Rozdział 20

Z głębokiego i wyjątkowo przyjemnego snu wyrwało ją coś wilgotnego.

Kap. Kap. Kap.

Ktoś się nad nią ślinił?

Wyczuła obok siebie ciepło bijące od drzemiącej jeszcze Minori. Niechętnie uchyliła jedną powiekę i szybko pojęła, że wisiały nad nimi ciemne chmury zwiastujące długo wyczekiwany deszcz. Trwało lato, a susza dawała się we znaki już od jakiegoś czasu, normalnym więc było, że rolnicy tęsknili za opadami. Reina jednak nie lubiła deszczu, bo kojarzył jej się z pewnym wydarzeniem z przeszłości.

Deszcz nieustannie uderzał o drewniany dach, który zaczął przeciekać jeszcze poprzedniej wiosny, nie było jednak czasu i chęci, aby go naprawić. Z początku Reina próbowała wsłuchiwać się w rytm, chciała odnaleźć jakiś wzór, który odpowie na wszystkie niezadane pytania. Dwa dni później, gdy stukanie okazało się zupełnie niemiarowe, potrafiła już tylko siedzieć przed paleniskiem w głównej izbie i obejmować podciągnięte pod brodę kolana. Otępiałym wzrokiem wpatrywała się w płomienie. Dawały jej ciepło. Chyba. Potrzebowała jednak czegoś zupełnie innego. Od trzech dni czekali na wieści. Raz, gdy ojciec nie patrzył, złożyła ręce i modliła się do samej Izanami, bogini wszelkiej kreacji, z prośbą o ratunek dla Itamy.

Och, najwspanialsza pani, wysłuchaj mnie, błagam!

Z całej siły zaciskała powieki.

Ochroń Itamę, mojego braciszka. Jeśli jemu też coś się stanie... Nie, proszę, czuwaj nad nim.

Wbiła paznokcie w skórę w tej samej chwili, w której ojciec mocno uderzył ją kijem w kark. Aż jęknęła. Z trudem opanowała łzy, nie mogła zdradzić, jak bardzo to bolało... Spojrzała na niego przez ramię; chciała mu przekazać całą swoją nienawiść, ale to jego wzrok zmroził jej krew w żyłach. Ojciec nawet nie musiał nic mówić – zaciśnięte wargi, zmarszczone czoło i pociemniałe oczy, ozdobione gniewnymi zmarszczkami, wyrażały znacznie więcej. Ostatecznie wróciła do patrzenia na ogień.

Matka jak zwykle otoczyła się lodową barierą nie do przebicia; na twarzy miała kamienną maskę i zajmowała się sprawami dnia codziennego. Bez mrugnięcia gotowała, sprzątała i piastowała dzieci, a gdy pytali o brata, gromiła ich spojrzeniem. Wciąż jednak milczała.

Wieczorem, po kolacji, Reina jak zwykle spoczęła przed paleniskiem, ale pozostali bracia się do niej przysiedli. Z obydwu stron ułożyli głowy na jej ramionach.

— Będzie dobrze, prawda, Rei-onee-chan? — Tobi przeciągle westchnął, zerkając na nią z ukosa.

Co miała mu odpowiedzieć? Instynktownie chciała przytaknąć, ale przecież nie mogła przewidzieć przyszłości. Jako najstarsza siostra powinna się nimi opiekować! Powinna sprawić, że zawsze będą bezpieczni! Do tej pory jednak nie uchroniła Kawaramy przed bestialskimi decyzjami ojca, a teraz historia się powtarzała. Reina poprzysięgła, że jeśli Itama powróci cały i zdrowy, to zabierze chłopców i po prostu uciekną.

Z dala od tego tyrana, z dala od matki bez serca, z dala od wojny...

Kurwa! Itama, wróć!!!

Przymknęła powieki, walcząc ze wzbierającymi pod nimi łzami. Musiała być twarda. Dla braci.

— Bądźmy dobrej myśli, Tobiramo — rzucił spokojnym tonem Ha-chan, chociaż drżały mu ręce.

Reina odruchowo uśmiechnęła się pod nosem. Mimo że dzielił ich tylko rok, brat jak zwykle udawał, że to on był najstarszy i to on miał za zadanie uspokajać resztę. Hashirama zawsze dumnie zadzierał głowę, ale był przy tym szczery i oddany osobom, które kochał.

