twojego mentora, a potem ciebie. Nie mieliśmy czasu do stracenia, bo problem narasta. — Popatrzyła Reinie prosto w oczy. Druidka kiwała głową, ale minę miała raczej obojętną. — Co o nich wiesz?

— Że są pojebani.

— No dobra... A coś więcej?

— Powiem ci, jak ogarnę jakieś ciuchy. — Już zdążyła odwrócić się do drzwi, kiedy Ikazuchi delikatnie chwyciła ją za ramię.

— Zrobię ci, ale po prostu opowiadaj, dobrze?

Reina skinęła i z uniesioną brwią patrzyła, jak Ikazuchi zaszła ją od tyłu. Położyła ręce na gołych ramionach druidki i już po sekundzie z ich wnętrza spływały kaskady srebrzystych nitek. W mlecznym świetle księżyca mieniły się tysiącem barw zupełnie tak, jakby wisiała nad nimi kula dyskotekowa. Nitki zaczęły się łączyć, potem układać w sploty i centymetr po centymetrze shizen formowała na ciele druidki przepiękną szatę, a ta ostatecznie sięgnęła samej ziemi. Z ust Reiny uszło ciche westchnienie, lecz zaraz odchrząknęła, by rzucić:

— Nie w moim stylu, ale dzięki.

Potem opowiedziała bogini historię o opętańcu, którego moce wykraczały poza wszelki poziom, jaki do tej pory prezentowali. Co to oznaczało? Że ewoluowali lub uczyli się posługiwania shizen? Byłoby wspaniale, gdyby Reina zapamiętała twarz tego człowieka. Może nie utracił wspomnień i wciąż mógł im jakoś pomóc? Ikazuchi bardzo chciała przeszukać jego wnętrze i być może odnaleźć resztki shizen, aby ich posmakować. Lecąc wraz z Hebichim na kontynent, rozmyślała o opętańcu z Wielkiego Targu, z którego shizen coś było nie tak...

Opętaniec z Amegakure wydawał się znacznie potężniejszy i lepiej rozwinięty od innych, mógł dostarczyć cenną wiedzę. Zapytała więc:

— Zaprowadzisz mnie do niego?

— Po co?

— Chciałabym go zbadać i być może potwierdzić moje podejrzenia.

— A dasz radę zbadać trupa?

Serce Ikazuchi na chwilę stanęło i miała wrażenie, że ciało skuł gruby lód. Jak to trupa? Dlaczego musiał zginąć? To był wypadek czy może...?

— Zabiłaś go?

— Przyznam, lekko mnie poniosło, ale on zranił... mnie zranił. Zdenerwowałam się.

Bogini szybko zdała sobie sprawę, że zgrzytała zębami, wstrzymując oddech. Cholera, śmierć potencjalnie ważnego opętańca bardzo komplikowała ich dochodzenie, a umiejętności, jakimi dysponował brzmiały niesamowicie. Teraz jednak ten trop przepadł. Ikazuchi nabrała do płuc duży haust powietrza, zamrugała i spojrzała w bok.

Myśl, myśl.

Reina się zawahała. Chciała powiedzieć coś innego. Opętaniec zranił... kogo? Kogo próbowała chronić i ostatecznie zabiła w jego imieniu? Czy ta sama osoba czmychnęła z motelu, wcześniej wyczuwszy zbliżające się bóstwa?

Krew!

Ikzuchi wyciszyła wszelkie inne bodźce; druidka coś mruknęła pod nosem, ale bogini skupiła się tylko i wyłącznie na słabnącej woni wydobywającej się z innego pomieszczenia, prawdopodobnie łazienki. Mocno wciągnęła mieszankę zapachów i postanowiła, że dobrze ją zapamięta. Miała przeczucie, że za tym wszystkim kryło się coś większego i jeszcze nadejdzie właściwy czas, aby odkryć prawdę. A teraz...

Bogowie, dajcie mi siłę.

