Rozdział 16
Wyruszyli tuż po przebraniu się w czyste ubrania i wymeldowaniu z hotelu. Czekała ich wielogodzinna podróż od stolicy Kraju Kłów do Kraju Górskich Potoków, więc na pewno będą musieli po drodze zrobić kilka postojów na sen i posiłek.
Nastroje mieli raczej nieciekawe; Kyōko prowadziła całe towarzystwo i ze zmarszczonym czołem starała się nie odrywać wzroku od linii horyzontu, nieco z tyłu, ale prawie obok niej, szedł Naruto. Czuła na sobie jego palące spojrzenie, była jednak twarda i mocno zacisnęła usta. Może z dziesięć metrów za nimi maszerowała wzdychająca Reina, a na szarym końcu Minori. Nie rozmawiali, więc Kyōko na jakiś czas mogła oddać się rozważaniom na temat najświeższych wydarzeń.
Cholera, przecież nie mogła postąpić inaczej! Nie miała też czasu na przemyślenie strategii – musiała się zgodzić, aby Naruto do nich dołączył. Wiedział zaskakująco dużo; znalazł świątynię na Tōjimamie i to dlatego została zniszczona. Zdawał też sobie sprawę z szalejącej shizen, a jakiś opętaniec zabił Kibę. Kyōko nie była dumna ze swojej decyzji, ale mleko się rozlało i należało je teraz posprzątać. Były również plusy tej sytuacji – w takim składzie mieli znacznie większe szanse na powodzenie misji, a i Yūhei kontrolowała przepływ informacji; od teraz nic nie mogło dostać się do szpiegów z Konohy bez jej nadzoru.
No i...
Był blisko. Tak po prostu.
Odruchy, spojrzenia, a nawet bicie serca starała się trzymać na wodzy, ale myśli nieustannie uciekały w jego stronę. Chyba nie stanie się nic złego, jeśli spędzą ze sobą trochę czasu? Tak po przyjacielsku, jak za dawnych lat, gdy byli jedną drużyną. To przecież nie wywoła międzynarodowego konfliktu, prawda? Jeśli nie zostaną rozpoznani, wszystko będzie w porządku. Naruto zmienił wygląd, ona była uznawana za martwą, więc to na pewno się uda.
Już dawno pogodziła się z tym, że nigdy nie zbudują niczego większego, jednak po reakcji Naruto bała się, że może on jeszcze żył przeszłością. Nie chciała tego. Powinien być wolny od jej wpływów i toksycznych wspomnień. Powinien spełniać się jako hokage, oddychać pełną piersią i nigdy nie spoglądać za siebie. Poniosła ją chwila i Kyōko spytała:
— Czy jesteś szczęśliwy?
Mruknął coś niezrozumiałego i trochę się do niej zbliżył.
— Nie narzekam. Mam dużo pracy, Shikamaru bardzo mi pomaga. To najlepszy doradca pod słońcem! — Zaśmiał się sztucznie. — Ach, no i mam pasierba, jeśli można tak powiedzieć...
— Pasierba? — podłapała temat, unosząc brew.
— Ja i Hinata... Po śmierci Kiby... No.
Zrozumiała aż za dobrze i odruchowo zacisnęła usta. Cieszyła się, że nie był sam i miał rodzinę, ale gdzieś głęboko, w najodleglejszym zakątku duszy poczuła przeszywające ukłucie zazdrości. Impuls ten piekł ją niczym ostra, jedzona powoli papryczka i w końcu stał się tak wyrazisty, że musiała sapnąć na głos. Naruto od razu na nią spojrzał, chyba chodziło mu po głowie podobne pytanie.
— A ty i Sora...?
Wymownie wzruszyła ramionami.
— To porządny człowiek. Przez jakiś czas dotrzymywał mi towarzystwa, ale nasze drogi już się rozeszły.
Miał minę, jakby chciał na to odpowiedzieć, ale tylko zacisnął pięści i zmarszczył czoło. Być może nie podobały mu się te rewelacje, ale obydwoje musieli sobie jakoś poradzić, żeby nie zwariować. Nie mogli być razem, to akurat było oczywiste.
— Ten syn Hinaty, jaki on jest? Marzyłeś o takim dzieciaku?
Aż parsknął śmiechem.
— To diabeł wcielony! Chyba mnie nienawidzi, a przynajmniej tak twierdzi.
Jakbyś mi posuwał matkę, też bym cię nienawidziła.
