Rozdział 14

Wykorzystał chyba całe zasoby shizen, chakry zresztą też, by przy ogromnym trudzie i poświęceniu przemierzyć tak ogromny obszar, jakim była odległość pomiędzy placówką w Kraju Kłów a latarnią morską na Wyspie Księżycowej. Kiedy po ostatnim skoku teleportacyjnym pojawił się tuż przed Yotsuyu, padł na kolana; zarył nimi o drewnianą podłogę i zaczął dyszeć głośno, spazmatycznie. Miał wrażenie, że zagnieździły mu się w płucach szklane odłamki, a każdy oddech był falą ognistego bólu. Głośno jęknął, odwrócił głowę w stronę sufitu i padł na plecy. Dłonie złożył na klatce piersiowej, próbując jakoś uspokoić serce.

Yotsuyu w sekundę znalazła się nad nim i uklękła. Bez słowa pomogła mu się podnieść, a potem podtrzymała go pod ramieniem i zaprowadziła na kanapę. Nigdy nie lubił tej piekielnie twardej kanapy, która została po poprzednim latarniku, ale w tej chwili było to najlepsze łoże, na jakie mógł liczyć. Przez kilka sekund oddychał nierówno i płytko, wpatrzony w jakiś niewidzialny punkt przed sobą, ale w końcu odwrócił głowę na Yotsuyu. Usiadła na kolanach tuż obok niego. Jej kamienna, z pozoru nieobecna twarz, jak zwykle nie wyrażała żadnych emocji, ale oczy pozostały czujne.

Powoli uniósł drżącą rękę, by opuszkiem kciuka przejechać po dolnej wardze dziewczyny. Nawet nie zadrżała. Taka skupiona i dystyngowana. Ulubiona podwładna, za którą nigdy nie mógłby się wstydzić. Od początku taka była, dlatego zwrócił na nią uwagę. Przez zwierciadło oczu dostrzegł w jej duszy głęboki żal, cierpienie i poczucie niedocenienia.

„Pragnę czegoś więcej" — rzekła, gdy pięć lat temu spotkali się po raz pierwszy.

Podążyła za nim bez wahania i każdego dnia pokazywała, jak bardzo jest mu oddana.

Moja Yotsuyu.

Teraz widział w jej oczach niewypowiedziane jeszcze pytania, na które nigdy by się nie odważyła, więc nie przyczyniając się do dalszego dyskomfortu, mruknął:

— Kichi mnie oszukała. Albo jest większą debilką, niż sądziłem. — Odwrócił się z powrotem w stronę sufitu. — Yūhei Kyōko żyje i zyskała moce, o jakich teraz mogę tylko pomarzyć. Trzeba przemyśleć plan.

Zacisnął usta w cienką linię.

Jak, do chuja, jak...? Przecież Kyōko umarła, a jednak widział ją w pełnej okazałości zaledwie kilka godzin temu! Istniało tylko jedno wytłumaczenie i pod jego wpływem Chaos aż zacisnął pięści.

Została jebanym bóstwem.

Kto i dlaczego jej w tym pomógł? Czy Kichi od początku bawiła się nim jak szmacianą lalką? A może ona wcale nie znała dokładnego przebiegu bitwy i nie wiedziała, że jej nową siostrą zostało dziecko przepowiedni, które uratowało największego bohatera wojennego?! Wszystko zaczynało się pierdzielić... A może powinien zmienić plan? Uwzględnić w nim nowe jednostki, dodać na planszę silniejsze figury?

Tak, tak, tak, tak, tak...

Tak!

Musiał na nowo to wszystko sobie poukładać. Placówki, opętańcy, chaos, bomba... Wcześniej przekalkulował to najdokładniej w świecie, ale nie spodziewał się nagłego pojawienia kolejnych przeciwników. Zamierzał teraz wezwać „ukochaną", wydoić ją z shizen i w końcu uruchomić swoją armię. Świat nigdy nie osiągnie prawdziwego pokoju, a ludzie szczęścia, jeśli nie będą mieli wspólnego celu, wspólnego wroga... Kaguya okazała się niewystarczającym przeciwnikiem, ale zaraza w postaci shizen mogła zdziałać znacznie więcej.

Czas najwyższy, żeby w końcu zaprowadzić chaos.