Pewnego dnia będzie wspaniałym przywódcą.

Przełożyła ręce, by objąć braci za plecami.

— Dziękuję, że jesteście. Bez was — przycisnęła ich mocniej do siebie — nie przeżyłabym ani jednego dnia!

Ogień zaskwierczał, jakby jej przytakiwał. Sekundy, kiedy tuliła do siebie młodszych braci, były bezcenne. Nie chciała, żeby kiedykolwiek dobiegły końca. Ich ciepło i wola przetrwania dawały jej siłę. Zrodziły też nadzieję, że wszystko jakoś się ułoży, bo przecież mieli siebie. A skoro mieli siebie, to nic nie mogło im zagrozić, prawda?

Prawda...?

Aż podskoczyła, gdy drzwi otworzyły się z łoskotem. Do chaty wbiegł zziajany mężczyzna. Był cały przemoczony, ale też brudny od krwi.

Jest ranny?

Reina nie mogła niczego potwierdzić. Jego przyklejone do ciała ubrania były nasiąknięte również błotem, ręce mu drżały, zęby stukały niczym małe dzwoneczki, a rozbiegane oczy kręciły się wokół sylwetki ojca.

— Mówże w końcu! — huknęła głowa rodu Senju. Ojciec podbiegł i chwycił nieznajomego za ramiona, mocno nim potrząsnął.

— Ta-tak mi przy-przykro...

Reina zerwała się z ziemi, a bracia skoczyli tuż za nią. Cała rodzina wybiegła na zewnątrz, nie przejmując się ulewą. Na ich widok koń pociągowy głośno zarżał, uderzając przednim kopytem w rozpulchnioną od wody ziemię. Za sobą miał wóz, który zwykle służył do transportu broni. Tym razem pozostawał pusty, a przynajmniej z pozoru, bo gdy rodzina go okrążyła, dokonała makabrycznego odkrycia – na tyłach leżało jakieś ciało zakryte nasiąkniętą od krwi płachtą.

Błagam, niech to nie będzie Itama!

Ojciec nie pokazał po sobie ani krzty trwogi. Chwycił za brzeg materiału i ściągnął go jednym, płynnym ruchem. Reina na sekundę zacisnęła powieki, a gdy znów popatrzyła przed siebie, czas na chwilę stanął.

To nie on...?

Serce chyba też jej się zatrzymało.

Kim...

Ktoś wrzasnął. To Tobi zaniósł się spazmatycznym szlochem i padł kolanami w błoto.

Nie, nie, nie... Przecież nawet nie widać...

Twarzy.

Serce znów zabiło, gdy Ha-chan chwycił za oderwaną od ramienia dłoń.

Dwa uderzenia. Matka przysunęła się do wozu.

Trzy. Tobi raz po raz uderzał pięściami w ziemię.

Wył przeciągle, kierując twarz ku niebu, ale wydawało się, że głos ugrzązł mu w gardle. A może to Reina na chwilę ogłuchła? Zanikły wszystkie dźwięki oprócz jednego, bardzo wyrazistego.

Bum. Bum. Bum. Serce waliło jak oszalałe.

To nieprawda, to nie on...

Ciepła para wyleciała z jej ust. Reina nie mogła oderwać wzroku od zmasakrowanego ciała. Z twarzy zdarto skórę, poucinano kończyny i został sam korpus ze zwisającą głową. Brakowało wielu palców, a te, które się ostały, były przypalone.

Tyle bólu, tyle cierpienia... Dlaczego?

— Ojcze, to nie Itama... — jęknęła z nadzieją w głosie, chociaż sama w to nie wierzyła.

Ojciec milczał. Przemieniony w posąg utkwił wzrok w tym, co zostało z jego czwartego dziecka. Reina pociągnęła go za rękaw ciemnego haori.

— Nie, nie, nie, to nie on! — dodała, mocniej tarmosząc jego ręką. — POWIEDZŻE COŚ, KURWA!

Nie odpowiedział. Zamiast tego wyszarpał się z jej żałosnego chwytu i z powrotem narzucił na ciało płachtę. Zawrócił w kierunku woźniczego. Ten, nie przejmując się ulewą, padł przed głową Senju na kolana.