Trochę się zarumieniła na tę myśl. Cholera, skąd w niej ta nagła wulgarność?! Musiała lekko potrząsnąć głowa, jak dobrze, że nie palnęła tego na głos!
— Dzieciaki takie są, w końcu mu przejdzie. — Spojrzała przez ramię na Minori. — Albo może nie...
Zaśmiał się, tym razem szczerze, na co odruchowo wykwitł jej na ustach uśmiech.
— Jak jest między wami? — Naruto kiwnął brodą na młodszą Yūhei.
— Są lepsze i gorsze chwile. Normalka. Nie zawsze wiem, jak z nią postępować. Dużo się wydarzyło...
Dziwne, z jaką łatwością przychodziło im rozmawianie. Zupełnie tak, jakby nie widzieli się zaledwie kilka miesięcy, a nie dziesięć cholernych lat! Kyōko śmiało mogła przyznać, że czuła się przy nim dość komfortowo, a z każdą upływająca minutą było tylko lepiej.
W odpowiedzi jedynie wolno pokiwał głową i na trochę zamilkli. Za sobą nie słyszeli żadnych rozmów, co akurat było dziwne. Kyōko czuła pod skórą, że pomiędzy tamtymi dwiema musiało do czegoś dojść. Nie była głupia – Minori często wpatrywała się w Reinę zbyt intensywnie i zbyt wyczekująco, żeby to nazwać przyjaźnią czy zwykłą fascynacją. Druidka jednak robiła wszystko, żeby młodszą Yūhei od siebie odepchnąć. Piękna podstawa pod relację...
Kyōko postanowiła na razie zmienić temat:
— A co u reszty? Nejiego? Tenten?
Naruto od razu się ożywił i nieco przyspieszył. Może ucieszył go nowy tor rozmowy.
— Neji i Tenten wzięli ślub. Słuchaj, jaka to była ceremonia, to aż ciężko opisać, dattebayo!
Zrobiło jej się ciepło na policzkach, a uśmiech niespodziewanie wykwitł pod nosem. Spełniło się to, czego im z całego serca życzyła!
— Piętnaście różnych dań — opisywał dalej Naruto — piękne stroje szyte na zamówienie i sprowadzane aż z Kraju Jedwabiu, chyba z trzysta gości i tyle alkoholu, że nikt by tego nie przepił przez dobry miesiąc. Ano właśnie... — Przysunął do niej twarz i zachęcająco poruszył brwiami. — Zgadnij, kto zasponsorował cały alkohol, żeby potem położyć łapska na pięciu procentach udziałów w firmie starego Hyūgi.
Kyōko aż rozdziawiła usta, bo odpowiedź z jednej strony były oczywista, a z drugiej tak nieprawdopodobna, że mogłaby zostać opisana w jakiejś książce z gatunku fantasy.
— Nie gadaj, że mój ojciec...
— Dokładnie tak!
— Czemu? A co z jabłkami?
Naruto machnął od niechcenia dłonią, po czym splótł ręce na piersi i przez kilka sekund spoglądał na piaszczystą drogę, po której szli.
— Kwitnie jak nigdy. Yūhei Toshio odbudował po wojnie swoje jabłkowe imperium, a teraz węszy i wciska się wszędzie tam, gdzie poczuje dodatkowy zarobek. Nawet zaadoptował syna, który już przejął trzydzieści procent udziałów w alkoholowym biznesie.
A to ją akurat zupełnie nie zaskoczyło. Ojciec stracił dwie córki, które dla niego i reszty świata były martwe, nie miał innych potomków, bo matka cierpiała na bezpłodność. Nic dziwnego, że zdecydował się na adopcję jednego z – prawdopodobnie – jej kuzynów.
— No to się pozmieniało... — westchnęła. — A Lee? Sakura? Mistrz Kakashi? Opowiadaj!
— Brewka otworzył swoją szkołę taijutsu i przychodzę do niego na sparingi w każdy weekend, Sakura pracuje zawodowo jako lekarka, zresztą całkiem niedawno zostali parą, a Kakashi-sensei zrezygnował z czynnej służby na rzecz swojej żony Izuku i syna.