Nashi, w postaci człowieka, kręciła się przez kilka minut bez celu wokół baru. Chociaż bardzo chciała, to nie mogła zmienić się w lisa na oczach tych wszystkich ludzi. Przechadzała się więc wyjątkowo niespokojna i ciągle kopała jeden kamień, aż uderzyła za mocno i zabolał ją największy palec. Usiadła skulona pod ścianą, a po policzkach spłynęło jej kilka powolnych łez.

W sumie nie wiedziała, po co to wszystko robiła. Myśli szalały jej po głowie, na rozładowanie zaczęła grzebać paznokciami w ziemi, ale kiedy usłyszała nad sobą śmiechy i pogwizdywania, zerwała się do pionu. Okrążyła budynek, a potem nogi poniosły ją w stronę strefy hotelowej, gdzie zatrzymała się dopiero na drewnianym tarasie tuż pod oknem jednego z pokoi.

Cichutko westchnęła. Spróbowała tak jak zawsze, gdy przebywała w formie lisa, jakoś ułożyć się na ziemi, ale tym razem wyjątkowo dręczyła ją twarda powierzchnia, od której z pewnością zaraz miałaby siniaki. Mimochodem wyczuła też energię Reiny... przemieszczającą się wzdłuż korytarza wewnątrz budynku.

Nashi uniosła głowę i wpatrywała się w boczną ścianę hotelu, śledząc ruch shizen. Nic dziwnego, że Reina tak szybko odpuściła sobie bar i w towarzystwie zmierzała akurat tu, w końcu miała skłonności do podobnych zachowań.

Kitsune aż z całej siły zacisnęła szczękę. Stanęła i zaparła się na wyprostowanych nogach, a lekko zmrużone oczy wpatrywały się w uchylone okna.

Nie... Nie zrobię tego! Nie pójdę tam! Za żadne skarby!

Wzdrygnęła się raz, drugi i trzeci, pomieliła zębami górną wargę, a zaraz dostała na rękach gęsiej skórki.

Cholera, jednak poszła.

Zerwała się do biegu, przeskoczyła nad niewielkim strumykiem w ogrodzie, potem wskoczyła na pierwsze piętro i przechodziła pomiędzy balkonami. Dyskretnie zaglądała do każdego, ze dwa razy zobaczyła inne pary i to, czego jednak zobaczyć nie powinna, a potem przeszła jeszcze kilka metrów. Ostatecznie znalazła pokój, do którego udała się Reina i ten tępy mięśniak.

Nashi przycupnęła tuż przy framudze, ale wychyliła jedynie łeb, upewniwszy się, że nikt jej nie zobaczył. Wewnątrz niewielkiego pokoju od razu spostrzegła dwuosobowe łóżko stojące pod ścianą i dwie sylwetki. Reina pierwsza opadła plecami na pościel, a mięśniak – wciąż trzymający ją za ręce – ułożył się na niej. Ich mlaskające pocałunki słychać było nawet na dworze. Nashi skrzywiła się od tego dźwięku, lecz nie mogła odwrócić wzroku od twarzy druidki. Szybko pozbyli się ubrań i zaczęli się o siebie ocierać.

Nashi co nieco wiedziała o takich rzeczach, zdarzyło jej się obserwować podobne widoki oczami Kyōko, kiedy to podróżowały wraz z Emi po kontynencie. Już wielokrotnie słyszała krzyki pełne euforii, zawodzenie i jęki, teraz też wsłuchała się w miarowe postękiwania Reiny.

Kobieta rozszerzyła uda, a potem szarpnęło jej całym ciałem od zamaszystego pchnięcia przez tego mięśniaka. Nashi nawet nie spróbowała sobie przypomnieć, jak miał na imię. Szeroko otwartymi oczami pożerała dwa nagie, spocone ciała, jednak jej wzrok uparcie wracał do Reiny. Dziwna, hipnotyzująca moc nie pozwalała odwrócić głowy; lisica wgapiała się w otwarte usta druidki, z których wystawał język, a potem zobaczyła uniesione z ekscytacji oczy. Istniały w tym akcie pewne namiętność i rozkosz, jakich Nashi nigdy jeszcze nie doświadczyła. Ledwo zdała sobie sprawę, że miała otwartą buzię, a nosem dotykała chłodnej szyby. Dyszała.

