Rozdział 24
Niepewnie zamrugała, przesuwając dłonią pod kołdrą. Natrafiła na źródło kojącego ciepła leżące tuż obok; odwróciła się i z delikatnym uśmiechem wyciągnęła przed siebie rękę. Zaczesała za ucho Naruto jego kosmyk włosów wciąż pofarbowanych na czarno. Najwyraźniej też już nie spał, bo ujął jej dłoń i złożył na wierzchu lekki pocałunek. Przeciągle zamruczał.
— Za twardy materac mogę przyznać co najwyżej trzy punkty. — Otworzył oczy, były jakieś takie bardziej błękitne niż zwykle. — Ale towarzystwo miałem wyborne.
Parsknęła szczerym śmiechem i przysunęła się do niego – objął ją za plecami, mocniej dociskając do siebie. Chciała, aby ten moment trwał jak najdłużej, a gdy ostatecznie dobiegnie końca, Kyōko zachowa go w pamięci. Przez kolejne wieki, a potem milenia zadba, aby nigdy nie zbladł. Wspomnienie o nocy z ukochanym mężczyzną stanie się jej latarnią, która ochroni ją przed zbłądzeniem. Przyszłość wcale nie malowała się w ciemnych barwach, bo Kyōko właśnie odnalazła coś, o co może się troszczyć. Jej wyimaginowany świat, a w nim ona, on, ich dzieci, rodzinny dom...
Czas jednak leciał nieubłagalnie szybko i w końcu musieli wstać. Zjedli szybkie śniadanie, a potem sam Gaara odprowadził ich do wschodniej, najmniej zatłoczonej bramy.
— Uważajcie na siebie — użył liczby mnogiej, ale patrzył tylko na Naruto, nietrudno się więc było domyślić, że akurat Kyōko miał gdzieś. — Gdyby wydarzyło się coś podobnego, zaalarmuję cię.
Naruto otworzył usta, wyciągnął rękę, być może chciał objąć przyjaciela, ale Kazekage stanowczo mu przerwał:
— Nie pozwolę, aby cokolwiek złego spotkało Sunagakure. Oddam życie za wioskę.
— Och, w to akurat nie wątpię. — Uzumaki klepnął go po ramieniu. — Suna bardziej potrzebuje cię żywego. Nie chcę więcej słyszeć o podobnych pomysłach. — Odwrócił się i posłał Kyōko wymowne spojrzenie, na co uciekła wzrokiem w bok, udając, że nie zrozumiała.
Przeszli jakieś pięć kilometrów, by znaleźć się w bezpiecznej odległości od stolicy. Nie potrzebowali ani ciekawskich spojrzeń, ani niepotrzebnego zamieszania. Wśród bezpiecznych, niezamieszkałych wydm pobudzili swoje energie – Naruto przyjął postać Kuramy – tym razem całkowicie zamienił się w lisa o wielu ogonach, a Kyōko, przy odgłosie huku rozrywającego nieboskłon, otoczyła ciało srebrzystą shizen, by zmienić się w potężnego, znacznie większego od Rasuto, orła. Razem wzbili się w przestworza.
Och, jak dobrze było znów poczuć wiatr między piórami. W powietrzu czuła się całkowicie wyzwolona, a gdy kręciła piruety lub po rozpędzeniu szybowała, to była całkiem szczęśliwa. Naruto unosił się dzięki potężnej chakrze demona, ale nawet w tej ostatecznej formie nie mógł jej dogonić. Drażniła się z nim, latając wokół, przyspieszając, potem zwalniając, i śmiała się nieco groteskowym charkotem. Ścigali się, momentami dawała mu wygrać, ostatecznie jednak to za każdym razem ona wychodziła na prowadzenie. Tak łatwo zapominała o ciążącej na nich odpowiedzialności, bo jeśli zawalą, to kto wie, co czeka świat? Chaos mógł planować wszystko! Czy był szaleńcem? A może człowiekiem żądnym zemsty?
