Twiggs wreszcie jest mężczyzną

Po tym dziwnym spotkaniu i kilku próbach afro-bójczych Pogo Twiggy stał się troszkę nieobecny. Raz nawet spóźnił się do ćpunchatki.
- Ramirez, martwię się o ciebie. Jesteś jakiś dziwny od czasu, kiedy spotkaliśmy tych popierdoleńców w barze dla homosi.- powiedziałem prosto z mostu.
- Marilyn, na twojej twarzy jest więcej podkładu niż emocji.- odparł Twiggy.
- Facet, my się po prostu o ciebie boimy.- poparł mnie Daisy.
- Może ty złapałeś od tego karła jakąś wenerę i boisz się przyznać.- rozmyślał Zim Zum.
- Nic nie złapałem, ale przez zadawanię się z wami można dostać raka. Przestańcie mi matkować!- zirytował się. Co może być przyczyną jego zachowania? Może zaczął odstawiać dragi, albo wręcz przeciwnie, może jest tak uzależniony, że już nie wytrzymuje.
- Dobra. Nie gorączkuj się tak. Złość piękności szkodzi, a ty i tak nie masz czym szastać.- Załagodził Daisy.
- Zmiana tematu. Za chwilę bal walentynkowy. Obecność niestety obowiązkowa. Macie jakieś dupy na oku czy poprostu losujemy, kto ma założyć sukienkę?- Zapytał Zim Zum.
- Ja kogoś mam.- Powiedział cicho Jeordie.
- Nie pierdol!- zdziwił się Pogo.
- Wygląda na to że, właśnie Twiggy ma największą szansę na pierdolenie.- Zauważył Berkowitz.
- Ja nie pytam kto. Pytam dlaczego? Kurwa! Dlaczego? - Kto chciałby chodzić z Twiggsem. Ni toto ładne, ni mądre.
- Stary, a ja to bym jednak chciał wiedzieć kto. I czy przypadkiem nie ma jakichś zdesperowanych koleżanek.- spytał Pogo
- BARDZO zdesperowanych.- Podkreśliłem. Jak już wcześniej wspominałem nie jesteśmy bandą przystojniaków. Nazwać nas przeciętnie-znośnymi to już komplement.
- Od jakiegoś tygodnia chodzę z Laney Chantal.- powiedział z lekką dumą.
Laney Chantal była jedną z ładniejszych dziewczyn w mieście. Nie chodziła do naszej szkoły tylko do publicznego liceum. Niektóre osoby to mają szczęście.
- O kurwa. Taka laska na ciebie poleciała.- Pogo był cholernie zszokowany.
- Przyznaj się, wymieniacie się sukienkami, inaczej nie ma szans żeby coś takiego przeszło.- dopytywał łysy
- Hej, trochę wiary w ludzi, może pokochała go za jego złoty charakter.- powiedziałem obejmując go ramieniem.
- Tymczasem trzeba to opić!- zaproponowałem
- Wreszcie mówisz z sensem, Manson.- uśmiechnął się Ramirez.
***************
Jak można się było domyślić na chlaniu się nie skończło. Znowu się ućpaliśmy. Śniłem, że jestem kosmonautą, który spłonął niczym ćma w płomieniach. To było dziwne. W ogóle zacząłem jakoś tak poetycko gadać. Może po prostu dlatego, że jestem z Twiggy'ego cholernie dumny.
- To jak, może nas przedstawisz nas swojej wybrance? - zapytał Madonna.
I w tym momencie do domu Twiggsa weszła Laney.
- Hej Jeordie! Przyszłam do cie.. o widzę że są u ciebie koledzy -Powiedziała dziewczyna Ramireza.
- Cześć, skarbie! Wejdź, przedstawię ci moich znajomych - powiedział do niej -Manson, ubierz się! - Krzyknął kiedy zobaczył, że idę do kuchni.
- A co, masz kompleksy? Czy może się boisz, że odbiję ci dziewczynę?- Zapytałem ze śmiechem. Założyłem gacie (nie wiem czy moje, Pogo, Zim Zuma czy Berkowitza) i uprzątnąłem butelki po piwie. Laney weszła do pokoju. Ja siedziałem już w bokserkach na podłodze, Daisy chrapał na kanapie, a Zim Zum i Pogo grali na PlayStation. Oczywiście wszyscy siedzieliśmy bez ubrań. Tak jakoś lepiej się bawiliśmy. Cały dywan był usyfiony białym proszkiem. Na stoliku stało jeszcze kilka butelek piwa.