Niesamowite! Wszystko to brzmiało, jakby jej dawni przyjaciele byli naprawdę szczęśliwi i odnaleźli spełnienie w dorosłym życiu. Cholernie im tego zazdrościła. Czasem, gdy doskwierała jej większa samotność niż zwykle, snuła niechlubne wyobrażenia o życiu, gdyby nigdy nie została bóstwem i przeżyła wojnę. Widziała bowiem siebie w roli pierwszej damy, która dodatkowo zajmowałaby się szkoleniem nowego pokolenia. Wieczorami, po powrocie do domu, czekałby na nią Naruto z dwójką pociech – chłopcem o imieniu Nagato i dziewczynką Minori. Na pewno byliby szczęśliwi, ale rzeczywistość udowodniła jej, że zwykle nie działo się to, o czym Kyōko marzyła.
Pokonali może ze trzydzieści kilometrów, gdy słońce zaczynało chylić się ku zachodowi. Trochę pod naporem stękania Reiny Kyōko zarządziła postój na nocleg. Wszyscy zajęli się robotą – Kyōko znosiła patyki na opał i chrust na rozpałkę, Naruto taszczył kamienie, a wciąż cicha Minori wraz z Reiną rozpakowywały plecaki z prowiantem.
Gdy zasiedli wokół ogniska i podgrzali sobie wodę na herbatę, zapanował kojący spokój. Słychać było tylko strzelające płomienie, cykanie świerszczy i ciche westchnienia. Kyōko pozwoliła sobie na szczyptę rozluźnienia; wsparła się dłońmi o ziemię, dzięki czemu odchyliła plecy, a nogi wyciągnęła w kierunku ognia.
Idealnie.
Strasznie tęskniła za takimi wyprawami i po prostu byciu człowiekiem – męczeniu się, odpoczywaniu wśród towarzyszy i zasypianiu przy dźwiękach pękającego drewna. Mocno zaciągnęła się wieczornym powietrzem i jakoś odruchowo spojrzała na Naruto. Też jej się przyglądał, a nawet uśmiechał w taki niepodobny do niego, tajemniczy sposób. Przez to szybciej zabiło jej serce.
Cholera. Przecież nie mam już szesnastu lat!
Na szczęście Reina z głośnym zamiłowaniem grzebała w swoim plecaku, aż w końcu uniosła rękę ponad głowę i rzuciła:
— Ha! Znalazłam!
Wszyscy popatrzyli na szeroką, ciemną butelkę, która ewidentnie była jeszcze pełna. Reina pospieszyła z wyjaśnieniami:
— Miód pitny. Kto ma ochotę? — Odkorkowała i wzięła pierwszy łyk.
Kyōko, zgodnie z ruchem wskazówek zegara, przejęła trunek i pociągnęła z dzióbka. Po ustach rozszedł się słodki, intensywny posmak, a alkohol zaraz rozgrzał gardło i spłynął do żołądka.
Dobre, pomyślała, ocierając usta.
Podała Naruto, napił się, a potem przekazał butelkę Minori. Kiedy ta przejęła miód, pozostali na chwilę zastygli w bezruchu i wyczekiwali jej reakcji. Niepewnie przysunęła butelkę do ust i bardzo powoli ją przechylała, a cały proces odbywał się jakby w zwolnionym tempie. Po wszystkim otarła usta wierzchem dłoni i alkohol wrócił do Reiny. Druidka nie kryła zaskoczenia, nawet zapytała:
— Wszystko okej?
Kyōko nie mogła się powstrzymać, jednak musiała zareagować.
— No ty to pewnie jesteś zahartowana. Podkradałaś ojcu bimber?
Szybko skarciła się w myślach za ten beznadziejny żart, bo twarz Reiny poszarzała, a druidka uśmiechnęła się blado, trochę nostalgicznie. Zapatrzona w tańczące płomienie odpowiedziała:
— To byłoby wtedy moje najmniejsze zmartwienie.
Nastała ta dziwna, nieprzyjemna cisza, której Kyōko od dawna nienawidziła. Zaskoczona nietypową reakcją Reiny zupełnie nie wiedziała, co na to odpowiedzieć. Siedziała z otwartymi ustami, zastanawiając się, jak z tego wybrnąć. Poczuła na palcach ciepłą dłoń Naruto, ale to głos Minori przepędził napiętą atmosferę.
— Jeśli chcesz — zaczęła niepewnie — możesz nam o tym opowiedzieć. Na pewno zrozumiemy.
Kyōko kilkukrotnie zamrugała. Nawet przez chwilę miała wrażenie, że być może się przesłyszała, ale Reina parsknęła krótkim śmiechem pełnym zawodu. Pociągnęła jeszcze kilka łyków, zanim znów przekazała napitek.