Myśli o Chaosie nie odpuściły aż do momentu, w którym znaleźli się bardzo blisko miejsca wskazanego przez Mizuchiego. Kyōko wyczuwała delikatne nici shizen Minori i Reiny, a nawet pobudzoną chakrę Rasuto. Musieli być całkiem niedaleko, może kilka kilometrów na północ.
Wraz z Naruto wylądowali na niewielkim wzniesieniu i tam wrócili do swoich ludzkich form. U podnóża góry zlokalizowali wejście do starej kopalni – Chaos wybrał naprawdę sprytne miejsce, bo pod ziemią shizen nie była aż tak dobrze wyczuwalna i to dlatego jedynie naprawdę doświadczone bóstwo jak Mizuchi mogło ją rozpoznać z większej odległości. Oni musieli stanąć przed wejściem, aby zdać sobie sprawę z obecności obcej shizen. Być może należała do jakichś opętańców, ale pojawiła się w znikomych ilościach i kiedy pokonywali łagodną drogę w dół, energia stawała się coraz słabsza, aż kompletnie znikła. Czyżby reszta tak szybko poradziła sobie z placówką? A przecież mieli się nie mieszać i poczekać na pozostałych!
Och, to z pewnością Reina niecierpliwiła się na tyle, że postanowiła działać. Cóż za uparte babsko, które zawsze musi zrobić po swojemu. Kyōko prychnęła, na co Naruto ujął jej dłoń i splótł ich palce. Szli w ciemnościach, ale dzięki nadludzkim oczom zupełnie im to nie przeszkadzało. Choć od dawna nie odczuwała lęku o swoje życie, to przy Uzumakim czuła się po prostu bezpieczna – dawał jej ciepło i miłość, jakich do tej pory nie zaznała. Nawet w rodzinnym domu bardzo często towarzyszył jej dziwny niepokój – jego źródło pozostało dla niej nieznane, aż do chwili, kiedy to spotkała Mizuchiego. Dalej wszystko stało się oczywiste i choć niepokój odszedł w niepamięć, to zostały jej wspomnienia, w których była niechcianym dzieckiem, potem wypędzonym z wioski wyrzutkiem, a na koniec ostatnią córą rodu starającą się o minimalne względy rodziców. I co jej z tego przyszło?
Puściła dłoń Naruto jeszcze zanim weszli do oświetlonej przez lampy groty. W środku nic nie było takim, jakie je zamierzała zastać – Reina drzemała pod ścianą, obok niej leżeli nieprzytomni ludzie, Minori układała martwe ciała, a Rasuto stał nad nią i dyrygował.
— Co tu się wydarzyło? — jęknęła Kyōko, podchodząc do siostry.
— Nie patrz tak na mnie! Musiałyśmy się bronić!
Faktycznie, Kyōko nie spodobała się ilość osób pozbawionych życia, ale tych uratowanych było jednak więcej. Westchnęła.
— Rozumiem... — Przeniosła wzrok na Rasuto i bezgłośnie poruszyła ustami. — „Dziękuję".
— W sumie to już kończymy. Całkiem szybko nam poszło. — Młodsza teatralnie otarła czoło wierzchem dłoni, na co orzeł parsknął pogardliwie. — Ale jest coś, co musisz wiedzieć.
Kyōko aż ścisnęło w podbrzuszu, Naruto nawet położył jej dłoń na ramieniu.
— Ta dziewczyna... — Minori kiwnęła brodą, a starsza Yūhei odwróciła się przez ramię i spojrzeniem odnalazła czarnowłosą kobietę oplecioną pnączami. — To Yotsuyu, zaginiona siostra feudalna.
Zaraz, że co?!
Kyōko podeszła do leżącej i kucnęła. Dotknęła jej czoła, sprawdziła puls i źrenice. Wszystko było w porządku.
— Domyślam się, że wcale nie była porwana.
Reina obudziła się przy akompaniamencie głośnego ziewnięcia i leniwie uniosła do pionu.