Reina miarowo poruszała biodrami i przygnieciona ciężarem przysadzistego mężczyzny, wiła się niczym wąż. Mimo to chyba nie czuła się z tego powodu źle, bo objęła mięśniaka i wbiła mu paznokcie w pracujące łopatki.

Tak, tak, tak! Szybciej! — krzyczała.

Nashi przełknęła ślinę, bo jakoś zaschło jej w ustach.

Czy tak wyglądała przyjemność w najczystszej, pierwotnej postaci? Czy ludzie dążyli do poszukiwania w życiu takich przygód i uniesień? Kitsune nic z tego nie rozumiała... Poza tym jak Reina mogła to wszystko robić tak... tak... No tak bez miłości. Nashi nigdy nie czuła potrzeby spróbowania, nigdy tak naprawdę nie obdarzyła nikogo miłością. Kochała mamę i tatę, może nawet Bakayōko, ale kogoś obcego? Jak to w ogóle powinno przebiegać?

Zmarszczyła czoło, przypomniawszy sobie o tych wszystkich emocjach, które na nią oddziaływały, gdy tkwiła we wnętrzu siostry. Ona całym sercem kochała Naruto i czasem Nashi była w stanie liznąć tego uczucia, ale to przeminęło dziesięć lat temu i zostawiło po sobie jedynie ulotne wspomnienie jak po śnie.

Teraz jednak drżała na widok zaróżowionych policzków Reiny; jej wydatnych, błyszczących od wilgoci ust, jasnych włosów przyklejonych do czoła i kilku kropel potu spływających wzdłuż skroni. Co to w ogóle znaczyło? Dlaczego tak szybko biło jej serce? Dlaczego nierównym, ciepłym oddechem zaparowała szybę? Nie chciała się tak czuć!

Nie, nie, nie...

Szybko pokręciła głową, ale zwilżyła językiem wargi i odruchowo zerknęła na falujące piersi Reiny. Były takie jędrne, a sutki sterczące... Kitsune odruchowo zacisnęła szczekę i obnażyła zęby, bo mięśniak chwycił za jedną pierś i zaczął ją miętosić. Gładka skóra przedzierała się między jego palcami.

Jak on śmie?!

Nashi wbiła brudne paznokcie we framugę, chciała się wygodniej ustawić, ale zamiast tego przejechała po szybie i rozbrzmiał nieprzyjemny pisk. Jęknęła.

To właśnie wtedy ich spojrzenia się spotkały. Reina na sekundę zamarła, patrząc na lisicę w sposób, który ciężko było rozszyfrować. Może w tym wzroku kryło się zaskoczenie? Może gniew? Nashi nie umiała stwierdzić. Serce waliło jej tak, jakby chciało wyskoczyć z piersi. Mimo to odzyskała resztki godności i w mig odwróciła się od okna. Skoczyła w stronę ogrodu.

Wybiegła z kompleksu hotelowego i po prostu gnała przed siebie. Dyszała, jakby już brakło jej tchu, ale nie stanęła nawet na sekundę. Wpadła na kilka osób, nawet zerwała pranie i usłyszała za sobą siarczyste groźby. Jej szalone myśli krzyczały tylko:

„Jesteś idiotką!".

Nie mogła wyrzucić z głowy twarzy Reiny, kiedy już odkryła, że była podglądana.

Jak mogłam na to pozwolić?!

Kiedy Nashi w końcu się zatrzymała i z całej siły wbiła paznokcie w ramiona, bolało ją całe ciało, a udręczony umysł zaczynał płatać figle. Padła więc na brzuch, a nad sobą miała nocne niebo. Chyba znalazła się na czyimś podwórku, ale już niewiele ją interesowało. Powoli zasnęła.

Dla bezpieczeństwa nie spotkał się ze wszystkimi naraz. Rankiem odwiedził skromną kafejkę w Miyamie i porozmawiał z pierwszym Suzume, ale nie dowiedział się niczego konkretnego. Drugi ptaszek opowiedział o kłębowisku przytłaczającej energii, która niczym ropa sączyła się z zamku samego pana feudalnego Kraju Kłów. Co dziwne, wystarczyły zaledwie dwa dni, aby energia zaczęła zanikać, a Suzume uważał, że do tej pory shizen kompletnie wyparowała z tego regionu. Naruto uznał to za ważny i warty sprawdzenia trop. Trzeci szpieg opowiedział o białowłosym mężczyźnie żyjącym w jaskini, którego otaczała przepotężna, złowieszcza aura. Jego leże mieściło się w Kraju Górskich Potoków i to tam Naruto postanowił udać się zaraz po odwiedzeniu Kraju Kłów. Ta rzekomo znikająca energia nie dawała mu spokoju, a nawet jeżeli niczego nie odkryje, to chociaż spróbuje przesłuchać świadków. Być może ktoś dysponował jakimiś informacjami mogącymi pomóc w tym żmudnym śledztwie. Przekalkulował, że pociągiem dotrze tam za kilkanaście godzin, więc tylko kupił sobie jakieś przekąski na podróż i butelkę wody, a potem ruszył na stację.