- Ten, który wygląda jak klaun z autyzmem to Marilyn Manson, ten zezgonowany to Daisy Berkowitz, ta łysa koza to Pogo, a ten drugi debil to Zim Zum.- przedstawił nas swojej dziewczynie.
- Ty to jesteś kurwa miły, Ramirez. Taki kurwa uprzejmy.- skrzywił się Pogo.
- Oj, nie dramatyzuj, Madonna. Jego przynajmniej ktoś chce, nie to co ciebie, smutny przegrywie.- skomentował Daisy.
- Morda, Berkowitz.- odciął poirytowany Gacy.
- No ja mam twarz, ale ty to nie wiem.- odpyskował.
- Zachowujecie się jak dzieci.- ucięła Laney.
- Piękna, mądra i wygadana. Lepiej nie mogłeś trafić, Twiggson.- Powiedziałem z uznaniem.
- Uznam to za komplement.- odparła dziewczyna.
- Czy moglibyście założyć coś na siebie? Z tego co widzę Tylko Marilyn i Jeordie są w jakimś stopniu ubrani.- zapytała lekko speszona. Pogo wstał i wykonał gest przypominający napinanie bicka, którego nie posiadał.
- Jesteś oszołomiona moją majestatyczną muskulaturą?- poruszył znacząco brwiami, które były jedynym owłosieniem występującym na jego ciele.
- Madonna, narzuć z łaski swojej na siebie jakieś ciuchy i nie każ nam dłużej patrzeć na to roznegliżowane stworzenie, które oglądamy wbrew naszej woli.- zgasił go Twiggy. Pogo skulił się i zaczął szukać swoich rzeczy.
- Manson, masz na swojej dupie moje przezajebiste gacie. Zdejmij je i oddawaj ty pazerna małpo.- powiedział Daisy.
- Spierdalaj! Trzeba było nie spać tylko pilnować swoich rzeczy! Od dzisiaj to moje przezajebiste gacie.
- Eeeee chłopcy, kto z was nosi damską bieliznę?- zapytała Laney. O kurwa, już wiem jak to się skończy.
- Manson!- odparli chórem.
- Hej, to nie tak! Po prostu skończyły mi się czyste gacie, a matka nie wstawiła prania, więc...-
- Więc podjebałeś mamusi majty. Brawo, Brian. Brawo za kreatywność.- przerwał mi Twiggy.
- No, w sumie to tak było. - odparłem speszony. Jestem skończony. Już żadna, nawet najbardziej zdesperowana dziewczyna nie będzie mnie chciała.
- Oj nie smuć się, Marilyn. Mam koleżankę, która lubi jak facet zakłada damskie ciuchy. Uważa, że jest wtedy bardziej sexy. Mogę cię z nią poznać jak chcesz.- zaproponowała dziewczyna Twiggy'ego. Wow. Po tylu latach wreszcie pojawiła się szansa, że zarucham.
- Byłoby miło. Właściwie to byłbym bardzo wdzięczny. Twiggy ma dziewczynę, a moja prawa ręka chyba chce mnie oskarżyć o mobbing. Więc musiałbym zostać gejem, albo po prostu dzwonić po tego karła, wiecie tego od czerwonego kapturka, Gerarda. - wyznałem ze smutkiem.
- To da się załatwić, tylko oszczędź mi szczegółów. Umówię was jeszcze przed balem.- zapewniła.
- To teraz się ogarnijcie i wyjazd z mojego domu, nie chcę oglądać waszych krzywych ryjów przez najbliższe 12 godzin.- Powiedział Twiggy po czym odłączył od prądu konsolę na której wciąż grał Zim Zum.
- Odłączyłeś mnie od maszyny ratujęcej życie. - powiedział smętnie.- Jeżeli jeszcze kiedyś znajdę się w takiej sytuacji to proszę, nie pozwólcie mu podejmować decyzji w sprawie wyłączania jakiejkolwiek maszyny.- poprosił i spojrzał na Ramireza z wyrzutem.
- Morderca- mruknął po czym założył spodnie i wyszedł. Reszta również po chwili wyszła, zostawiając gołąbeczki razem. Przynajmniej on miał szczęśliwy wieczór.

______________________________________
Pobiłam swój rekord. Ten rozdział ma 959 słów. Dzisiejszy cytat pochodzi z albumu Mechanical Animals. Poprzedni cytat odgadła BlackLife-BlackDeath jako postać epizodyczna wystąpiła Laney Chantal, żona Twiggy'ego.

Laney Chantal



Manson taki wstydliwy

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top