— Ano. Zgadnij, komu służy!
Kyōko chyba nie musiała zgadywać. Chaos przechytrzył ich po raz kolejny, jak zwykle stał kilka kroków przed nimi i pewnie nawet teraz miał ułożony jakiś plan, którego się nie spodziewają. Wciąż jednak mogli coś ugrać, bo właśnie przejęli jego popleczniczkę. Ona musiała coś wiedzieć!
— Sprawdzałaś jej wspomnienia? Może widziała twarz Chao...
— Zabezpieczył się — przerwała Minori, kręcąc głową. — Za pomocą genjutsu usunął po sobie wszelki ślad.
Genjutsu? Och, doprawdy? Na świecie istniało tylko kilka osób, które byłyby w stanie pokonać w swojej sztuce niewytrenowane bóstwo i jedna z nich ewidentnie sobie z nimi pogrywała. Osoba ta miała kontakt z Kyōko, przeżyła wojnę, posiadała silne genjutsu i nawet motyw. Pragnienie władzy? Zgadzało się. Silna nienawiść? To również. Kyōko nie mogła się powstrzymać – spojrzała na Naruto i spytała:
— Gdzie jest teraz twój kumpel Uchiha?
— Co? Sasuke? — Wysoko uniósł brwi. — Chyba nie sądzisz, że...
— Sądzę. Pytam ponownie: gdzie on jest?
— Kyōko, daj spokój. Sasuke na pewno nie...
— Więcej nie powtórzę — syknęła, groźnie mrużąc oczy. — Powiedz mi, bo...
— Może nie wyciągajmy pochopnych wniosków? — wtrąciła się Minori. — Tak naprawdę nie wiemy, kto za tym stoi.
— Czyżby? — Kyōko obrzuciła ją nieprzychylnym spojrzeniem. — Wszystko się zgadza! Raz nawet chciał zostać hokage! Byłam świadkiem tych niedorzecznych słów. To na pewno on jest Chaosem.
— Oszalałaś! Jestem na sto procent pewien, że to nie on! Ufam mu jak bratu, mogę poręczyć za niego własnym życiem!
Prychnęła. Miała już dość słuchania bzdur o tym człowieku.
— Żebyś tylko się potem nie zdziwił!
— Kyōko, wiem, że masz do niego uraz, ale...
Reina niespodziewanie wtargnęła w sam środek zamieszania, Rasuto zresztą też, jakby chciał ją powstrzymać przed ewentualnym atakiem. Rozpostarła ręce na boki, dzięki czemu pozostali zamilkli.
— Zamknijcie się na chwilę, muszę zebrać myśli.
Kyōko zmarszczyła czoło. O co jej znów chodziło? Reina i zbieranie myśli? Oby tylko w tym swoim strumieniu świadomości nie wymyśliła żadnych głupot, stracili już za dużo czasu.
— Może się mylę, a może nie. W energii tych opętańców... wyczułam śladowe ilość chakry mojego brata.
— Co?! — warknął Naruto, chwytając ją za ramiona. — Którego?
Uniosła na niego wzrok, kontynuowała:
— Nawiedziły mnie dziwne sny. Myślałam, że to przypadek, ale śniłam o Hashiramie i jego chorobie. To naprowadziło mnie na trop, że ja znam tę chakrę. Hashirama jako jedyny władał elementem drewna, do chuja.
— Wcale nie jako jedyny — odpowiedział Uzumaki, a wszyscy na niego spojrzeli. — Tę sztukę opanował również kapitan Yamato.
— No przecież! — Kyōko aż klasnęła w uda. — Ale chyba nie sądzisz, że byłby zdolny do czegoś takiego?
— Sasuke też nie!
