Rozdział II
Przetarłam swoje zaspane oczy stojąc przed wielkim lustrem w łazience.
- Cholera - szepnęłam do siebie. - Znów wyglądam jak zombie.
Poprawiłam swój nieład na głowie i umyłam chłodną wodą twarz. Zerknęłam jeszcze raz w lustro.
Czemu ja tak bardzo nienawidzę siebie? Źle mi w tym życiu? Eh, nie ważne
Może zakupy dobrze mi zrobią? Tak, to jest świetny pomysł.
~🐱~
Stałam przed działem z napojami gazowanymi. Miałam wielką ochotę zakupić zwykłą Colę. Nie tą dietetyczną, którą łyka litrami Eduardo. Tego nie da się nazwać nawet napojem. Sięgnęłam więc po moją zachciankę.
- Pani Ávalos - powiedział bardzo dobrze znany mi głos. - Chyba pani pomyliła puszki.
- Otóż nie - oznajmiłam odwracając się do chłopaka. - Mam już po dziurki w nosie tej dietetycznej.
Mark zaśmiał się pod nosem.
- Sam miałbym ją gdzieś, gdybym musiał pić tylko ją - wymamrotał ze swoim uśmiechem. - Poza tym, słyszałem, że znowu wam gosposia postanowiła przysłowiowo "spierdolić".
- Dobrze słyszałeś - wypowiedziałam ze śmiechem. - Gdybym miała szefa jako Eduardo, też bym przysłowiowo "spierdoliła".
Oboje się zaśmialiśmy.
- Ale tak ogólnie - zaczął. - Jak się trzymasz? Dalej to samo?
- Dalej to samo - markotnie westchnęłam. - Totalnie nic do niego nie czuję.
- Twoja matka źle postąpiła zmuszając cię do ślubu - powiedział z powagą. - Nigdy bym nie zrobił czegoś takiego swojej córce.
- Właśnie... Jak tam u Michaela i Juliette? - zapytałam z uśmiechem.
- Świetnie! - oznajmił radośnie. - Michaela zaczyna już mówić. Cudownie się czuję jak woła do mnie "tata".
- To wspaniale Mark! - powiedziałam ciesząc się jego szczęściem. - Mam nadzieję, że Eduardo nie zapragnie dziecka.
- Ja bym uważał __ - wyznał mężczyzna. - Ostatnio mi opowiadał, że byłoby świetnie, jakby miał syna, który zajmie się jego... Znaczy, na ten moment jeszcze nie... Firmą.
- Żartujesz sobie?
- Niestety nie __.
Zamilkłam. Tego za nic się nie spodziewałam.
Nie chcę mieć z nim dziecka! Ja go do jasnej cholery nie kocham! I nie pokocham! Nigdy!
- Nie dam się namówić na bachora - warknęłam. - Tylko nie z nim.
Mark podszedł do mnie bliżej i zamknął w uścisku. Wtuliłam się w mężczyznę.
- Dziękuję Mark - wymruczałam. - Wiele to dla mnie znaczy.
Oboje zaprzestaliśmy się przytulać.
- Nie ma za co __ - oznajmił. - Na mnie możesz zawsze liczyć.
Miło uśmiechnęłam się do blondyna.
- Do zobaczenia __ - powiedział.
- Do zobaczenia.
~🐱~
Szłam spokojnie przez miasto popijając Colę. Tak bardzo brakowało mi tego smaku. Do domu miałam jeszcze kawałek drogi, lecz czułam już, że coś się stanie.
Może jednak postanowi ze mną się rozwieść? Pasowałby mi to.
Miałam jedynie nadzieję, że jednak plany z posiadaniem Eduardo juniora pójdą w zapomnienie. Chciałabym mieć dziecko, ale nie z nim. Nie kurwa z nim.
Wyrzuciłam puszkę do pobliskiego kosza, który znajdował się na ulicy. Przyśpieszyłam kroku, by jednak nie słuchać w domu pytań męża:
"Uhuhu, a gdzie __ była?"
Kiedy ustałam przed drzwiami wejściowymi usłyszałam śmiechy Eduardo oraz kpinę rzucaną w kogoś kierunku. Pewnie pojawiła się gosposia. Na jej miejscu nigdy bym tu już nie przyszła.
Otworzyłam drzwi i weszłam do środka.
- Już jestem, misiek! - chrząknęłam z niezadowoleniem na twarzy z ostatniego wypowiedzianego przeze mnie słowa.
- To świetnie! - krzyknął - Chodź do kuchni!
Tak jak powiedział, tak zrobiłam.
Udałam się powolnym krokiem do kuchni. Zobaczyłam to, czego się nie spodziewałam. Co ciekawe, nie było tam naszej gosposi, tylko... Chłopak. Chłopak, którego skądś kojarzę.
Mężczyzna miał brązowe włosy, które były roztrzepane na wszystkie możliwe strony. Ubrany był w jasnego koloru spodnie, zieloną bluzę, na której był zarzucony czarny, długi płaszcz. Patrzył się na mnie swoimi brązowymi oczami.
- Widzisz go? - mruknął mój mąż patrząc na mnie. - Zniżył się do takiego stopnia, by dla nas pracować!
- Ale... Kto to jest? - zapytałam.
- No, przedstaw się!
Brązowooki mężczyzna udał się w moją stronę.
Wystawił ku mnie rękę oraz posłał mi ciepły uśmiech.
Zaraz... Czy to...
- Edward Gold - oznajmił brązowooki.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top