— Mój panie, pomścimy go! — krzyknął. — Powiedz tylko słowo, a...

— Jutro w południe odbędzie się narada. Przekaż dalej.

Ojciec i matka wrócili do domu, woźniczy natomiast zabezpieczył tył wozu. Tobi momentalnie zerwał się z klęczek i skoczył ku tylnej desce. Uchwycił się brzegu, za żadne skarby nie chciał puścić.

— NIE ZABIERAJ GO! ITAMA — rozpaczał, miotając się. — ITAMA, WRÓĆ!!!

Reina i Ha-chan pochwycili go za ramiona, z wielkim trudem odciągnęli brata od wozu, a woźniczy odjechał w stronę domu medyka. Nie puściła rzucającego się na boki Tobiramy, ale jej wzrok skierował się na Ha-chana. Brat patrzył gdzieś w ziemię, drżały mu usta, jakby walczył, żeby się nie rozpłakać, a pięści zacisnął tak mocno, że zbielały mu knykcie. Cała trójka była przemoczona do suchej nitki i drżeli z zimna, a deszcz ani trochę nie koił złamanych serc. Uderzał w nich, zadając zupełnie inny rodzaj bólu, aby na chwilę oderwali się myślami od śmierci brata.

— Ha-chan, co teraz? — szepnęła Reina, mimowolnie zdając się na młodszego brata. Nie miała już żadnego pomysłu na dalsze życie.

Ojciec na pewno zaplanuje atak na klan Uchiha będący zemstą w najczystszej postaci. Nie rozumiał jednak, że to właśnie on odpowiadał za śmierć Kawaramy i Itamy!

Pierdolony głupiec!

— Pomszczę go... — syknął już znacznie spokojniejszy Tobirama. Z pochyloną głową i drżącymi ramionami wyglądał jak wrak dawnego siebie. Właśnie utracił dziecięcy blask. — Wybiję ich wszystkich... Nie ostanie się żaden Uchiha!!!

Reina rozwarła wargi; zachłysnęła się bijącą od niego żądzą mordu. Tobi-chan zawsze był porywczy i emocjonalny, ale jeszcze nigdy nie opętało go coś takiego. Nastała chwila, w której dziewczyna zrozumiała, że utraciła kolejnego, ukochanego braciszka.

— Hej, co się stało? — powtórzyła Minori, bo nie doczekała się odpowiedzi ani za pierwszym, ani za drugim razem. — Jesteś strasznie blada.

Druidka pokręciła głową, jakby chciała się otrząsnąć i szybko przywdziała na twarz szelmowski uśmiech. Zanim odpowiedziała, przytuliła ją mocniej do piersi.

— Wróciło do mnie jedno z gorszych wspomnień.

Minori wolno pokiwała głową. Za wszystkimi ciągnęły się paskudne demony przeszłości, ale niedawno odkryła, że te Reiny były znacznie większe i silniejsze.

— Opowiesz mi o tym?

— Tak. Ale w drodze, bo zaraz nam przemokną koce.

Szybko pozbierały swoje rzeczy i przynajmniej nie musiały dogaszać ogniska, bo tym zajęła się pogoda. Zarzuciły kaptury i ruszyły. Według mapy nie zostało im już tak dużo drogi – do placówki powinny dotrzeć następnego dnia jeszcze przed południem. Minori na jakiś czas zapomniała o stresie związanym z Chaosem, bo usłyszała kolejną straszną historię o młodszym bracie Reiny i egoistycznie podziękowała losowi za to, że nie urodziła się w czasach walczących państw.

— A tak w ogóle, to dlaczego nie powiedziałaś nam, że jesteś Senju?

Reina od razu wzruszyła ramionami.

— Czy to by cokolwiek zmieniło?

— Pewnie nie... — Minori na chwilę wbiła zamyślony wzrok w maszerujące stopy. — Ale to klan znany na całym świecie! Nie jesteś dumna?

— Dumna? — W głosie druidki pobrzmiewała pogarda. — Z tego, że wymordowaliśmy gros ludzi czy może z wysyłania dzieci na samobójcze misje?