Nashi, przemieniona w śnieżnobiałego lisa, gnała tak szybko, że dla postronnego widza była tylko jasną, rozmazaną plamą. Już wystarczająco oddaliła się od miasta, aby rozwinąć pełną prędkość i nie martwić się stratowaniem człowieka czy zwierzęcia. Otaczały ją pola uprawne i starała się trzymać dróg nieprzecinających wiosek. Tylko to miała na uwadze, bo nie skupiała się na obserwowaniu krajobrazu. Jej myśli zaprzątało jedno – że być może ktoś w końcu się o niej dowiedział i nawet ją odnalazł. Liczyła, że Reina będzie trzymać buzię na kłódkę, a jeśli chodziło o jej bezpieczeństwo, to Nashi niczego się nie obawiała. Żadne bóstwo nie skrzywdzi druidki, nawet jeśli w grę wchodziły ważne informacje.

Tylko jak im się to udało? Nashi nie potrafiła wymyślić innego powodu, dla którego aż DWA bóstwa postanowiły odwiedzić Amegakure. Na pewno chodziło o nią... Musiało! Kiedy popełniła błąd, że po dziesięcioletnim, spokojnym życiu została odkryta? Reina niczego o niej nie wiedziała i sama też zachowywała się ostrożnie, więc...

Istniała jeszcze jedna osoba, która znała prawdziwą tożsamość Nashi i mogła ją zdradzić z czystej złośliwości. To by nawet nie było zaskakujące!

Kitsune najpierw odbiła na zachód, by wydostać się z Kraju Deszczu, a potem delikatnie skręciła na północ. Kompletnie wyłączyła myśli; biegła niczym pies myśliwski, który złapał trop. Łapy znały trasę, chociaż przez ostatnią dekadę starała się unikać tamtego miejsca jak ognia. Miejsca, będącego jej początkiem, lecz na szczęście nie końcem. Koniec jeszcze nie nadszedł i jeśli uda jej się dobrze ukryć, to może nigdy nie nadejdzie. Co zrobią bóstwa Panteonu i sam przywódca, jeśli odkryją jej istnienie? Chyba nie chciała tego wiedzieć.

Wiatr ciął w pysk, a płuca paliły ją coraz mocniej i przy każdym, łapczywym oddechu czuła, jakby wbijały się w nie kawałki potłuczonego szkła. Mimo to nie zwalniała, wiedząc, że da radę przebiec całą trasę. Była cholernym bóstwem i choć nie potrafiła walczyć, to całkiem nieźle uciekała.

Aż zakręciło jej się w głowie na wspomnienie ostatniej walki. Popełniła błąd, że nie zmusiła Reiny do ułożenia planu i nie przewidziała siły opętańca. Już ich trochę w życiu spotkała; starała się unikać potyczek, ale nawet trzymając się na odległość, mogła oszacować, że nie dysponowali tak zaawansowanymi umiejętnościami i łączyło ich również to, że podobnie pachnieli.

Serce. Wyrwane serce.

Cicho jęknęła, nie mogąc wyrzucić ze wspomnień zakrwawionej, szponiastej dłoni, obejmującej serce opętańca. Czy na pewno sobie na to zasłużył? Obciął jej nogi, to fakt, ale przecież nie kontrolował tego, co robił, prawda? Kończyny już jej odrosły, ale nikt nie odda mu życia...

Do tej pory Nashi nie przejmowała się ludźmi, ale gdy umierali w tej sposób na jej oczach... Ech, ciężko było przejść obojętnie i po prostu zapomnieć. Czy Reina czuła podobnie? Może tylko poniosły ją emocje, wkurzyła się i chciała to wszystko szybko skończyć albo... była potworem.

Nie, Nashi nie chciała o tym teraz myśleć. Postanowiła, że z nią porozmawia, ale we właściwym czasie, kiedy już zrobi się spokojniej, a te dwa tajemnicze bóstwa wrócą sobie do Panteonu.