— Mój stary był skończonym kretynem — rzuciła z jawną pogardą w głosie. — Wysłał na śmierć czterech synów, tylko dwóch przeżyło wojnę... — Pokręciła głową do swoich myśli.
Kyōko dopiero teraz zauważyła drobne palce Minori zaciśnięte na ramieniu Reiny.
— Wydaje wam się, że Czwarta Wielka Wojna była koszmarem? — kontynuowała druidka, na chwilę zadzierając głowę. Prychnęła. — Cieszcie się, że nie doświadczyliście czasów, gdy wszystkie nacje postanowiły się wzajemnie zajebać. Pff... nacje! Nawet pojedyncze klany były skłócone z własnymi rodakami. Mężczyźni, kobiety, starcy, a nawet dzieci... A kogo to, kurwa, obchodziło? Był tylko wróg i przyjaciel, mój klan i twój klan. — Mówiła to z takim jadem, że pozazdrościłby jej sam Orochimaru. — Ludzie zachowywali się wtedy jak rozjuszone bestie, nie widzieli niczego, poza krwią i stalą. Zabijali tak długo, aż sami padali z wyczerpania. — Na chwilę zamilkła i wolno pokręciła głową. — Kiedy przynieśli Kawaramę, mojego brata... Ledwo go rozpoznaliśmy. Miał tylko siedem lat, ale to nie przeszkadzało ojcu, by wysłać go na misję. Z pewnością się domyślacie, że nie wrócił w jednym kawałku.
Kyōko odniosła wrażenie, że stanęło jej serce i przestała też oddychać. Nie tylko ona miała trudne relacje z rodziną, ale jak widać – inni przechodzili znacznie gorsze rzeczy. Chciała jakoś pocieszyć Reinę, ale nie wiedziała jak. Do tej pory tylko żarły się niczym wściekłe kundle i ani jedna, ani druga nie spróbowała zrozumieć towarzyszki.
Kiedy Minori delikatnie pogładziła Reinę po ramieniu, a ta w odpowiedzi posłała jej swój najszczerszy uśmiech, odezwał się Naruto:
— Po raz pierwszy spotkałem rodziców, mając siedemnaście lat i to tylko na chwilę, w postaci chakry, bo już od dawna nie żyli — szepnął, wymieniając z każdą rozmówczynią krótkie spojrzenie. — Przedtem żyłem jako wyrzutek, odtrącony przez społeczeństwo. Miałem na plecach niewidzialną łatkę potwora, najgorszego monstrum, które może być zdolne do rozerwania wszystkich na strzępy w każdej chwili! — Zadarł głowę i popatrzył Reinie prosto w oczy. — Wiem, czym jest ból i strach. Rozpacz i samotność. Już nie jesteś sama.
Kyōko przysunęła się bliżej do ognia. Zatrzymała wzrok na oczach Reiny, które chyba się zaszkliły. Może od łez? Może od emocji? Sama też postanowiła wyrzucić to, co leżało jej na sercu.
— Ojciec sprzedał mnie pradawnemu bóstwu, gdy miałam nieco ponad cztery lata. Tylko cudem przeżyłam to spotkanie, ale straciłam wspomnienia. — Momentalnie zapiekło ją w gardle. Zaczęły trząść jej się dłonie. — Przez kolejne lata ojciec pomiatał mną i wymagał niemożliwego. Karał mnie za to, że nie umiałam być najlepsza. A po egzaminie na genina... — Zadrżały jej wargi, z trudem przełknęła ślinę i spojrzała na Minori. — Zamordowałam moją ukochaną, młodszą siostrę.
Łzy popłynęły strumieniami, ale nie tylko u niej. Obydwie Yūhei zaciskały usta, próbując nie łkać, lecz ich policzki szybko zrobiły się mokre. Młodsza starała się ocierać łzy jak najsubtelniej, ale gdy tylko otworzyła usta, zapowietrzyła się i wypowiedziała kilka niezrozumiałych słów.
— B-ba... Bakayōko... Te-też — wzięła trochę powietrza do płuc — cię zabi-biłam.
Kyōko już nic nie odpowiedziała. Wpatrywała się w rozpaczającą siostrę, a sama próbowała uspokoić bicie serca. Niesamowicie ją teraz bolało! Nie pomagała nawet dłoń Naruto czy jego bliskość. To była taka rana, która z czasem musiała sama się zasklepić, ale na zawsze zostanie tam blizna.