Minori się zasępiła. Było w tym dużo racji, a jednak nie należało oceniać wszystkich jedną miarą! Przecież istniały osoby, które dążyły do pokoju.

— A twoi bracia? Piąta Hokage? Ty...? Niektórzy nie chcieli wojny.

Reina prychnęła pod nosem. Ewidentnie nie czuła się przekonana.

— To tylko jednostki.

— Ale wyjątkowe jednostki.

Odruchowo na siebie popatrzyły. Reina zaczepnie unosiła brew, więc Minori kontynuowała:

— Kiedyś było mi wszystko jedno, kto zginie. Chyba nawet chciałam, żeby wszyscy zapłacili za moją śmierć. Nienawidziłam prawie całego świata! — Ponownie zwróciła twarz przed siebie, a kilka kropel spadło jej z kaptura na policzki. — Ale jednak chciałam, aby pokonali Kaguyę. Chciałam, żeby ten świat odżył i pokazał, że nie jest taki zły. — Uśmiechnęła się blado. — Z czasem zrozumiałam, jak niesprawiedliwie traktowałam Kyōko... Przez lata miałam ją za potwora, ale to przecież ja nim byłam! — Wystawiła rękę i teatralnie postukała się w głowę. — To jeszcze nie koniec naszej historii! — Odruchowo chwyciła Reinę za zwisającą dłoń. — Jesteś cholerną Senju i wciąż możesz uratować ten świat.

Reina zamarła z lekko rozchylonymi wargami i uniesionymi brwiami. Czyżby udało się dotrzeć do jej serca? To było bardzo miłe uczucie widzieć ją taką – szczerze oniemiałą.

To wtedy chmury w końcu się rozstąpiły, a na twarze towarzyszek padły pierwsze promienie słońca.

Kyōko kucała nad płytkim odnóżem rzeki i obmywała po nocy twarz. Towarzyszki wyruszyły dwa dni wcześniej, a oni tkwili w jednym miejscu. Raz padał deszcz, wtedy Mizuchi wyjątkowo pozwolił im schronić się w jaskini, ale pozostały czas spędzali we dwójkę. Kyōko robiła wszystko, żeby unikać zbliżeń, więc na siłę szukała prozaicznych zajęć jak polowanie na zające, bo większych zwierząt w okolicy nie było, czy zbieranie jagód. Musiała czymś zająć myśli. Naruto wcale nie pomagał, bo nieustannie dawał o sobie znać; zachodził ją od tyłu, próbując wystraszyć, szturchał, rzucał orzechami... Gdy zasypiali, przysuwał się i bezwstydnie patrzył jej w oczy, bała się jednak odwracać do niego plecami. Żyło w niej to podświadome i idiotyczne przekonanie, że jeśli choć na chwilę straci go z oczu, to on zniknie.

Aż zadrżała i rozchlapała wodę, gdy bardzo delikatnie dotknął jej ramienia. Spojrzała za siebie, a on szepnął:

— Suzume już jest. — I ruszył w kierunku zagajnika, w którym zbierali drewno na ognisko.

Musiała wstać i kilkukrotnie zamrugać.

Cholera, tak bardzo go nie doceniła!

Jakim cudem wyczuł swojego szpiega, a ona nie?! W jaki sposób się komunikowali, jak dawali o sobie znać? Do tej pory była święcie przekonana, że miała jego siatkę szpiegowską w garści, a jednak znaleźli sposób, aby ona – bóstwo – do końca nie miała pojęcia o pojawieniu się obcej osoby. Używali cienkiego strumienia chakry? Może posiadali technikę, która pozwalała porozumiewać się na zupełnie nowych falach?

Nie mogła pozwolić, aby jakiekolwiek informacje przeleciały jej koło ucha. Ruszyła za przyjacielem i szybko go dogoniła. Z początku niczego nie zobaczyła i nie wyczuła, ale gdy tylko zanurzyli się w zagajnik, jej skórę musnęła nieznajoma chakra. Energia ta faktycznie była wyjątkowo rozcieńczona, zupełnie jakby jej użytkownik celowo dzielił pasma na części i opanował sterowanie nimi do perfekcji.

Kyōko z uznaniem pokiwała głową do mężczyzny, który ostrożnie wyłonił się zza grubszego pnia. Nawet na nią nie spojrzał, kucnął przed Naruto i pochylił głowę.