Gdy ocknęła się z letargu, nie miała pojęcia, jak długo biegła, ale w końcu znalazła się w Kraju Górskich Potoków. Przechodziły ją ciarki, mimo to nieprzerwanie przemierzała drogę wzdłuż najdłuższej rzeki w regionie. Wiedziała, że jeśli podąży tą trasą, w końcu trafi do celu. Cholera, musiała mu stawić czoła! Nogi tak bardzo jej drżały i tylko czekały, aż odwróci się w drugą stronę i pogna najdalej jak to możliwe. Kiedyś musiało się to stać, a naprawdę nie przyszedł jej do głowy lepszy pomysł, chociaż im była bliżej, tym ogarniało ją silniejsze przeczucie, że nie powinna się na to decydować.

Stanęła na brzegu i wbiła czujne spojrzenie w niewielki wodospad i wodę, która z łoskotem wpadała do rzeki, łączyła się z głównym nurtem i płynęła w dół. Nashi przybrała postać człowieka, lecz nie miała zamiaru nawoływać, bo mieszkaniec jaskini ukrytej za wodospadem już na pewno wiedział o jej przybyciu. Nosiła w sobie jego energię, jego rozpacz, jego chaos.

„Jest mi ojcem" — pomyślała z pogardą.

Nie czekała długo, bo zapewne był bardzo ciekawy, dlaczego postanowiła go odwiedzić. Nie widzieli się dziesięć lat, ale gdyby sytuacja tego nie wymagała, Nashi wydłużyłaby ten czas do nieskończoności. Zadrżała, słysząc jego groteskowy śmiech. Odruchowo potarła uszy, mając wrażenie, że paskudny dźwięk dudnił jej w głowie.

— Proszę, proszę. — Mężczyzna powoli wyłonił się zza ściany wody. Sunął po powierzchni rzeki i wcale się nie zapadał.

Nashi jeszcze nie widziała go w ludzkiej postaci; długie, białe włosy, znacznie dłuższe od jej, spływały po plecach, a ubrany był w jasną, luźną szatę, podobną do tych noszonych przez kapłanów. Mężczyzna miał pociągłą twarz o szlachetnych rysach, ale w oczach czaił się chłód. Po obydwu gadzich ślepiach przejechały błony migawkowe.

— Cóż za zaszczyt mnie spotkał! — Mężczyzna wyrzucił ręce w powietrze i podszedł jeszcze kilka kroków. Wciąż stał na wodzie. — Prawie cię nie poznałem.

Nashi wiedziała, że kłamał i właśnie zaczęli potyczkę na słowa. Musiała uważać, jeśli chciała cokolwiek z niego wyciągnąć, ale nie mogła darować sobie kilku czułych słówek:

— Och, naprawdę? Ty też się zmieniłeś. Wyglądasz tak... mizernie. Gdzie twoja grzywa?

Warknął, odsłaniając zęby. Zawsze z łatwością wyprowadzała go z równowagi, a zdążyła go poznać na tyle, że wiedziała, gdzie uderzyć.

— Stęskniłeś się za mną? — dodała słodkim głosikiem.

— Już bym wolał konsumować odchody Kagutsuchiego, niż oglądać twoją gębę.

Och, nic a nic się nie zmienił! Zbliżyła się tanecznym krokiem, wchodząc w rolę, którą przyswoiła przed laty. Aby przetrwać czas upokorzeń, musiała nauczyć się, jak nie zwariować i kiedy odpuszczać.

— Nie zajmę ci dużo czasu. Odpowiesz mi na kilka pytań i znikam.

Pogardliwie uniósł białą brew, splótł ręce i otaksował jej ciało chłodnym spojrzeniem. Nie musiał się odzywać, aby zgadła, że nie był zachwycony postawionymi żądaniami. W końcu przemówił:

— Nie jestem ci nic winien, a nawet jest zupełnie na odwrót – żyjesz dzięki mnie. Podwójnie!

Kopnęła kępkę trawy, a ta oderwała się od ziemi i poleciała kilka metrów w przód. Och, on też wiedział, jak wyprowadzić ją z równowagi. Nic nie bolało Nahsi tak mocno, jak przypominanie, z czyjej mocy została zrodzona. Miała ochotę splunąć mu w twarz. Niech się wypcha swoją życiodajną shizen! Nie chciała jednak dłużej się przekomarzać, więc przeszła do sedna:

— Komu o mnie powiedziałeś?