Wszystko to robiło się bardzo zagmatwane. Zamiast odpowiedzi, dostali kolejne pytania. Nic nie trzymało się kupy! Jak rozwiązać zagadkę umysłu zabezpieczonego przez silne genjutsu? Kyōko nawet nie chciała myśleć o posunięciu się do tortur, ale obawiała się, że być może okoliczności ich do tego zmuszą. Wolała jednak uniknąć tego ostatecznego rozwiązania i gdy spojrzała na Naruto, zrozumiała, że wpadł na inny pomysł.
— Zabierzmy tę dziewczynę do Konohy. Być może Jednostka Inwigilacyjna z Ino na czele coś tu ugra.
Kyōko ledwo zauważalnie odetchnęła z ulgą. To brzmiało naprawdę dobrze, problemem jednak pozostawali ozdrowieńcy i również ci, którzy nie mieli tyle szczęścia. Drużyna podzieliła się na dwie – Rasuto, Minori i Reina wynosili ciała przed kopalnię, aby przygotować dla nich zbiorową mogiłę, a pozostali zajęli się wybudzaniem ludzi i wyprowadzaniem na zewnątrz. Ozdrowieńcy maszerowali niczym roboty; w kompletnej ciszy, z szeroko otwartymi oczami, otwierali usta jak ryby wyjęte z wody. Wyglądali przerażająco, przypominali trupy o wychudzonych ciałach i zapadniętych policzkach.
Kyōko wiedziała, że tym razem nie mieli czasu na opiekę nad tymi wszystkimi osobami. Zanim po raz ostatni wyszli z kopalni, chwyciła Naruto za ramię.
— Będziesz musiał tu kogoś przysłać. Nie można ich zostawić samych sobie.
— Kurwa, wiem... — warknął, chociaż wiedziała, że to nie na nią był zły.
Najpierw odłożył związaną Yotsuyu na ziemię, a potem wraz z Kyōko ulokowali wszystkie osoby w tych kilku budynkach gospodarczych stojących przed wejściem do kopalni.
— Oby wytrzymali. — Otarł czoło i popatrzył na zbliżających się towarzyszy.
— C-co...
Kyōko zerknęła dół. Zadrżała.
— Co wy mi zrobiliście...?
Reina szturchnęła obudzoną Yotsuyu nogą.
— Co taka, kurwa, zdziwiona? A może podać księżniczce podwieczorek do łóżka?
Kyōko chciała skarcić druidkę, ale jednak była ciekawa reakcji siostry feudalnej. Zmrużyła oczy, czekała.
— CO WY MI ZROBILIŚCIE?! — Yotsuyu, choć związana, zaczęła wierzgać na wszystkie strony. Szybko ubrudziła twarz od piachu pomieszanego z pyłem węglowym i jeszcze bardziej podniosła głos. — ODDAJCIE MI TO! ODDAJCIE MI MOJĄ MOC! POT... AUUU. — Na chwilę zamilkła, bo otrzymała siarczystego kopniaka w żołądek, od którego zgięła się w pół.
— Reina! — huknęła Kyōko i skoczyła pomiędzy kobiety. — Zwariowałaś?! Ona jest bezbronna!
— Chuj mnie to obchodzi! — Druidka wychyliła się i splunęła Yotsuyu prosto na twarz.
Minori chwyciła Reinę za zwisające ramię, a Kyōko w tym samym momencie kiwnęła głową i wymieniła z siostrą porozumiewawcze spojrzenia, aby młodsza odciągnęła druidkę na bok. Krzyki ucichły po kilku sekundach, więc Kyōko pochyliła się nad łkającą dziewczyną i odgarnęła jej z policzka zbłąkany kosmyk włosów.
— Po prostu współpracuj — szepnęła, przechwytując spojrzenie leżącej. — Nie chroń go. Chaos zamordował lub skazał na potępienie setki, a może nawet tysiące osób. Chcesz służyć komuś takiemu? To potwór...
— Nie! — Yotsuyu zamaszyście odsunęła głowę w tył. — Tylko on mnie docenił! Tylko on dostrzegł we mnie potencjał! Możecie mnie torturować, a nawet zabić. Nigdy go nie zdradzę!