— Hokage-sama.

Naruto machnął na niego ręką, by się podniósł. W jego ruchach było mnóstwo nonszalancji, a wyniosłe spojrzenie przyprawiło ją o ciarki. To był Hokage z krwi i kości. Przywódca, za jakiego chciałaby walczyć i ewentualnie ginąć. Człowiek, którego darzono szacunkiem i nie podważano jego decyzji. Uzumaki Naruto.

— Odwołuję cztery-dwa-osiem. Zrozumiano?

Suzume tylko kiwnął głową, jego oczy nie wyrażały niczego. Mimo to nie odszedł, a wyciągnął z kieszeni na klatce piersiowej jakiś zwój. Kyōko nawet nie zdążyła zobaczyć, jaka widniała na nim pieczęć, bo Naruto tak szybko przejął dokument i ścisnął go w dłoni.

— Oddal się. Wezwę cię w razie potrzeby.

Suzume niemal rozpłynął się w powietrzu. Jego zniknięcie było ciężkie do zanotowania nawet przez boginię, a chakra momentalnie wyparowała i nie pozostał po niej nawet atom. Kyōko nie mogła oderwać wzroku od Naruto, który wciąż wpatrywał się w puste już miejsce po Suzume. Jako dumny Hokage naprawdę prezentował się zjawiskowo. Aż odruchowo przygryzła dolną wargę.

Cholera, to takie podniecające...

Naruto, z przemożną powagą wymalowaną na twarzy, krótko westchnął. Yūhei była bardzo ciekawa zawartości zwoju i na pewno nie zamierzała się oddalać. Przysunęła się i z rosnącą ekscytacją wlepiła wzrok w szczupłe palce otulające pergamin. Naruto w końcu odsłonił pieczęć i szybko poznała symbol samego Kazekage. Zmarszczyła czoło, spoglądając na przyjaciela, ale nawet się do niej nie odwrócił. Za pomocą chakry przełamał technikę pieczętującą i rozwinął dokument. Zaczęli czytać.

„Zwołuję natychmiastowe spotkanie Górnej Piątki".

Co? Cholera, to nie był najlepszy moment na takie wizyty, przecież mieli zbadać kolejną placówkę! Z drugiej jednak strony musiało wydarzyć się coś złego. Coś, co zmusiło samego Kazekage do zwołania nadzwyczajnego, tajnego spotkania. Naruto coraz mocniej marszczył czoło, Kyōko za to drżały dłonie.

„Słowik dotrze w samo południe".

Słowik? Kim jest Słowik?

Domyśliła się, że na końcu wiadomości znalazła się jakaś zakodowana informacja, którą rozumiał tylko Naruto i pozostali kage, ale Kyōko nie miała pojęcia, o co dokładnie mogło chodzić. Może o jakiegoś szpiega? Odruchowo spojrzała na towarzysza, ale jeszcze przez kilka sekund wpatrywał się w zwój. Usta miał zaciśnięte, a czujne oczy ponownie świdrowały tekst. W końcu jednak spalił wiadomość za pomocą chakry Kuramy.

— O co chodziło z tym ostatnim? — zagaiła. — Co to znów za Słowik?

Naruto milczał przez dłuższą chwilę, wpatrując się w jakiś punkt przed sobą. Od poważnej miny, jaką ciągle robił, zaczęło ją kłuć w żołądku. Cholera, czego powinna się spodziewać...?

— Po wojnie — westchnął, nadal na nią nie patrząc — zaczęliśmy tak nazywać Kaguyę w zaszyfrowanych wiadomościach.

Kaguya... słowikiem? Cóż za finezja.

— Zaatakowała nas o północy. Południe to metafora. Razem tworzą oznaczenie. — Urwał, by w końcu zerknąć w jej stronę. Przełknął ślinę. — Najwyższy stopień zagrożenia.

Przez myśl przeszło jej tylko jedno słowo. Opętańcy.

Cholera.

— To na pewno ma związek z Chaosem. Czy coś przegapiliśmy? — jęknęła i zaczęli iść w kierunku ich tymczasowego legowiska przed jaskinią.