— Słucham?

Nie ominęła wzrokiem żadnego szczegółu na jego twarzy – zauważyła, jak uniósł obydwie brwi, jak lekko otworzył usta i na sekundę zamarł. Tak doskonale grał, czy może naprawdę go zaskoczyła? Postanowiła powtórzyć pytanie:

— Kto wie, że żyję?

Nieco pochylił głowę i zgarbił plecy, a spojrzenie przeniósł nieco niżej, może na jej zwisające ręce.

— Nikt, tylko ja.

— Nie kłam! Mało brakowało, a wpadłabym na dwa bóstwa!

Szybko zadarł brodę, a w jego błękitnych oczach nie dostrzegła fałszu.

— Przysięgam na mój honor, że nikomu nic nie powiedziałem. Tylko pomyśl — jego gadzie ślepia świdrowały ją na wylot. — Po co miałbym dokładać sobie problemów? Spójrz, jak mnie ukarał! — Rozpostarł ręce i odwrócił się to na lewo to na prawo, by teatralnym gestem przedstawić swoje kiepskie położenie.

Mizuchi nie kłamał. Musiał tkwić w ludzkim ciele, bo odebrano mu połowę boskiej mocy. Gdyby przywódca Panteonu dowiedział się i o kitsune, może nawet zabrałby całość. To ją przekonało i Nashi wolno pokiwała głową. A co, jeśli te bóstwa nie dowiedziały się o nadprogramowej siostrze, tylko chciały odwiedzić Reinę...? Cholera, przecież jako druidka mogła od nich otrzymać misję, wytyczne czy cokolwiek!

Ale ze mnie idiotka!

— Zaspokoiłem twoją ciekawość? — Mizu na powrót przybrał gniewny wyraz twarzy. Ostatecznie wyszedł z wody i pokonał ze dwa metry bosymi stopami po trawie.

Przez kilka chwil nie wiedziała, co odpowiedzieć, bo wyjaśnienia brzmiały bardzo przekonująco i racjonalnie. Już miała zakończyć to jakże przyjemne spotkanie i odwrócić się na pięcie, ale usłyszała:

— Nadal jej nie wybaczyłaś — zabrzmiało bardziej jak stwierdzenie niż pytanie.

Nashi momentalnie zastygła w miejscu, a po plecach przeszły jej ciarki. Coś drapało ją pod skórą, jakby badało grunt, by znaleźć drogę na zewnątrz. Prawda była taka, że kitsune rzadko myślała o siostrze i gdyby musiała odpowiedzieć, z ręką na sercu, to chyba już nie czuła gniewu. Ani nienawiści. Nie mogła jednak pozwolić, by Mizu zyskał przewagę w potyczce. Oprócz siebie samego kochał jeszcze tylko jedną osobę. Z szyderczym uśmiechem rzuciła:

— Ona nigdy nie będzie twoja.

Syciła zmysły każdym najmniejszym szczegółem sugerującym, że zadała mu cios poniżej pasa. Mizu schylił plecy niczym dziki zwierz gotowy do skoku, a jego twarz przeciął grymas wściekłości. Zamierzał zaatakować? Czekała, posyłając dumne spojrzenie, aż w końcu westchnęła pod nosem, bo już jej się znudziło. Mizu był starym głupcem i dawno powinien zejść ze sceny. Nadal mu było mało?

— Stąpasz po kruchym lodzie — warknął, ale wyprostował się i odetchnął. — Minori.

W najdalszych zakamarkach umysłu, za grubym murem zbudowanym na zgliszczach rozpaczy, żalu i nienawiści, gdzie pośrodku niczego, ukryta w kompletnej ciemniści, Nashi zadrżała na dźwięk swojego prawdziwego imienia. Nie słyszała go dziesięć cholernych lat! Aż zapiekło ją w kącikach oczu, kiedy mruknęła:

— Już się tak nie nazywam.

Odpowiedział jej sztuczny, zbyt głośny śmiech pełen odrazy.

— O proszę! Więc jak mam się teraz do ciebie zwracać?