Kyōko obudziła się z potężnym bólem głowy. Takim, o którym głosiły jedynie legendy.

Legendarny kac. Chyba tak by to określiło kuzynostwo niegdyś podkradające wino jabłkowe.

Nie przypominała sobie, żeby wypiła AŻ tyle, ale po piątej butelce straciła rachubę i zaplątana w nić własnych rozważań, tylko machała ręką na kelnerkę.

Otumanionym wzrokiem rozejrzała się po pokoju; nie był taki znowu tragiczny, bo znajdowało się w nim zaścielone łóżko, na którym leżała w poprzek, prosta komoda i szafka nocna. Przynajmniej został posprzątany. Z trudem uniosła rękę, aby wierzchem dłoni otrzeć usta ze śliny. Przy głośnym jęknięciu przewróciła się na plecy i zapatrzona w drewniany sufit spróbowała posklejać puzzle z wydarzeń minionego dnia.

Pamiętała, że skończyły z opętańcami, potem poszły do onsenu, Reina poderwała jakiegoś frajera, a Minori uciekła...

Oby tylko nic jej się nie stało.

Kyōko zmarszczyła obolałe czoło. Dokąd mogła pójść młodsza Yūhei? Czy gniew, w jaki wpadła, popchnął ją do czegoś złego? Bogini za żadne skarby nie chciała w to wierzyć, poza tym ograniczał ją istny koncert bębnowy właśnie rozgrywający się pomiędzy jej skroniami. Wczoraj albo nie znalazła żadnego rozwiązania, albo o nim zapomniała, ale mimochodem zaczęła rozważać, co zrobić w kwestiach Chaosa oraz ich wspólnej shizen. Powiedzieć czy milczeć? Myślała też o siostrze i jej zazdrości – czy jako ta starsza i bardziej doświadczona Kyōko powinna udzielić jakiejś lekcji?

Sam ten pomysł brzmiał kretyńsko i aż się skrzywiła, co tylko spotęgowało tępy ból. Naprawdę nie sądziła, że jej boskie ciało okaże się tak podatne na alkohol... Uznała jednak, że już najwyższa pora doprowadzić się do porządku. Pobudziła shizen, pospieszyła jej ruchy i przeniosła ją do krwi, aby ponaglić metabolizm. Zajęło to kilka minut, ale Kyōko całkowicie wróciła do żywych, a po kacu nie było już śladu.

Z nową energią wyszła z pokoju i udała się do restauracji. Kilka stolików już było zajętych, ludzie spożywali śniadanie i czytali lub rozmawiali. Na sam zapach jajek z bekonem Kyōko aż pociekła ślinka. Usiadła więc przy czteroosobowym stoliku i poczekała na resztę. Reina pojawiła się niedługo później i ewidentnie wczorajsza, ze skołtunionymi włosami i wymiętą yukatą, przysiadła się do Kyōko. Ni to od niechcenia potarła zaspane oczy, ale czujnie rozejrzała się na boki.

— A gdzie Nashi? Myślałam, że jest z tobą.

— No cóż. Potrzebowała trochę świeżego powietrza. — Kyōko zmarszczyła czoło, wbijając wzrok w trzymaną szklankę z wodą. — Na tyle dużo, że nie wróciła na noc.

Reina aż uderzyła pięścią w stolik.

— Serio?

Bogini kiwnęła głową. Mimo to zachowała spokój, bo rozpoznała delikatnie sączącą się nieopodal energię siostry. Czuła, że niedługo tu wróci, więc machnęła na kelnerkę i zamówiła dla całej trójki śniadanie. Gdy przyniesiono im do stolika dzbanek z kawą, do środka weszło kilka osób, wśród których znalazła się Minori.