Naruto, przyłożywszy palce do brody, na jakiś czas utknął we własnych przemyśleniach. Dopiero gdy usiedli na kocu, aby jeszcze raz wszystko zaplanować, zadarł głowę.

— Możliwe. Kto wie, ile tak naprawdę jest placówek... Brakuje nam danych, aby jednoznacznie określić, co mogło nam umknąć.

Cholera, zgadzała się z nim w stu procentach! Wciąż wiedzieli tak niewiele, a Chaos najwyraźniej był ze trzy kroki przed nimi. Musieli działać!

— To co teraz robimy?

Co robimy? — Naruto wysoko uniósł brwi. — Ja muszę ruszać do Suny, ale myślałem, że zechcesz dołączyć do dziewczyn...

Pojawił jej się w głowie pomysł, że może faktycznie to Reina i Minori bardziej jej potrzebowały. Nikt nie wiedział, co zastaną w placówce w Kraju Górskich Potoków. Kyōko czuła też, że powinna znaleźć się na tym tajnym spotkaniu i usłyszeć o wszystkim, co już wiedzą ludzie. Nie była idiotką, zdawała sobie sprawę, że opętańcy i wszelkie działania Chaosa dawno wymknęły się spod kontroli i już nie da się tego zatuszować. Mogła więc spróbować jakoś wyjaśnić kwestię shizen reszcie kage i liczyć na ich dyskrecję. Ale co, jeśli uznają ją za wynaturzenie, a ostatecznie wroga? Co, jeśli staną po przeciwnych stronach?

Cholera, miała w sobie tyle obaw, od których pocił jej się kark i buzowało w żołądku. Musiała jednak wybrać trudniejszą drogę, w końcu to była jej wina.

— Ruszam z tobą — obwieściła.

Naruto jedynie kiwnął głową, bo twarz wciąż miał napiętą. Kyōko zaczęła kombinować.

— Teraz musimy lecieć do Kraju Wiatru, a to jakieś... plus minus tysiąc pięćset kilometrów.

— Ale nie powinniśmy używać mocy. Nasze przybycie musi pozostać tajemnicą.

— Racja... — Stuknęła pięścią w otwartą dłoń. — Zależy nam na czasie, szybkim transporcie w tę i we w tę. Widzę tu tylko jedne rozwiązanie. — Rozłożyła na boki ramiona dumna ze swojej dedukcji, a gdy Naruto pytająco uniósł brew, odpowiedziała: — Rasuto!

Dziwne, czyżby się skrzywił? O co mu chodzi?

— Zasłużył się podczas wojny, ale ostatnio, cóż — odchrząknął, odczytawszy jej skonsternowane spojrzenie — zabił jednego z moich ANBU.

— Słyszałam, że nieproszeni wtargnęli do mojego domu. On tylko wykonywał swoje obowiązki.

— Och, doprawdy?

— Twoi ANBU — mruknęła z sarkazmem — na jego miejscu zrobiliby to samo.

— Być może... Nie zmienia to faktu, że mu nie ufam, ale masz rację, że to najlepsze wyjście. — Wzruszył ramionami.

To nie był czas na dziecinne przekomarzania. Należało działać, bo od teraz liczyła się każda minuta. Rasuto zdecydowanie był królem przestworzy, ale nawet on nie doleci do nich w ułamku sekundy. Potrzebował przynajmniej kilku godzin.

Kyōko wyprostowała plecy i oparła łokcie na udach. Przymknąwszy oczy, wyciszyła myśli i pobudziła energię do działania. Ona i Rasuto nie byli już połączeni Kuchiyose no Jutsu, ale scalała ich znacznie silniejsza więź. Więź ta wykraczała poza jakiekolwiek ludzkie rozumienie. Kyōko znała na wylot jego serce, a on nosił jej shizen. Dzielili miłość, ból, a czasem nawet rozpacz. To dlatego nie miała problemu, aby zagłębić się w swoją duszę, odnaleźć źródło, a potem delikatne, srebrzyste połączenie z orłem. Chociaż był oddalony o wiele kilometrów, szybko pochwyciła jego ciepło – tę iskrę, która w mig zareagowała na wezwanie.

— Teraz czekamy — westchnęła Kyōko, otwierając oczy.  

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top