— Nashi — dodała cichutko.

Prychnął, a gdy uniosła na niego wzrok, skrzywił się, jakby polizał cytrynę.

— Żałosne.

Nie mieli już o czym rozmawiać. Nie, Nashi po prostu nie chciała wysłuchiwać kolejnych obelg. Przegrała? A niech mu będzie. Przynajmniej dostała to, po co tu przybyła, czyli odpowiedzi. Mizu jej nie zdradził, nikt, a już w szczególności przywódca Panteonu nie dowiedział się o jej istnieniu. Natomiast bóstwa, które ledwo minęła, od samego początku chciały spotkać się z Reiną. Ciekawe, czego od niej potrzebowali. Nashi natomiast pragnęła jednego – odpocząć u boku swojej nowej towarzyszki.

Ikazuchi zaczerpnęła naprawdę duży haust powietrza; udało jej się uspokoić, na szybko przekalkulować wszystkie fakty związane z opętańcem, Reiną oraz zapachami. Te elementy jakoś się ze sobą łączyły, tylko jeszcze nie wiedziała jak. Musiała to odkryć. Sprawę zamordowanego, niewinnego człowieka postanowiła odłożyć na później, by skupić się na tych niecierpiących zwłoki. Zapytała:

— Czy podczas wysysania shizen poczułaś coś dziwnego? Chodzi mi o smak.

Reina spojrzała na nią jak na kompletną idiotkę – wyraz twarzy miała taki, jakby usłyszała, że ich planeta jest płaska albo kwadratowa.

— Smak? Chcesz mi powiedzieć, że smakujesz ich energii, zamiast szybciej skończyć robotę?

Cóż za impertynencja!

Ikazuchi opadła na wygniecioną narzutę na łóżku i głośno westchnęła. Obcowała już w życiu z – wydawać się mogło – beznadziejnymi przypadkami, ale za każdym razem trafiła do ich serca i jakoś to szło. Ale teraz? Ich relacja zapowiadała się na niezłe wyzwanie. Z Sorą było łatwo, bo bogini nie wymagała wiele – miał ją wspierać i pomagać zapomnieć o przeszłości.

Znów zachowała spokój, jakiś cichy głos w jej głowie rozpoczął odliczanie.

Raz. Dwa.

Reina głośno pociągnęła nosem, więc Ikazuchi poszła w jej ślady.

Trzy. Cztery. Pięć.

Kilkanaście par nóg, które starały się stawiać jak najcichsze kroki.

Sześć.

Zamaskowali chakrę, ale mieli intensywny zapach. Mężczyźni i kobiety.

Siedem. Osiem.

Obie popatrzyły na drzwi prowadzące na zewnątrz. Na dole motelu rozległy się oddechy – próbowano je wyciszyć, ale nadludzkie zmysły wyłapały każdy z tych odgłosów.

Dziewięć.

Kilka stuknięć na dachu. Tych dźwięków nie wydały ptaki. Kobiety spojrzały na siebie porozumiewawczo.

Dziesięć.

Zerwały się z miejsca i skoczyły w stronę okna. Ikazuchi uspokoiła umysł – działała jak dobrze naoliwiona maszyna; złączyła ramiona przed twarzą na znak X i wytworzyła wokół ciała kulistą zaporę w postaci elektryzujących języków. Szczelnie otoczyła Reinę, która bez słowa wiedziała, co robić, a czego nie. Za ich plecami coś huknęło – to drzwi zostały wyważone, a do środka wpadł zamaskowany oddział ninja. Kurz buchnął w górę, ale już nikt się nim nie przejmował. Ikazuchi zaszarżowała prosto na okno, w którym mignęły kolejne dwie głowy, po czym bez zawahania naparła na framugę. Cienka, drewniana ściana nie miała szans w starciu z boską shizen i zaraz cały jeden bok pokoju na poddaszu został rozerwany od środka. Ikazuchi nie marnowała czasu na obserwację shinobi, w których uderzyły deski, odłamki szkła czy sama shizen. Błyskawicznie wyłączyła barierę, aby nie zranić Reiny i obie kobiety ześlizgnęły się po dachówkach. Na brzegu przykucnęły i wykonały naprawdę długi skok, a gdy już znalazły się na kolejnym dachu, rzuciły się do biegu.

