Bo tylko tyle mogli zrobić
Tom przycisnał ciało brata do siebie. Z oczu mimowolnie pociekły mu łzy.
Wszyscy powrucili do walki ale on nie potrafił. Zaciskał powieki nie umiejąc się uspokoić.
Chris siedział obok niego. Także płakał i choć Tom jako przykładny starszy pewnie powinien go pocieszyć to nie umiał.
Bo jak miałby to zrobić kiedy sam był w rozsypce?
No właśnie.
Otworzył pomału oczy słysząc jak tłum milknie.
-Jak śmieliscie? - wrzasnął „tata” - Kolins był moją najlepszą bronią! Wy kretyni!
W Tomie aż się zależało. Bronią? Jego brat, osoba która uratowała jego ojca był według Halverk'a bronią?
Położył ciało Kolinsa delikatnie na ziemi i wstał. Wściekłość buzowała w nim cały czas niczym wichura gotowa by zmieść wszystkie inne emocje.
Spojrzał na ojca Kolinsa.
-Jak mogłeś? - jego głos drgał. Oczy przepełnione wyrzutami sumienia trzaskały Korneliusza jak gromy.
Mężczyzna westchnął.
-Tlumaczyłem ci to kiedyś Tom, bronie się zużywają... Choć ta powinna wytrzymać dłużej...
Ten monolog został przerwany gwałtownym otworzeniem drzwi.
Tom zmarszczył brwi kiedy uzbrojona grupa agentów tarczy wbi tła do pomieszczenia.
Tom niezarejestrowany nawet momentu kiedy zakuli Korneliusza w kajdany i poprowadzili ku wyjściu.
Stał w bezruchu ściskając lekko rękę Chrisa.
Kiedy Korneliusz zniknął a ludzie z nim współpracujący zostali pojmani świadomość wcześniejszego zdarzenia uderzyła w niego jeszcze mocniej.
Kolins Halverk był martwy.
Mimowolnie puścił rękę Chrisa i upadł na kolana zaciskając w tym samym momencie dłoń na tej należącej do Kolinsa.
Przymknął powieki na moment, otworzył je jednak słysząc jak ktoś obok niego kuca.
Stephen Strange, jego... Tata spoglądał na niego.
-Puść go Tom - jego głos był łagodny jednak stanowczy - Już mu nie pomożesz.
Więc puścił. Szybko nie chcąc czuć momentu oderwania się od zimnej skuty i przylgnął do ciała ojca.
Ten przytulił go.
Tom zmarszczył brwi zdając sobie z czegoś sprawę.
Peter miał Starka on miał ojca. A Chris?
Uniusł jedna dłoń i odchylił się w bok.
-Chris - chłopak spojrzał na niego - Nie przytulisz się z braciszkiem?
Czternastolatek nie czekał ani momentu.
Rzócil się w ramiona Toma i Stephena.
A oni w trójkę trwali w objęciach. Bo tylko tyle im pozostało na tym świecie. Tylko tyle mogli zrobić. Nie ważne co się dzieje, trzymać się razem.
Może zacznę od tego że będzie jeszcze jeden lub dwa rozdziały. Raczej jeden w sumie.
Więc zbliżamy się wielkimi krokami do końca heh.
Ale nie martwcie się! Jeżeli podoba wam się moje przedstawienie irondadów to wraz z wstawieniem ostatniego rozdziału tego ff planuje wstawić także pierwszy rozdział następnego, także irondada.
Mam też napisane część ff o młodych avengersach(skupione jednak głównie na Peterze i jego problemach) więc może ono też się pojawi? Kto wiem.
I standardów muszę się spytać jak reakcje po dzisiejszym rozdziale?
Mam nadzieję że się podobał.
To tyle na dzisiaj.
Miłego wieczorku,
LitteAilaEvans
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top