Rozdział IV
- Pół godziny i ptaszek wylatuje ze swojego gniazda, osadzonego przy płaskim drzewie - wymruczał czarnowłosy sprawdzając godzinę na swoim delikatnie zbitym telefonie.
- Ptaszek? - zapytałam. - Czemu nie powiesz po prostu Matt?
- Pół godziny i po prostu Matt rusza swoją dupę, po czym schodzi z krzesła, które jest obok Caroline - poprawił się głupio szczerząc.
- To nie jest zabawne, David - wymamrotałam lekko marszcząc swoje brwi. - To poważna sprawa.
- Kobieto - zaczął. - Mówisz siema i rozmowa klei się dalej.
- Błagam cię... - burknęłam.
- O patrz, już idzie - powiedział, a ja momentalnie wstałam ze swojego krzesła. - Żarcik.
Zła usiadłam na swoje miejsce.
- __, nie bądź zła - zaczął. - It's a prank bro, hehe.
- Ty lepiej wstań - warknęłam. - Muszę cię zmierzyć.
- Mierzyć? - zapytał. - Przecież już to robiłaś.
- Ale widzę, że przytyłeś - odpowiedziałam patrząc się w jego zielone oczy. - Twój bebech się odznacza.
- Założyłem ciaśniejszą koszulkę, mózgu - rzekł oburzony.
- Nie powiedziałabym - oznajmiłam.
- Serio? - mruknął lekko załamany. - Aż tak widać?
- Patrz - zaczęłam. - Przyznałeś się, mimo, że był to tylko taki prank.
- O ty parówo! - krzyknął i poczochrał moje włosy.
- Ale jesteś glizdą - zaczęłam próbować ogarnąć swojego szopa na głowie.
- Leć się ogarnąć, flądro - cicho się zaśmialiśmy.
- Już pędzę, morsie.
~📷~
Idąc przez korytarz, prosto do łazienki, rozmyślałam o swoim życiu.
Jest beznadziejne.
Przetarłam zmęczona swoją twarz i jeszcze raz o wszystkim pomyślałam.
Szczerze mówiąc, gdybym nie znała rudzielca, a Davida tak, to czarnowłosy byłby obiektem westchnień.
Zapewne dalej bym rozmyślała, ale gdy zauważyłam Matthew'a, który szedł w stronę kuchni, nie mogłam zmarnować tej jedynej szansy, w której nie było przy nim Caroline.
Kiedy to rudzielec zniknął za drzwiami, szybko popędziłam za nim.
Wchodząc do środka zobaczyłam piegusa, który gotował wodę w czajniku oraz wsypywał kawę do kubka.
Podeszłam do niego i sama zaczęłam robić sobie, aktualnie moje ulubione piciu. Oczywiście kawę.
- Widzę, że również lubisz przeciwieństwo herbatki - mruknął Matt spoglądając na mnie.
- No tak - powiedziałam lekko zaskoczona tym, że niebieskooki zaczął rozmowę.
- Dużo ich ostatnio piłaś - dodał. - Nie to, że cię obserwuje, ale David dużo ci przynosi.
- Lekko się denerwuje - wyznałam.
- To kawunia w tym nie pomoże - mruknął dziubiąc mnie delikatnie w nos.
- A co? - zapytałam patrząc w oczy Matthew'a.
- Kakałko, koc, film i ktoś bliski - oznajmił.
Bądź moim kimś bliskim.
- Pomaga? - zapytałam ponownie.
- Ależ to jest oczywiste! - powiedział słodko się uśmiechając.
Miło się uśmiechnęłam do chłopaka.
- Ogólnie jesteś strasznie rozczochrana - powiedział i zaczął delikatnie rozczesywać opuszkami swoich palców moje włosy.
Delikatnie się zarumieniłam przez czyn mężczyzny.
- Robota David'a - odpowiedziałam.
- Nieźle się dogadujecie - skwitował poprawiając kosmyki moich włosów, które zachodziły mi na twarz. - Ale wiesz, że jest homo?
- Serio? - zapytałam. - Tego akurat nie wiedziałam.
- Chyba nie złamałem tobie serduszka? - mruknął.
- Nieee - wymamrotałam. - To tylko dobry kolega.
Oboje się uśmiechnęliśmy.
- Ah, właśnie... - zaczął. - Ja jestem-
- Matthew - powiedziałam.
- O! Pamiętasz moje imię - powiedział. - Aż miło mi się zrobiło.
- A ty pamiętasz moje? - zapytałam.
- Jesteś __ - oznajmił. - Po akcji z Cora... Cara... Caro...
- Caroline - mruknęłam.
- Ah, tak! Po akcji z Caroline nigdy nie zapomnę twojego imienia - dodał. - Poza tym znałem jedną __.
- Naprawdę? - zapytałam jak głupia.
- Była świetna... Strasznie za nią tęsknię - wymamrotał rudzielec zalewając swoją kawę. - Pewnie też jesteś super, ale musimy się bliżej poznać.
Moją twarz oblał wielki rumieniec, a piegowaty cicho zachichotał.
- Nie uwierzysz - zaczęłam, a chłopak spojrzał mi w oczy.
Teraz mogłam powiedzieć wszystko. To jest ten moment.
- Ja jestem-
Nie dane mi było dokończyć, gdyż do pomieszczenia weszła kochana Coraline.
- Hejka! - przywitała się miło, lecz czułam jej zabójczy wzrok na sobie. - Matt, strasznie cię długo nie ma.
Chcę jej przywalić w tą wytapetowaną twarz.
- To była tylko chwila - dopowiedział. - Już miałem wracać.
- Powinieneś być przy mnie, potrzebuję cię w projekcie - powiedziała.
- Wybacz - mruknął. - Wracam do pracowni.
Chłopak jak powiedział, tak zrobił. Zabrał swą kawę i wyszedł z pomieszczenia.
- Co ty sobie wyobrażasz suko? - warknęła Caroline.
- Daj mi jebany spokój - burknęłam.
- Nigdy, dziwko - wymamrotała z wyższością. - Teraz to on jest mój.
- On ma prawo wybrać-
- A ja dostanę to, czego chcę.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top