Pierwszy raz od dawna nie śniła ani o ojcu, ani o matce, ani nawet o braciach. Tym razem zobaczyła uśmiechniętą Nashi, która wesoło machała do niej ogonem. Ganiały się po łące pod postacią bóstw i już nic nie mogło zaburzyć ich szczęścia.
Niestety po słodkim śnie przyszło gorzkie przebudzenia i Reina potrzebowała kilku mrugnięć, by sobie przypomnieć, gdzie właściwie była. Wsparłszy się na ramieniu, odszukała butelkę z miodem. Przechyliła dzióbek, liznęła kilka ostatnich, nieśmiałych kropel.
Kurwa, skończył się.
Westchnęła i potarła obolałą głowę. Oczy też ją szczypały, bo jak debilka i małolata płakała wczoraj chyba z godzinę! Przynajmniej nie była w tym sama – widziała łzy u każdego z pozostałych. To ją troszkę pocieszało.
Przeniosła ospały wzrok na jeszcze drzemiącą Nashi. Kitsune, z lekko otwartymi wargami, zaróżowionymi policzkami i filigranowymi dłońmi spoczywającymi obok brody wyglądała niezwykle uroczo. Reina zacmokała, nie mogąc powstrzymać się od odgarnięcia jej z czoła śnieżnobiałych kosmyków.
Może jednak była dla niej za ostra? Może niepotrzebnie paradowała z tamtym typem, żeby tylko pokazać, jak bardzo ma resztę gdzieś?
Chyba wcale tak nie jest.
Odruchowo przeniosła wzrok na drugą stronę wypalonego ogniska, gdzie spali wtuleni w siebie Ikazuchi i Naruto, i mimowolnie się uśmiechnęła. Doprawdy, tragiczni z nich byli kochankowie. Nieudolnie ukrywali uczucia, jakimi się darzyli i nawet ślepiec by to wszystko zauważył.
A Nashi... Miała dobre serce i nie zasługiwała, żeby w ten sposób ją odtrącać. Reina powinna zrobić to znacznie delikatniej, może wystarczyłaby zwykła rozmowa?
Może wcale tego nie chcę?
Pokręciła głową, przez co zadudniło jej w skroniach. Reina już niczego nie była pewna, bo odkąd spotkała swoich ówczesnych towarzyszy, świat wokół niej robił fikołki, a wszystko zmieniało się w ekspresowym tempie. Już nie było powrotu do dawnego życia.
I dobrze, nie chcę wracać.
Zacisnęła pięści zmotywowana przez świeże odkrycia. Dobrze było raz na jakiś czas pogodzić się z własnymi myślami i zaakceptować to, co nieuniknione. Po pierwsze – w końcu do niej dotarło, że Ikazuchi wcale nie była taką zimną pizdą o kamiennej twarzy, słynny Hokage też był człowiekiem z krwi i kości, Nashi potrafiła otworzyć się na uczucia innych, a wszyscy rozumieli swój ból.
I już nie byli sami.
Zostali stadem, tak? Towarzyszami niedoli, których połączył jakiś cel i trawiąca duszę samotność. Reina aż chciała się zaśmiać na swoją nagłą poetyckość, ale ostatecznie uznała, że to wcale nie było takie zabawne.
Co się ze mną dzieje? Chyba zwariowałam...
A jednak ponownie odwróciła się do Nashi, podciągnęła jej płaszcz na ramiona i czule pogładziła po głowie. Nie rozmawiały od czasu, gdy przyłapała ją na podglądaniu i Reina i najchętniej cofnęłaby czas, aby wymazać tamten dzień, a potem napisać go od nowa.
Ten typ jej się nawet nie podobał! Poderwała go tylko dlatego, żeby udowodnić coś nie tylko Nashi, ale też samej sobie. I co z tego wszystkiego wynikło? Ano gówno. Na samą myśl o nocy w hotelu chciało jej się wymiotować. Czy tak smakował kac moralny? Bo chyba to właśnie on postanowił ją nawiedzić i zagrać na wyrzutach sumienia. Musiała przyznać, że bardzo rzadko miewała podobne odczucia; coś ciążyło jej na klatce piersiowej – jakaś niewidzialna siła chciała zmiażdżyć żebra, piekło w gardle i kącikach oczu, a nogi były jak z waty.
Reina nawet nie próbowała się podnieść. Mętnym wzrokiem spoglądała na resztę i delektowała się chwilową ciszą.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top