Minę miała taką, jakby zagryzła komuś trzy kury i została za to postrzelona. Na szczęście na jej ciele nie widniały żadne rany, jednie biała yukata była trochę brudna od ziemi i trawy. Minori szła ze spuszczoną głową, unikając kontaktu wzrokowego. Podeszła i usiadła po prawej stronie siostry – z dala od Reiny.

Zrobiło się dziwnie cicho. Kyōko mimochodem napięła mięśnie pleców i nie wiedząc, co powiedzieć, upiła jeszcze kilka zachłannych łyków kawy. Pierwszy raz od dawna czuła się tak skrępowana, a nawet niczego nie zrobiła! Siedząc między tymi dwiema, miała na karku dreszcze, zupełnie jakby znów liczyła sobie z piętnaście wiosen i przydarzyło się jej coś wstydliwego! Ostatecznie przełknęła ślinę i wybełkotała:

— Wyspałyście się?

— Nie — odpowiedziały jej w tym samym czasie.

— Ja też nie. Ale dobra wiadomość jest taka — poczekała, aż na nią spojrzą — że jeszcze nam nie naliczyli drugiej doby hotelowej! Zjedzcie i zbieramy się w dalszą drogę.

Kelnerka przyniosła im śniadanie, więc na chwilę zamilkły. Gdy tylko oddaliła się na tyle, aby mogły wrócić do tematu, Reina zacisnęła palce na widelcu i warknęła:

— Jak to „w dalszą drogę"? Mało ci przygód? Przecież rozwiązałyśmy problem, to gdzie ty chcesz dalej iść?

Już i tak zmarnowały mnóstwo czasu. Południe minęło dawno temu, a one nadal siedziały i wdawały się w kłótnie...

— To dopiero początek. — Kyōko obdarzyła Minori zaniepokojonym spojrzeniem, bo ta ciągle milczała, ale chociaż jadła. — Niczego jeszcze nie rozwiązałyśmy.

— Niby skąd takie przekonanie?

Bogini skubnęła kilka kęsów jajka. Żółtko zdążyło rozlać jej się po talerzu i zmoczyć boczek. Zatopiła w tym kromkę chleba. Żuła, aż nabrała odwagi, aby w końcu wyjawić prawdę.

— Jest coś, o czym wam nie powiedziałam — stęknęła. — Chodzi o Chaosa...

Ledwo zdążyła jakoś przepchnąć te słowa przez gardło, a czyjś głoś na chwilę zagłuszył jej myśli. Odruchowo zadarła brodę i spojrzała w stronę lady barowej. Stała tam grupka klientów, a wśród nich czarnowłosy mężczyzna z płaszczem zarzuconym na plecy. Rzucił:

— Staruszku, a macie tu może ramen?

Przełknęła, co miała w ustach, ale zaraz cała zawartość żołądka cofnęła się do przełyku i Kyōko tylko cudem się nie porzygała. Chyba zbladła na tyle, że Minori potrząsnęła ją za ramię.

— Kyōko, co jest?

Kyōko nie odpowiedziała. Rozdziawiła usta, nie odrywając wzroku od mężczyzny, którego głos przecież tak dobrze znała!

— Kto to?

Dalej milczała. W jej umyśle szalał tajfun i trzaskały pioruny.

Jak... Jak to możliwe?! To nie może być prawda. Nie tak, nie teraz...

Westchnęła. Czy oddychała na tyle głośno, by zwrócić czyjąkolwiek uwagę? W restauracji już zrobiło się głośno, a jednak spojrzał przez ramię i zamarł, bo oto odnaleźli się po dziesięciu latach i czas na chwilę stanął. Widziała, jak mężczyzna poruszył ustami, jak bezgłośnie wypowiedział jej imię.

Już za późno, już mnie dostrzegł.

Minori chyba dalej potrząsała ją za rękę, ale dla Kyōko zamarło całe otoczenie. Bogini zamrugała, by upewnić się, że to wcale nie sen.

Nadszedł dzień sądu.

— Naruto... — szepnęła, a on ruszył w ich kierunku.

~*~

I jak wrażenia? Za szybko/za późno to wszystko? Dam sobie uciąć rękę, że nie spodziewaliście się takiego zakończenia! xD Następny rozdział juz jest napisany, ale czeka go jeszcze drobna korekta.  

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top