Kyōko zacisnęła usta i zmarszczyła czoło. Wróciła do pionu. Cóż, przecież nie spodziewała się owocnej współpracy ze strony wiernej sojuszniczki Chaosa. To oczywiste, że nie omamił jej genjutsu, zapewne użył uroku osobistego. W tej sytuacji mieli dwa wyjścia: albo wrócą do Kraju Kłów i ponownie przesłuchają pana feudalnego, ale wtedy stracą mnóstwo czasu i będą musieli przyznać, że odbili jego siostrę, albo polecą do Konohy, jak zakładał początkowy plan. Mimo wszystko druga opcja wydawała się lepsza.
Gdy Reina już ochłonęła, ustalili, że ona i Minori polecą na Rasuto, który w szponach przewiezie Yotsuyu, a pozostali pod postaciami lisa oraz orła dotrą do Liścia szybciej, aby przygotować jednostkę na przesłuchanie i...
I całą wioskę na jedno... nie, aż dwa cudowne zmartwychwstania.
W powietrzu stres nie był aż tak przytłaczający, ale kiedy wraz z Naruto znaleźli się na terenach Kraju Ognia i zniżyli lot, Kyōko zaczęło pulsować w żołądku. Przytłoczona walką z Chaosem oraz opętańcami nie zdawała sobie sprawy, co tak naprawdę oznaczał jej powrót do domu. Jak mogła spojrzeć w oczy rodzinie czy przyjaciołom, by oznajmić, że przez ten cały czas miała się całkiem dobrze? Czy coś takiego można w ogóle wybaczyć? Naruto musiał stanowić ewenement.
Do wioski wkroczyli na ludzkich nogach powitani skromnymi kiwnięciami przez kilku strażników przy bramie. Lecieli nocą, ale na nieszczęście znów zrobiło się jasno; ulice zalewały tłumy spieszące się do pracy, obok nich śmigały niewielkie riksze z pasażerami, ale również metalowe pojazdy, a wokół miasta kursowały pociągi. W stronę nieba pięły się monumentalne i nowoczesne wieżowce, które pojawiły się po wojnie z Kaguyą niczym grzyby po deszczu. Mimo to Konoha nie wyglądała obco, bo jednak w tym całym przepychu przebijał się obraz dawnej ojczysty – na skale widniały twarze wszystkich hokage, a bujne lasy wciąż porastały Kraj Ognia.
Kyōko na chwilę zapomniała o stresie, bo z nieskrywaną fascynacją obserwowała zabieganych ludzi, wszelakiej maści pojazdy elektryczne czy kolorowe bilbordy reklamowe. Przez ten cały czas Naruto trzymał ją za rękę, a Yūhei nie zakrywała twarzy. Nie wróciła, by znów się ukrywać. Postanowiła, że stawi czoła rzeczywistości.
— Och, Hokage-sama! — Zatrzymała ich matka z chłopcem idąca z naprzeciwka. Ukradkiem spojrzała na splecione dłonie. — Dzień dobry! Syn już w szkole? Bo tego urwisa trzeba zaprowadzić, inaczej ucieknie!
Dzieciak prychnął i odwrócił głowę.
— Niestety nie wiem. Właśnie wracam z misji.
— Rozumiem, rozumiem! No to jeszcze raz miłego dnia! — Skłoniła się niemal do kolan i szarpnąwszy syna za ramię, ruszyła w swoją stronę.
— No proszę. Taki z ciebie tatko, a nawet nie wiesz, czy synek poszedł do szkoły! — rzuciła Kyōko, kiedy wznowili drogę do budynku administracyjnego.