Ikazuchi co kilka sekund odwracała się za siebie i wypatrywała pościgu. Była znacznie szybsza od Reiny, płynniej przeskakiwała nad wystającymi kominami czy rynnami, więc starała się pozostać w zasięgu towarzyszki.

— No dalej, bo cię dorwą! — krzyczała.

Druidka nie mogła jej dorównać, ale i tak w końcu zgubiły zamaskowanych ninja. Nie przestały uciekać, aż ostatecznie przemykając pomiędzy kamienicami, pod osłoną nocy opuściły Amegakure. Na wszelki wypadek nie zatrzymywały się i nie podejmowały rozmów do momentu, gdy znalazły się na polu porośniętym wysoką trawą, którego nikt jeszcze nie zagospodarował.

Ukryte w gęstej trzcinie wyrastającej ze śmierdzącej, rozpulchnionej ziemi zyskały pewność, że już nikt ich nie ścigał. Ikazuchi cicho odetchnęła i wygładziła czarne, długie włosy. Nie zmęczyła się tą przebieżką, a gdyby mogła przybrać postać orła, czmychnęłaby oddziałowi w ułamku sekundy i nawet nie zdążyliby zanotować, co takiego dostrzegli w pokoju. Jednakże Ikazuchi nie chciała narażać życia kompanki. Przemiana w boską formę była równie widowiskowa, co doprowadzała do buchnięcia skondensowanej, pięknej, ale i śmiertelnej energii. Fala uderzeniowa zmiotłaby z powierzchni nie tylko wszystkich tych ludzi, lecz też pół dzielnicy. To właśnie dlatego Ikazuchi zawsze schodziła na niższe partie góry, ale trzymała się z dala od Shirakawy, by przyjąć formę orła.

W odróżnieniu od niej Reina głośno dyszała. Oparła się rękoma na kolanach i z pochylonymi plecami próbowała zaczerpnąć tchu. Sama myśl o tym, że można tak szybko się zmęczyć, była dziwna i odległa! Bogini już zdążyła zapomnieć o limitach, które niegdyś ograniczały śmiertelne ciało. Mimo to bardzo jej tego brakowało.

— Gratuluję, zostałaś poszukiwaną morderczynią — rzuciła, splatając ręce na piersi. Posłała Reinie pogardliwe spojrzenie, gdy tamta zadarła głowę.

— Jaki masz z tym problem, co? A ile ty już zabiłaś osób? Pewno żyjesz ze trzy milenia i lista zrobiła się długa.

Ikazuchi nie dała się tak łatwo sprowokować, nawet kiedy została szturchnięta w ramię. Nie spodobał jej się ten gest, jednak przybrała dumną maskę i uśmiechnęła się z wyższością.

— Mam dwadzieścia siedem lat.

Mina Reiny była bezcenna i Ikazuchi szczerze żałowała, że nie miała przy sobie niewielkiego aparatu cyfrowego, żeby uwiecznić tę chwilę. Kompletne oniemienie towarzyszki stanowiło zapłatę za poprzednie minuty spędzone w zapyziałym pokoju na poddaszu. Tym razem to Reina wyszła na idiotkę, a jej otwarta gęba i wysoko uniesione brwi syciły ego. Ikazuchi niechętnie musiała przyznać, że wprawianie kogoś w taki stan wciąż sprawiało jej radość.

— Zamknij już buzię, bo ci mucha wpadnie — mruknęła, a szelmowski uśmieszek nie schodził z twarzy. — A potem mów wszystko, co wiesz o wspólnej shizen, jaką dzielą opętańcy.  

~*~

No dobra, pierwsza bomba zrzucona! ♥ Przyznawać się, kto już wcześniej odgadł tożsamość naszej kitsune, a dla kogo to kompletne zaskoczenie :D. Mam nadzieję, że nie macie mi za złe utrzymywania tej tajemnicy :).

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top