Naruto odpowiedział jej wymownym uśmiechem. Lawirując między ludźmi, odważyła się pomyśleć, że naprawdę chciałaby tu zamieszkać. Jaką to adrenalinę mogła czuć, spiesząc się każdego dnia do pracy! Chciałaby jeździć pociągiem lub taksówką, kupować gotowe obento na drugie śniadanie, bo nie miałaby czasu, żeby je wcześniej przygotować, a potem wchodzić do jednego z tych pięknych, oszklonych wieżowców, używać karty ze swoją podobizną i siadać do biurka. Z koleżankami z biura popijałaby popołudniowa kawę. Zamiast tego zastanawiała się, jak odnaleźć i powstrzymać zbrodniarza-ludobójcę.
W budynku hokage poczuła się dziwnie rozluźniona. Niegdyś to właśnie tu, u boku Tsunade, mogła odnaleźć azyl, gdy na jaw wyszła sprawa z tojadem wodnistym. To miejsce zawsze kojarzyło jej się z bezpieczną ostoją. Samo biuro jednak uległo zmianie, bo nie przypominało pokoju usłanego papierami, a uporządkowaną przestrzeń z komputerami, telefonami, metalowymi szafkami wypełnionymi ważnymi dokumentami. Naruto od razu usiadł za biurkiem i nacisnął przycisk na czarnym panelu pomiędzy monitorami.
— Ładnie się tu urządziłeś — skwitowała, przechadzając się po biurze. — A ten widok jest bezcenny. — Podeszła do okna, by patrzeć na wyryte w skale twarze.
— To prawda.
Usłyszała, że wstał, a zaraz poczuła na karku ciepły oddech. Mruknęła, gdy Naruto pocałował ją w szyję.
— Ale tu mam lepszy. — Odwrócił ją do siebie, położył dłonie na policzkach i połączył ich w krótkim, lecz namiętnym pocałunku.
Uśmiechnęła się rozanielona. Chciała coś odpowiedzieć, jednak przerwał jej dźwięk otwieranych drzwi. Odsunęła się kurtuazyjnie, a przed nimi stanął Shikamaru. Poza wyhodowaną kozią bródką za bardzo się nie zmienił. Spoglądał na z Kyōko z lekką konsternacją – nie zdziwiłaby się, gdyby wcale jej nie rozpoznał.
— Czy my się kiedyś... — zaczął, marszcząc czoło. — My się znamy, prawda?
Zachichotała, chociaż to wcale nie był dobry moment na takie humorki. Naruto też się uśmiechał, mimo to w milczeniu usiadł na fotelu.
— Tak, znamy się. Jestem Yūhei Kyōko.
— Yūhei Kyōko... — powtórzył Shikamaru. — Yū-hei Kyō... Chwila, chwila. Przecież ona...!
W końcu do niego dotarło, że miał przed sobą niedoszłego trupa, bo w osłupieniu wskazał na nią palcem, a potem zamrugał i popatrzył na Naruto.
— W dużym skrócie: Kyōko przeżyła wojnę i wróciła, żeby nam pomóc w kolejnej walce. Postaw do pionu Ino i jej oddział. W tej chwili do Konohy jest transportowany wyjątkowy więzień. Aha i jeszcze coś — Naruto pomachał dłonią, jakby szukał właściwych słów — wyślę ci współrzędne, na które trzeba skierować oddział medyków. To dość daleko, więc niech lecą sterowcem.
Shikamaru potrzebował jeszcze kilku sekund, żeby się otrząsnąć, w końcu jednak rzucił „Tak jest!" i wyszedł. Na korytarzu niosły się jego energiczne kroki.
— Wszystko mu potem wyjaśnię, chociaż część o byciu bóstwem wolałbym pominąć...
— Tak, zdecydowanie! — Kyōko bez pardonu usiadła Naruto na kolanach i zarzuciła mu ręce za szyję. — Powiedzmy ludziom, że cudem przeżyłam i z ukrycia badałam sprawę shizen, okej?
— Brzmi lepiej niż boski Panteon wypełniony kreaturami nie z tego świata!
Parsknęła. Zetknęli się czołami i przez kilka sekund w ciszy i z przymrużonymi powiekami cieszyli się swoim towarzystwem.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top